Ogłoszenia:
1. Nowi użytkownicy, którzy nie przekroczą progu 30 napisanych postów, mają zablokowaną możliwość wstawiania linków do wszelakich komentarzy.
2. Usuwanie konta na forum - zobacz tutaj: jak usunąć konto?

nie sądzę , że ucelowałm...

Tutaj rozmawiamy na tematy naszych partnerów, rodzin, miłości oraz zakochania.
O kłopotach w naszych związkach, rodzinach, (niezgodność charakterów, toksyczność, zdrada, chorobliwa zazdrość, przemoc domowa, a może ktoś w rodzinie ma zaburzenie? Itp.)
ODPOWIEDZ
marcin
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 2
Rejestracja: 30 maja 2014, o 17:20

5 czerwca 2014, o 01:21

Witam wszystkich na tym forum, mam też nadzieję, że jeśli w złym miejscu opisuję swoja historię, zostanie mi to wybaczone i znajdzie się tam gdzie powinno. Przede wszystkim podziwiam każdego, który będzie tak zdesperowany emocjonalnie, żeby to bzdury czytać!
Jestem po 40-ce, 3 lata po rozwodzie, mam dwóch synów których kocham i mam z nimi dobry kontakt nz czego się cieszę, ale bezpośrednia pomoc z ich strony, w moim problemie jest praktycznie niemożliwa. Ostatnie 2-3 lata u mnie, to narastanie problemów różnych… i jest ich wiele, poza rozwodem, z którym ciężko mi jest…, to tym głównym problemem jest obecny stan zdrowia Mamy i Taty. Kiedyś mieszkali w mieście, ale Tata 15 lat temu zrealizował marzenie życia, że na emeryturę kupi dom na wsi. No i kupił. Przez pierwsze kilka lat było ok. Wszyscy dużo pracy tam włożyliśmy i przynosiło to mnóstwo satysfakcji. Ale przyszedł rok 2010 r, po kilku operacjach taty na raka, dwóch krytycznych odwodnieniach i pogarszaniu się kondycji mamy, wszystko zaczęło się pieprzyć. Mama i tata są teraz po 80-ce,.. uzależnieni od lekarzy, specjalistów i wszelkich możliwych wizyt kontrolnych. Z głównych schorzeń to tata ma zaawansowanego Alzheimera i przebytych kilka poważnych operacji, a mama otyłość, cukrzycę, nadciśnienie. Oboje chodzą do kilku lekarzy specjalistów, jest tego mnóstwo. Obojga dotyka coraz bardziej postępująca demencja, przeraża mnie jak szybko się dzieje! Po prostu nie dawałem rady ogarniać tego wszystkiego jak mieszkali 40 km ode mnie. Regularne trzy razy w tygodniu wyjazdy rozwalały mój system. Najpierw jechałem po rodziców, wracaliśmy do miasta do lekarzy, tam wiadomo ile się czeka, no i na koniec odwoziłem do domu i wracałem dopiero do siebie. Zajmowało to cały dzień praktycznie. Razem z moją siostrą udało się nam rodziców przekonać, że najlepszym rozwiązaniem będzie z powrotem przeprowadzka do miasta. Siostra mieszka w małym domku z całą rodziną, a ja po rozwodzie w dużym domu sam, więc wybór był dla mnie oczywisty, tym bardziej, że nie jest on w mojej wyłącznie dyspozycji. Każdy dzień bycia ich tam na wsi był ogromnym ryzykiem, u taty coraz częściej pojawiały się halucynacje. Z salonu na parterze udało się bardzo funkcjonalnie wydzielić oddzielną sypialnię, także wyeliminowaliśmy konieczność chodzenia po schodach. Ja przeniosłem się na piętro. Wszystko to zadziało się w grudniu 2013. No i wtedy zaczął się dla mnie bardzo trudny czas. Pierwotnie myślałem, że tak bardzo to mi ułatwi opiekę nad nimi, a stało się zupełnie odwrotnie. Po pierwsze strasznie źle przeżyli przeprowadzkę, tata po prostu zgasł. Powiedział mi, że to jest jego porażką życia, że musi opuścić dom na wsi. Zawsze była dla mnie takim parowozem, który wszystko jest w stanie zrobić i zawsze mu się to udawało. A teraz okazuje się, że są takie przeszkody, których nie ogarnie. Możliwość jakiejkolwiek samodzielności w zasadzie oddaliła się, stali się przygnębieni i pozbawieni jakiejkolwiek w moim odczuciu nadziei, chęci wychodzenia z domu, zamknęli się w nim jak bunkrze. Mnie to mega przygnębia. Załatwiłem ćwiczenia rehabilitacyjne w domu, ale to były 2 razy serie i na więcej nie ma szansy na razie z NFZ. A oni muszą ćwiczyć, chodzić, żeby wzmocnić mięśnie. Ale tak trudno jest ich do tego mobilizować. Najgorsze, że nie mam prawie żadnego wsparcia od siostry, jest sporo starsza ode mnie, ale przede wszystkim sama schorowana. Tata jest fizycznie w miarę sprawny, lecz wymaga już ciągłej pomocy we wszystkim, bo nie ogarnia tak umysłowo… w toalecie, w ubraniu pampersa, w jedzeniu..., jak mnie nie ma, to mama jest tym obciążona, a ona nie daje już rady fizycznie. Wtedy tata jest agresywny, na razie słownie, ale zdarzyło się już, że zaczął mamę szturchać. Mama jest otyła, jak schyla się po coś, to przewraca się tak, że bez pomocy nie wstanie. Jest uparta, nie chce nosić ze sobą telefonu, żeby wezwać pomoc jak się przewróci. Niejednokrotnie przeleżała na ziemi kilka godzin, bo tego nie wiedziałem. Zdarza się to w ciągu dnia, jak mnie nie ma, ale też w nocy. Około miesiąc temu była taka sytuacja. Wyjechałem z miasta na kilka dni i siostra miała się zająć rodzicami. Mama poszła rano się kapać sama i upadła pod prysznicem. Tata spał a siostra była w pracy i miała wyłączony telefon. Przyszła pani od sprzątania i nie mogła się dostać do domu. Drzwi wejściowe są blisko łazienki, więc Paulina tylko dlatego usłyszała Mamę uwięzioną w łazience. Przez drzwi z nią rozmawiała by jakoś pomóc. Wydostanie się z kabiny i czołganie po podłodze do drzwi zajęło Mamie godzinę. Ale i tak to nic nie dało, bo nie była w stanie dosięgnąć do zamka. Leżała tak na posadzce naga kolejne 3 godziny, aż do przyjazdu siostry z kluczami. Podobna sytuacja była też w ogródku niedawno, tyle że miała akurat telefon i zorganizowałem pomoc zdalnie. Jak nie ma mnie w domu, to zawsze coś się dzieje. Jak wyjeżdżam, to dzwonię co jakiś czas, żeby się upewnić, że wszystko jest ok. Jak Mama odbiera to jest w porządku, gorzej jak długo się nie mogę dodzwonić, albo jak Mama sama do mnie dzwoni i widzę jej numer to nogi mi się uginają. Chociaż często dzwoni w zwykłych sprawach, zakupy czy lekarstwa. Zdarza się też coraz częściej, że nie umie odebrać telefonu, albo wyciszy dzwonek nie wiedząc o tym. Wtedy jak nie mogę się dodzwonić, to kłębek nerwów.
Kolejna katastrofa, która rozwaliła mi życie i jakieś normalne funkcjonowanie, to to, że znaczna część życia toczy się w ogóle w nocy. Przez tatę, bo przesypia większość dnia i ożywia dopiero na wieczór. Próbowałem z tym walczyć, ale nie daję rady. Jest coraz bardziej nieporadny i ma częste urwania rzeczywistości - nie wiem jak to nazwać, chyba halucynacje. Przy tym wszystkim robi się często agresywny i boję się go wtedy. No i ma manię, że zostanie okradziony, bredzi o jakimś schowanym skarbie, albo że pieniądze z emerytury zginą z konta. Podejrzani są wszyscy obcy z zasady, ktokolwiek wejdzie do domu, ale ostatnio też już ja czy siostra. Pani do porządków w domu, którą rodzice dotychczas bardzo lubili, też przestała być akceptowana i po kilku sytuacjach widzę, że już się oddala. Potrzebuję pomocy w domu, ale Mama i Tata o wprowadzeniu nowej obcej osoby do domu nie chcą słyszeć. Jestem załamany. Ja w ten chory rytm chcąc nie chcąc przeniknąłem. Najgorsze, że nie mogę się wysypiać. Słyszę z piętra wszystko, co dzieje się na dole, leżę więc tylko z zamkniętymi oczami. A jak wszystko ucichnie to nasłuchuję i zawsze kończy się tym, że schodzę na dół sprawdzić. Zasypiam często dopiero nad ranem. Do południa jest to jedyny czas, kiedy nic się nie wydarzy, oboje rodzice śpią najczęściej i wtedy mogę odetchnąć. Mama też się temu poddała. Ale jak mamy jakieś wizyty u lekarzy, albo ja mam pracę przed południem, to nie śpię w ogóle. 2 tygodnie temu byłem u psychiatry i powiedział mi, że muszę się bezwzględnie od rodziców umieć odcinać myślami oraz, że muszę znaleźć stałą opiekę dla nich. Totalna abstrakcja, jest to dla mnie a wykonalne. Temat - obca osoba w domu, wydaje się być skazany na niepowodzenie - rodzice nie chcą tego zaakceptować. Ale robię jakieś próby w tym kierunku, siostra też miała mi pomóc kogoś znaleźć. Rodzice nie chcą się zgodzić-wiadomo. Ale nawet jak, to rozwiąże może kilka godzin dziennie, ubranie taty, przygotowanie posiłku, czy kąpiel, a co z całą resztą doby? I przez cały tydzień? I w nocy? Dostałem lekarstwa, Mozarin i na lepszy sen Stilnox. Mój stan wydaje mi się pogarsza i mam tylko zapchany nos i się pocę. Nic mi te leki nie pomagają. Ten ostatni miał być po to, żebym mógł zasnąć w nocy. Wziąłem kilka razy i rzeczywiście przesypiałem całą noc, ale go odstawiłem po kolejnym upadku mamy. Kilka dni temu mama wstała do ubikacji w nocy. Upadła jak przebierała bieliznę. Nie wzięła znowu telefonu i znalazłem ją rano na podłodze, przemoczoną cała, po prostu dramat. Spałem na tyle głęboko, że jej wołania już nie słyszałem. Boję się już brać te tabletki, boję się że jak będę spał zdarzy się jakaś tragedia. Nie mam siły. Cały czas zresztą jestem nerwowy bardzo, łatwo wpadam w agresję (znaczy podnoszę głos, krzyczę, jestem opryskliwy). Z jednej strony wiem, że muszę być w domu cały czas, z drugiej zaczynam go nienawidzić. Ale jak zdarzają się coraz częściej zresztą jakieś wypadki pod moją nieobecność, mam straszne wyrzuty sumienia. Jak wyjadę na kilka dni i jestem dalej od tego miejsca to jest jedyny czas, kiedy jest łatwiej mi zasnąć. No ale wtedy musi być siostra w pogotowiu. No i tu jest kolejny problem, że ona prowadzi swój dom i nie chce przychodzić mieszkać do rodziców, tylko przyjeżdża na kilka godzin. Ale w wieczorami w nocy jej nie ma.
Praca. Tu jest dramat. Mam nienormowany czas pracy i praktycznie nie muszę siedzieć w określonych godzinach w biurze firmy, zresztą mam też swój gabinet przy samym domu, a zdecydowaną większość pracy mogłem robić zdalnie. Napisałem robiłem, bo teraz po prostu nie mam siły, nie mogę się skupić na niej, albo zajmuje mi to 10 razy więcej czasu niż kiedyś. Zapominam o ważnych terminach, zawalam robotę. No i mam straszny problem z dłuższą koncentracją. Wszystko mnie wytrąca z tego co robię, zaczynam na raz kilka tematów i nie kończę żadnego. Ostatni tydzień to jest już totalny kryzys i nie wiem czy mnie nie wyrzucą. Zawaliłem bardzo ważny projekt, byłem odpowiedzialny za umowę i finalne spotkanie z kontrahentem. Miałem je poprowadzić i podpisać długoterminowy kontrakt dla naszej firmy. Ani nic nie przygotowałem, ani nie pojawiłem się w ten dzień w firmie, tylko na godzinę przed spotkaniem zadzwoniłem do biura, że mnie nie będzie…, PATOLOGIA!!! Kompletnie nie potrafię się wytłumaczyć, czemu zwlekałem do ostatniej chwili, jak już wiadomo było, że zawaliłem sprawę. Postawiłem szefa w tak beznadziejnej sytuacji… . Poszedłem do lekarza rodzinnego, dostałem zwolnienie L4, zajebiście… , ale … to nie jest rozwiązanie. Ale syf!
Awatar użytkownika
Zordon
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 432
Rejestracja: 13 marca 2014, o 16:03

6 czerwca 2014, o 15:29

Kurde, przeczytałem całe już ostatnio, ale późno było i nic nie odpisałem. Współczuję sytuacji, wiem jak to jest mieć schorowane (również psychicznie) starsze osoby w domu, wiem jakiej to wymaga cierpliwości i oddania. Twoja sytuacja jest na prawdę trudna i może wydawać się beznadziejna, a Ty możesz czuć się bezradny. Tak na prawdę nawet nie wiem jak Ci pomóc, bo to forum typowo o zaburzeniach, nerwicy itp. Z tego co opisałeś, nie wiem czy u Ciebie można takie stany zdiagnozować. Problemy które masz są związane z ciągłym stresem, który jest właściwie realną sytuacją, a nie irracjonalnym lękiem jak w nerwicy, więc nie dziwi mnie, że masz problemy z sobą. Powiem Ci tylko, że człowiek jest silniejszy niż się może wydawać i wszystko przetrzyma, Ty też dasz radę, bo z tego co piszesz jesteś strasznie silnym facetem, a to, że się stresujesz, to normalna sprawa. Niestety nie wiem jak Ci pomóc. Może ktoś inny jeszcze się wypowie.
"The value of life can be measured by how many times your soul has been deeply stirred"
Soichiro Honda
Awatar użytkownika
Kamień
Odburzony i pomocny użytkownik
Posty: 1458
Rejestracja: 24 września 2013, o 14:47

6 czerwca 2014, o 15:42

Też za bardzo nie wiem co by tu poradzić, ale napisze Ci tylko, że sam opiekowałem się schorowaną babcią która mieszkała nieopodal mnie i byłem u niej codziennie przez jakieś półtorej roku... potem już nie daliśmy z rodzicami rady i oddaliśmy ją do domu opieki... ale zmarła. Może tutaj jest jakiś pomysł ? pełno jest takich domów spokojnej starości - i to nie żadne oddanie kogoś bo komuś się nie chce opiekować.! Tylko po prostu niekiedy sytuacja wymaga opieki całodobowej - tak jak u Ciebie. Nikt robotem nie jest i nie ogarnie tego jak należy - może krótki okres - ale nie na dłuższą metę. Pomyśl o tym :)


PS. i to nie są żądne bzdury które piszesz! jest to "samo życie", a Ty i tak jesteś bohaterem jak dla mnie !
marcin
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 2
Rejestracja: 30 maja 2014, o 17:20

10 czerwca 2014, o 23:52

Witam wszystkich, jestem nowy na tym forum. Jeśli w złym miejscu opisuję swój problem, to proszę admina, żeby przeniósł to tam gdzie powinno się to znaleźć, lub ewentualnie podpowiedź, gdzie mógłbym szukać pomocy. Zacząłem pisać ten post jakiś czas temu, z zamiarem krótkiego przedstawienia problemu, a w zasadzie objawów jakie mam i prośby o ewentualna poradę osób, które może znalazły się w podobnej sytuacji. Ale co wszedłem i czytałem w kopii roboczej, to kasowałem i pisałem na nowo, albo może raczej nie na nowo, tylko obszerniej. Zrobił się z tego duży referat, ale w którymś momencie pomyślałem, że może jak dokładnie opisze moją sytuację, to znajdzie się ktoś, kogo to zainteresuje, bo takie problemy jak moje – również go dotyczą. Jestem po 40-ce, 3 lata po rozwodzie, mam dwóch synów których kocham i mam z nimi dobry kontakt na szczęście. Niestety pomoc z ich strony w moim problemie, jest praktycznie niemożliwa, częściowo ja sam też nie chcę ich w to angażować. W zasadzie od rozwodu, to u mnie ciągłe pasmo narastania problemów różnych i jest ich wiele. Poza samym rozstaniem z żoną, które ciężko przeszedłem, to tym głównym problemem jest obecny stan zdrowia mamy i taty. Kiedyś mieszkali w mieście, ale tata 15 lat temu zrealizował marzenie życia, że na emeryturę kupi dom na wsi. Przez pierwsze kilka lat było ok. Wszyscy dużo pracy tam włożyliśmy i przyniosło to mnóstwo satysfakcji. Ale od 2010 r, po kilku operacjach taty na raka, dwóch krytycznych odwodnieniach i równoległym pogarszaniu się kondycji mamy, wszystko zaczęło się walić. Mama i tata są po 80-ce, uzależnieni od lekarzy, specjalistów i wszelkich możliwych wizyt kontrolnych. Z głównych schorzeń to tata ma zaawansowanego Alzheimera i przebytych kilka poważnych operacji, z których każda jakieś piętno wycisnęła. Mama z kolei otyłość, cukrzycę, nadciśnienie, a ostatnio najgorsze, to zanikająca sprawność fizyczna(chodzenie). Oboje mają kilku lekarzy specjalistów i stało się to sensem ich życia…, wizyty, badania kontrolne, jest tego mnóstwo. Obojga dotyka coraz bardziej postępująca demencja, przeraża mnie jak szybko się dzieje! Nie dawałem rady ogarniać tego wszystkiego jak mieszkali 40 km ode mnie. Nierzadko trzy-czterokrotne wyjazdy w tygodniu rozwalały mój system. Wizyty umawiane kompletnie chaotycznie. Najpierw jechałem po rodziców, wracaliśmy do miasta do lekarzy, tam wiadomo ile się czeka, no i na koniec odwoziłem do domu i dopiero wracałem do siebie. Zajmowało to cały dzień praktycznie. Razem z moją siostrą udało się nam rodziców przekonać, że najlepszym rozwiązaniem będzie z powrotem przeprowadzka do miasta. Siostra mieszka w małym domku z całą rodziną, a ja po rozwodzie w dużym domu sam, więc wybór był dla mnie oczywisty, tym bardziej, że dom w mieście jest w pewnym sensie w dyspozycji rodziców. Każdy dzień bycia ich tam na wsi był ogromnym ryzykiem, u taty coraz częściej pojawiały się halucynacje i pojawiły się bardzo niebezpieczne chwilowe utraty przytomności(później okazało się, że główną przyczyną była zbyt duża ilość leków i w konsekwencji za niskie ciśnienie) . Z salonu na parterze udało się wydzielić oddzielną sypialnię, także wyeliminowaliśmy konieczność chodzenia po schodach. Ja śpię u góry. Wszystko to zadziało się w grudniu 2013 i miało być lekarstwem na wszystko. No i wtedy zaczął się dla mnie bardzo trudny czas. Pierwotnie myślałem, że tak bardzo to mi ułatwi opiekę nad nimi, będzie kontrola nad lekarzami, lekarstwami, wszędzie blisko, może sami pojadą taksówką jak będzie potrzeba. Stało się zupełnie odwrotnie. O czym wcześniej nie wiedziałem i nie pomyślałem nawet, to strasznie źle przeżyli przeprowadzkę. Tata się nie odnajduje, mylą mu się ciągle pomieszczenia, a mama po prostu zgasła i nie ma chęci do niczego. Tata powiedział mi, że to jest jego porażką życia, że musi opuścić jego ukochany dom na wsi. Zawsze była dla mnie takim parowozem, który wszystko jest w stanie zrobić i zawsze mu się to udawało. A teraz okazuje się, że jest taki słaby, że są takie przeszkody, którym nie podoła. Możliwość jakiejkolwiek samodzielności w zasadzie oddaliła się, stali się przygnębieni i pozbawieni jakiejkolwiek w moim odczuciu nadziei, chęci wychodzenia z domu, zamknęli się w nim jak w bunkrze. Rodzice zaczęli żyć na przestrzeni sypialni i kuchnio-jadalni. Mamy piękny taras i kawałek ogródka, ale oni nie chcą nawet wychodzić na dwór. Załatwiłem ćwiczenia rehabilitacyjne w domu, były to 2 razy serie i na więcej nie ma szansy na razie z NFZ. Kasy na to nie mamy za bardzo, a emerytury nie wystarczają. A oni muszą ćwiczyć, chodzić, żeby wzmocnić mięśnie. Ale tak trudno jest ich do tego mobilizować. Najgorsze, że nie mam prawie żadnego wsparcia od siostry, jest sporo starsza ode mnie i sama schorowana. Tata jest fizycznie w miarę sprawny, lecz wymaga już ciągłej pomocy we wszystkim, często się tak zawiesza, … w toalecie, w ubraniu pampersa, w jedzeniu..., wszystko trwa nieskończenie długo. Jak mnie nie ma, to mama jest tym obciążona, a ona nie daje już po prostu fizycznie rady. Albo ma inny świat zupełnie. W takich sytuacjach tata jest często agresywny, na razie słownie, ale zdarzyło się już, że zaczął mamę szturchać i popychać. Mama jest otyła, jak schyla się po coś, to przewraca się. Jest ociężała i bez pomocy nie wstanie. Do tego jest uparta, nie chce nosić ze sobą telefonu, żeby wezwać pomoc jak się przewróci. Niejednokrotnie przeleżała na ziemi kilka godzin, bo tego nie wiedziałem. Zdarza się to w ciągu dnia, jak mnie nie ma, ale też w nocy. Około miesiąc temu gdy wyjechałem z miasta na kilka dni i siostra miała się zająć rodzicami, mama poszła rano się kapać sama i upadła pod prysznicem. Tata spał a siostra była w pracy i miała wyłączony telefon. Przyszła pani od sprzątania i nie mogła się dostać do domu. Drzwi wejściowe są blisko łazienki i dzięki temu usłyszała jak mama uwięziona w łazience wołała do taty pomocy. Przez drzwi z nią rozmawiała by jakoś pomóc. Wydostanie się z kabiny i czołganie po podłodze do drzwi zajęło Mamie godzinę. Ale i tak to nic nie dało, bo nie była w stanie dosięgnąć do zamka drzwi. Leżała tak na posadzce naga kolejne 3 godziny, aż do przyjazdu siostry z kluczami. Podobne sytuacje zdarzają się już teraz coraz częściej, w ogródku, albo najgorsze w nocy. Jak nie ma mnie w domu, to zawsze coś się dzieje. Jak wyjeżdżam, to dzwonię co jakiś czas, żeby się upewnić, że wszystko jest ok. Jak Mama odbiera to jest w porządku, gorzej jak długo się nie mogę dodzwonić, albo jak Mama sama do mnie dzwoni i widzę jej numer to nogi mi się uginają. Chociaż często dzwoni w zwykłych sprawach, zakupów czy lekarstw, ale zdarza się też coraz częściej, że nie umie odebrać telefonu, albo wyciszy dzwonek nie wiedząc o tym. Wtedy jak nie mogę się dodzwonić, to jest kłębek nerwów.
Najgorsze to, że znaczna część życia toczy się w ogóle w nocy. Przez tatę, bo przesypia większość dnia i ożywia dopiero na wieczór. Próbowałem z tym walczyć, ale nie daję rady, musiałbym na siłę zciągać go z łóżka. Jest coraz bardziej nieporadny i ma częste urwania rzeczywistości - nie wiem jak to nazwać, chyba halucynacje. Przy tym wszystkim robi się często agresywny i boję się go wtedy. No i ma manię, że zostanie okradziony, bredzi o schowanym skarbie, albo że pieniądze z emerytury zginą z konta. Podejrzani są wszyscy obcy z zasady, ktokolwiek wejdzie do domu, ale ostatnio też już ja czy siostra. Pani do porządków w domu, którą rodzice dotychczas bardzo lubili, też przestała być akceptowana i po kilku sytuacjach widzę, że już się oddala. Potrzebuję pomocy w domu, ale Mama i Tata o wprowadzeniu nowej obcej osoby do domu nie chcą słyszeć. Jestem załamany. Ja w ten chory rytm chcąc nie chcąc przeniknąłem. Najgorsze, że nie mogę się wysypiać. Słyszę z piętra wszystko, co dzieje się na dole, leżę więc tylko z zamkniętymi oczami. A jak wszystko ucichnie to nasłuchuję i zawsze kończy się tym, że schodzę na dół sprawdzić. Zasypiam często dopiero nad ranem. Do południa jest to jedyny czas, kiedy nic się nie wydarzy, oboje rodzice śpią najczęściej i wtedy mogę odetchnąć. Ale jak mamy jakieś wizyty u lekarzy, albo ja mam pracę przed południem, to nie śpię w ogóle.
Długo się nie mogłem przełamać, ale w końcu zebrałem siły i dwa tygodnie temu byłem u psychiatry. Strasznie chaotyczna była ta wizyta, płakałem i wstydziłem się i znów płakałem. Generalnie to chyba mi to ulżyło, bo mnie wysłuchał, ale i tak nie wiem co dalej. Powiedział mi, że muszę się bezwzględnie od rodziców odciąć emocjonalnie i że muszę znaleźć stałą opiekę dla nich. Z opieką to rozumiem, chociaż na tą chwilę to totalna abstrakcja. Rodzice nie chcą nikogo obcego zaakceptować. Ale robię jakieś próby w tym kierunku, siostra też miała mi pomóc kogoś znaleźć. Jak już się dowiedziałem, to pomoc społeczna odpada, bo mają za dużą emeryturę – to jest farsa jakaś, na nic im nie starcza i to przy naszej pomocy!!! Wygospodarujemy może z siostrą jeszcze 400-500 zł miesięcznie, jak tylko uda się odpowiednią osobę znaleźć. Ale nawet jak, to to rozwiąże może kilka godzin dziennie, ubranie taty, przygotowanie posiłku, czy kąpiel, takie podstawowe czynności pielęgnacyjne. Ale co z całą resztą doby? I przez cały tydzień? I najgorsze - w nocy? Od psychiatry dostałem lekarstwa, Mozarin i na lepszy sen Stilnox. Mój stan wydaje mi się pogarsza, jedyny efekt to mam tylko zapchany nos i się pocę. Nic mi te leki nie pomagają. Ten ostatni lek miał być po to, żebym mógł zasnąć w nocy. Wziąłem kilka razy i rzeczywiście przesypiałem całą noc, ale go odstawiłem na razie po kolejnym upadku mamy. Kilka dni temu mama wstała do ubikacji w nocy i upadła. Jak wieczorem kładłem ją spać, zapomniałem założyć jej telefon i znalazłem ją rano na podłodze, przemoczoną cała, po prostu dramat. Gubię się, zapominam o tak podstawowych rzeczach. Wziąłem stilnox i spałem tak głęboko, że jej wołania już nie słyszałem. Boję się brać te tabletki, boję się że jak będę spał za głęboko, to wydarzy się jeszcze gorsza tragedia. Nie mam siły. Jestem ciągle niewyspany i nerwowy bardzo, łatwo wpadam w agresję, podnoszę głos, krzyczę na rodziców i jestem opryskliwy. Potem tego bardzo żałuję. Z jednej strony wiem, że muszę być w domu cały czas, z drugiej zaczynam go nienawidzić. Jak wyjeżdżam do pracy, albo do mojej partnerki, to rodzice zostają niby pod opieką siostry. Piszę „niby” dlatego, że siostra pracuje całymi dniami i jest tylko pod telefonem i to też nie w każdej chwili. Później się okazuje, że przyjeżdżała raz dziennie po pracy, a niekiedy co drugi dzień na 2-3 godziny. Ale wieczorami i w nocy jej nie ma. Nie mogę do końca jej ufać. Wypadki zdarzają się coraz gorsze i jestem pewny, że tak naprawdę to czekamy na jakąś tragedię. To jest nieznośna świadomość, ale nie mogę się powstrzymać i zadręczam się takimi myślami ciągle. Z jednej strony jak wyjadę na kilka dni i jestem daleko od domu to jest ulga, jest łatwiej mi zasnąć nawet bez tabletek i udaje się niekiedy jakoś miło czas spędzić. Ale telefonu już nigdy nie wyłączam na noc, nawet jak siostra jest w pogotowiu. Jak coś się stanie, to i tak obwiniam potem siebie. Rodzice też mają do mnie żal. Wiem to. Każda kolejna akcja(a jest ich najwięcej pod moją nieobecność) powoduje u mnie wprost proporcjonalnie narastanie wyrzutów sumienia.
Praca. Tu jest dramat. Kiedyś prowadziłem firmę na sporą skalę, ale życie potoczyło się tak, że w tej chwili dochody z tego są praktycznie marginalne. Tak naprawdę, bez pracy etatowej ciężko byłoby mi dziś się utrzymać, nie wspominając o alimentach i pomocy rodzicom. Mam nienormowany czas pracy i praktycznie nie muszę siedzieć w określonych godzinach w biurze firmy, zresztą mam też swój gabinet w domu, gdzie zdecydowaną większość pracy robiłem zdalnie. Napisałem robiłem, bo teraz po prostu nie mam siły, nie mogę się skupić na niej, zajmuje mi to 10 razy więcej czasu niż kiedyś. Zapominam o ważnych terminach, zawalam robotę. Mam straszny problem z dłuższą koncentracją. Wszystko mnie wytrąca z tego co robię, zaczynam na raz kilka tematów i nie kończę żadnego, o wielu zapominam. Ostatni tydzień to jest już jakiś absurd. Zawaliłem ważny projekt, byłem odpowiedzialny za umowę wartą dla firmy duże pieniądze i finalne spotkanie z kontrahentem, a w zasadzie miałem je poprowadzić i podpisać umowę. Kontraktu nie przygotowałem jak należy, ani nie pojawiłem się nawet w ten dzień w firmie, tylko na godzinę przed spotkaniem zadzwoniłem, że mnie nie będzie. Cały czas się zastanawiam, czemu tak zwlekałem. Przynajmniej na 2-3 dni przed spotkaniem wiadomo było, że nie sprostam temu, i nie wiem do dziś, czemu nic w tym kierunku nie zrobiłem? jakbym przestał racjonalnie myśleć. Postawiłem szefostwo w tak beznadziejnej sytuacji, że chciałem się zapaść pod ziemię ze wstydu. A z drugiej strony było mi to zupełnie obojętne. Zachowałem się jak idiota. Poszedłem do lekarza w przychodni rejonowej i dostałem na kilka dni zwolnienie, ale to nie jest rozwiązanie. Czuję się osaczony z każdej strony, nie chce mi się nawet spotykać ze znajomymi, bo wystarczy telefon z domu od rodziców, albo od siostry i jest wszystko pozamiatane. I najgorsze, że nie widzę szansy jak z tego wybrnąć. Byłem później w firmie i teoretycznie dostałem ostatnią szansę, ale obawiam się, że po powrocie do pracy dostanę wypowiedzenie. Tracę chęć do wszystkiego.

pozdrawiam

marcin

-- 10 czerwca 2014, o 23:51 --
@Zordon,
dziekuję za miłe słowa.

@Kamień,
właśnie to co napisałeś mnie przeraża i nie mogę tego zaakceptować:

... potem już nie daliśmy z rodzicami rady i oddaliśmy ją do domu opieki... ale zmarła

dla mnie jest to rozwiązanie nierealne, albo raczej nie jest rozwiązaniem w ogóle. Ja widzę jakie cierpienie sprawiło rodzicom pozostawienie domu na wsi i wprowadzenie się do mnie, do domu który doskonale znają i zawsze dobrze się w nim czuli. jednak tą "przeprowadzkę" przeżyli strasznie. Więc co tu mówić o domu starców/opieki. Nie wyobrażam sobie tego, żebym tam mamę i tatę miał umieścić, zresztą nie mam prawa, są u siebie w domu i tu jest teraz ich miejsce.

pozdrawiam
marcin

-- 10 czerwca 2014, o 23:52 --
@Zordon,
dziekuję za miłe słowa.

@Kamień,
właśnie to co napisałeś mnie przeraża i nie mogę tego zaakceptować:

... potem już nie daliśmy z rodzicami rady i oddaliśmy ją do domu opieki... ale zmarła

dla mnie jest to rozwiązanie nierealne, albo raczej nie jest rozwiązaniem w ogóle. Ja widzę jakie cierpienie sprawiło rodzicom pozostawienie domu na wsi i wprowadzenie się do mnie, do domu który doskonale znają i zawsze dobrze się w nim czuli. jednak tą "przeprowadzkę" przeżyli strasznie. Więc co tu mówić o domu starców/opieki. Nie wyobrażam sobie tego, żebym tam mamę i tatę miał umieścić, zresztą nie mam prawa, są u siebie w domu i tu jest teraz ich miejsce.

pozdrawiam
marcin
Awatar użytkownika
Ciasteczko
Administrator
Posty: 2682
Rejestracja: 28 listopada 2012, o 01:01

11 czerwca 2014, o 19:15

Moim zdaniem musisz spróbować za wszelką cenę sprowadzić jakąś pomoc- niech siostra się zaangażuje też, przydała by się też jakaś osoba z zewnatrz, która byłaby opiekunką i mogła odciążać. Mówisz, że rodzice nie godzą się na nową osobę. Prawdę mówiąc, to nie bardzo bym się na Twoim miejscu przejmowała tym, bo jedno to jest pomagać rodzicom, a drugie to złożyć w ofierze teraz swoje życie dla nich. Musisz być w takiej kondycji psychicznej zeby być w stanie pracować, wypocząć, mieć jakiś fragment swojego własnego czasu. Oni są w strasznie ciężkim stanie z tego co piszesz. W zasadzie wymagają śledzenia krok w krok i nie mogą oczekiwać od Ciebie tego by tak było, masz prawo ustalić jakąś opiekę dla nich by się zregenerować. Jeśli macie jakąś dalszą rodzinę pomyśl też o zaangażowaniu ich. Po prostu żyjąc tak jesteś na równi pochyłej, co więcej nawet jakbyś chciał nie jesteś w stanie być dla nich całodobowym pogotowiem w każdej minucie. Może są jakieś dzienne świetlice też w Twojej okolicy, czy pielęgniarka środowiskowa z najbliższego ośrodka zdrowia.

Mówisz, że oni cierpią, ale i Ty cierpisz. Musi być jakiś kompromis. Wiem, ze starość jest straszna i oni są zawiedzeni tym jak teraz potoczyło się ich życie, ale rzeczywistość wygląda tak jak wygląda i moim zdaniem trzeba tak ją zorganizować żebyś nie zwariował, bo masz też prawo do jakiejś normalności. Jest coś pomiędzy dwoma skrajnościami- olewaniem rodziców kompletnie, a popadnięciem w szaleństwo z Twojej strony. Dwie moje znajome mają matki z Alzheimerem. Choć na początku ciężko im było się pogodzić z myślą, że nie dadzą radę same opiekować się nimi, to jednak w pewnej chwili zrozumiały, że nie są w stanie przeskoczyć niemożliwego, potrzebna była pomoc w postaci opiekunki oraz okresowego oddawania do domu opieki żeby odtajać, bo im po prostu wysiadała psychika. Nie zapominaj o sobie, bo widzę, że jest źle a bedzie jeszcze gorzej, jak tak dalej pójdzie.
Odburzanie, to proces - wstajesz, upadasz, wstajesz, upadasz... ale upierasz się, że idziesz do przodu.
Każdy ma tę moc. Nie odkładaj życia na później. Nigdy. :hercio:
ODPOWIEDZ