Nie powiem żebym jakoś bardzo cierpiał, bo nieraz czułem się gorzej, tym niemniej bardzo mi mój stan przeszkadza.
No głupim wkrętem się zaczęło, głupią myślą: "a co jeśli stanę się taki zdrętwiały i obojętny" i w zasadzie podejrzewam, że gdyby nie pojawił się ten stan na zawołanie myślą to nic by teraz nie było. Ale machina ruszyła, bo był taki okres że ponabijałem sobie wkręty (co gorsza pojedynczymi myślami) a teraz nie potrafię tych wkrętów wywalić xD 4 miesiące próbuję i nic

Np wkręt a co jeśli stracę przyjemność ze słuchania muzyki i już muzyki nie słucham bo mi nie sprawia przyjemności a bardziej drażni.
Albo taki o: a co jeśli nie będę miał przyjemności z robienia tego co lubię ? I BACH nie mam już przyjemności z wielu rzeczy.
Był taki moment, że wydawało mi się, że z tego się już podniosłem i że znów będzie dobrze, a tu taki CH@@

Ale mogę się przyznać tu przed sobą i przed wami, że właśnie nerwica zaatakowała to na czym mi najbardziej zależało. Bo jakoś nie potrafię sobie wyobrazić życia bez odczuwania przyjemności z takich małych rzeczy. A teraz jak większość czasu chodze taki trochę osowiały, w momencie gdy leci fajna muzyka ja drętwieję i nie potrafię się tym cieszyć. Co jest najgorsze to to że nie wystarczy że ja się czymś mocno zajmę że odwrócę uwagę, że przestanę panikować. Myślałem że wówczas to samo przejdzie, że po chwili uświadomię sobie: "WOW! ja sie teraz dobrze czuje ! O kurczę ! Wystarczyło o tym nie myśleć i się nie nakręcać ale super !". No niestety ta metoda u mnie nie zdała egzaminu, bo przez ponad miesiąc żyłem taką postawą i wiarą że to coś da i uwierzcie mi że na prawdę byłem pozytywnie nastawiony i wierzyłem że będzie dobrze, że byłem często tak zajęty różnymi sprawami że na całe dnie zapominałem o nerwicy.
Co z tego ?
Będąc bardzo zajęty miałem wyłączone myślenie na świat, byłem tylko ja i czynność którą byłem pochłonięty. W momencie gdy skończyłem to uświadamiałem sobie, że wcale się lepiej nie czuję, że dalej czuję się dennie tak nijak.
Cały czas też sobie przez te 1,5 miesiąca powtarzałem że sobie dam radę że będzie dobrze, że to ode mnie zależy jak się czuję i że wkrótce będzie tylko lepiej i wiecie co ? Wierzyłem w to na prawde i szczerze wierzyłem.
No niestety najczarniejszą prawdą było to, że po tym czasie zrobiłem sobie podsumowanie i zrobiłem sobie taki przegląd swojego stanu z przed tego 1,5 miesiąca, bo wcześniej się nad tym zastanawiałem. I prawda wyszła bardzo smutna. Mianowicie przez większość tego minionego czasu czułem się tak naprawdę źle, bo cały czas napięty, albo zdołowany, albo zobojętniały, albo nerwowy, mało co mnie cieszyło itd. No i to mnie tak uderzyło że się podłamałem. Próbuję dalej ale z każdym dniem jest mi już coraz trudniej walczyć, bo nie widzę żadnego postępu, nic nie rusza do przodu a nawet się cofa...