Chciałbym o sobie opowiedzieć.
Chciałbym podzielić (a przynajmniej podjąć próbę) opisania tego co siedzi w mojej głowie.
Ten wpis nie jest przygotowany. Będę pisał to co akurat sobie przypomnę, to co czuję i to jak to wszystko wygląda na chwilę obecną.
Po pierwsze witam wszystkich bo to mój pierwszy wpis na tym forum.
Jak do tej pory swój stan derealizacji (tak sądzę, że jest to derealizacja choć mogę się mylić) opisałem jednej osobie.
Spróbuję zacząć w miarę od początku.
Zaczęło się w gimnazjum...
Wracając pewnego zimowego południa ze szkoły do domu nagle doznałem nieznanego mi dotąd uczucia. Coś jak sen na jawie. To było już ładnych parę lat temu więc wszystkich okoliczności nie pamiętam ale był to ,,normalny'' moment, normalna sytuacja. Miałem wtedy jakieś 15 lat. Dzisiaj mam 22 lata i ten stan nadal mi dość często towarzyszy.
O ile jestem w domu, siedzę w pokoju czytając książkę, oglądając TV, jedząc kolację- jest ok. Dom to taki azyl. Ale wystarczy, że wyjdę na przystanek, wsiądę do autobusu i od razu się zaczyna...Sen na jawie.
Moim odwiecznym problemem, który mi dokucza jest nadmierna potliwość. Kiedyś myślałem, że to ,,takie geny''. Być może po częsci to prawda. Bo podczas wysiłku fizycznego (np.wf) zawsze byłem jednym z tych, z których najczęściej ,,się lało''. Tyle, że pocę się w wydawało by się w zupełnie niestresujących sytuacjach, takich jak np. posiadówka przy piwie z kolegami. Niby luźno, niby miła atmosfera a ja czuję jak krople potu lecą mi spod pachy.
Teraz myślę, że to jednak nerwowość. W zasadzie to chyba przez cały czas mam stan ,,nerwowości''. Pamiętam nawet jak leżąc przytulony do dziewczyny usłyszałem od niej: ,,Nogi Ci się trzęsą''.
Ostatnio uświadomiłem sobie, że nie pamiętam momentu kiedy ostatni raz się śmiałem. Chwili, żebym wybuchnął naprawdę szczerym śmiechem. Czasem zdarza sie, owszem lecz jest on wymuszony i sztuczny (np. gdy ktoś przy piwie opowiada zabawną anegdotę).
Stresuję się przy błahych sytuacjach. Nawet nie mówię o wystąpieniach publicznych (co jest dla mnie kosmosem na chwilę obecną) ale odczuwam stres przy byle błahostce. Szczególnie zaś przy sytuacjach, które są dla mnie nowe. Może wynika to w jakimś stopniu z braku pewności siebie.
Dobrym przykładem jest jazda samochodem. Do dziś pomimo 22 lat nie posiadam prawa jazdy. Co biorac pod fakt, ze mieszkam na zadupiu, mając ograniczony mocno transport (autobusy jak na lekarstwo) jest dużym bólem. Mimo tego nie mogę się przełamać i zapisać się kurs. Przeraża mnie sama myśl o jeździe, o odpowiedzialności z nią związaną. Boję się, że z braku koncentracji oraz derealizacji móglbym na drodze wyrządzić krzywdę sobie i innym.
Najbardziej jednak irytuje mnie inna rzecz. To jak marnuję swoje życie. Ogólnie jestem uważany przez znajomych za osobę dość inteligentną, oczytaną itd a tymczasem wiem, że praktycznie każdego dnia marnuję swoje życie. Młodość mi ucieka. Kolejne dnie są praktycznie identyczne. Mam gównianą pracę za gównianą kasę. Żadnych konkretnych planów na przyszłość...Kompletnie nic. Niewyobrażam sobie siebie za 5,10 czy więcej lat. Budzę się rano, idę do pracy w której myślę tylko o tym żeby czas jak najszybciej przeleciał do tej 15-ej choć równocześnie wiem, że jak wrócę do domu to i tak nie zrobię niczego wartościowego tylko będę siedział przed kompem lub czytał książkę. Odliczam codziennie dni do weekendu choć wiem, że w weekend będę siedział na kompie, oglądne jakims film i moze pojde wieczorem na jakieś piwo żeby kompletnie nie zgłupieć w domu.
Bodajże w ,,Dniu Świra'' padło takie zdanie: ,,Czuję się zmęczony a przecież nie zrobiłem nic''. Mam tak samo.
Mam nadzieję, że całość nie brzmi za bardzo jak wylewanie żali swego życia

Pozdrawiam wszystkich i dzięki, jeśli ktoś poświęci tą minutę swego czasu na przeczytanie moich wypocin.
Właściwie to nie wiem po co to wszystko piszę.