Ogłoszenia:
1. Nowi użytkownicy, którzy nie przekroczą progu 30 napisanych postów, mają zablokowaną możliwość wstawiania linków do wszelakich komentarzy.
2. Usuwanie konta na forum - zobacz tutaj: jak usunąć konto?

Proszę o pomoc!

Dział poświęcony depresji, dystymii, stanom depresyjnym.
Zamieszczamy własne przeżycia, objawy depresji i podobnych jej zaburzeń.
Próbujemy razem stawić temu czoła.
ODPOWIEDZ
guardian
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 5
Rejestracja: 10 stycznia 2013, o 14:33

10 stycznia 2013, o 16:09

Witam wszystkich,
Jestem nowy na forum, profil założyłem dosłownie 5 minut przed napisaniem tego postu.
Mam ze sobą poważny problem, a po przeczytaniu części postów tutaj postanowiłem podzielić się z Wami swoimi objawami, może ktoś z Was odczuwa podobnie i ma jakieś skuteczne sposoby na radzenie sobie z tym okrutnym stanem. Dodam, że mam 22 lata i męczę się już z depresją i napadami lękowymi od sierpnia/września 2012 roku.

U mnie wszystko zaczęło się bardzo powoli, w sierpniu 2012 roku, miewałem takie "gorsze" dni, pełne zmartwień, refleksji, braku energii i płaczu. Trwało to z reguły kilka godzin, po czym mijało i wracałem do normalnego funkcjonowania.

Wrzesień był w miarę spokojnym miesiącem, miewałem niesystematycznie te "gorsze" dni, ale bez większych zmian, ani nowych objawów. Dodam, że na przełomie sierpnia/września zmieniłem pracę, na bardzo odpowiedzialną, stresującą, w której przez większość czasu przebywa się samemu ze sobą, bez żadnych środków łączności (telefon komórkowy, internet, itd.).

I pod koniec września się zaczęło. Na początku myślałem, że to moja reakcja na stres w pracy i problemy osobiste, w domu. Dostawałem pewnego rodzaju bombardowania umysłu czarnymi myślami (że życie nie ma sensu, że ta praca jest nie dla mnie, że sobie nie radzę, że rodzice się mną nie interesują, że dziewczyna się ode mnie oddala, itd.). Potem doszły takie momenty bezsilności wobec zaistniałej sytuacji, więc płacz, wręcz taki dziecięcy lament, kuliłem się na podłodze przy ścianie i beczałem, bełkotałem coś do siebie, trwało to z reguły od 15 do 60 minut. Na początku dopadało mnie to tylko w pracy, jakbym bał się przebywania samemu. Obawiałem się, że stracę kontrolę nad sobą, że coś mi się stanie, miałem myśli samouszkodzeniowe, samobójcze.

Stan tych napadów i długotrwałego niepokoju utrzymywał się praktycznie codziennie, co zmusiło mnie do pierwszej wizyty u psychiatry. Niestety nie dała ona zbyt pozytywnego światła na moje dolegliwości. Psychiatra nie podszedł zbyt profesjonalnie do mnie, miałem wrażenie że myśli o mnie jak o "aktorze" wmawiającym sobie te dolegliwości. Mimo to stwierdził depresję i przepisał Sulpiryd, i doraźnie Hydroxyzinum.

Po zażywaniu leków nie czułem się wcale lepiej, w październiku/listopadzie miałem wrażenie, że jest wręcz gorzej. Psychiatra zwiększył więc dawkę leku, co rzekomo miało pomóc, ale tak się nie stało. Jedyne co się działo to byłem bardzo senny, wręcz "zamulony", całe dnie.
Nie mogłem do pracy jeździć, nie mogłem w domu usiedzieć, nawet rzeczy i sytuacje, które dotychczas dawały mi dużo szczęścia i pomagały tłumić objawy teraz były praktycznie bezużyteczne (spotkania z dziewczyną, jakieś osobiste sukcesy, itp.). Na spotkaniu z dziewczyną potrafiłem płakać i w pewnym sensie "użalać" się nad sobą.
Zawsze gdy byłem przy niej czułem się w porządku, o niczym nie myślałem, a teraz nawet i to nie pomagało. To dodatkowo mnie demotywowało.

Najgorszy jak do tej pory był grudzień. To był praktycznie bezustanny niepokój, przyspieszone bicie serca, straszne bóle brzucha, czasem wymioty, płacz, poczucie nierealności, myśli o zakończeniu życia lub samouszkodzeniu.
Objawy napadów nasiliły się do tego stopnia, że byłem zmuszony wziąć zwolnienie lekarskie. W międzyczasie udałem się do innego specjalisty. I tu pojawiło się jakieś "światełko". Psychiatra podszedł do mnie profesjonalnie, wytłumaczył zasady występowania objawów, orientacyjny czas trwania leczenia, szybkość działania nowych leków (Tianesal). Po wizycie u niego objawy trochę ustąpiły. Wciąż czułem niepokój, wciąż obawiałem się własnej śmierci, utraty kontroli, a co najgorsze - bałem się, że w pracy ktoś zobaczy, że coś ze mną nie tak i mnie zwolnią, albo co gorsza - sam się zwolnie, bo w stanach lękowych miewam różne nierealne pomysły.

Ostatni największy napad miałem w wigilię. Nie mogłem wysiedzieć przy stole z rodziną. Bolał mnie brzuch, bałem się, miałem znów mętlik w głowie, na przemian płakałem i uspokajałem się. Mimo to jakoś przetrwałem i od 25 grudnia była znaczna poprawa. Na tyle znaczna, że zaczynałem się obawiać, czy nie jest to czasem zbyt pozytywny objaw. Miałem bardzo dobry humor, nic nie było w stanie mnie zmartwić, wszystko było różowe, nie bałem się jeździć do pracy, cały czas żartowałem i było tak, jakby w ogóle choroby nie było(!), gdybym nie zażywał leków regularnie możnaby rzec, że depresji i napadów lękowych nigdy nie było.

Niestety długo nie pocieszyłem się swoim dobrym samopoczuciem. 3-4 styczeń to były dni, kiedy znów dopadł mnie umiarkowany niepokój, zamartwianie się o swoją przyszłość, o pracę, i tak naprawdę o byle pierdoły, w głowie odbywała się swego rodzaju rozprawa nt. sensu wszystkiego.
Mimo to starałem się z tym walczyć, zgodnie z radami rodziców, psychiatry i przyjaciół (bo w międzyczasie w swój stan wtajemniczyłem wiele osób), odganiałem złe myśli, starałem się na siłę myśleć pozytywnie, pocieszać się, itd. Podziałało na kilka dni. 8 stycznia dopadł mnie jeden z największych kryzysów od samego początku choroby. Znów ogromny strach, niepokój zmuszający wręcz do leżenia i nierobienia niczego. Do tego już chyba jako standardowa reakcja - napady płaczu. I w takim też stanie pojechałem do pracy. Ledwo przetrwałem - cały czas beczałem, czas mijał wolno, a jednocześnie otoczenie jakby wirowało, trudne do opisania. Wiadomo, przy tym od razu myśli samobójcze, samouszkodzeniowe, strach przed samym sobą, bo tego boję się bardzo. BOJĘ SIĘ, ŻE NIE BĘDĘ POTRAFIŁ POWSTRZYMAĆ SAMEGO SIEBIE PRZED ZROBIENIEM SOBIE KRZYWDY!

Na drugi dzień, tj. 9 stycznia, myślałem, że już będzie w porządku, że jak do tej pory strach minie i będzie to stosunkowo normalny dzień. Mimo to poszedłem do psychiatry, nie powiedział mi nic szczególnego, do gamy leków dodał tylko Absenor, mający ukoić te huśtawki nastroju i zniwelować niepokój.
Niestety atak, który przyszedł po wizycie u psychiatry kompletnie mnie złamał. Nie mogłem powstrzymać płaczu, bałem się strasznie wyjść z domu, bałem się jechać do pracy, nie wiedziałem co się ze mną dzieje... Jak do tej pory potrafiłem się jakoś "ogarnąć" przed pracą, tak wczoraj mi się nie udało, musiałem wziąć zwolnienie, bo wiem że nie dojechałbym tam, po prostu coś musiało się wydarzyć, tak przynajmniej czuje.
Jak zostałem w domu myślałem, że mi przejdzie, niestety trapiło mnie to cały wieczór, do tego doszedł okropny ból głowy, zapewne spowodowany ciągłym płaczem.
Dziś obudziłem się znowu w niepewnym stanie zamartwiający się o swój los i o to co będzie dalej. Czy to mi w ogóle kiedyś przejdzie? Czy będę mógł normalnie funkcjonować, pracować, żyć?
Mam wrażenie, że rodzina, która daje mi naprawdę dużo wsparcia ma już po prostu dosyć moich napadów. Czasem odnoszę wrażenie jakby myśleli, że sam sobie to wmawiam.
Czy to w ogóle możliwe, żebym sam wywołał u siebie coś, czego nie chcę mieć?

Wiem, że solidnie się rozpisałem i mało kto pewnie to przeczyta, więc w skrócie opiszę swoje objawy, w miarę chronologicznie:

- przewlekły smutek, zamartwianie się
- mętlik w głowie
- bezustanny płacz, lament (czasami czułem, że chcę płakać, a nie mogłem)
- myśli samobójcze, samouszkodzeniowe
- poczucie utraty kontroli nad swoim ciałem i umysłem
- bóle brzucha, rzadziej wymioty
- chęci ucieczki (np. z pracy, z domu, z supermarketu, z przychodni)
- przyspieszone bicie serca
- przyspieszony, ale płytki oddech
- utrata koncentracji (problemy ze skupieniem np. na prowadzeniu samochodu)
- strach i niepokój (po każdy większym ataku utrzymuje się mniejsze, ale wciąż dokuczliwe poczucie strachu przed kolejnym atakiem)


Najgorsze w tym wszystkim jest to, że ataki są nieregularne, tak naprawdę nie mam pojęcia skąd się wzięły i boję się, że przez to wszystko stracę dobrą, stałą pracę, dziewczynę, boję się, że moje życie zwyczajnie się posypie.
Proszę Was, jeśli macie podobne objawy i odczucia, napiszcie jak próbujecie temu przeciwdziałać.
Z góry dziękuje, pozdrawiam.
123_mala_mi
Odburzony i pomocny użytkownik
Posty: 41
Rejestracja: 7 stycznia 2013, o 14:05

11 stycznia 2013, o 16:36

Cześć,
przede wszystkim bardzo współczuję, że i Ciebie to dopadło. Wydaje mi się, że ważne jest, abyś nie rezygnował z wizyt u psychiatry. Czy prowadzi również psychoterapię? Może warto by było się przejść do psychologa oferującego terapię behawioralną?

Cóż, mogę napisać co mi pomagało.. nie gwarantuję że to pomoże i Tobie, ale w sumie.. co Ci szkodzi spróbować?

1. uwierzyłam że mam nerwicę, a kiedy zaczęła się D/D, szybko przekopałam internet żeby również wiedzieć co mi dolega i czy to normalne (jak już wiemy z czym walczymy to jednak jest łatwiej).
2. Poszłam do psychiatry. Warto było, bo choć nie dostałam tabletek, mogłam komuś opowiedzieć co mnie trapi.. i miałam przeświadczenie, że ten ktoś zrozumie o czym ja w ogóle mówię.
3. Postanowiłam walczyć najpierw z tym, co mnie najbardziej przerażało. Zaczęłam od ataków paniki i lęku przed wyjściem z domu. Sporo jest książek mówiących o pokonaniu lęku, mi pomogła pozycja "Oswoić lęk". Wydaje mi się, że warto czytać takie książki z nastawieniem, że się zastosujemy do porad. Nie poskutkują? Trudno. Nic nie ryzykujemy. Spróbowałam też trening autogenny - mi dał ukojenie, choć trzeba podczytać, czy każdy może go stosować.
4. Jak już miałam świadomość, że lęk został.. oswojony, zajęłam się DD. Pomogło mi to forum, wątek Victora "Derealizacja - prosta sprawa", blogi osób które sobie z tym poradziły.
5. Miałam możliwość pracy z domu, więc oszczędziłam sobie chwilowo chodzenie do biura, natomiast po pracy starałam się każdego dnia coś robić: kino, spotkanie ze znajomymi, spacery, filmy, wszystko co mi dawało radość i pozwalało nie myśleć wciąż o swoim stanie. Trudno się przełamać i wyjść, ale jest to możliwe!
6. Zapisałam się na psychoterapię. Czekam na pierwszą wizytę.
7. .. walczę dalej, bo jednak jeszcze trochę dolegliwości mi dokucza.

Z moich obserwacji wynika że:
- Im więcej małych sukcesów tym bardziej jestem podbudowana. Najtrudniejsze są pierwsze kroki.
- Zrozumienie, że nerwica nie zabija. Organizm sam siebie nie skrzywdzi.
- Zmiana podejścia do siebie. Miałeś sukces? To się tego trzymaj i odganiaj wątpliwości. Daj sobie więcej luzu (nie, nie musisz być idealny, masz prawo do słabości, nie musisz też zawsze wszystkiego kontrolować, masz prawo do lęku)
- Podjęcie ryzyka. Stopniuj je, zacznij od czegoś pozornie małego i stopniowo zwiększaj zakres (u mnie agorafobia była dość przytłaczająca, więc zaczęłam od wyjścia przed dom, potem spacerek przy domu itp itp)

Pamiętaj też, że nie jestem lekarzem, to co piszę mogę opierać wyłącznie na tym co sama robiłam. Może jakiś element Ci pomoże. A jak nie, to szukaj do skutku swoich sposobów/ dróg. Trzymam za Ciebie kciuki, bo podejrzewam (wiem?) że to bardzo trudne.
guardian
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 5
Rejestracja: 10 stycznia 2013, o 14:33

11 stycznia 2013, o 20:31

Dziękuje Ci bardzo za odpowiedź, to bardzo miłe, że ktoś się mną zainteresował!

Wiesz, w tym wszystkim najgorsze jest to, że pomimo tego iż pogodziłem się z diagnozą depresji, że wiem o tych lękach napadowych dalej nie potrafię sobie z tym poradzić, dalej nie działa pozytywne myślenie, ani świadomość, że nawet najgorszy atak lęku minie za niecałą godzinę - w czasie ataków zwyczajnie nie dopuszczam pozytywnych myśli, wtedy kończy się dla mnie świat. Cały czas w głowie mam natłok myśli (kiedy to znów wróci, czy dam sobie radę, itd.).
Boję się, że całkowicie stracę rozum, a przez to całe moje życie się posypie.

Staram się cieszyć z prostych rzeczy oraz wszelkich sukcesów, staram się nie załamywać jakimikolwiek porażkami, chcę zacząć nosić przy sobie papierową torebkę, żeby przeciwdziałać hiperwentylacji. Najgorsze jest to, że mimo wszelkich "pomocy", motywujących do walki dalej mam wielkie obawy choćby przed jeżdżeniem do pracy. To jest mój osobisty koniec świata... Chciałbym, żeby to już minęło.

Co do psychiatry - byłem już na kilku wizytach, dlatego dostałem leki. Byłem też na jednym spotkaniu z psychoterapeutką, ale chyba bardziej mnie nastraszyła, aniżeli pomogła. Zaczęła mi mówić, że możliwe, że to ja sam wmawiam sobie tą chorobę, bo tak wygodniej usprawiedliwiać niewygodne dla mnie aspekty mojego życia (np. pracę).
123_mala_mi
Odburzony i pomocny użytkownik
Posty: 41
Rejestracja: 7 stycznia 2013, o 14:05

12 stycznia 2013, o 10:25

Wiesz, psychoterapeuty możesz szukać nadal, w końcu trafisz na kogoś kto Tobie odpowiada. Trudno mi radzić jednoznacznie, bo jednak lekarz to lekarz. Mogę Ci tylko podpowiedzieć co było skuteczne u mnie. A u mnie pomogło to, że zajmowałam się każdą rzeczą oddzielnie.
Zaczęłam od lęku przed atakami paniki. W tej książce, o której wspomniałam, pisali, że lęk przed paniką (często mówi się że to lęk przed lękiem) i usilne odwracanie myśli od ataku paniki nie pomoże, a zaszkodzi. Zgodnie ze strategiami tam opisanymi po prostu dałam atakowi działać. Kiedy poczułam że się zaczyna, siadłam na łóżku i powiedziałam "mu": "No to dawaj". Miałam w głowie myśl, że ten atak mnie nie zabije, że objawy są niemiłe, ale do przeżycia. I jak tak mu pozwoliłam trwać... to się nie rozkręcił tylko minął zanim na dobre się rozpoczął. To chyba był mój przełom. A to z kolei spowodowało, że przestałam się bać że atak paniki znów mnie dopadnie. Dopadł jeszcze parę razy, pewnie jeszcze parę razy dopadnie, tylko moje podejście się zmieniło. Będzie - trudno, taka choroba. To tak jakbym chciała walczyć z gorączką przy przeziębieniu.
A jak już wiedziałam że zmianą podejścia da się coś zmienić i pogodziłam się z lękiem przed lękiem, zaczęłam walkę z lękiem przed wyjściem z domu.

Jeśli posiadanie papierowej torby ma Ci pomóc, to pewnie, miej ją przy sobie. Miej też wszystko to, co spowoduje że poczujesz się bezpieczniejszy. Mi kluczem do sukcesu wydaje się zmiana nastawienia do ataku lęku. Ja po prostu wiem że może się zdarzyć i choć wolałabym tego uniknąć (to zmęczenie potem wyłącza mnie na dzień z życia) to wiem, że to potrwa zanim ataki znikną. Plus jest taki że teraz atak trwa może 2-5 minut max. I już nie jest przerażający.

Mówisz, że zawaliło Ci się życie.. wierzę, te wszystkie objawy naprawdę potrafią je zmienić. Ale zastanów się.. jakbyś miał zapalenie płuc, dajmy na to, też nie funkcjonowałbyś normalnie i wiele objawów uprzykrzałoby Ci życie. A jednak akceptowałbyś to, bo wiedziałbyś że tak chwilowo musi być. Nerwica jest chorobą jak każda inna. Tylko tu więcej zdziała zmiana sposobu myślenia, nie antybiotyk. I nie wymagaj od siebie zbyt wiele. To nowe objawy i masz prawo sobie z nimi nie radzić. Próbuj, aż w końcu się uda.
guardian
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 5
Rejestracja: 10 stycznia 2013, o 14:33

12 stycznia 2013, o 19:14

Widzisz, ja gdy dostaje ataku od razu zaczynam uciekać (z marketu, z domu, etc.). Gorzej jak dopada mnie w pracy, wtedy nie mam gdzie uciec, a i nie mogę dać po sobie poznać, że coś jest nie tak. I co wtedy? Męczę się i płaczę...
Myślę, że Twoja rada, a mianowicie poddanie się atakowi to może być dobry sposób, z tymże mówię, w pracy przebywam głównie sam, bez kontaktu z kimkolwiek spoza zakładu pracy, i to jest najtrudniejsze. Mimo, że chcę żyć i nie chcę zrobić sobie krzywdy dalej w tych atakach boję się samobójstwa lub samouszkodzenia.

I masz racje pisząc, że to jest tylko choroba. Z tymże jak złapię zapalenie płuc, to przyniosę do pracy zwolnienie i powiem, że to mam... na pewno nie będą zadowoleni, ale to zrozumieją.
A co jak przyniosę zwolnienie od psychiatry, bo po raz kolejny nie dam rady ogarnąć się przed pracą?
Zwyczajnie w świecie mnie zwolnią, bo nie będę zdatny do pracy ze swoim schorzeniem...

Muszę z tym walczyć, zacząłem biegać, żeby nie myśleć, a i przy okazji się dotlenić. Poza tym staram się korzystać z każdego dnia, jak najwięcej się cieszyć, a jak najmniej myśleć o troskach...

Jeszcze raz Ci dziękuje za zainteresowanie. Mam nadzieje, że będę równie silny jak Ty.
Mam też dobrego znajomego, który przebył nerwicę z napadami lękowymi, ale leczył się dosłownie pół roku, i jak na razie od dwóch lat nie ma nawrotów. To też mnie trochę motywuję. :)
123_mala_mi
Odburzony i pomocny użytkownik
Posty: 41
Rejestracja: 7 stycznia 2013, o 14:05

12 stycznia 2013, o 23:43

o, mnie to pół roku tez zmotywowalo :)

ponoc ucieczka (fizyczna czy psychiczna) wzmaga ataki - przeczytaj czym sa z biologicznego punktu widzenia i co ma do tego ucieczka. w sumie im wiecej sie dowiesz o tych mechanizmach tym potencjalnie latwiej Ci będzie zaakceptowac to, co Ci dolega.
ja ostatnio mialam atak na koncercie.. wiadomo, nic przyjemnego. poczekalam az sie atak skonczy i po prostu wyszłam. do czego zmierzam: nikt, nawet przyjaciółka, nie zauwazyl,ze cokolwiek sie dzieje. nie wiem jak wygladaja Twoje ataki, ja wbijam wzrok w jeden punkt i obserwuje co sie wlasnie dzieje z moim cialem. serce walace, drżenie miesni... jakiez to wszystko schematyczne ;) zamiast mowic "o boze mam atak" mowie "spokojnie, to tylko panika" ;)) i w dupie mam czy ktoś zauważy. jak one przebiegają u Ciebie? możesz ustac? dzieje się cos co faktycznie przykuwa uwagę? czy konieczna jest zawsze ucieczka?

a co do zwolnienia: mi dal lekarz rodzinny, bez problemu.

trzymaj sie Chlopaku!


edit:
no i gratuluje biegania. to dobre i zdrowe. powinnam brać przykład z Ciebie:)
guardian
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 5
Rejestracja: 10 stycznia 2013, o 14:33

13 stycznia 2013, o 10:27

U mnie atak zaczyna się w ten sposób, że jest w miarę spokojnie, niby nic nadzwyczajnego i nagle zaczyna walić mi serce, oddech przyspiesza, oczy latają mi na wszystkie możliwe strony, tak jakbym czegoś nerwowo szukał, może czegoś co mnie uspokoi?
Poza tym drżą mi ręce, nie znacznie, ale drżą. I tak siedzę, bo dopóki siedzę to najczęściej się rozpłaczę i po jakimś tam czasie atak ustępuje i albo jest wtedy bardzo dobrze albo pozostaje niepokój przed kolejnym atakiem.

Znowuż jeśli dopada mnie, gdy stoję lub idę to objawy są takie same, tylko dochodzi do tego takie "chaotyczne" chodzenie w kółko, jakbym chciał "rozchodzić" ten atak.
Ostatnimi czasy nie miałem tak, żebym się zwalał na ziemię i kulił jak jeżyk, ale na początku, przy pierwszych atakach owszem, gdy przyszły to kucałem z impetem przy ścianie, serce mi waliło, oddech szybki i płytki no i płacz...

Nie wiem jak to wygląda z boku, ale jak łapało mnie w domu to widziałem u rodziców czy dziewczyny pewien strach, więc na pewno nie zbyt ciekawie. Wiem na pewno, że bełkoczę przy tym jakieś niestworzone rzeczy, cały czas przepraszam wszystkich w koło, itd.
Znowuż trudno stwierdzić jak wyglądam w pracy, jeszcze (odpukać) nigdy nie złapało mnie przy kimś. Miewałem stany niepokoju w towarzystwie, ale z reguły po prostu udawałem, że jestem zmęczony, mrużyłem oczy, kładłem się głową na stół lub wychodziłem do innego pomieszczenia, żeby się uspokoić, jak do tej pory zawsze się udawało.

Najgorsze jest to, że mam jakąś tam świadomość, że potrafię się opanować, choćby na kwadrans, żeby nie dać plamy przy współpracownikach, a mimo to boję się, że któregoś dnia mi się to nie uda i wtopię na maksa.

Co do zwolnień lekarskich, nie mogę sobie pozwalać na zbyt wiele, bo jestem na takim jakby "okresie próbnym", dwuletnim.

A co do biegania. Skoro powinnaś brać przykład to dawaj!
Ja biegam mało, bo robię dosłownie dwa kółka wokół swojej dzielnicy, to tak jakbym przebiegł około 1-2 km, ale na razie nie mam kondycji na więcej, no i boję się o stawy, bo pobolewają przy biegu, więc na razie się oszczędzam ;)
123_mala_mi
Odburzony i pomocny użytkownik
Posty: 41
Rejestracja: 7 stycznia 2013, o 14:05

16 stycznia 2013, o 19:34

Cześć po przerwie. Chorowałam ostatnio więc nie udzielałam się na forum.. ale wróciłam :)

Wydaje mi się więc, że ataki masz dość podobne do tych, które i mnie odwiedzały. Widzisz, nie jestem w stanie poradzić nic więcej ponad to, co napisałam - mi po prostu pomogło stanięcie twarzą w twarz z atakiem. Bardzo mocno uwierzyłam, że nic złego nie może mi się stać i wsłuchałam się w rytm serca. Przyspieszało i nie starałam się go opanować. Tak jakbym stała z boku i obserwowała. Gdzieś w myślach kołatała mi myśl "to TYLKO atak paniki" i chyba po trochu ciekawość, do czego panika jest w stanie doprowadzić mój organizm. Brak lęku okazał się najlepszym rozwiązaniem. Teraz te ataki, jak już pisałam są przez chwilkę, nie są takie silne i tak.. "narwane" (chodzenie w kółko, mówienie do siebie). Jestem obserwatorem, który nie ingeruje, nie uspokaja, nie boi się. Taka bierna postawa. Czy to dobry sposób? Nie wiem. Mi pomógł, mogę teraz zająć się innymi dolegliwościami i poznawać siebie na nowo. Chciałabym dojść do takiego stanu, w którym moje myślenie będzie inne - mniej stresogenne. No, ale nie wszystko na raz :) Ograniczanie objawów krok po kroku jest skuteczniejsze, możesz się skupić na jednej rzeczy porządnie, zamiast na kilku pobieżnie.

Tak na zakończenie - derealizacja, kołatanie serca, ścisk w żołądku i stres, gdy dzieje się coś nietypowego z moim ciałem (np opuchnięte migdałki ;) ) nadal mi dokuczają. Tylko ja już patrzę na nie inaczej. Myślę, że to duży progres. Warto mieć świadomość, że te objawy będą mijać powoli, no i nie bać się ich.

Może przemyśl kwestię przeżycia ataku paniki w sposób inny niż dotychczas?

Do biegania wrócę jak zdrowie mi zacznie dopisywać :)
guardian
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 5
Rejestracja: 10 stycznia 2013, o 14:33

19 stycznia 2013, o 18:24

U mnie był pewien czas przerwy od ataków, choć wracały momenty nostalgii, zadumy.
A dziś złapał mnie atak "inny" niż dotychczasowe. Nowością było to, że byłem agresywny... byłem zły na wszystko, na każdego i na siebie... trwało to chyba z 3 godziny, leżałem w łóżku i nie mogłem się opanować, w środku, we mnie był strach, niepokój, a na zewnątrz objawiał się wielką agresją. Takiego czegoś jeszcze nie było...
Nie wiem jak mam to odbierać, jako poprawę, czy jako pogorszenie?
Już mam szczerze dosyć tych dolegliwości, to jest jakieś irracjonalne.
Muszę zaraz się przebiec, może dojdę do siebie w pełni...
Dziękuje Ci za zainteresowanie Mała Mi ;)
Chciałbym Cię poznać lepiej, bo widzę, że wiele nas łączy.
Podziwiam Cię za to, że tak dzielnie radzisz sobie ze swoimi dolegliwościami!
123_mala_mi
Odburzony i pomocny użytkownik
Posty: 41
Rejestracja: 7 stycznia 2013, o 14:05

24 stycznia 2013, o 15:46

Hej,
ja też nie wiem, jak to odbierać. A próbowałeś sposobu o którym pisałam?

Ehh nie wiem już czy jestem silna. Choroba (przeziębienie czy cokolwiek to jest) odbiera mi siły i nie wiem już czy dalej dam radę. Stan podgorączkowy od 3 tygodni mnie dobija. Podobnie ból pleców i sztywny kark. Najbardziej na świecie tęsknię za czasami gdy byłam zdrowa. Oczywiście przerobiłam już wszystkie choroby które mi potencjalnie mogły dolegać. Psycholog mi zabroniła szperania po necie. Muszę się w końcu zastosować do jej zaleceń. To trudne, bo o ile nie szperałam wcześniej, o tyle teraz, gdy choroba nie odpuszcza, chcę wiedzieć co mi jest. A lekarze jakoś nie pomagają.. Czekam dalej.
ODPOWIEDZ