Ogłoszenia:
1. Nowi użytkownicy, którzy nie przekroczą progu 30 napisanych postów, mają zablokowaną możliwość wstawiania linków do wszelakich komentarzy.
2. Usuwanie konta na forum - zobacz tutaj: jak usunąć konto?

Napady lęku przy drugiej osobie

Forum poświęcone: nerwicy lękowej, atakom paniki, agorafobii, hipochondrii (wkręcaniu sobie chorób), strach przed "czymś tam" i ogólnie stanom lękowym np. lęk wolnopłynący.
Możesz dopisać się do istniejącego już tematu lub po prostu stworzyć nowy.
Tutaj umieszczamy swoje objawy, historie, przeżycia. Dzielimy się doświadczeniami i jednocześnie znajdując ulgę dajemy innym pocieszenie oraz swego rodzaju ulgę, że nie są sami.
ODPOWIEDZ
Awatar użytkownika
hurricane
Świeżak na forum
Posty: 2
Rejestracja: 11 lipca 2016, o 23:22

13 lipca 2016, o 20:26

Cześć wszystkim

Jestem Dawid, mam 21 lat. To mój pierwszy i myślę bardzo odważny wpis na tym forum. Chciałbym opisać Wam część mojego życia, przedstawić problemy, z którymi się borykam i przede wszystkim znaleźć jakieś sensowne wytłumaczenie, skąd co się wzięło/bierze.

Początek mojej historii:

W wieku ok. 9 lat moi rodzicie się rozwiedli. Mama jest alkoholiczką, tata obecnie emerytowanym wojskowym. Mama dużo piła, pamiętam z dzieciństwa bardzo niewiele, zazwyczaj są to mało przyjemne dla mnie sytuacje- różnego rodzaju przepychanki w domu, zamykanie pokoju na klucz (od pewnego momentu, gdy rodzicie już ze sobą nie byli, mama dalej z nami mieszkała, ja spałem w salonie z tatą ) w obawie, że mama coś zrobi.
Pamiętam jak pewnej nocy wybiła pięścią szybę w drzwiach, gdy spałem z ojcem. Za dużo też nie widziałem, ale parę sytuacji wystarczyło by młody ja, przez następnych kilka lat dmuchając świeczki na torcie prosil zawsze o jedno: o powrót rodziców do siebie.

Nowa kobieta

Pewnego dnia do domu wprowadziła się nowa kobieta, na miejsce mamy. Nie akceptowałem jej, pamiętam, że przez bardzo długi czas byłem zazdrosny o nią, bardzo zazdrosny. Ojciec poświęcał jej swoją uwagę, zabierał mnie i ją na jakieś wycieczki czy spacery, a ja chciałem żeby na jej miejscu była po prostu mama.
Mieszkaliśmy wtedy cały czas w bloku.
Gdy miałem 10/11 lat przeprowadziliśmy się na wieś, do domu, gdzie mieszkała babcia (mama ojca). Tam, w dużym domu byłem tylko ja, ojciec, jego kobieta i babcia.

Okres dojrzewania/ czasy gimnazjum i liceum
Dopóki nie wyjechałem na studia do innego miasta, ciągle musiałem być "pod szkołą" ojca. Jego styl wychowywania mnie mało przypominał ojcowską dobroć pełną szczerych i dużych uczuć. Wręcz przeciwnie- ojciec był tak jakby bezuczuciowy. Bardzo, ale to bardzo rzadko mnie chwalił.
Zwracał mi uwagę na bardzo drobne szczegóły takie jak odpowiednia postawa przy jedzeniu, wiązanie butów, ubiór czy odpowiedni styl wypowiedzi.
Do tego całego wychowywania mnie dochodziło dużo zwrotów typu: -Nic nie osiągniesz w życiu jak będziesz się tak zachowywał.
-Masz bardzo prostackie myślenie , -Zachowujesz się jak burak, - Niczego nie umiesz, a tyle już Ci wszystko tłumaczę etc. etc. ... i tak w nieskonczoność. Dzień w dzień.

A rzeczywistość była inna. Dobrze się uczyłem, przez całą podstawówkę i gimnazjum miałem świadectwa z czerwonym paskiem. Nawet w takich chwilach jak inauguracja roku, ojciec mało dobrych słów mi powiedział. Zazwyczaj mówił : -No, widzisz, jak chcesz to potrafisz. Gratuluję
I tak jakby wszystko się urywało. Zawsze oczekiwałem od niego więcej, więcej.
W gimnazjum część ludzi mnie wyśmiewała, drwili ze mnie, pokazywali środkowy palec. Ogólnie już wtedy poczucie mojej wartości powoli zaczynało obniżać się, ale zawsze znajdowałem gdzieś ujście dla tych emocji.

Jesień

Od początku 4-tej klasy podstawówki do mniej więcej 2-giej liceum, w okresie październik-poczatek listopada płakałem w szkole, w domu, wracając z przystanku autobusowego nie wiedząc dokładnie co mi jest, tracąc przy tym poczucie wartości siebie, czułem lęk przed wszystkim. Pamiętam, że ciągle w tamtym okresie mówiłem: z niczym sobie nie poradzę itd. Z czasem nauczyłem się radzić sobie z tym trudnym czasem i choć później nie płakałem tkwiąc w ogromnym poczuciu bezradności, to jednak przeżywałem każdą jesień ponuro nie widząc w niej niczego pięknego. Wszystko mnie przytłaczało.

W gimnazjum wielu nauczycieli zauważyło moje problemy na tle psychicznym, moje przygnębienie, łatwe powody do płaczu i przejmowania się wszystkim.
Pamiętam, że w tych najtrudniejszych okresach na jakichś kartkówkach czy sprawdzianach nauczyciele pisali mi krótkie zdania typu:
-Widzisz Dawid? Chemia nie jest taka straszna. Jak chcesz, to potrafisz. Gratuluję!
I pisało mi tak wielu nauczycieli. Wiedzieli ,że ambitny ze mnie chłopak, ale jak coś we mnie pęknie, to załamuję się i tracę kontrolę nad sobą. Wspierali mnie, co jednoczesnie podnosiło mnie na duchu, a z drugiej strony sprawiało, że czułem się inny, może nawet gorszy.


Tata był i jest bardzo rygorystyczny. Zawsze pouczał mnie, bardzo długo mówiąc na jeden temat, czasami po kilkanaście minut. Jego wywody na temat tego, jak mogę trzymać łyżkę w tak nieodpowiedni sposób przeciągały się dla mnie w nieskonczość.


Liceum
Tam już było o wiele lepiej. Poznałem wielu wspaniałych i inspirujących mnie ludzi, spędzałem z nimi dużo czasu i byłem o wiele pozytywniejszy.
Uprawiałem sport, działałem społecznie i czułem, że mam gdzieś ten odpowiedni punkt zaczepienia, siłę, dzięki której nawet w tych słabszych momentach wstawałem i szedłem dalej.


Studia


Wyjazd do dużego miasta, nowe perspektywy, nowe znajomości, więcej obowiązków itd. Rozumiecie.
I tu, gdzie teraz obecnie jestem, w Poznaniu, na studiach, wszystko się pogłębiło. Poniżej postaram się opisać co mi towarzyszy na co dzień, co poniekąd obserwuję też od dawien dawna i mógłbym na podstawie tego wysnuć pewne "wzorce" zachowań czy sposobów myślenia.

Problemy życia codziennego

Gdy rozmawiam z wieloma ludźmi, często analizuję ich wypowiedzi, ich zachowania. Czasem, gdy popełnią jakiś błąd, źle się wypowiedzą, analizuję to i stawiam ich w gorszym świetle. Dużą uwagę skupiam też na sobie, podczas tych wszystkich analiz zastanawiam się "czy ta osoba mi odpowiada, czy to co mówi jest dla mnie dobre". Porównuję jedną osobę do drugiej.
Nie czerpię radości z przeżywania danej chwili, skupiając się na drobnostkach. Dużo osób zauważa też, że ich po prostu nie słucham, wyłączam się i uciekam myślami gdzieś indziej. Czyli rysuje się tutaj brak koncentracji i skupianie uwagi głównie na sobie.
Gdy ktoś mnie negatywnie oceni- przejmuję się tym i analizuję to przez kilka dni, biorąc dużo do siebie. W nerwowych dniach, przewijają mi się przez głowę przeróżne obrazy, które nie wpływają silnie na mój nastrój, ale są natrętne: przykre sytuacje z życia, sceny, to wszystko układa się w taki jakby kalejdoskop i przemyka mi przed oczami, jest automatyczne.

Obecny, bardzo duży dla mnie problem

W tym miejscu przedstawię Wam największy i zarazem najtrudniejszy do pokonania dla mnie problem.
Od początku....

Pół roku temu wszedłem w związek z pewną kobietą. Znaliśmy się już wtedy dosyć długo, jednak nasza uwaga poświęcana sobie była stosunkowo mała. Spotykaliśmy się 1.5/2 lata temu wcześniej, ale nic z tego po prostu nie wyszło, były między nami wieczne blokady, liczne niedopowiedzenia co wpędzało mnie w dyskomfort.
Spędzając ze sobą w ten sposób czas, często dochodziło między nami do zbliżeń, ale na tym się kończyło. Nie potrafiłem się otworzyć emocjonalnie.
Mieliśmy też wiele kłótni, sprzeczek podczas których ja, często się unosiłem i zazwyczaj z mojej winy relacja się na jakiś czas urywała i nie odzywaliśmy się do siebie.
Pewnego dnia, wprowadziłem się do kamienicy, w której Ona mieszkała (i mieszka do dziś). Nasz kontakt odnowił się, zaczęliśmy poświęcać sobie o wiele więcej czasu zbliżając się do siebie. Ja powoli otwierałem się emocjonalnie i cieszyło mnie to co raz bardziej.

I stało się, po paru miesiącach uznałem, że zasługujemy na siebie, że sam seks to pogwałcenie naszych wartości, że zasługujemy na coś więcej i warto po prostu spróbować. Chciałem z nią być, budować tutaj coś pięknego, wiążącego.
Ale wejście do związku nie było łatwe. Ona nie była wtedy na to gotowa, może dlatego, że byłem pierwszym jej kandydatem na poważny związek i trochę się bała.
Wytrąciło mnie to trochę z równowagi, powstało dużo niepewności itd.
W końcu się udało, weszliśmy do związku.

Na początku było ok, bardzo się starałem, nie myślałem o niczym co mogłoby wytrącić mnie z równowagi.
Ale z czasem wróciły natrętne myśli, niestety przy tej osobie. Zacząłem bać się ciszy, która powstawała, gdy wracaliśmy np. ze spaceru do domu. Powstawały obawy, że to nie ta osoba, jeśli nie potrafimy ze sobą rozmawiać w trakcie spaceru, to o czymś to świadczy. Zacząłem odczuwać dyskomfort, zwracać uwagę na pewne jej zachowania (przesadnie) i je ciągle anallizować. Rodziło się co raz więcej obaw. Były dobre dni, ale było dużo przykrych.
Raz czułem że wszystko jest w porządku i jest pięknie, raz że nic z tego nie będzie...
Było pare rozstań i powrotów (z mojej strony), były płacze, była tęsknota. Potrafiłem powiedzieć sobie, że to nie było "to" i żyć z tą myślą oswojony. Ale zawsze do siebie wracaliśmy, zawsze po tych parunastu dniach rozterki znów się spotykaliśmy, gotowalismy razem obiad (cokolwiek innego) i wracało uczucie przywiązania i znów..... bang !

Przy Niej dostałem pierwszego napadu paniki, na tyle silnego, że zrozumiałem, że coś jest ze mną nie tak. Pamiętam to bardzo dobrze, ten stres, pocenie się, ścisk w żołądku, brak apetytu czy myśli samobójcze.
Co mnie potrafiło wytrącić z równowagi najbardziej? Zazdrość. :ups Mijałem ludzi na ulicy i wyobrażałem sobie Ją przy innym facecie, że jest przy nim szczęśliwsza itd.. Przestałem chcieć wychodzić z nią gdziekolwiek, panicznie bałem się, że nie będziemy mieli o czym rozmawiać, że znów będę się niepotrzebnie stresował.
Najgorzej było, gdy przychodzili do niej znajomi (najczęściej byli to faceci). Mimo jej zapewnień, że liczę się tylko ja, popadałem w przesadną zazdrość, bałem się, że przy innych ona jest szczęśliwsza, bo i więcej się śmiała i była bardziej otwarta.. ( właśnie podczas jednej z tych sytuacji dostałem ataku paniki, uciekłem do siebie do pokoju i leżałem zapłakany w łóżku).To wszystko mnie przerażało.. ja co raz bardziej wypalałem się emocjonalnie z powodu pieprzonego poczucia strachu, lęku, zazdrości :( Czułem, że chcę kontrolować jej życie, a nie powinienem tego robić. Powinienem jej ufać.


Parę tygodni temu (w czerwcu), rozstaliśmy się i myślałem, że to już totalny koniec, separacja.. Otrzymałem od Niej wiele gorzkich słów i zrozumiałem popełniane przeze mnie błędy. Co potrafiłem zrobić złego wobec niej? Bardzo dużo, aż mnie to poniekąd przeraziło. ;oh W tych wszystkich napadach paniki, rozmawiając ze swoimi znajomymi przedstawialem moją połówkę w negatywnym świetle, oczerniałem ją , że to przez nią tak mam, że jest głupia, że to jej wina.. Po czym, gdy było już dobrze, mówiłem jej co innego. Stałem się wariatem, nie mając kontroli emocjonalnej, kontroli nad tym co myślę i czuję . Zagubiłem się.
Przestaliśmy ze sobą rozmawiać, ja czułem ogromne poczucie winy, nie potrafiłem wybaczyć sobie tych wszystkich zachowań i czułem się jak skończony gnojek.

Minęło kilkanaście dni i złość mojej połówki przeszła, przepraszałem ją i prosiłem o wybaczenie bardzo długo, starałem się po prostu odbudować tę relację do poziomu kolega-koleżanka. Bardzo tego pragnąłem.
Nie uważam się za głupka, po prostu się pogubiłem i Ona dala mi to doskonale do zrozumienia. Wybaczyła mi to wszystko i bardzo mnie to uszczęśliwiło. Nie chciałem jej tracić, bo znamy się bardzo długo, wiemy o sobie dużo i chciałem utrzymywać kontakt z tą osoba...
Powoli przez te ostatnie tygodnie spędzaliśmy "bezpiecznie" ze sobą czas z nastawieniem, że nie będziemy razem i tyle, że powinniśmy budować tę relację w inny sposób.

JAK JEST TERAZ?

Ostatni weekend spędziliśmy razem. Czułem się mega szczęśliwy, mimo poczucia, że z nią nie będę. Czułem wręcz, że w tym całym dystansie potrafię wyciągnąć z tej relacji o wiele wiele więcej, niż będąc w związku bo przestały dolegać mi tak natrętne myśli I nie wytrącały mnie one z równowagi. Nadal byly, wyrastały ze mnie jak małe roślinki, które skutecznie i w porę z siebie "wyrywałem". Do czasu... cholera ! do czasu .

Znów pozwoliliśmy się do siebie zbliżyć... w tej całej euforii przebywania ze sobą, z tych wszystkich miłych słów i gestów wysyłanych w swoją stronę narodziło się we mnie poczucie, że brnę w stronę czegoś "więcej". Ba, w pewnym momencie poczułem, że wręcz się zakochuję .
Obudziłem się przy niej rano i dostałem ataku paniki. Wszystko wróciło rozumiecie?
Poczucie, że nie mogę z nią mimo wszystko teraz być, ale po co, po co i dlaczego pozwalamy być sobie na tyle blisko, do czego to wszystko zmierza, skoro i tak wiemy i mówimy sobie,że no po prostu nie możemy.. I wpadłem w błędne koło. Myśl goniła myśl zabijając mnie psychicznie.
Cały poniedziałek zalewałem się potem i gotowało mi się w głowie. Miałem do załatwienia kilka spraw na mieście, więc ona została w domu , a ja chodziłem ulicami zakłopotany i zgorączkowany w poczuciu, co mi jest i jak to wszystko wyjasnić.
Wrócilem do domu, opowiedziałem jej wszystko.. przytuliła mnie, pocieszyła. Powiedziała, że mi pomoże w tym wszystkim, że przy mnie będzie.
Ale i tak cały dzień pękał mi łeb w szwach, bałem się, nie potrafiłem na niczym się skupić, analizowałem wszystko..

Ona to wszystko wie, wie o moich lękach, o moich zaburzeniach.. o wszystkim. Mówię jej na bieżąco.. Jesteśmy w tym momencie zupełnie innymi osobami niż kilka miesięcy wcześniej, mówię jej już wszystko, ona mi również i czuję, że tych blokad nie ma .

Co mnie przeraża?

To, że nie umiem z tej sytuacji odpowiednio wyjść. Zarówno ona i ja wiemy, że czeka mnie terapia, leczenie, poznawanie tych wszystkich reakcji ,przyczyn, zachowań.
Jednak jak tu żyć na tyle ze sobą bezpiecznie, chcąc spędzać ze sobą czas aby nie doszło do kolejnego napadu?
Ludziki kochane. Ja żyję teraz w stresie i obawie i nie bardzo wiem co robić... :(

Z jednej strony uspokaja mnie myśl, że na razie po prostu ja nie jestem gotowy na to, by racjonalnie spoglądać na jakikolwiek związek i nie mogę tutaj niczego większego stworzyć, z drugiej męczy mnie poczucie, że leczenie, terapia, będzie długo trwać, a przecież ona na mnie nie będzie czekać.. że mogę ją stracić.
Jest dla mnie taka dobra a ja mam czasami przy niej tyle natrętnych myśli, których cholera nie chcę !

Przeczytałem artykuł Zordona o anhedonii związkowej i też wpadłem w rozterkę. A może to jest tak bardzo silne uczucie do niej, tak bardzo mi na niej zależy, że rosną tu wszelkie obawy i lęki ?

Nie wiem od czego zacząć. Naprawdę. Proszę Was o wsparcie.

Dziękuję
svenf
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 222
Rejestracja: 13 listopada 2015, o 10:32

13 lipca 2016, o 21:08

Witaj przeczytałam Twojego posta i Twoje lęki, myśli, zachowania mnie nie dziwią i jest dla mnie jasne skąd to wszystko wynikło. Miałeś rozbita rodzinę, ojciec nie okazywał Ci uczuć, do tego budował w Tobie brak poczucia własnej wartości. To wszystko powoduje u Ciebie teraz lęk przed związkiem a konkretnie ze Ci ten związek nie wyjdzie, że się nie uda (słowa ojca ze nic nie osiągniesz) że nie zaslugujesz na miłość bo jej nie doswiadczyles (w dzieciństwie). Do tego ciągła kontrola ojca co do Twoich zachowań powoduje że analizujesz zachowania i wypowiedzi innych. Wszystkie objawy które masz to nerwica. Żeby ją pokonać posłuchaj nagrań, poczytaj forum, dostosuj się do rad w nich zawartych. Co do związku to patrząc na to że masz nerwicę i wszystkie Twoje zwiazkowe jazdy wynikają z tego nie analizuj tego za bardzo i po prostu w ten związek wejdź. Minie Ci nerwica i wszystko się ułoży a jak nie spróbujesz to będziesz żałować ze przez iluzję w Twojej głowie zmarnowales miłość być może swojego życia. Staraj się funkcjonować w związku pomimo zaburzenia tak jakby nic się nie działo. Zapewne czeka Ci masa pracy nad sobą nie tylko odnośnie nerwicy ale także uksztaltowanych postaw z dzieciństwa. To nie będzie proste i nie będzie pewnie szybko. Nie ponaglaj się i nie rób sobie presji bo to wzbudzi w Tobie tylko większą irytację a to nie pomaga wyjść z zaburzenia. Kiedyś to minie Ale Ty już od teraz żyj tak jakby tego nie było. Powodzenia i ciesz się ze masz osobę która Cię wspiera. I nie spierdziel tego :) Głowa do góry!
Awatar użytkownika
różyczka
Odważny i aktywny forumowicz
Posty: 126
Rejestracja: 16 stycznia 2016, o 18:17

13 lipca 2016, o 21:56

Cześć Dawid,

Przeczytałam Twoją wiadomość i pierwsze, co rzuca się w oczy to po prostu fakt, że jesteś w tej chwili rozchwiany emocjonalnie. Masz kryzys, który objawia się przede wszystkim w lękach, natręctwach, napadach paniki. Twoje emocje szukają ujścia, dopadła Cię nerwica o czym wiesz.
Bardzo dobrze, że jesteś świadomy tego wszystkiego, wiesz ze musisz nad sobą pracować, że nie wszystko było okej w Twojej przyszłości, dopatrujesz w dzieciństwie itd. Prawda jest taka, że nerwica się znikąd nie bierze, że u wszystkich nas były jakieś przyczyny, które ją spowodowały.
Jednak to co było, już nie wróci, nie da się zmienić przeszłości. Pozostaje się nie załamywać i wyprostować to, co trzeba :)
Spójrzmy na pozytywy - masz dopiero 21 lat, jesteś bardzo młody i dopiero wkraczasz w dorosłość, to nie jest takie proste. Całe życie człowiek się uczy i nie jest tak, że przyjdzie moment i nagle powiesz "teraz już umiem i mogę żyć".
Myślę, że Twoje obawy o powodzenie w związku mogę mieć swoje przyczyny w Twojej relacji z ojcem, w tym że Twoi rodzice się rozwiedli. Potrzebowałeś jego akceptacji i pochwały, a jej nie otrzymywałeś w ważnych momentach życia. Myślę, że jedna wiadomość to za mało, by móc stawiać "diagnozy" czy coś w tym stylu. Nie czuję się zupełnie kompetentna ;) Mimo wszystko musisz być świadomy, że takie obawy ma wiele osób (ja też). W ogóle to nie jest tak, że wszystkie związki są idealne. Jedne są lepsze drugie gorsze, jedne przetrwają inne nie. Wszystko zależy od indywidualnej sytuacji i nie obwiniaj siebie za wszystko. Widać, że chcesz ratować związek, wiesz że popełniłeś błędy. Jednak moim zdaniem jesteś zbyt krytyczny wobec siebie.
Masz teraz lęki i natręctwa, to znacznie utrudnia sprawę. Bądź cierpliwy, wszystko minie i nie będzie się wydawało takie straszne jak w tej chwili. ;)
Teraz nie masz dystansu, spróbuj czasem być sam dla siebie przyjacielem. Zastanów się, co byś powiedział komuś w Twojej sytuacji.
Myślę, że wszystko przed Tobą, trzymaj się !
Gdybyśmy traktowali innych tak, jak traktujemy siebie samych - poszlibyśmy do więzienia.
ODPOWIEDZ