Ogłoszenia:
1. Nowi użytkownicy, którzy nie przekroczą progu 30 napisanych postów, mają zablokowaną możliwość wstawiania linków do wszelakich komentarzy.
2. Usuwanie konta na forum - zobacz tutaj: jak usunąć konto?

Nerwica zepsuła mój związek

Tutaj rozmawiamy na tematy naszych partnerów, rodzin, miłości oraz zakochania.
O kłopotach w naszych związkach, rodzinach, (niezgodność charakterów, toksyczność, zdrada, chorobliwa zazdrość, przemoc domowa, a może ktoś w rodzinie ma zaburzenie? Itp.)
PiotrNazwisko
Odważny i aktywny forumowicz
Posty: 105
Rejestracja: 23 lipca 2015, o 12:12

6 października 2015, o 19:21

...czy może jednak nie? Sam go zepsułem.

Pewnie niektórzy znają moją historię. Jestem pół roku ze swoją dziewczyną. Od trzech miesięcy zmagam się z problemem nerwicy natręctw z derealizacją i depersonalizacją, odcięciem uczuć. Mimo tego byliśmy ze sobą, bywały dni gorsze, bywały słabsze lub mocniejsze przebłyski uczuć. Wiele razy się poddawałem i zbaczałem. Ona wiedziała o temacie natręctw i starała się mnie wspierać. Niestety ostatni tydzień chyba przekreślił szanse, że wszystko się ułoży.

Mam problem ze swoim zachowaniem. Kiedy tylko coś wyprowadzi mnie z równowagi, wracam do nerwowego stanu, wszystkie natrętne myśli wracają. Z objawami somatycznymi DD sobie poradziłem, dni w których nie czuję do niej nic jakoś sobie tam tłumaczyłem, że to normalne. Jednak cały czas miałem wrażenie, że dziewczyna mnie denerwuje i to było natręctwo. Otóż denerwowało mnie dosłownie wszystko w jej zachowaniu. Kiedy nie napisała "kochanie", kiedy powiedziała coś śmiesznego na mój temat itp... ona jest bardzo we mnie zakochana i bardzo chce ze mną być. Wiem, że ona przecież nie ma na celu mnie obrazić, sam przecież gdy bywały przebłyski śmiałem się razem z nią i czułem, że jest moją najlepszą przyjaciółką. W lepszych dniach wiedziałem, że wszystko się ułoży. Że z nią będę, że to osoba dla której warto pokonywać ROCD.

Ostatnie dni wszystko zmieniły. Ona też miała kilka trudnych dni, co też skutkowało tym że nie mogliśmy się dogadać. Natręty jednak przyszpiliły mocniej, miałem coraz więcej myśli, że ona nie jest dla mnie, bo mnie denerwuje. W końcu się pokłóciliśmy parę dni temu, że zachowuję się źle, że taki jestem dla niej. Bo w tym stanie obrażam się na wszystko. Na nią. Zachowuję się jak pieprzony egoista, który widzi tylko siebie, który nie potrafi cieszyć się z bycia z osobą, którą kocha. Odbija się to na nas. Tłumaczyłem jej, że to normalne w tym wszystkim, co przechodzę, że z czasem wszystko się ułoży. Nie miałem nadziei wtedy, bo czułem, że zbliżamy się do końca. Był jednak dzień przebłysku, w którym spotkałem się z nią i spędziliśmy cudownie dzień, oboje wtedy czuliśmy się przy sobie dobrze, oboje wiedzieliśmy, że "będzie dobrze".

Dzisiaj wszystko runęło. Rano cieszyłem się ze spotkania z nią, jednak tuż przed spotkaniem natręty wróciły. Znowu miałem myśli, że ona mówi to wszystko by mi dogryźć, zachowywałem się jak pieprzona nastolatka przed okresem. Bo inaczej tego nazwać nie można. Na początku oczywiście żartowała, że to tak wygląda, ale w końcu moje zachowanie trafiło ją na tyle, że wszystko już chyba stracone. Nie potrafiłem nad sobą panować. Moje fochy ją przybiły. Płakała, mówiła że nie wierzy w to, że się ułoży, że ja taki dla niej jestem, że za dużo chyba naciągam. Mówiła już, że myśli swoją drogą, ale mojego zachowania nie zniesie. Przede wszystkim nie chce uwierzyć, że to wszystko nie jej wina. Zwala winę na siebie, mówi mi, że ja się przy niej źle czuję bo w końcu ona mnie denerwuje. Na nic się zdały moje tłumaczenia o tym wszystkim, twierdziła, że ma dość słuchania tego po raz kolejny. Powiedziała, że przez to wszystko sama traci nadzieję, że w ogóle zastanawia się, czy związek ma sens. Czarę goryczy przelał fakt, że mieliśmy brać się za pewien projekt, którego nawet nie zaczęliśmy przez całą dzisiejszą sytuację.

Jestem przybity. Nie potrafię się nawet rozpłakać. Tracę moją dziewczynę. Jestem na siebie wściekły, czuję się jak śmieć. Że tak bardzo pragnąłem być z tą dziewczyną, pomimo tej nerwicy wierzyłem, że się uda i teraz spierdoliłem sprawę. Nie wierzę w nic, ja jestem pewien, że naszej relacji nic nie uratuje. Co z tego, że poczuję się lepiej, że poczuję do niej uczucie, że zejdą natręty, skoro i tak wrócą? Ona też traci wiarę. Dla niej relacja staje się toksyczna. A ja nie potrafię sobie z tym poradzić... nie wiem po prostu, co mam robić. Staram się ją utrzymać przy sobie, ale nie wiem na ile to da radę. Co z tego, że przeproszę? Co z tego że obiecam, że będzie dobrze, skoro nie będzie? Ona tego nie wytrzymuje i płacze przeze mnie. Dała mi jednak szansę, ale ja w to nie wierzę. To nie ma sensu... wiem, że następnej szansy nie dostanę.

Ja nie chcę jej stracić, nie wiem czy wytrzymałbym to. Ale siłą jej przy sobie nie zatrzymam. Byliśmy bliscy rozstania na samym początku nerwicy, gdy jej powiedziałem o tym że nie wiem co do niej czuję, ale teraz sytuacja jest jeszcze gorsza... Jestem zerem. Mam wszystko i nie potrafię się tym cieszyć. Nic chyba nie uratuje naszej relacji, ja zawsze będę to miał. To już przekreśla mnie w życiu, nie wspominając o związku z tą dziewczyną. Mam tego dosyć. Chcę zniknąć.

-- 6 października 2015, o 19:21 --
Czasu nie cofnę. Nic już mnie i mojej sytuacji chyba nie uratuje... wszystko się posypało.
Nothing worth having comes easy.
Overthinking kills your happiness.
Atena
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 54
Rejestracja: 4 października 2015, o 15:51

6 października 2015, o 19:32

Witaj Piotr ! Mam do Ciebie najpierw pytanie czy ty chodzisz na terapie do psychologa ?
NIE TRAĆ ANI MINUTY NA COŚ CO NIE WNOSI NIC POZYTYWNEGO W TWOJE ŻYCIE
PiotrNazwisko
Odważny i aktywny forumowicz
Posty: 105
Rejestracja: 23 lipca 2015, o 12:12

6 października 2015, o 19:32

Nie chodzę. Nie mam nawet gdzie. Brak czasu, pieniędzy, nawet zrozumienia ze strony najbliższych itp.
Nothing worth having comes easy.
Overthinking kills your happiness.
Atena
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 54
Rejestracja: 4 października 2015, o 15:51

6 października 2015, o 19:48

Piotr mysle ze twoja dziewczyna cie kocha i da Ci szans tylko ty musisz zaczac terapie w kazdym miescie znajduje sie cos takiego jak osrodek interwencji kryzysowej zglosic sie jam moze kazdy nawet bez ubes
NIE TRAĆ ANI MINUTY NA COŚ CO NIE WNOSI NIC POZYTYWNEGO W TWOJE ŻYCIE
PiotrNazwisko
Odważny i aktywny forumowicz
Posty: 105
Rejestracja: 23 lipca 2015, o 12:12

6 października 2015, o 19:53

Ja już sam sobie nie wierzę, ona mi tym bardziej :( Na co były te zapewnienia parę dni temu, że wszystko się ułoży? Że jeszcze pewnie jakiś czas tak będzie? Gdy tylko natręctwa się uspokajały to czułem że mam wszystko, że mam skarb z którym chcę być całe życie. Na co to było? Jeden dzień spokoju i szczęścia. A dzisiaj na swoje życzenie znowu wszystko spieprzyłem. Nie chce ze mną rozmawiać, nie chce już słuchać na temat tego zaburzenia, nie wierzy mi. Nie chcę jej stracić, ale boję się z nią być. Jeszcze tydzień temu wszystko było w porządku, bo mimo tych natręctw i mojego odcięcia ona nie musiała się martwić.

Teraz komu byłoby łatwiej zerwać? Mi, bo nie mogę już wytrzymać nic do niej nie czując, czy jej, bo nie mogła wytrzymać z moim zachowaniem? Jeszcze tydzień temu skłaniałbym się do pierwszej opcji, teraz raczej realniejsza jest druga.
Nothing worth having comes easy.
Overthinking kills your happiness.
Awatar użytkownika
Delphia
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 120
Rejestracja: 16 czerwca 2015, o 20:34

6 października 2015, o 19:55

Jak słusznie zauważyłeś - to nie nerwica zepsuła ten związek, tylko Twoje podejście do tego. Twój post jest przepełniony goryczą i zwątpieniem, co nie jest wcale dziwne, bo masz teraz wątpliwości i poczucie winy, że nawaliłeś...nie wierzysz, że będzie lepiej, łatwiej...inaczej. Gdy czytam takie posty, to odnoszę wrażenie, że pozwalacie nerwicy całkowicie zdominować swoje cele, uczucia, odczucia (nie przeczę, że sama tak robiłam)...czy to aby nie jest w pewnej formie - ucieczka? Pewnie jest...nie mnie to oceniać...

Nerwica nie odbiera Ci ani logicznego myślenia, ani kontroli nad sobą...może zastanów się nad tym, bo chory nie jesteś na pewno, ale traktujesz to wszystko tak, jakby było silniejsze od Ciebie. A to jest tylko zaburzenie...skupiasz się na tym tak usilnie, że niemal OBRZUCASZ tym całe swoje bliskie otoczenie...na zasadzie: "nakrzyczałem na Ciebie kochanie? Cóż...musisz zrozumieć, że to tylko moje nerwicowe COŚ TAM"

Ja to widzę tak: tkwimy w tym swoim małym, nerwicowym świecie, bo to jest coś znanego...to ucieczka (chociaż niezbyt przyjemna, ale jednak znajoma)...uciekamy do tego swojego świata lęku, żeby pominąć rzeczywistość...albo, by skupić na sobie uwagę innych...albo ukarać siebie za coś tam...powodów może być milion i jeszcze więcej...ale póki będziemy uważać to za takie swoje mroczne, paskudne schronienie - póty będziemy w tym tkwić...to się ogólnie nazywa egocentryzmem..."ja leżę i zdycham, ty jesteś złą osobą, która tego nie pojmuje i nie wspiera", "Ja tu cierpię, a Ty tego nie rozumiesz", "ja mam takie myśli...-TY TEŻ masz?? NO to co!! Moje są gorsze..."...takie trywialne przykłady...Piotr...siedzisz w swoim schronieniu i wszystko tym tłumaczysz, zamiast zacząć działać...

Reasumując - To Ty odpowiadasz za swoje zachowanie, za swoje podejście do nerwicy, za swoją kobietę, za swoją relację z nią (oczywiście za relację odpowiadają obie strony, ale widać, że ta druga - stara się i chce podtrzymać)...z Twojego opisu wynika, że ona chce to kontynuować...ale Ty wolisz się koncentrować na wszystkim innym, niż na utrzymaniu tej relacji. Może zastanów się nad tym, czy na prawdę...tak z głębi serca chcesz z nią być, czy wolisz leżeć zwinięty w kłębek i męczyć się myślami...czy też mścić się na niej...a raczej wyżywać...Wolną wolę masz TAK, CZY SIAK...nerwica CI jej nie odebrała...
W ucieczce nie ma żadnej wolności
PiotrNazwisko
Odważny i aktywny forumowicz
Posty: 105
Rejestracja: 23 lipca 2015, o 12:12

6 października 2015, o 20:02

Wszystko po prostu wydarzyło się za szybko. 5 godzin temu, inne moje podejście i wszystko byłoby ok. Teraz dodatkowa apatia, niechęć i cały lęk, odcięcie są skierowane na niej. Nie mogę nawet się rozpłakać z tej całej sytuacji. Mam tylko poczucie winy i przerażenie. I świadomość tego, co się może stać. I to w tak krótkim czasie związku, w którym oboje naprawdę pokładaliśmy wielkie nadzieje, bo nie wyobrażałem sobie być z kim innym, tym bardziej gdy dopadały mnie ciężkie dni to wierzyłem, że chociażby dla niej warto z tego wyjść, poukładać swoje sprawy i być z nią szczęśliwym.
Nothing worth having comes easy.
Overthinking kills your happiness.
Awatar użytkownika
Delphia
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 120
Rejestracja: 16 czerwca 2015, o 20:34

6 października 2015, o 20:17

Więc skupiasz się tylko na swoich myślach i podyktowanych odczuciach...nie patrzysz na całokształt, tylko właśnie zamykasz się w tym swoim małym świecie, zamiast wyjść naprzeciw.

Skoro chcesz być z tą kobietą, to nie zalewaj jej swoimi łzami i cierpieniem...bo ona chociażby się starała, to na dłuższą metę tego nie udźwignie...

Twoje emocje i zachowania są dyktowane tylko przez to marne zaburzenie, ale wciąż masz nad tym kontrolę...powiedz sobie np. "OOOOOO NIE! teraz ja chcę spędzić miły dzień, bawić się i śmiać"...to tylko Twoja podświadomość wysyła Ci jakieś kretynizmy...ale podświadomość nie rządzi Twoim życiem. Ty i podświadomość - to jedno i tylko od Ciebie zależy, jak ją będziesz kształtował.

Nie wątp w relację, jeśli jesteś jej pewien! Jeśli chcesz ją kontynuować, to wychodź na przeciw...rób coś, działaj, zamiast szaleć, bo "poczułem to" , "nie poczułem tamtego"
W ucieczce nie ma żadnej wolności
PiotrNazwisko
Odważny i aktywny forumowicz
Posty: 105
Rejestracja: 23 lipca 2015, o 12:12

6 października 2015, o 20:37

Delphia pisze: Skoro chcesz być z tą kobietą, to nie zalewaj jej swoimi łzami i cierpieniem...bo ona chociażby się starała, to na dłuższą metę tego nie udźwignie...
Prawdziwe. A jednak i tak nie potrafię sobie z tym poradzić. Myślałem, że po tej rozmowie i mile spędzonym czasie jakoś inaczej to będzie wyglądało, myliłem się...

Przede wszystkim muszę naprawić naszą relację... spróbować śmiać się z nią jak dawniej na przekór temu, co mówią mi myśli. Ale na dłuższą metę nie wiem ile sam dam rady... tak bardzo bym chciał żeby ona to zrozumiała. Muszę to naprawić, bo przez to wszystko postawiłem ją w bardzo trudnej sytuacji, dorzucając do tego jej problemy osobiste... czasami tak sobie myślę, że takie coś mocnego może na nas dobrze wpłynąć, czasami wierzę, że dzięki temu czuję do dziewczyny coś więcej (oczywiście w momentach przebłysków)... wiem doskonale i jestem pewien, że gdybym ją stracił, to później bym żałował. To kwestia zejścia napięć, lęków i natręctw nerwicowych. Niestety zabolała ją cała ta sytuacja. No cóż, ma nerwowego, niestabilnego emocjonalnie chłopaka... ale na siłę trzymał jej nie będę. Nie każę jej zostawać, wbijać do głowy czegoś, czego ona nie zechce zrozumieć. Niestety jeśli tego nie naprawię, to z nią nie będę. Miłych słówek też mówić nie mogę. Bo i tak uzna, że mówię to na siłę, że to ode mnie puste słowa... mam w głowie teraz promyk nadziei... nawet mi się nie chce myśleć czy gdyby nam się udało naprawić to czy w przyszłości bedzie dobrze... po prostu wątpię... jeszcze jak do tego dojdą myśli, że tak naprawdę jej nie kocham, że to tylko zauroczenie i to wszystko robię na siłę, to pogrążam się jeszcze bardziej.

Przyznaję się. Zachowałem się jak p*zda, zraniłem osobę która mnie kocha. Obiecałem, i to jest najgorsze. Bałem się kiedykolwiek usłyszeć od niej "ostatni raz przez ciebie płaczę", "co z tego że obiecujesz, ostatnio też obiecywałeś" i usłyszałem. Bałem się, przed tym wszystkim wierzyłem w nas, w to że jestem dobrym człowiekiem i że nie chcę jej ranić, najbardziej właśnie bałem się rozstania... Nie mogę być dla niej podporą. Kim teraz jestem w jej oczach? Jebanym egoistą, który myśli tylko o sobie. Na pewno nie osobą, z którą chce być.
Nothing worth having comes easy.
Overthinking kills your happiness.
Awatar użytkownika
Ziomek
Odważny i aktywny forumowicz
Posty: 116
Rejestracja: 14 grudnia 2013, o 18:42

6 października 2015, o 20:50

cholera Piotrek! mam to samo z moją dziewczyną, nerwica , moje mysli, natrectwa ( u mnei strasznie zwiazane z zazdroscia ) wkurwi*am się o wszystko, że nwm że jej kolega w klasie zabral telefon na chwilę, że z kims gada .. ( mam 17 lat, Ty zapewne starszY ) , obecnie jestem z nią poklocony o pierdołę, również mam wrazenie ze ona mnie kompletnie nie rozumie, też nie daje z Tym rady, nie pomogę Ci, sam nie wiem co robić, wiedz tylko że niejedyny masz taki problem.. Moja też mnie bardzo kocha ale boje sie ze u mnie tez zbliza sie do konca :(
Bezseens, niech każdy nosi swe cierniee....
Awatar użytkownika
Delphia
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 120
Rejestracja: 16 czerwca 2015, o 20:34

6 października 2015, o 21:05

Wciąż ujawnia się egocentryzm. Wybacz mi proszę, że podchodzę do tego tak chłodno...nawet bez uczuciowo.

Z tego, co piszesz - zależy Ci na tej kobiecie. To jest doskonały powód i doskonały sposób na odburzanie moim zdaniem. Masz okazję wyjść POZA te swoje przygnębiające schematy...POZA swój egocentryzm...masz okazję dać coś z siebie, co będzie napawać Cię dumą i napędzać dalsze działania. Ale musisz iść do przodu. Ty panujesz nad swoimi słowami i czynami...nim coś powiesz - przemyśl...nie twierdzę, że spontaniczność jest zła! - przeciwnie! Ale jeśli czujesz się gorzej - przemilcz i skup się na partnerce. Może wbrew wszystkiemu, wbrew swojemu nastawieniu - zaproś ją gdzieś. Poprzytulaj...zapytaj dla odmiany, jak ona się czuje...przestań skupiać się na tym, jak czujesz się Ty.

Tak jeszcze zedytuję swojego posta...

Uważam, że dobrą metodą jest ćwiczenie w sobie empatii...zważanie na odczucia innych, a nie tylko swoje. Być może komuś jest źle, być może nawet gorzej...jak ta osoba się z tym czuje? Jak to może postrzegać? (Bez budowania w sobie poczucia winy oczywiście! To tylko ma na celu wczucie się w sytuację innych, a oddalenie nieco SWOJEJ sytuacji)

- Patrzeć racjonalnie...co ja mogę zrobić, by ta osoba poczuła się lepiej? Co ja mogę zrobić, by ta osoba poczuła się szczęśliwsza?...
Ostatnio zmieniony 6 października 2015, o 21:11 przez Delphia, łącznie zmieniany 1 raz.
W ucieczce nie ma żadnej wolności
PiotrNazwisko
Odważny i aktywny forumowicz
Posty: 105
Rejestracja: 23 lipca 2015, o 12:12

7 października 2015, o 08:36

Cały czas rozpaczam. Mimo tego jednak uważam, że nie mogę się poddać. Na samym początku naszego związku bardzo pragnąłem z nią być, mimo że byłem w tych sprawach "niedoświadczony", że wtedy jeszcze moja wiedza o związkach ograniczała się do "bądźcie ze sobą, kochajcie się, cały czas będzie dobrze, czasami kłótnie ale i tak się kochajcie". Mimo że byliśmy dla siebie pierwsi. Tak i teraz widzę, jak bardzo krzywdzę swoją ukochaną tym wszystkim. Nie dociera to do niej, nie mogę powiedzieć "przepraszam, że się tak zachowałem". Mam odwagę przyznać się przed nią, że się zachowałem jak dziecko, jednak nie uważam, żeby przeprosiny mogły tu coś zmienić. Muszę zapewniać ją, że wszystko będzie dobrze. Teraz po tym wszystkim widzę, jak bardzo nie chcę jej stracić, jak bardzo chcę walczyć o nas.

Jest we mnie jakaś nuta optymizmu, która każe mi myśleć, że takie przejścia tylko nas umocnią i że wyjdę z tego pieprzonego zaburzenia. Jakiś tam procent moich myśli dotyczą tego, jak może być wspaniale, gdy się tego pozbędę. Nie mogę jednak rezygnować z czegoś, co było dla mnie najważniejsze i mam gdzieś te wszystkie natręty. Teraz widzę, jakie one są absurdalne:

- Nie kocham jej? OK, mam dopiero 18 lat, nie jest cudownie jak w pierwszych miesiącach. To normalne. Ale czymże są te wątpliwości, jeśli chodzi o bycie z nią? Wiem, że to z NIĄ chcę być, dla niej się starać i robić wszystko, by przybliżać nas do siebie. Wypracowywać więź, wspierać się, poznawać. A do prawdziwej miłości dojrzewać. Kiedyś kiedy miałem lepszy dzień doszedłem do wniosku, że nasza relacja staje się głębsza. Że gdybym cały czas miał odczuwać taką euforię i "motylki", to szlag by mnie trafił. Cieszyłem się, że mam swój skarb i chciałem być dla niej, być z nią. To pokazywało mi, że na swój sposób jednak kocham. Nie wyobrażam sobie, bym mógł być z kimś innym.

- Ona mnie denerwuje? Bzdura, przecież to normalne, że musimy czasami się zdystansować, nie będziemy cały czas patrzeć sobie w oczy i wychwalać nad niebiosa. Przecież ona tego nie mówi, żeby mi było źle. Jak nienormalny i zaburzony muszę być, żeby brać to na serio? Nienawidzę siebie za te fochy, które strzelam. Po prostu przez to zachowuję się jak p*zda. I tak samo, w lepszym dniu mogłem cały czas siedzieć z nią i się śmiać razem z nią.

Teraz gdy widzę jakie to jest bezsensowne, muszę wziąć się za siebie. Muszę uratować tę relację. Za dużo mam do stracenia. Zachowałem się jak dziecko, jak cham, egoista. Mój nerwowy charakter i niska samoocena zaczęły mnie przejmować w momencie nasilenia objawów. To nie jestem ja! Zadałem potworny ból tej dziewczynie, która czuje się okropnie z tym, że na jednym spotkaniu z nią wszystko jest ok, a na drugim jest źle. Do tego dochodzą jej problemy osobiste, z którymi ją "zostawiłem", nie chce mojej pomocy. Myśli, że to ona jest powodem tych lęków i myśli, ale niestety co się stało, to się nie odstanie. Boli ją to, że według niej to ona powoduje moje myśli, wierzy w nie i ma żal, że dotyczą jej całkowicie. Nie rozumie mojego zachowania i dłużej tak nie wytrzyma, cierpliwość i miłość swoją drogą ale, bądźmy szczerzy... i tak długo przy mnie wytrzymała. Nie wiem jak będzie teraz, straciłem w jej oczach i na pewno zburzyłem w niej wiarę, że się uda.

Nie chcę przekreślać naszego związku. Przez to, co było i co może być, bo wierzę, że nam się uda. Te wszystkie myśli to nie ja. Może mam jakiś problem ze sobą, jakieś zaburzenie, perfekcjonizm, jestem bardzo wrażliwą osobą i cały czas boję się, że nie będę odpowiednią osobą do związku, że to ona będzie tą "silniejszą stroną" i że nie będę mógł jej zapewnić oparcia. Nie wiem jak to zrobię i na ile jestem w stanie, ale MUSZĘ naprawić nasze relacje. Teraz łatwo mi mówić, że mogę obiecać, że to się już nie powtórzy. A jak się powtórzy? Chociaż teoretycznie miałbym w głowie to, co może się stać, tym bardziej, że teraz widzę jakie te wszystkie myśli są bezsensowne... I tak jestem przesiąknięty lękiem, że to mimo wszystko nie to, że się nie dogadamy w przyszłości, że mamy zupełnie odmienne charaktery i inne problemy nas rozłączą. Ale nie mogę tak myśleć... chcę się tego pozbyć raz na zawsze, ewentualnie radzić sobie z tym, gdy zaatakuje.

Nie wiem, w jaki sposób naprawię nasze relacje. Muszę ją jakoś zatrzymać przy sobie, wiem, że ona też na pewno chce ze mną być, ale te wszystkie wydarzenia zmieniły wszystko... no cóż, byłem miękki przez cały ten czas, teraz to moja kolej, by "pokazać jaja". Nic już nie będzie łatwe, muszę się trzymać i walczyć o ten związek... proszę Was, trzymajcie za mnie, za nią i za nas kciuki. Muszę to odbudować. I wziąć się za siebie. Za dużo mam do stracenia...
Nothing worth having comes easy.
Overthinking kills your happiness.
bart26
Odburzony i pomocny użytkownik
Posty: 2216
Rejestracja: 25 lutego 2015, o 13:00

7 października 2015, o 09:44

Moze powinienes jej pokazac ze masz jaja . Kazdy ma swoje humorki . Ale nikt nie lubi byc obarczany czyimis . A ty sie uzalasz do niej . Ja to widze tak . Wes mnie zostaw dzis mam zly humor mam nerwice . A ona ci wspolczuje widze chce pomoc ale jej pomoc wzbudza w tobie frustracje . Stary jezeli masz natreta ze jej nienawidzisz kopnij w dupe natreta a nie ja . Czyli idz przytul pocaluj pomimo braku checi braku motywacji i wogole . Pokaz sobie ze masz jaja z kamienia . To nerwica bedzie slabla . Bez obrazy oczywiscie widze jestes fajny emocjonalny chopak ale zachowujesz sie pizdowato . Zreszta sam to napisales ze cas masz chumorki jak 15 latka przed okresem . Przestan zyc tym co bylo skup sie na tym co jest i nic na sile serio w zwiazku najwaxniejsza jest przyjazn nawet bardziej od milosci samej w sobie . To moje zdanie . Zlap sie za jajca idz kup kwiaty i przestan ja obarczac swoja nerwica .

-- 7 października 2015, o 08:38 --
Wogole traktujesz to czlowieku jak byscie mieli wspoolny dom majatek slub 20 lat i trojke dzieci . Tego kwiatu jest pol swiatu . Ciekawie czy bedziesz taki milosny za 10 lat wtedy pogadamy i wspomnisz moje.slowa .

-- 7 października 2015, o 08:44 --
Za 10 lat wyjdziesz z zalozenia

Potwor nie potwor byle mial otwor :DD
DOPOKI NIE PODEJMIESZ WYSILKU , TWOJ DZIEN DZISIEJSZY BEDZIE TAKI SAM , JAK DZIEN WCZORAJSZY
PiotrNazwisko
Odważny i aktywny forumowicz
Posty: 105
Rejestracja: 23 lipca 2015, o 12:12

8 października 2015, o 16:10

Cholernie się boję. Z jednej strony przytłaczają mnie myśli i odcięcie od emocji, które mogłoby sugerować, że nie chcę już z nią być, że chcę zerwać albo doprowadzić do rozstania, by jej było lepiej. Z drugiej strony cały czas myślę o tym, że za parę miesięcy wszystko wróci do normy i będziemy szczęśliwi, bo tego chcę... jednak boję się jej :( obiecywać, że wszystko będzie dobrze, że obiecuję że już się tak nie zachowam, a przecież skąd ja mogę wiedzieć, czy tak się nie zachowam? Jej jest z tym cholernie ciężko, obecnie jesteśmy na siebie strasznie "schłodzeni". Przytłaczają ją obowiązki osobiste i nie wiem, co mam w ogóle robić... boję się, że ta relacja nie jest możliwa do naprawy i rozwijania... a co jeśli jestem toksyczny i nie będę potrafił kochać? Może te moje fochy o byle co to moje prawdziwe oblicze? Boję się, że mi nie uwierzy, że powie "ostatnio też obiecałeś", "mam dość słuchania tego samego"... błędne koło.
Nothing worth having comes easy.
Overthinking kills your happiness.
novak
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 24
Rejestracja: 23 marca 2014, o 21:16

13 października 2015, o 13:40

No a wcześniej umiałeś kochać? No to znaczy że nadal umiesz tego się nie traci ot tak sobie.
ODPOWIEDZ