26 kwietnia 2017, o 11:13
Potrzeba akceptacji przez innych, bycia lubianym, dowcipnym, rozsądnym, elokwentnym itp. de facto "zniszczyła" mi życie.
Po wielu miesiącach nieco jałowej terapii, z której nie widziałem specjalnych korzyści, od grudnia mniej więcej coś pękło, coś się zadziało.
Tak jakby pootwierały mi się różne szufladki z wewnętrznymi konfliktami i teraz jest jazda po całości, nawet łzy się na sesjach pojawiają.
I na chwilę obecną wiem, że właśnie ów problem jest królem wszystkich kłopotów emocjonalnych. Bo za nim idzie ciągła kontrola swojego zachowania, ograniczanie spontaniczności, tłumienie emocji, analiza co i jak robię, co i jak mówię, jak to jest odbierane, jak zostanę oceniony, poczucie winy, że coś się powiedziało czy zrobiło co innym się nie podoba (choćby to było obiektywnie słuszne) to musi prowadzić do nieustannych napięć, lęków, a w konsekwencji objawów.
Cholerny bagaż.
Mimo tego, że uświadomienie sobie tego jest bolesne i przeżywam to, jednak z drugiej strony czuję w pewnym sensie ulgę, że do tego doszedłem i ciężar tego bagażu naprawdę poczułem.
Jedno pytanie mnie tylko nurtuje - czy to już samo w sobie wystarczy do pozbycia się tego bagażu. Czy trzeba jakichś ćwiczeń czy coś w tym stylu żeby nauczyć się żyć inaczej.