Ogłoszenia:
1. Nowi użytkownicy, którzy nie przekroczą progu 30 napisanych postów, mają zablokowaną możliwość wstawiania linków do wszelakich komentarzy.
2. Usuwanie konta na forum - zobacz tutaj: jak usunąć konto?

Prawdopodobne ROCD i inne zaburzenia lękowe

Tutaj znajdziesz wszystkie forumowe materiały (wpisy, nagrania) dotyczące zaburzeń lękowych, depresyjnych, obaw, wątpliwości i rozmaitych lęków, które pozwolą Ci poszerzyć własną świadomość.
A także treści dotyczące własnego rozwoju i przede wszystkim odburzania!
ODPOWIEDZ
anonim120
Nowy Użytkownik
Posty: 11
Rejestracja: 11 lipca 2023, o 12:27

11 lipca 2023, o 13:32

Hej, potrzebuje pomocy, porady, właściwie to czegokolwiek bo coraz bardziej się poddaje. Może zacznę od tego jak to było ze mną przed możliwym ROCD. Niedawno skończyłam dwudziestkę, od zawsze czułam, że żyję w ciągłym napięciu, strachu, prowadziło u mnie do chronicznego (lekkiego) nieszczęścia i zmęczenia. Dodam, że pochodzę ze szczęśliwej rodziny, wiec nigdy nie potrafiłam wytłumaczyć skąd to się u mnie bierze. Gdy chodziłam do szkoły podstawowej borykałam się z ogromnymi bólami brzucha, chodziłam po lekarzach, nigdy nic nie wychodziło- było to prawdopodobnie spowodowane stresem, który brał się znikąd bo ja zawsze bardzo lubiłam chodzić do szkoły, a problemów z nauka nie miałam. Te bóle tez często były związane z tym, że nie potrafiłam się wypróżnić na tle psychicznym, nie lubiłam tego, nie lubiłam gdy ktoś był w domu i wciąż nie lubię. Kończyło się to na tym ze przez tygodnie nie wypróżniałam się, miałam blokadę psychiczną. Teraz jest lepiej, ale wiąże się to u mnie z duża walką i przełamaniem dyskomfortu psychicznego. Pisze o tym bo myśle że jest to dziwne i jest to związane z jakimś lękiem u mnie, którego nie potrafię określić. Następnie w gimnazjum doznałam ciągłej derealizacji, wtedy nie wiedziałam co to jest, nigdy o tym nigdzie nie przeczytałam, nikt nigdy o tym nie mówił, więc tym bardziej byłam zagubiona. Przez cały czas wydawało mi się że nie istnieje i to co się dzieje wokół mnie to mój wymysł, czułam to dziwne uczucie przepływające przez ciało gdy doznawałam derealizacji, często robiło mi się przez to słabo. Po paru miesiącach minęło, miałam potem krótki nawrót, ale myśle ze już zażegnałam na stałe silna derealizacje. Ale na ogół okres gimnazjum bardzo dobrze wspominam myśle że poza tym dobrze się czułam. A i zapomniałam wspomnieć, od kiedy skończyłam 10 lat mam problemy z oddychaniem, początkowo myślałam ze umieram, było to coś w stylu ataku paniki, chociaż to nie było to tak klasycznie, moi rodzice to troszkę zlekceważyli patrząc na to że przez całe życie mi coś dolegało i zawsze się okazywało, że to tle nerwowym. Problemy z oddychaniem nauczyłam się przez lata sama kontrolować, po prostu jak czuje ze się dusze, to wiem ze sie nie uduszę i staram się brać głębokie wdechy mimo że jest to utrudnione, bo mam bardzo płytki oddech i szybką akcje serca. Byłam z tym u psychiatry, pani przepisała mi hydroksyzynę, więc teraz jak mam silniejsze napady jest mi łatwiej się uspokoić (dodam, że te problemy z oddychaniem pojawiają się znikąd, nie zawsze gdy się stresuje nie mogę oddychać, jest to bardzo randomowe, ale głównie w godzinach porannych).
Teraz przejdę do bardzo specyficznej przypadłości, której nawet mój psychiatra nie był w stanie zrozumieć. Od kiedy zaczęłam dojrzewać, pojawiły się nocne widzenia. Podam przykład jak to wygląda: jakoś godzinę po zaśnięciu, otwieram oczy nagle a na sofie naprzeciwko mojego łóżka siedzą dwa mężczyźni, ja zaczynam krzyczeć, a oni powoli znikają (jest to moment gdy się wybudzam), oczywiście moj organizm reaguje jak na fizyczne realne zagrożenie, często po takiej sytuacji nie mogę zasnąć już, szczególnie gdy jestem sama w domu. Głównie te widzenia opierają się na tym ze wydaje mi się ze chodzi po mnie robak, po czym go widzę, zrzucam, on znika, a ja z niepewnością wracam spać dalej do łóżka. I takich sytuacji było okropnie wiele, chyba widziałam już wszystko, najbardziej abstrakcyjne rzeczy. Jest to problem prawdopodobnie natury neurologicznej. Do tego wątku jeszcze wrócę bo będzie ważny później.
Przepraszam ze tak przeskakuje z tematów, ale teraz muszę dojść do mojego związku. Z chłopakiem jestem już od 3 lat, znamy się od 5 i od kiedy go pierwszy raz spotkałam, bardzo mnie coś do niego ciągnęło. Nie będę się specjalnie rozwodziła nad naszą relacją, ale mogę tylko zaznaczyć, że nigdy nie byłam tak szczęśliwa i nigdy mi tak na nikim nie zależało. Chłopak mimo tych wszystkich lat wydaje mi się idealny (chociaż teraz szukam wad). Mamy wspólne zainteresowania, mamy takie same plany na przyszłość, staramy się tworzyć zdrowy związek, który zawsze opierał się na rozmowie. Uważam ze ja mogłam być troszkę toksyczna momentami, ponieważ często odczuwałam zazdrość o niego, bardzo nie chciałam go stracić, mam mocny lękowy styl przywiązania z którego sobie zdaje sprawę i z nim walczę. Związku byłam praktycznie zawsze pewna od pewnych przelotnych momentów po kłótni gdy się zastanawiałam czy to ma sens, ale to mijało ,po chwili, zawsze o niego walczyłam o on o mnie. Teraz będzie trochę z czapy ale muszę opowiedzieć chronologicznie. W marcu tego roku pewnej nocy przebudzilam sie nagle z przeświadczeniem ze coś mnie opętało. Byłam przekonana, że wstąpił we mnie szatan, a zaznaczam ze jestem ateistką. Na tyle mocno sobie to wkręcalam ze nie było mnie pare dni na uczelni i z nikim nie chciałam gadać, miałam wrażenie ze zaraz ten demon wyjdzie i już zupełnie mnie opęta. Pamietam że pewnego dnia wracałam z uczelni i pani obok mnie mówiła różaniec, myślałam ze zwariuje, nie wiedziałam co sie ze mna dzieje, zaczęłam sie pocić i stresować, czułam gniew. Przez jakieś dwa tygodnie cały czas myślałam czy jestem opętana czy nie, czytałam o tym fora, ale nie było tam jasnej odpowiedzi, ale okej minęło mi co ciekawe, wciąż się boje wchodzić do kościoła, ale już o tym natrętnie nie myślę i teraz nie wiem co to było, czy to było przez moje omamy nocne czy być może jest to część Nerwicy lekowej.
Gdy to minęło i miałam pare tygodni błogiego spokoju, bylam z chłopakiem na majówce, wszystko było super, pewnie, zasypiałam z myślą że będzie kiedyś moim mężem i stworzymy sobie ciepły szczęśliwy i ciekawy dom. Lecz pewnego majowego dnia (nie pamietam daty, ale pamietam dokładnie ten dzień, musiało to być tydzień po majowce) budzę się i nic nie czuje do partnera. I wtedy się zaczęło od tego momentu do dziś myśle 24/7 tylko o tym czy go kocham czy nie. Doszło to do takiego momentu, że przez miesiąc leżałam w łóżku, nie wychodziłam z niego, nie jadłam, schudłam 3 kilo, wymiotowałam 2 razy w nocy, miałam ciągła biegunkę. Partner o tym wiedział, bardzo mnie wspierał, przyjeżdżał do mnie gdy tylko go o to prosiłam, mówił mi ze wie ze mi minie. siedziałam tylko w wirze myśli, a przede mna sesja. Musiałam się równocześnie pogodzić z myślą ze nie dostanę stypendium naukowego, bo nie potrafię się nauczyć tak jak w zeszłym półroczu (na maxa), uczyłam się tak by zdac, tyle ile moj mózg mógł przyswoić a były to okropnie małe ilości, nie mogłam się skoncentrować. Ciagle czułam dyskomfort gdy o nim myślałam, czułam lęk o przyszłość i nie wiedziałam co mam zrobić. Zaczęłam mieć myśli samobójcze, codziennie brałam bardzo duże dawki hydroksyzyny by chociaż przez chwile nie czuć objawów somatycznych i zimniejszych to chore napięcie. Moje życie legło w gruzach, równocześnie bałam się ze go stracę, on jednak ma swoje limity. W mojej głowie nie ma wyjścia, momentami czuje ze nie mogę z nim być, ale nie chce zerwać. Całkowicie ograniczyłam kontakt ze znajomymi. Po sesji się polepszyło, trochę stresu minęło, zdałam okej sesje, ale ze stypendium mogę pomachać, ciężko jest mi się z tym pogodzić bo studia które robię to była moja pasja, a teraz nie czuje już zupełnie żadnej ekscytacji. Teraz czuje się tylko trochę lepiej, spotykanie z partnerem mi pomaga, on zawsze potrafił mi poprawić humor, ale ja wciąż analizuje czy ja teraz przypadkiem się nie zmuszam do szczęścia z nim, czy ja go na pewno kocham, czy on mnie przypadkiem nie denerwuje, czy nie powinnam być z kimś innym. I wiecie ciagle te myśli jak już o tym nie myśle to mam wyrzuty sumienia ze pewnie go nie kocham i powoli zapominam. Nie potrafię się tak samo cieszyć związkiem, powoli się od niego oddalam. Niszczę sobie życie i prywatnie i naukowo na studiach, najchętniej bym się zapadła pod ziemie by już tego nie czuć, tęsknie za tym spokojem, mimo ze zawsze się trochę lękałam i obawiałam nigdy to nie było do takiego intergalaktycznego stopnia. Nie wiem co się tak nagle ze mna stało, jest to okropny szok, chce być z nim, ale te myśli nie dają mi spokoju muszę cały czas myśleć, robiłam wszytsko by przestać, nawet byłam na wizycie i psychologa, ale mało co dała, pani mam wrażenie ze kompletnie nie zrozumiała w czym problem, plus bardzo się boje to komukolwiek mówić, boje się że ktoś mi powie ze to nie ma sensu. Od 2 tygodni tylko siedzę i czytam fora w wolnym czasie, nie wiem co to ma na celu, może trochę mi ulżyć ze ludzie z tego wychodzą, może szukam odrobiny nadziei. Proszę o opinie i chętnie bym się dowiedziała jak sobie radzicie z tym i od czego zacząć (dodam ze mam zamiar się zapisać ponownie do psychiatry i tym razem opowiedzieć to wszystko co tu napisałam nie tylko o problemach z oddychaniem i nocnymi marami). Pozdrawiam;) trzymajcie się.
ODPOWIEDZ