Ogłoszenia:
1. Nowi użytkownicy, którzy nie przekroczą progu 30 napisanych postów, mają zablokowaną możliwość wstawiania linków do wszelakich komentarzy.
2. Usuwanie konta na forum - zobacz tutaj: jak usunąć konto?

Trochę motywacji :)

Tu dzielimy się naszymi sukcesami w walce z nerwicą, fobiami. Opisujemy duże i małe kroki do wolności od lęku w każdej postaci.
Umieszczamy historię dojścia do zdrowia i świadectwo, że można!
Dział jest wspólny dla każdego rodzaju zaburzenia lękowego czyli nerwicy/fobii.
ODPOWIEDZ
Awatar użytkownika
pannazuzanna
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 31
Rejestracja: 29 czerwca 2016, o 17:09

2 sierpnia 2016, o 18:50

Cześć. Na forum jestem od niedawna. Od niedawna też uświadomiłam sobie mój problem jakim są zaburzenia lękowe (nie wiem czy to nerwica, czy nie nerwica, nazewnictwo jest mało znaczące).
Wszystko zaczęło się standardowo - miliony chorób, miliony lekarzy, miliony badan i jedna diagnoza - "jest pani zdrowa". Hm.. dziwne bo z kazdym kolejnym badaniem czułam się coraz gorzej. Przełomem okazał się (jak później się dowiedziałam) atak paniki przez który wylądowałam na SORze. Przyjął mnie dziwny pan doktor, któremu przydałby się dobry specjalista od głowy :D Ale dzięki niemu zrozumiałam, że nie choruje moje ciało, tylko umysł.
Owe forum to strzał w dziesiątkę - trafiłam na nie jeszcze podczas "chorowania na stwardnienie rozsiane" :D. Na początku pomysłałam sobie "to nierealne, że ludzie dają radę od tak z tego wyjść". Słuchałam nagrań na youtube, a w głowie "jasne, tylko tak mówią, mi się nie uda".
Po pewnym czasie zmęczona objawami przesłuchałam nagrania raz jeszcze i przeniosłam suchą teorię na swój własny przypadek. Nie mówię, że było to łatwe, na początku nic mi się nie zgrywało, ja miałam wszystko inaczej, ale po czasie okazało się, że mam IDENTYCZNIE (i identycznie ma każdy z nas obecny tu na forum). Musiałam włożyć duzo pracy w rozgryzienie mojego zaburzenia pod kątem nagrań. Ale ważne by się nie zniechęcać a znajdzie się złoty środek.
W międzyczasie, w swoje urodziny, zapisałam się na psychoterapię. Myślałam wtedy, że zrobiłam sobie najlepszy prezent na urodziny jaki tylko mogłam. Mój zapał ostygł już po 4 spotkaniu, po którym to dostałam tak silnej derealizacji ze stanami depresyjnymi, że myślałam, że nie dojadę do domu. Wszystko zmieniło się w 3 sekundy, świat stał się do dupy, życie do dupy, plany do dupy. A wszystko przez jedno pytanie: "Czy miała pani kiedykolwiek problem z relacjami z mężczyznami?" Ja? No sorry, jestem zaręczona, mam najlepszego faceta na świecie i mam mieć problem z mężczyznami?
"Nie, nie mam".
Otóż moi drodzy, ta nerwica szalała sobie w najlepsze, tylko już wtedy pod inną postacią. Przestałam "chorować" kiedy tylko uświadomiłam sobie, że nogi, które bolały i odmawiały posłuszeństwa pokieruję tak, że przejdę 15km. Potem wskoczę na drabinę po czereśnie jak koza. Przejadę na rowerze 30km. Zmusiłam się, dałam radę. JA Z MOIM "STWARDNIENIEM ROZSIANYM" PRZEJECHAŁAM ROWEREM 30KM. Niemożliwe. Uwierzyłam w nerwicę. Odpuściłam lekarzy, odpusciłam badania. Przestałam o tym myśleć i wiecie co? Żyję i mam się dobrze (no, może poza przebytą niedawno anginą :D). Zrozumiałam, że ciągła kontrola zdrowia (które było ok) nic mi nie dawała, tylko napędzała koło strachu. Byłam w euforii :D
Wróćmy zatem do czerwonego mini-dialogu. Szczęśliwa bo JUŻ ZDROWA, poleciałam na psychoterapię nurtem psychoanalizy, gdzie pani magister wywlekła na światło dzienne moją straszną przeszłość. Wychowywanie się bez ojca, z wiecznie chorą, niezadowoloną i wymagającą matką, a do tego nieszczęśliwy koniec poprzedniego "związku" o którym starałam się zapomnieć. "Czy mam problem w relacjach z mężczyznami?" To pytanie zadawałam sobie na każdym kroku jak mantrę przez 2 dni, aż w końcu taki problem z mężczyzną sobie stworzyłam. Odcięło mi emocje do narzeczonego. O MÓJ BOZE czymże przy tym okropnym odczuciu były moje "choroby"? Jak bardzo chciałam się cofnąć do ciągłego bólu fizycznego a oszczędzić sobie bólu psychicznego. Wpadłam w depresję.
Obrażona na panią magister psycholog, przypomniałam sobie ze studiów (pedagogicznych) nurty psychologiczne. Halo, psychoanaliza na lęki? No nie. Szukamy psychoterapeuty poznawczo-behawioralnego. Znalazłam. Kobitka na pierwszy rzut oka "pozytywnie zakręcona", kolorowa, z usmiechem na twarzy i obrączką na palcu. "Ona mi pomoże". Ochoczo zabrałam się do opowiadania moich objawów, które już ustąpiły oraz do obecnych. Rozpłakałam się jak dziecko. Po pierwszym spotkaniu pani magister OBIECAŁA mi, że będzie lepiej. Ale nie dzięki niej, tylko dzięki mi samej. Jasne. Ja sama mam sobie pomóc jak mój swiat jest szary i beznadziejny, bez zadnych perspektyw, a ostatnia deska ratunku została mi odebrana (mojego własnego faceta zaatakowałam ROCDem <- jak się poźniej dowiedziałam z forum). Nie mogłam na niego patrzeć. Wydawał mi się obrzydliwy. Źle patrzył, źle chodził, źle się smiał, źle krzyczał, źle siedział. Patrzyłam na jego zdjęcia z odruchem wymiotnym a przecież tak bardzo chciałam poczuć miłość. Im bardziej się starałam, tym bardziej zagłębiałam się w przekonanie ze już go nie kocham, że trzeba będzie odwołać ślub.
Wyżaliłam się na następnej psychoterapii. Zamiast zająć się redukowaniem lęku (tak jak było to zapisane w kontrakcie) sama brnęłam w przeszłośc, tak jakbym czuła, że tam coś siedzi. Siedziało. Od tamtej pory wyłam 24/24, nad matką, nad ojcem, nad życiem, nad miłością, nad światem. Przeciez to wszystko było MOJE i było ochydne. Najgorsze. Od urodzenia wszystko było nie tak.
Byłam nieslubnym dzieckiem. Matka wstydziła się ciąży. Ojciec, jak się okazało, miał żonę. Matka została sama z alimentami. I z roszczeniami. Bo nie wyszło jej w życiu, mój ojciec jej je zmarnował (chyba mną? nie drążę.).
"MASZ BYĆ NAJLEPSZA"
Zawsze to słyszałam. Z każda kolejną myślą szłam głębiej w przeszłość. Teraz wiem, że to był dobry kierunek. Wiecie co? Nikt z nas nie zdaje sobie sprawy ile złego można wyrządzić komuś przez przypadek. Wiem, że matka chciała dla mnie jak najlepiej, ale poszła w złym kierunku. Tak nie powinno być. To właśnie w sposób pośredni zaważyło nad moją nerwicą.
Wymagająca matka = przymus + ciągłe staranie się o zainteresowanie i pochwałę (której NIGDY nie dostałam, ciągle było mało).
Po smierci mojej matki poznałam chłopaka. Byliśmy razem 4 miesiące, poźniej ze mną zerwał. I wszystko byłoby ok, gdyby nie postanowił do mnie wrócic i dać mi nadziei. Po miesiącu znów zerwał. "O tak! Teraz jeśli będę wystarczająco dobra, to on ze mną nadal będzie!" Dawne przyzwyczajenia odezwały się. Mogłam robić z nim to co z moją matką, czyli starać się o uwagę i zainteresowanie. Znałam to, przecież przez tyle lat starałam się, żeby tylko zrobic matce przyjemność. Nie sobie - jej.
Po 2 latach "starania się" byłam w stanie iść z nim do łóżka wiedząc, że ma dziewczynę. "Przecież jeśli będę wystarczająco dobra to do mnie wróci". Nie wrócił. Po każdej nocy spędzonej "razem" płakałam w poduszkę ale czułam że tak musi być. Cholerne przyzwyczajenia. Pewnego dnia jechałam tramwajem i pisałam do niego smsa za smsem wierząc, że do mnie wróci. Wtedy pusciły mu nerwy (teraz się nie dziwię :D) i wysłał mi piekną wiązankę, żebym się od*ebała. Nie dałam rady być dobra. To moja wina. Postanowiłam być zimną suką. Tak rozpoczęłam swój obecny związek.
Zaczęłam rozumieć ten mechanizm. Mój narzeczony jest tak dobry, że w pewnym momencie przestałam czuć jakiekolwiek zainteresowanie nim. Nie musiałam się starać, to co to mi za przyjemnosc? Wtedy powiedziałam sobie stop. Jesteśmy zaręczeni, mam z nim spędzić całe zycie a nie jest dla mnie odpowiedni. BOŻE CO JA NAROBIŁAM i natręty kręciły się teraz wokół narzeczonego.
Teraz WIEM, że to nie on jest nieodpowiedni tylko moje myślenie i nawyki. Spokój, którym on mnie otacza to jest własnie to czego chcę. Tylko moje negatywne nawyki nie pozwalają czerpać mi z tego przyjemności.
DO SEDNA SPRAWY - Każda nerwica ma gdzieś swój początek. Nic nie bierze się z nikąd. Możemy mieć co tylko chcemy, tylko należy zmienic sposób myślenia i dać szansę nowemu.
Na chwilę obecną planujemy odwołać ślub. A to tylko dlatego, żeby wziąć go kiedy będę czerpać szczęście pełnymi garściami. Teraz nie jestem na to gotowa. Uczę się jak powiniem wyglądać prawdziwy związek dwojga ludzi (wiem już jak nie powinien wyglądać :D ). I wiecie co, moze i mój narzeczony jest nadal dla mnie obrzydliwy i sciska mnie w żołądku kiedy na niego patrzę, ale liczy się czego chcemy. Ja chcę być stuprocentową kobietą u boku takiego mężczyzny jak mój narzeczony. Chcę nie czuć, że nasze życie jest nudne tylko dlatego, że nie muszę za wszelką cenę walczyć o jego zainteresowanie. Chcę wiedzieć, że NASZE jest najlepsze i chwalić się nim przed innymi. Chcieć znaczy móc.
Ja w swoim przypadku chcę odwrócić myślenie. Chcę, żeby poprzednie nawyki przestały być dla mnie interesujące, a żeby interesujące zaczęło być bycie blisko z drugą osobą, która mi to daje. Uwierzcie. To da się zrobić. To my jesteśmy panami naszego umysłu a nie odwrotnie. To my decydujemy co jest dla nas fajne a nie nasze myśli. My, czyli nasza wewnętrzna siła i wiara w to czego chcemy.
Ja jestem gdzieś na półmetku rozumienia tego co mnie spotkało. Pcham swoje myśli ku pozytywom. KU NIEZNANEMU SPOKOJOWI, który może być równie intrygujący jak dotychczas ciągła walka o cudze zainteresowanie.
Wiem, że kazdy z nas odnajdzie drogę do wyjscia z lęku i z nerwicy. W_S_Z_Y_S_T_K_O jest odwracalne. Serio. Trzeba tylko chcieć.
PS. Każdemu na początku polecam porządne wyspanie się. Mogą pomóc w tym leki (lekkie nasenne), może wygodnie łóżko, ale serio niesamowite jest to jak dużo daje świeży wypoczęty umysł.

POWODZENIA! :D
Krystian S
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 163
Rejestracja: 18 maja 2016, o 19:13

2 sierpnia 2016, o 19:14

Swietnie napisane :) oby tak dalej !:)

Oj chcialbym sie wyspać:) ale chyba nie jest mi to pisane:/ :)

Powodzenia w dalszym odburzaniu :)
ODPOWIEDZ