Kiedy zaczęła się zaostrzona nerwica, natrętne myśli i lęki 24/7, zaczynałem szukać z dziewczyną mieszkania na studia. Znaleźliśmy jakieś na 7 piętrze i momentalnie mnie zamurowało. Dostałem takiego dziwnego stanu, że ciężko to opisać. Myśli te powróciły z natężeniem, a ja za ch*j nie chciałem się zgodzić na mieszkanie tak wysoko. Ściemniałem dziewczynie i rodzicom, że po prostu będzie gorąco itd. Koniec końców zamieszkaliśmy na 3 piętrze i jakoś to przeszło, ale natręt ten nie był nigdy do końca rozwiązany, bo przychodząc do znajomych, którzy mieszkali wyżej, bałem się stać na balkonie i spojrzeć w dół. Czułem straszny niepokój. Każda wiadomość, że ktoś wyskoczył z okna tylko potęgowała moje chore myśli, chociaż miałem i tak wiele natrętów jeszcze do noszenia w mojej główce

Ostatnio, gdy zacząłem pracę przy plakatowaniu wieżowców, ciągle liczyłem piętra i zastanawiałem się jak ci ludzie tam mieszkają. Ciągle to analizowałem, aż uznałałem, że nie będzie to trwało ani sekundy dłużej. Wbiłem do wieżowca i wjechałem windą na 5 piętro. Na klatce były okna do otwierania i wychyliłem głowę i popatrzyłem w dół. To co się stało ze mną, jest nie do opisania. Derealizacja i bicie serca tak silne, że rzadko coś takiego przechodziłem w swoim zaburzeniu na trzeźwo, bo kiedyś jeszcze pielęgnowałem swoje zaburzenie trawką. W głowie mi się kręciło i czułem się jakbym miał autentycznie wyskakiwać. Po czasie zjechałem na dół i nie czułem swoich nóg. Dziewczyna do mnie zadzwoniła, a ja rozmawiając z nią czułem, jakbym właśnie uniknął śmierci. Ale miałem to w du.pie. Poszedłem na jeszcze kilka wieżowców i wjechałem na 10 piętro. Robiłem tak cały dzień, bo spodobało mi się to, że stan emocjonalny nie może mi nic zrobić. Czułem w sobie taką moc, jakbym był niepokonany. Przez wiele dni tak robiłem i po czasie wszystkie te objawy zaczynały słabnąć. Nie czułem już praktycznie wcale zagrożenia. Oczywiście, że nadal mam myśli natrętne, gdy stoję na wysokości, jednak nasza świadomość już sama w sobie wie, że to jest obłuda i iluzja, a to jest najważniejsze, aby świadomie to wiedzieć i się tego nie bać. Dlatego ludzie, jeżeli nadal boicie się takich rzeczy, unikacie okien, zastawiacie balkony, czy boicie się choćby wyjścia z domu, jazdy tramwajem itd. to po prostu to róbcie. Nie ma innej drogi, a przezwyciężanie tego stanu będzie ciężkie, ale da wam takiego kopa i taką dawkę motywacji, że stanie się to po czasie waszym uzależnieniem. Będzie to coś jak gra, dostajesz wyzwanie od stanu emocjonalnego, to wychodzisz mu na przeciw i udowadniasz mu, że tylko on jest chory, a nie świadomość i możliwość własnego działania. Pozdrawiam was, stawajcie teraz przy parapetach i niech wam nogi miękną

