Powracam ponownie

Minęło już trochę czasu i chcę się podzielić z innymi, którzy może mają podobny problem do mojego, jak ta historia się zakończyła, a właściwie nadal trwa, ale jest już lepiej. Może komuś doda to otuchy. Ten post będzie długi, ale podejrzewam że już mój ostatni w tym wątku
W międzyczasie znalazłam miłość swojego życia. Teraz mogę już powiedzieć, prawie że permanentnego towarzysza życia, bo jesteśmy już zaręczeni i krok dzieli nas od ślubu. Generalnie zwierzałam się wtedy mojemu chłopakowi z czym mam problem. On o wszystkim wiedział, ale i tak do końca nie zzrozumiał, o co chodzi.
On jest totalnym przeciwieństwem. Wszystko mu się w życiu udaje właściwie tylko dlatego, że jest po prostu odważny i W OGÓLE się nie stresuje. Chodziłam wtedy jeszcze do psychiatry, aż w końcu zdecydowałam, że pora skończyć brać tabletki.
Próbowałam "pracować", ale właściwie za darmo i nie była to tak naprawdę praca. Były to różne inicjatywy, które wspólnie z koleżankami organizowałyśmy. Zresztą pisałam trochę o tym wcześnie. Było tego więcej i nie chciałam stać w miejscu. Myślałam, że może to pomoże mi kiedyś pokonać lęk do prawdziwej pracy. Bałam się np. rozmów biznesowych z przedstawicielami z firm to próbowałam w projektach właśnie tym się zajmować
i tak kroczek po kroczku to co mnie trochę przerażało, to za to się właśnie zabierałam. Miałam duże wsparcie finansowe z uczelni - bo otrzymywałam stypendium naukowe i dzięki temu odraczałam trochę to moje pójście do prawdziwej pracy. Miałam przed tym straszny lęk, nie do opisania. Zresztą osoby, które to czytają na pewno wiedzą, co to za uczucie.
Z natłoku tych dodatkowych inicjatyw nie zdążyłam wyrobić się z terminem oddania inżynierki. Przedłużyłam sobie czas o pół roku i stwierdziłam, że chyba czas na ponowną konfrontacje z lękiem. Był styczeń i zaczęłam aplikować na staże i praktyki, które mnie interesowały.
Muszę przyznać, że nigdy nie miałam problemu z rozmowami rekrutacyjnymi. Zazwyczaj atak paniki/lęk/fobię miałam wtedy, gdy rzeczywiście miałam już iść do pracy. Pracodawcy chętnie się generalnie do mnie odzywali i zapraszali na rozmowy. Ogólnie nie jestem głupia, myślę że ambitna, lubię się rozwijać i uważam, że gdyby nie ten lęk mogłabym osiągnąć co bym tylko chciała. Ostatecznie przyjęli mnie do jednej z firm z branży marketingowej, która była kiedyś spełnieniem moich marzeń.
No to zaczynamy....

Wszystko było dobrze do momentu telefonu, że przyjęli mnie do pracy. Był piątek i od poniedziałku miałam iść pierwszy dzień na staż. Najpierw spoko, potem zaczęłam się obawiać, jednocześnie uspokajać. Piątek, sobota przebiegła w lekkim stresie, ale jeszcze było w miarę ok. Czułam napięcie, ale nie lęk. Oczywiście zaczęłam sobie przypominać Excela, Power Pointa, jakieś tam marketingowe rzeczy itp. Nie chciałam żeby ktoś mnie wyśmiał.
Niedziela była już tragedią. Na początku zapalnik w postaci myśli i obaw, że dadzą mi takie zadanie, że totalnie nie będę umiała tego zrobić. Potem myśli zaczęły płynąć dalej. Zaczęłam sobie tłumaczyć, że jak tak się stanie to przecież nie koniec świata. Na chwile się uspokoiłam, jednak moja podświadomość zaczęła znowu zasypywać kolejnymi myślami ... i tak w kółko

Ostatecznie mój lęk skupił się nad tym, że właściwie nie bałam się już, że czegoś tam nie umiem tylko pojawił się u mnie
typowy lęk przed lękiem. Cały dzień czułam mega stres, ale najgorsza była noc, której nie przespałam w ogóle. Przeszłam wszystko. Kołatanie serca, suchość w ustach, paraliżujący lęk, milion innych rzeczy i ... nawet biegunkę. Wszystko, co tylko wymieniają w symptomach ataku paniki. Zaczęłam myśleć o tym żeby znowu nie pójść (tak jak było z moją próbą pójścia do pracy na kasę). Mieszkałam już wtedy z chłopakiem. On był też zestresowany. Pierwszy raz widział mnie w takim stanie. Dopiero wtedy zobaczył, z czym tak naprawdę się zmagam. Rano miałam już myśli samobójcze, chciałam po prostu umrzeć. Tak bardzo chciałam się realizować, a ten lęki mi na to nie pozwalał i uważałam, że jak go nie pokonam to po prostu się zabiję. Nie potrafiłabym żyć na czyimś garnuszku. Ostatecznie poprosiłam chłopaka żeby mnie zawiózł.
Przed wejściem do firmy myślałam, że zejdę - tak po prostu ze stresu. Czegoś takiego jeszcze nigdy nie czułam. Myślałam, że zaraz po prostu umrę. Chciałam uciekać i jednocześnie pójść tam. Rozpłakałam się. Po chwili wzięłam w garść i powiedziałam, że idę. Poszłam. Mój chłopak siedział chwilę w samochodzie i patrzył jak wchodzę, bo bał się że jak odjedzie to nie pójdę, a co gorsza pójdę zrobić sobie gdzieś krzywdę.
Po wejściu byłam jeszcze sparaliżowana. Musiałam chwilę poczekać. Po 5 minutach powitała mnie moja nowa uśmiechnięta szefowa. Zaczęła mnie oprowadzać po całej firmie, przedstawiać wszystkim. Nie zapamiętałam wtedy ŻADNEGO imienia. Byłam jeszcze w szoku, ale o dziwo....powoli, powoli atak zaczął ustępować. Pokazała mi nowe miejsce, dała dane do logowania na laptopa i powiedziała żebym się zalogowała i poczekała. I wiecie co? Ja wcale nie umarłam

O dziwo mimo tego, że zawsze się ludziom z takimi atakami wydaje, że będzie to po nich widać, że umrą, że zaczną się zachowywać dziwnie itp. .... nic takiego nie miało miejsca. Czułam te wszystkie emocje, czułam że normalnie umrę, a potem zaczęło to wszystko .... zanikać. Powiem Wam, że cały ten dzień czułam stres .... ba nawet ogólnie pierwszy tydzień, ale było to do zniesienia. Ostatecznie nie dostałam żadnego zadania, z którym bym sobie nie poradziła ... nawet w mega stresie. Praca nie była łatwa. Co miesiąc dochodziły nowe obowiązki. Ostatecznie bardzo szybko awansowałam ... po 3 miesiącach. Zaczęłam zarabiać coraz lepiej, szefowa i współpracownicy mnie doceniali. Stresowałam się oczywiście nowymi sytuacjami/obowiązkami, bo chyba nigdy całkowicie nie pokonam stresu. Miałam ogólnie mega super zespół. Myślę, że atmosfera w pracy jest kluczowa. Zostałam w tej pracy rok. Dlaczego odeszłam? Wszystko było super, jednak mimo wszystko po prostu praca moich marzeń okazała się w praktyce trochę czymś innym niż sobie wyobrażałam. Dodatkowo była to jednak za bardzo stresująca praca. Nie uważam, że to tylko moje odczucie. W trakcie mojego roku z pracy zwolniło się tam naprawdę dużo osób. Po prostu ... było ciężko i to normalne, że większość odczuwała stres, a że ja mam z nim trochę większy problem to po prostu nie widziałam siebie tam dalej. Zresztą i tak uważam to za duży sukces. Czy jest to dla mnie jakaś klęska? Nie.
Wróciłam na II stopień studiów, ale dalej współpracuje przy niektórych dorywczych zleceniach z tą firmą i sobie dorabiam. Za rok jak już nabiorę większych umiejętności w kierunku, w którym obecnie się rozwijam planuje szukać stażu i pracy, bo nieco się przebranżawiam. Hmmmm.... czy znowu pojawi się u mnie ten lęk? Niestety myślę, że tak

Może trochę lżejszy. Na szczęście mam teraz już świadomość, że jestem w stanie to przeżyć, opanować i potem po tym okresie adaptacji nawet bardzo dobrze wykonywać swoje obowiązki. Także jest to z jednej strony coś pozytywnego. Nie ukrywam, męczy mnie czasami to ciągłe stresowanie się, ale chyba taką już mnie stworzono. Walczę dalej i pewnie za kilka dobrych lat będę się z tego śmiać

Chyba powiedzenie "Co mnie nie zabije to mnie wzmocni" jest tu strzałem w 10!