
Pewnie mój temat nie będzie zbyt oryginalny. Przytoczę w tym miejscu choćby linka mnie-partner-przeszkadza-t3729.html, w którym to mógłbym po części doszukać się analogii (ale nie mamy dzieci i nie można też powiedzieć że jedno z nas jest z toksycznej rodziny). To mógłby być tak jakby, wydaje mi się, opis mojej dziewczyny.
Jestem w związku z cudowną dziewczyną. Moim zdaniem naprawdę spotkało mnie wielkie szczęście, że stanęliśmy sobie na drodze. Nie wyobrażam sobie życia bez niej (chociaż niektórzy mogliby powiedzieć że teraz wypisuję banały

Do tej pory było generalnie dobrze, jednak ostatnio jak jechaliśmy skmką z Ursusa do Śródmieścia (ja studiuję w Warszawie, ona jest spod Warszawy, z małej miejscowości, akurat mnie odwiedzała) dostała ataku paniki, tak że musieliśmy wyjść z pociągu. Generalnie nie zbagatelizowała tego, jako że jest bardzo rozsądna i umówiła się na wizytę u lekarza, potem ze swoją panią psycholog, do której chodziła na terapię. Być może jest to nerwica (p. psycholog twierdzi że nie).
Ten incydent bardzo mnie zaniepokoił, jako, iż ja sam nigdy nie miałem absolutnie żadnych problemów takiej natury. Zacząłem się martwić i co jakiś czas pytać jak się czuje, czy u niej wszystko ok. Od tamtego czasu jeszcze mnie odwiedzała, a ja jeździłem do niej, bywały między nami spięcia. Staram się też w miarę często do niej dzwonić, z uwagi na to że odczuwam taką potrzebę (ale nie zadręczam jej ciągle takimi pytaniami, nie dzwonię też co 5 minut, nie należę do tego rodzaju zazdrosnych świrów).
Niemniej ostatnio nasze relacje się popsuły, co mnie bardzo boli. Zaczęliśmy się od siebie oddalać, nie możemy już porozmawiać normalnie przez telefon (widzimy się rzadko z uwagi na to że ja w tygodniu pracuję, więc właściwie tylko w weekendy, a i to nie wszystkie, chociaż bardzo bym chciał). Wyczuwa się napiętą atmosferę. Ona przestała odczuwać potrzebę rozmowy ze mną, co tłumaczy faktem iż "czepiam się o stan jej zdrowia", za bardzo wypytuję, z tym że teraz doszło już do tego że nie muszę o to pytać w ogóle, tylko ten chłód i niechęć odczuwa się od początku rozmowy. Jest to niejako patowa sytuacja, bo moim zdaniem zawsze to dzięki rozmowie rozwiązywało się wszystkie problemy.
Nie potrafię nie przejmować się osobą którą kocham, nie odezwać się chociaż ten jeden raz na dzień, takie danie znaku życia, że wszystko jest ok. Ponoć jestem przewrażliwiony (jej opinia). Niemniej zachowywałem się zawsze w ten sam sposób, kiedyś mogliśmy przegadać nawet i godzinę przez telefon, a będąc razem w ogóle jeszcze dłużej i czasem było nam mało, podobnie jak przy kontakcie bezpośrednim - im dłużej u mnie była (ja u niej) tym chciałbym dłużej z nią przebywać.
Czy to odmienność charakterów, różnica dążeń? Kiedyś to nie było tak bardzo widoczne, zawsze jak pisałem powyżej dogadywaliśmy się naprawdę całkiem nieźle, mamy zresztą wspólne zainteresowania i miałem wrażenie że tworzymy bratnie dusze.
Przed nami wspólna przyszłość, być może wspólne mieszkanie. Czuję że ona się ode mnie oddala, a ja nie potrafię temu zapobiec. Bardzo, bardzo nie chciałbym jej stracić, bo ją bardzo kocham, ale być może przez te wszystkie problemy, które ona przechodziła, nie potrafię jej zrozumieć, a ona nie potrafi zrozumieć mnie.
Proszę o pomoc i przepraszam za rozwlekłość wypowiedzi, ale krócej tego ubrać w słowa nie mogłem.
Pozdrawiam serdecznie
