Ogłoszenia:
1. Nowi użytkownicy, którzy nie przekroczą progu 30 napisanych postów, mają zablokowaną możliwość wstawiania linków do wszelakich komentarzy.
2. Usuwanie konta na forum - zobacz tutaj: jak usunąć konto?

napad lęku i panika związana z parciem na pęcherz i biegunką

Forum poświęcone: nerwicy lękowej, atakom paniki, agorafobii, hipochondrii (wkręcaniu sobie chorób), strach przed "czymś tam" i ogólnie stanom lękowym np. lęk wolnopłynący.
Możesz dopisać się do istniejącego już tematu lub po prostu stworzyć nowy.
Tutaj umieszczamy swoje objawy, historie, przeżycia. Dzielimy się doświadczeniami i jednocześnie znajdując ulgę dajemy innym pocieszenie oraz swego rodzaju ulgę, że nie są sami.
ODPOWIEDZ
NowakowskaTeam64
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 4
Rejestracja: 20 grudnia 2022, o 10:37

20 grudnia 2022, o 10:41

No ja obecnie jestem przed miesiaczką, zmniejszyłam dawkę Parogenu do ćwiartki. Mam lekką biegunkę i chyba zapalenie pęcherza. Nerwica w w PMS to jakiś koszmar. Latam do kibelka co chwile i nie wiem już co mnie boli. Oczywiście wkręcanie sobie chorób obowiązkowe.
Koko
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 3
Rejestracja: 17 lutego 2023, o 21:33

17 lutego 2023, o 22:37

Czy ktoś poradził sobie z tym parciem na biegunkę? Proszę napiszcie jak🫣💓
nimbus
Gość

18 lutego 2023, o 21:32

Teraz się chyba takie biegunki diagnozuje pod kątem IBS jeśli to nie inny problem medyczny. Poczytaj sobie o tym.
kasiarzyna
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 8
Rejestracja: 2 marca 2023, o 08:53

20 marca 2023, o 18:55

Koko pisze:
17 lutego 2023, o 22:37
Czy ktoś poradził sobie z tym parciem na biegunkę? Proszę napiszcie jak🫣💓
Ja kiedyś miałam istną masakrę, aż bałam się wyjść z domu. Dalej w ciężkich chwilach mam biegunkę, codziennie przed wyjściem z domu muszę swoje odsiedzieć na toalecie, ale nauczyłam się z tym w pewnie stopniu żyć… kiedy czeka mnie podróż lub trudny dzień w pracy czy stresująca wizyta u lekarza biorę pół tabletki laremidu, staram się jeść lżej poprzedniego dnia.

Polecam tez zrobić badania, żeby wykluczyć choroby lub nietolerancję pokarmowe.

Dodatkowo chodzę na terapie, a od kilku dni włączyłam psychotropy.

Powodzenia!
Awatar użytkownika
Czarna2022
Nowy Użytkownik
Posty: 6
Rejestracja: 29 kwietnia 2023, o 13:22

29 kwietnia 2023, o 13:50

Siema wszystkim moja historia niestety również zaczęła sie od parcia na pecherz. Dojeżdżałam do pracy autobusem firmowym ( ok 50 min ) pewnego dnia w połowie drogi do pracy niestety musiałam wysiąść bo po prostu myslałam,że sie posikam ( wysikałam sie w pobliskiej szkole), nastepnie w kolejnych dniach juz robilam badania na zapalenie pecherza,ktore wyszlo ok, w pracy nie dawałam rady zaczęłam jezdzic do niej autem,po ok 3 dniach ciaglego parcia na pecherz zrobilam posiew ( na wyniki czekalam 7 dni) dostalam zapobiegawczo juz antybiotyk lekarz podejrzewał,że to może byc bakteria,jednak po 2 dniach znowu wyladowalam u lekarza po l4 (nadal czekajac na wynik posiewu) powoli zaczynałam wariowac,bo sama widzac,ze chodze do wc czesto juz nie mam czym sikac,wiec zaczelam swirowac,ze cos jest ze mna nie tak,w koncu badanie wyszlo pozytywnie z bakteria i z podpowiedzia,ze wczesniej wypisany antybiotyk na mnie akurat nie działal,dostalam drugi i dłuższe l4,troche sie uspokoilam jednak po leczeniu i powrocie do pracy nadal odczuwalam parcie,zaczelam czytac,ze to pewnie nerwy wyladowalam od razu u psychiatry, gdzie poplakalam sie dostalam leki ( Anafranil + Cloranxen ) oraz 6 tyg l4 oraz zalecenie zmiany pracy ( 5 lat w korpo ), po ok 2 tyg leczenia ( marzec 2023 ) juz mala poprawa tz nie poddawalam sie ,w markecie mimo strachu i gonitw mysli potrafilam zrobic zakupy, codziennie wychodzilam na spacer,czasem szlam na silownie i ok po 6 tyg stweirdzilam,ze totalnie nic mi nie jest,brak stresu,strachu,parcia na pecherz i postanowilam wrocic jednak do pracy,po ok 3 dniach znowu zalamka gdy przesiadłam sie z auta na autobus wszystko wrocilo,ale nie poddalam sie dojechalam do pracy,jednak wykonczylo mnie to caly dzien na spinie :(, wiec postanowilam nadal sie nie poddawac i jeździc do pracy autem,jednak przerobilam niecałe 3 tyg i znowu jestem na l4 :( wrocilo parcie na pecherz bez przyczyny,zaczął sie lęk przed lękiem :( i to,ze po 10 h poza domem lęk mnie wykanczał fiz do tego, najgorsze jest to,ze jestem ciagle zła sama na siebie,że nie potrafię sobie z tym poradzić, parcia na pecherz nie mam nadal na zakupach,gdy cwicze,jade gdzies autem,jedynie w pracy i tak sie zastanawiam czy zmiana praca naprawi problem? Czy ktoś miał podobnie? Nadal biore te same leki ( zwiekszono mi dawke anafranilu jedynie i Cloranxen co 2 dzien) zastanawiam sie nad psychoterapią i czesto nadal mysle nad powrotem do pracy czy to w ogole ma sens? Mam chwile załamki,dołów itp,jednak nie chce sie poddac i nie poddam tylko zawsze wraca ta mysl co bedzie w nowej pracy i czy to w ogole dobry okres na nowa prace? Pozdrawiam wszystkich panikarzy sikaczy i nie tylko :DD
whereismyhead
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 48
Rejestracja: 17 grudnia 2022, o 17:21

29 kwietnia 2023, o 20:08

Czarna2022 pisze:
29 kwietnia 2023, o 13:50
Siema wszystkim moja historia niestety również zaczęła sie od parcia na pecherz. Dojeżdżałam do pracy autobusem firmowym ( ok 50 min ) pewnego dnia w połowie drogi do pracy niestety musiałam wysiąść bo po prostu myslałam,że sie posikam ( wysikałam sie w pobliskiej szkole), nastepnie w kolejnych dniach juz robilam badania na zapalenie pecherza,ktore wyszlo ok, w pracy nie dawałam rady zaczęłam jezdzic do niej autem,po ok 3 dniach ciaglego parcia na pecherz zrobilam posiew ( na wyniki czekalam 7 dni) dostalam zapobiegawczo juz antybiotyk lekarz podejrzewał,że to może byc bakteria,jednak po 2 dniach znowu wyladowalam u lekarza po l4 (nadal czekajac na wynik posiewu) powoli zaczynałam wariowac,bo sama widzac,ze chodze do wc czesto juz nie mam czym sikac,wiec zaczelam swirowac,ze cos jest ze mna nie tak,w koncu badanie wyszlo pozytywnie z bakteria i z podpowiedzia,ze wczesniej wypisany antybiotyk na mnie akurat nie działal,dostalam drugi i dłuższe l4,troche sie uspokoilam jednak po leczeniu i powrocie do pracy nadal odczuwalam parcie,zaczelam czytac,ze to pewnie nerwy wyladowalam od razu u psychiatry, gdzie poplakalam sie dostalam leki ( Anafranil + Cloranxen ) oraz 6 tyg l4 oraz zalecenie zmiany pracy ( 5 lat w korpo ), po ok 2 tyg leczenia ( marzec 2023 ) juz mala poprawa tz nie poddawalam sie ,w markecie mimo strachu i gonitw mysli potrafilam zrobic zakupy, codziennie wychodzilam na spacer,czasem szlam na silownie i ok po 6 tyg stweirdzilam,ze totalnie nic mi nie jest,brak stresu,strachu,parcia na pecherz i postanowilam wrocic jednak do pracy,po ok 3 dniach znowu zalamka gdy przesiadłam sie z auta na autobus wszystko wrocilo,ale nie poddalam sie dojechalam do pracy,jednak wykonczylo mnie to caly dzien na spinie :(, wiec postanowilam nadal sie nie poddawac i jeździc do pracy autem,jednak przerobilam niecałe 3 tyg i znowu jestem na l4 :( wrocilo parcie na pecherz bez przyczyny,zaczął sie lęk przed lękiem :( i to,ze po 10 h poza domem lęk mnie wykanczał fiz do tego, najgorsze jest to,ze jestem ciagle zła sama na siebie,że nie potrafię sobie z tym poradzić, parcia na pecherz nie mam nadal na zakupach,gdy cwicze,jade gdzies autem,jedynie w pracy i tak sie zastanawiam czy zmiana praca naprawi problem? Czy ktoś miał podobnie? Nadal biore te same leki ( zwiekszono mi dawke anafranilu jedynie i Cloranxen co 2 dzien) zastanawiam sie nad psychoterapią i czesto nadal mysle nad powrotem do pracy czy to w ogole ma sens? Mam chwile załamki,dołów itp,jednak nie chce sie poddac i nie poddam tylko zawsze wraca ta mysl co bedzie w nowej pracy i czy to w ogole dobry okres na nowa prace? Pozdrawiam wszystkich panikarzy sikaczy i nie tylko :DD
Jeżeli chodzi o parcie na pęcherz to tez dotyka mnie dość często , zawsze często chodziłem do toalety. Od małego byłem tym gościem dla którego musiał się zatrzymywać autobus podczas jazdy na wycieczkę szkolna… Oczywiście przy większych stanach stresowych , napięciowych , lekowych toaletę odwiedzam jeszcze częściej , jak wypije herbatę to potrafię wtedy latać co 5 min . Jeśli wyniki są okej to raczej nie ma czego tam szukać w kwestii jakiejś choroby.
Awatar użytkownika
Czarna2022
Nowy Użytkownik
Posty: 6
Rejestracja: 29 kwietnia 2023, o 13:22

1 maja 2023, o 15:16

whereismyhead pisze:
29 kwietnia 2023, o 20:08
Czarna2022 pisze:
29 kwietnia 2023, o 13:50
Siema wszystkim moja historia niestety również zaczęła sie od parcia na pecherz. Dojeżdżałam do pracy autobusem firmowym ( ok 50 min ) pewnego dnia w połowie drogi do pracy niestety musiałam wysiąść bo po prostu myslałam,że sie posikam ( wysikałam sie w pobliskiej szkole), nastepnie w kolejnych dniach juz robilam badania na zapalenie pecherza,ktore wyszlo ok, w pracy nie dawałam rady zaczęłam jezdzic do niej autem,po ok 3 dniach ciaglego parcia na pecherz zrobilam posiew ( na wyniki czekalam 7 dni) dostalam zapobiegawczo juz antybiotyk lekarz podejrzewał,że to może byc bakteria,jednak po 2 dniach znowu wyladowalam u lekarza po l4 (nadal czekajac na wynik posiewu) powoli zaczynałam wariowac,bo sama widzac,ze chodze do wc czesto juz nie mam czym sikac,wiec zaczelam swirowac,ze cos jest ze mna nie tak,w koncu badanie wyszlo pozytywnie z bakteria i z podpowiedzia,ze wczesniej wypisany antybiotyk na mnie akurat nie działal,dostalam drugi i dłuższe l4,troche sie uspokoilam jednak po leczeniu i powrocie do pracy nadal odczuwalam parcie,zaczelam czytac,ze to pewnie nerwy wyladowalam od razu u psychiatry, gdzie poplakalam sie dostalam leki ( Anafranil + Cloranxen ) oraz 6 tyg l4 oraz zalecenie zmiany pracy ( 5 lat w korpo ), po ok 2 tyg leczenia ( marzec 2023 ) juz mala poprawa tz nie poddawalam sie ,w markecie mimo strachu i gonitw mysli potrafilam zrobic zakupy, codziennie wychodzilam na spacer,czasem szlam na silownie i ok po 6 tyg stweirdzilam,ze totalnie nic mi nie jest,brak stresu,strachu,parcia na pecherz i postanowilam wrocic jednak do pracy,po ok 3 dniach znowu zalamka gdy przesiadłam sie z auta na autobus wszystko wrocilo,ale nie poddalam sie dojechalam do pracy,jednak wykonczylo mnie to caly dzien na spinie :(, wiec postanowilam nadal sie nie poddawac i jeździc do pracy autem,jednak przerobilam niecałe 3 tyg i znowu jestem na l4 :( wrocilo parcie na pecherz bez przyczyny,zaczął sie lęk przed lękiem :( i to,ze po 10 h poza domem lęk mnie wykanczał fiz do tego, najgorsze jest to,ze jestem ciagle zła sama na siebie,że nie potrafię sobie z tym poradzić, parcia na pecherz nie mam nadal na zakupach,gdy cwicze,jade gdzies autem,jedynie w pracy i tak sie zastanawiam czy zmiana praca naprawi problem? Czy ktoś miał podobnie? Nadal biore te same leki ( zwiekszono mi dawke anafranilu jedynie i Cloranxen co 2 dzien) zastanawiam sie nad psychoterapią i czesto nadal mysle nad powrotem do pracy czy to w ogole ma sens? Mam chwile załamki,dołów itp,jednak nie chce sie poddac i nie poddam tylko zawsze wraca ta mysl co bedzie w nowej pracy i czy to w ogole dobry okres na nowa prace? Pozdrawiam wszystkich panikarzy sikaczy i nie tylko :DD
Jeżeli chodzi o parcie na pęcherz to tez dotyka mnie dość często , zawsze często chodziłem do toalety. Od małego byłem tym gościem dla którego musiał się zatrzymywać autobus podczas jazdy na wycieczkę szkolna… Oczywiście przy większych stanach stresowych , napięciowych , lekowych toaletę odwiedzam jeszcze częściej , jak wypije herbatę to potrafię wtedy latać co 5 min . Jeśli wyniki są okej to raczej nie ma czego tam szukać w kwestii jakiejś choroby.
Tz ja bakterie mam zaleczona,bardziej pytam o to czy ktos nie reaguje w taki sposob na prace tak jak np ja :)
agan820101
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 33
Rejestracja: 27 listopada 2018, o 18:14

2 maja 2023, o 13:21

ninka88 pisze:
6 lutego 2011, o 13:13
Witam Was wszystkich. Cieszę się ,że znalazłam to forum. Dzięki temu wiem że nie tylko ja się tak męcze, i może razem będzie nam raźniej stawić czoła problemom. Mój przypadek jest podobny do niektórych opisanych na tym forum...

Moja historia zaczęla się ok 5 lat temu w 3 klasie technikum.
Zawsze dobrze się uczylam ,bez większego wysilku, więc lekcje mnie raczej nie stresowały. Bylam lubiana , miałam przyjaciół, chlopaka. Normalne fajne życie młodej osoby.
Pamiętam to jak dziś. Lekcja matematyki. Cisza ( zawsze tak było, bo pani od matmy byla surowa) Ja z przyjaciółką siedziałysmy w pierwszej lawce.
Było ok 20 min po dzwonku, czyli srodek lekcji. Nagle poczułam ogromne parce na pęcherz. Nigdy mi się to nie zdarzylo wczesniej. Nie znalam takiego nagego uczucia. Pamiętam moje myśli wtedy " Co się dzieje?? Przecież to niemożliwe żebym nie wytrzymała..." a parcie było coraz mocniejsze. Pani od matmy nikogo nie wypuszczala z lekcji. Więc o wyjsciu moglam zapomnieć. Do końca lekcji walczylam ze sobą by wytrzymać, Zeby sie po prostu nie zsikać.... :/ to bylo straszne, nie słyszałam nic ani nikogo. Tylko myślałam o tym by wytrzymać. po dzwonku od razu pobiegłam do wc.
Byłam u urologa, leki , badania - wsztstko ok, brałam leki antybakteryjne na pęcherz i zurawine. Ale parcie i tak sie pojawialo, szczególnie w chwilach,, gdy mialam utrudniony dostep do toalety.
Byłam juz przewrażliwiona, wiec robilam zapobiegawcze rzeczy, szczególnie przed matma. Malo piłam... na wrazie czego zakładalam podpaskę, i czarne spodnie.
Ledwo zdałam przez unikanie niektórych przedmiotów, tych z których nie chcieli wypuszczać do wc. Czasem czułam sie dobrze, a czasem faktycznie pecherz dokuczał w sytuacjach stresowych. Ale czesto juz sama sie nakręcałam. Przestałam chodzic na wycieczki. I zajecia dodatkowe, wyjscia ze znajomymi... wylączyłam się.
Potem klasa maturalna, matura - czynnosci zapobiegawcze non stop - czarne spodnie, malo picia i podpaski...
Jakos zdalam. A moglam miec super wyniki , pojsc na studia. Nie odważylam się, mimo ogromnych checi bylam zmeczona psychicznie. Nie dalam rady zacząc studiów.
Raz jak jechalam ze znajomymi na wakacje samochodem to zatrzymywalismy sie co 15 min , to byl koszmar... to parcie , stres ze nie wytrzymam przy znajomych... powiedzialam ze mam przeziebiony pecherz, zrozumieli i wspierali mnie. Bylo mi strasznie glupio ze co chwile prosze o zatrzymanie sie... od wtedy mam lęk przed jazda samochodem, szczegolnie w korkach i z kimś. Jak jade sama wiem, że nawet jak sie zsikam , to wypiore sobie fotel i nikt nic nie zauważy. Ale tylko jak mam z kimś gdzies jechac samochodem, a szczegolnie w korkach to juz koniec panika, lęk i ogromne parcie. czesto sie wycofuje z takich podróży.
Dodam że nigdy mi sie nie zdarzylo "popuścić" tylko to ogromne parcie i strach ze wlasnie zaraz nie wytrzymam.
Potem praca, życie po pracy , staralam sie omijac sytuacje z utrudnionym dostepem do wc, czesem nawet zapominalam o tym , ale często powracalo to uczucie paniki i lęku ze zdwojoną silą , szczególnie w niektórych sytuacjach, spotkaniach, miejscach publiczynych w samochodzie, w korkach szczególnie.
Minęlo od tamtej lekcji matmy 5 lat, a od mniej więcej roku, przez ten stres zaczął mi dokuczać brzuch i jelita , wiec oprócz parcia na pęcherz , dostaje też biegunki. Więc już wogóle staram sie nie wychodzic tam gdzie nie czuje sie swobodnie- czyli wlasciwie wszedzie poza domem.
Ten lęk i panika najcześciej atakują gdy jestem z kimś na miescie czy jade samochodem, nawet z mama czy moim narzeczonym- oni mnie rozumieją, ale i tak boje sie kompromitacji i wpadam w panike.
Bralam leki uspakajające, czesto przed jakąs wspólną sprawą na miescie biore stoperan, i syrop neospazminę, ale i tak sie stresuje i potrzebuje co chwile sie zatrzymać na stacji lub znaleść wc gdzies na mieście. jak juz wiem ze toaleta jest tam gdzie jade to jest w miare ok, byle tylko nie stac w korkach , bo wtedy odrazu oblewam sie zimnym potem , przyspieszony oddech ... czuje że musze wyjsc z samochodu, szukam wzrokiem przy drodze krzakow czy toi toia , ale w miescie stojąc w korkach jest to czesto nierealne. Chce uciec wtedy. Chyba ze jade sama. Wtedy czuje sie duzo bardziej komfortowo.
Jutrozadzwonie zapisac sie do neurologa, albo psychiatry, potrzebuje jakiegoś leku na te ataki paniki, bo mnie to wykończy. Czuje sie jak inwalida, nie moge normalnie żyć. A bardzo chce!!! Powracam czasem myslami do czasów gdy nie mialam tego problem, to byly czasy...
Czytalam troche co pisaliscie o " walcz albo uciekaj" dokladnie tak sie czuje.... ale tez wiem ze narazie nie dam sobie rady sama, bo za dlugo to juz trwa, musze chyba wyciszyć ten lęk i panike jakimiś lekami, a potem dac sobie rade ze swoją psychiką... wydaje mi się to jak spacer pod prąd rzeki.... ale spróbuje , chce normalnie żyć!!!!!!!!!!
Za rok biore ślub, przecież jesli bedzie tak jak teraz to nie dam rady dojechac nawet pod kościól.... musze coś z tym zrobić. Rozmowy samej ze sobą niestety nic nie dają.
Jesli ktoś doczytał to do konca , to proszę, napisz co uważasz o tym.
Jak ja cie rozumiem. Nie cieszą mnie wakacje, zwiedzanie, podróże, mąż się na mnie złości, bo co pół godziny musi stanąć na stacji, żebym się wynikała. W pracy też ciężko wytrzymać, ale podróże, zwiedzanie to najgorsze co może być .
Awatar użytkownika
Czarna2022
Nowy Użytkownik
Posty: 6
Rejestracja: 29 kwietnia 2023, o 13:22

2 maja 2023, o 13:54

agan820101 pisze:
2 maja 2023, o 13:21
ninka88 pisze:
6 lutego 2011, o 13:13
Witam Was wszystkich. Cieszę się ,że znalazłam to forum. Dzięki temu wiem że nie tylko ja się tak męcze, i może razem będzie nam raźniej stawić czoła problemom. Mój przypadek jest podobny do niektórych opisanych na tym forum...

Moja historia zaczęla się ok 5 lat temu w 3 klasie technikum.
Zawsze dobrze się uczylam ,bez większego wysilku, więc lekcje mnie raczej nie stresowały. Bylam lubiana , miałam przyjaciół, chlopaka. Normalne fajne życie młodej osoby.
Pamiętam to jak dziś. Lekcja matematyki. Cisza ( zawsze tak było, bo pani od matmy byla surowa) Ja z przyjaciółką siedziałysmy w pierwszej lawce.
Było ok 20 min po dzwonku, czyli srodek lekcji. Nagle poczułam ogromne parce na pęcherz. Nigdy mi się to nie zdarzylo wczesniej. Nie znalam takiego nagego uczucia. Pamiętam moje myśli wtedy " Co się dzieje?? Przecież to niemożliwe żebym nie wytrzymała..." a parcie było coraz mocniejsze. Pani od matmy nikogo nie wypuszczala z lekcji. Więc o wyjsciu moglam zapomnieć. Do końca lekcji walczylam ze sobą by wytrzymać, Zeby sie po prostu nie zsikać.... :/ to bylo straszne, nie słyszałam nic ani nikogo. Tylko myślałam o tym by wytrzymać. po dzwonku od razu pobiegłam do wc.
Byłam u urologa, leki , badania - wsztstko ok, brałam leki antybakteryjne na pęcherz i zurawine. Ale parcie i tak sie pojawialo, szczególnie w chwilach,, gdy mialam utrudniony dostep do toalety.
Byłam juz przewrażliwiona, wiec robilam zapobiegawcze rzeczy, szczególnie przed matma. Malo piłam... na wrazie czego zakładalam podpaskę, i czarne spodnie.
Ledwo zdałam przez unikanie niektórych przedmiotów, tych z których nie chcieli wypuszczać do wc. Czasem czułam sie dobrze, a czasem faktycznie pecherz dokuczał w sytuacjach stresowych. Ale czesto juz sama sie nakręcałam. Przestałam chodzic na wycieczki. I zajecia dodatkowe, wyjscia ze znajomymi... wylączyłam się.
Potem klasa maturalna, matura - czynnosci zapobiegawcze non stop - czarne spodnie, malo picia i podpaski...
Jakos zdalam. A moglam miec super wyniki , pojsc na studia. Nie odważylam się, mimo ogromnych checi bylam zmeczona psychicznie. Nie dalam rady zacząc studiów.
Raz jak jechalam ze znajomymi na wakacje samochodem to zatrzymywalismy sie co 15 min , to byl koszmar... to parcie , stres ze nie wytrzymam przy znajomych... powiedzialam ze mam przeziebiony pecherz, zrozumieli i wspierali mnie. Bylo mi strasznie glupio ze co chwile prosze o zatrzymanie sie... od wtedy mam lęk przed jazda samochodem, szczegolnie w korkach i z kimś. Jak jade sama wiem, że nawet jak sie zsikam , to wypiore sobie fotel i nikt nic nie zauważy. Ale tylko jak mam z kimś gdzies jechac samochodem, a szczegolnie w korkach to juz koniec panika, lęk i ogromne parcie. czesto sie wycofuje z takich podróży.
Dodam że nigdy mi sie nie zdarzylo "popuścić" tylko to ogromne parcie i strach ze wlasnie zaraz nie wytrzymam.
Potem praca, życie po pracy , staralam sie omijac sytuacje z utrudnionym dostepem do wc, czesem nawet zapominalam o tym , ale często powracalo to uczucie paniki i lęku ze zdwojoną silą , szczególnie w niektórych sytuacjach, spotkaniach, miejscach publiczynych w samochodzie, w korkach szczególnie.
Minęlo od tamtej lekcji matmy 5 lat, a od mniej więcej roku, przez ten stres zaczął mi dokuczać brzuch i jelita , wiec oprócz parcia na pęcherz , dostaje też biegunki. Więc już wogóle staram sie nie wychodzic tam gdzie nie czuje sie swobodnie- czyli wlasciwie wszedzie poza domem.
Ten lęk i panika najcześciej atakują gdy jestem z kimś na miescie czy jade samochodem, nawet z mama czy moim narzeczonym- oni mnie rozumieją, ale i tak boje sie kompromitacji i wpadam w panike.
Bralam leki uspakajające, czesto przed jakąs wspólną sprawą na miescie biore stoperan, i syrop neospazminę, ale i tak sie stresuje i potrzebuje co chwile sie zatrzymać na stacji lub znaleść wc gdzies na mieście. jak juz wiem ze toaleta jest tam gdzie jade to jest w miare ok, byle tylko nie stac w korkach , bo wtedy odrazu oblewam sie zimnym potem , przyspieszony oddech ... czuje że musze wyjsc z samochodu, szukam wzrokiem przy drodze krzakow czy toi toia , ale w miescie stojąc w korkach jest to czesto nierealne. Chce uciec wtedy. Chyba ze jade sama. Wtedy czuje sie duzo bardziej komfortowo.
Jutrozadzwonie zapisac sie do neurologa, albo psychiatry, potrzebuje jakiegoś leku na te ataki paniki, bo mnie to wykończy. Czuje sie jak inwalida, nie moge normalnie żyć. A bardzo chce!!! Powracam czasem myslami do czasów gdy nie mialam tego problem, to byly czasy...
Czytalam troche co pisaliscie o " walcz albo uciekaj" dokladnie tak sie czuje.... ale tez wiem ze narazie nie dam sobie rady sama, bo za dlugo to juz trwa, musze chyba wyciszyć ten lęk i panike jakimiś lekami, a potem dac sobie rade ze swoją psychiką... wydaje mi się to jak spacer pod prąd rzeki.... ale spróbuje , chce normalnie żyć!!!!!!!!!!
Za rok biore ślub, przecież jesli bedzie tak jak teraz to nie dam rady dojechac nawet pod kościól.... musze coś z tym zrobić. Rozmowy samej ze sobą niestety nic nie dają.
Jesli ktoś doczytał to do konca , to proszę, napisz co uważasz o tym.
Jak ja cie rozumiem. Nie cieszą mnie wakacje, zwiedzanie, podróże, mąż się na mnie złości, bo co pół godziny musi stanąć na stacji, żebym się wynikała. W pracy też ciężko wytrzymać, ale podróże, zwiedzanie to najgorsze co może być .
Bardzo wspolczuje :( ja mam tak na szczescie praktycznie jedynie w pracy, wakacje przede mna,ale jestem dobrej mysli :)
Julianka80
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 15
Rejestracja: 26 listopada 2016, o 22:32

8 czerwca 2023, o 19:34

Jaki lek dorazny by pomogl w przypadku bolow brzucha, biegunek i lęku podwczas wakacji?
Awatar użytkownika
Mariusz87sk
Odważny i aktywny forumowicz
Posty: 213
Rejestracja: 7 maja 2013, o 21:58

8 czerwca 2023, o 19:50

Julianka80 pisze:
8 czerwca 2023, o 19:34
Jaki lek dorazny by pomogl w przypadku bolow brzucha, biegunek i lęku podwczas wakacji?
Nie jest to lek dorazny raczej ale mnie w podobnych sytuacjach lekowych bo tez taki temat przerabialem pomogl sulpiryd.
Awatar użytkownika
Czarna2022
Nowy Użytkownik
Posty: 6
Rejestracja: 29 kwietnia 2023, o 13:22

25 lipca 2023, o 10:43

ja jeszcze od siebie dodam,ze polecam wizytę u fizjoterapeuty uroginekologa ( z polecenia psychologa ) zmniejszy napięcie różnych mięśni, mi bardzo pomaga to przy bolesnych okresach i z parciem na pęcherz również mimo,że podchodzilam do tego bardzo sceptycznie polecam naprawde warto :)
Mazurski
Nowy Użytkownik
Posty: 4
Rejestracja: 7 czerwca 2024, o 20:59

10 czerwca 2024, o 09:27

Hej :) Zostawię tutaj swoją wiadomość, mimo że temat jak widać nie jest rozwijany. Może komuś to pomoże?

Jestem przed 40stką. Problemy takie jak ma AGAN towarzyszą mi prawie od zawsze. Tylko, że u mnie dotyczą one niestety tej drugiej potrzeby fizjologicznej... Skąd się to u mnie wzięło? Podejrzewam, że początek tych problemów miał miejsce pewnego ciepłego, słonecznego dnia, kiedy to jako 5 letnie dziecko pojechałem z mamą odwiedzić dziadków na wsi. Nie mieli oni łazienki w domu, tylko wychodek na zewnątrz. Nie lubiłem tego wychodka. Wysikać się tam to nie był dla mnie większy problem, ale zrobić tam kupę to za żadne skarby świata. Jak łatwo się domyślić - poczułem podczas tamtej wizyty nagła potrzebę pójścia do toalety. Powiedziałem o tym mamie, babcia i mama zaczęły mnie namawiać żebym poszedł tam do tego wychodka. Strasznie naciskały ale ja się nie dałem namówić i powiedziałem, że jeszcze wytrzymam. Zaczęło mnie jednak skręcać w środku i bardzo mamie zawracałem głowę, żebyśmy już jechali. Ciągle mówiła że zaraz. Ja byłem już na krawędzi i poszedłem do tego wychodka. W środku powiedziałem sobie że za żadne skarby świata tam nie usiądę i postanowiłem znaleźć jakiś plan B. U dziadków była stodoła a za stodołą łąki i rzeka. Wziąłem trochę papieru toaletowego z wychodka i chciałem załatwić problem za stodołą. Przecież od tamtej strony nikogo nie ma, nikt mnie nie zobaczy, a przestrzeni dużo. Nie był to plan idealny, bo o wiele bardziej wolałbym toaletę normalną, ale cisnęło mnie już tak mocno że w akcie desperacji wydawało mi się, że to plan idealny. Im bliżej byłem tej stodoły tym bardziej cisnęło. Niestety na moje nieszczęście okazało się, że na jednej z łąk blisko tej stodoły ludzie zbierają siano. Było tam kilka osób. Plan załatwienia się pod krzakiem przepadł, a ja jako ten 5 latek narobiłem w majtki. Był to dla mnie ogromny wstyd i jakiś koszmar. Przełamałem się i poszedłem powiedzieć mamie, co się stało. Mama jak nigdy zaczęła krzyczeć. Chyba było jej wstyd przed jej mamą (moją babcią), że tak mnie wychowała że ja nie chciałem skorzystać z tego wychodka. Babcia coś komentowała, ale ja byłem już w panice i nie pamiętam co to było. Raczej nic miłego. Mama zabrała mnie do samochodu i ciągle krzyczała, nie pozwoliła mi usiąść tylko musiałem stać w tym samochodzie żeby nie ubrudzić siedzeń. Po dojechaniu do domu szarpiąc mnie za rękę wyprowadziła mnie z samochodu, Była nadal wściekła, zdjęła mi brudne ubrania i zaczęła myć całkowicie zimną wodą. Tym większy był to koszmar, że zrobiła to nie w łazience, a przed domem przy użyciu węża ogrodowego. Nigdy wcześniej ani później nie widziałem mojej mamy w takim stanie. Tym bardziej tamto wydarzenie było dla mnie traumatyczne...

Łatwo się domyślić, że w krótkim czasie pojawiły się u mnie problemy z nagłym parciem. Początkowo nie występowały one kiedy szedłem gdzieś z kimkolwiek. Pojawiały się jak musiałem iść sam. Przykładowo - wracam ze szkoły i idę te 1,5km z kolegą który mieszka na końcu mojej ulicy i nie mam nawet najmniejszego parcia. Kolega idzie do domu a ja muszę samotnie przejść jakieś 200 metrów i już jest koszmar. Pot, przyspieszone tętno, oddech, ogromne parcie. Unikałem jak ognia samotnych wycieczek nawet na takich krótkich dystansach. Wyjście do szkoły to stał się koszmar, bo jak tylko wyszedłem za ogrodzenie od razu miałem ogromne parcie. Jak wróciłem do domu do toalety to od razu to mijało. Jak wychodziłem na ulicę było znowu i tak czasami po kilka razy musiałem wracać, żeby w końcu móc pójść do szkoły i to też z duszą na ramieniu... Za jakiś czas dostałem od rodziców rower i okazało się, że tak długo jak jadę rowerem, to ten problem nie występuję. Całą szkołę podstawową i gimnazjum ciągle jeździłem rowerem. Wszędzie. Okazało się też, że rower to swoisty totem problemów żołądkowych, bo nawet jak nie jechałem a prowadziłem go obok siebie to zupełnie blokował moje problemy. Jak szedłem prowadząc rower i nagle poczułem te wszystkie objawy, wystarczyło że wsiadłem na rower i przejechałem 10 metrów i już było ok. Rozwiązanie idealne, no oprócz zimy, ale nie narzekałem.

Jak łatwo się domyślić i ten rower w końcu przestał pomagać. Stało się tak pewnego dnia, gdy wraz ze znajomymi szliśmy na koncert w naszym mieście. Była nas spora grupa. Ja oczywiście szedłem prowadząc rower obok siebie i cieszyłem się wyjściem, pełen luz. W jednym momencie jeden kolega zaczął krytykować to, że ja ciągle chodzę z rowerem. On ogólnie był taki często negatywnie nastawiony, więc nie myślałem, że to jakiś problem. Jednak reszta osób też zaczęła negatywnie się o tym wypowiadać. Uświadomiłem sobie, że wszyscy z mojej paczki dziwnie na to patrzą, a do tej pory myślałem, że tak nie jest. Ten kolega zabrał mi wtedy tak trochę dla żartu ten rower, wsiadł na niego i pojechał tak daleko, że już nie było go widać. Wtedy z automatu zaczęło się szybsze tętno, oddech, poty i oczywiście koszmarne parcie. Nie byłem w stanie iść. Wszyscy na mnie czekali, a ja stałem jak wryty i walczyłem o to, żeby nie narobić w majtki. W końcu kolega wrócił tym rowerem, nie od razu ale po jakichś kilku minutach mi go oddał. Reszta zaczęła go namawiać - oddaj mu ten rower bo on zaraz zemdleje. Śmiali się głośno. Wsiadłem na rower i z trudem wróciłem do domu. Od tamtego dnia mój "amulet" przestał działać. Zamknąłem się na długo w 4 ścianach mojego pokoju co tylko pogłębiło te problemy.

W domu raczej nie mówiło się o takich rzeczach. Nie mogłem się zwrócić do rodziców o pomoc. Jakoś musiałem nauczyć się z tym żyć, ale ani rodzeństwo, ani rodzice, nikt nie wiedział nigdy jakie są mechanizmy działania tego stanu. Jak to wygląda z mojej perspektywy. Oni nie pytali, ja nie mówiłem. Relacje z nowymi znajomymi często kończyły się, gdy był plan wspólnego wyjścia na miasto i ja zawsze odmawiałem. Związki też po jakimś czasie się kończyły, bo nie byłem w stanie nigdzie spontanicznie wyjść. Ukrywałem problem, przez co zachowywałem się dziwnie. Często zmieniałem prace, bo jeśli w pracy był utrudniony dostęp do toalety, lub za mało toalet, to wiadomo że ja nie mogłem skupić się na niczym, jak tylko na tym, że jeśli mi się zachce, to będzie kaplica. Jak cudem przeszedłem kurs prawa jazdy i zdałem egzamin, to świat się trochę dla mnie otworzył. W samochodzie czułem się bezpiecznie. Tak jak autorka pisze - dopóki nie było korków to było bardzo dobrze, ale i w korkach siedząc na fotelu dawałem radę. Poszedłem nawet na studia i jakoś mi szło. Jednak jak po 4 semestrze przyszedł czas na obowiązkowe praktyki w jakichś zakładach musiałem zrezygnować. Oczywiście przez problemy żołądkowe.

Prób diagnozy i leczenia było bardzo dużo. Jak uzyskałem prawko, to w końcu nie musząc nikogo prosić, zacząłem jeździć po najróżniejszych lekarzach, robić różne badania. Przyjmowałem różne leki. Piłem różne zioła. Próbowałem różnych diet. Wszystko było bez większego skutku. Nauczyłem się po prostu z tym żyć. Byłem sam, mimo, że nie narzekałem nigdy na powodzenie u płci przeciwnej. Po 30stce przyszedł jakiś większy epizod depresyjny. Nie od razu się połapałem co się dzieje. Strasznie się męczyłem. Nie widziałem już żadnego sensu. Postanowiłem pójść do psychiatry. Zapisano mi jakieś leki przeciwdepresyjne. Zacząłem je brać i po ponad miesiącu stan psychiczny zaczął się poprawiać. Trochę się otworzyłem na różne rzeczy, jakoś lżej było mi znosić codzienność. Dokończyłem terapię lekami, psychiatra uznał że można zacząć odstawiać i tak się stało. 2 lata było ok. Nawarstwiło się trochę problemów i znów wróciłem do psychiatry. Znów dostałem te same leki, ale one już niezbyt chciały działać. Też ja z tym psychiatrą nie byłem do końca szczery, nie mówiłem o swoich problemach żołądkowych (był to temat tabu ogólnie u mnie). Zmienił mi leki na inne. Po około roku miałem wrażenie, że problemy z żołądkiem tylko się pogłębiły, psychicznie też było ciężko. Dogadać się z tym psychiatrą nie mogłem, jakbym odbijał się od ściany, nic do niego nie docierało. Postanowiłem zmienić lekarza. Trafiłem do innej specjalistki.

Już na pierwszej wizycie wiedziałem, że to inna liga, bo wywiad ze mną trwał prawie 1,5 godziny, a u poprzedniego 10minut. Babka przełamała wszystkie lody, czułem się swobodnie. Powiedziałem jej o problemach z żołądkiem. Zapytała kiedy się zaczęły itp. Opisałem jej wszystko jak w tym poście, a nawet i więcej. Wypisała mi inny lek. Rozpisała jak zejść z tego obecnego, jak stosować ten nowy. Nic mi nie mówiła, że ten lek może pomóc na moje problemy żołądkowe. Poradziła, żeby iść z tym do psychoterapeuty, ze muszę to przepracować te traumy, że muszę zrozumieć jak działa umysł itd. Byłem jeszcze w takim stanie psychicznym, że nie mogłem odważyć się na pójście do psychoterapeuty. Schodzenie z jednego leku i wdrażanie drugiego to często jest straszna udręka. W początkowej fazie przyjmowania takich leków te negatywne stany się pogłębiają. Ale do rzeczy. Nowy lek (escitalopram) przyjmuję już od miesiąca. Bardziej czekałem na poprawę tylko psychiczną, bo wiadomo, taki lek nie pomoże mi na problemy z żołądkiem (zdiagnozowane wielokrotnie jako zespół jelita drażliwego, niby nieuleczalne). No i faktycznie po 3 tygodniach zacząłem odczuwać lekką poprawę nastroju, lepszy sen itd. Mieliśmy też zaplanowany w międzyczasie wyjazd na koncert do miasta oddalonego 200km. Tzn ja i moja partnerka. Oczywiście najpierw sprawdziłem gdzie będzie koncert i zamówiłem pokój w hotelu oddalonym o 30 metrów od tego miejsca. Stres i tak był, że może podczas koncertu nie będzie wystarczającej ilości toalet itp, no ale postanowiłem i tak pojechać. Przecież wszystko ustalone mamy, dopięte na ostatni guzik. Na miejscu okazało się jednak, że koncert jest przeniesiony w inne miejsce (to mało znany zespół muzyczny, nie żadna gwiazda) no i od hotelu do tego miejsca jest około 1,5km. Przez chwilę poczułem jak grunt mi się sypie pod nogami. Jak ja dam radę tam pójść? Taksówka, tramwaj, autobus? Na pewno będą problemy. Ale te myśli były jakby trochę przygaszone. Poza tym nie spowodowały one żadnego nagłego parcia do toalety. Wyszliśmy z hotelu i do przystanku autobusowego mieliśmy około 300m. Pierwszy raz odkąd pamiętam przeszedłem taki dystans w obcym miejscu bez żadnego strachu. Nie było parcia, nie bolał żołądek. Pomyślałem, że dzieją się dziwne rzeczy. Postanowiliśmy na miejsce koncertu pójść pieszo. Przeszedłem 1,5 km w obcym mieście i gdzieś z tyłu głowy miałem że może pojawi się to parcie, ale w ogóle nie czułem tej potrzeby. To był dla mnie szok. Na koncercie też jak zwykle obczaiłem gdzie są toalety, poszedłem sprawdzić w jakim są stanie ale nadal nie chciało mi się z nich korzystać. Koncert trwał około 2 godzin i dwa razy poszedłem "kontrolnie" sprawdzić toalety, bo miałem taką potrzebę psychiczną, ale nie jakoś silną. Były spore kolejki wiec pomyślałem, że może postoję i poczekam i w toalecie sprawdzę, czy na pewno mi się nie chce. Postałem w kolejce kilka minut, ze strony żołądka było ok więc postanowiłem wrócić do mojej dziewczyny bez wchodzenia do toalety. Działy się rzeczy dla mnie zupełnie niezrozumiałe.

Gdybym miesiąc wcześniej miał taką sytuację, to po pierwsze nie byłby w stanie wyjść z pokoju hotelowego przez godzinę. Później taxi i na miejscu musiałbym chodzić do tej toalety non stop. Dodatkowo jakbym poszedł sprawdzić toaletę i byłaby tam kolejka to musiałbym chyba wybiec na zewnątrz i szukać innej lub ustronnego miejsca... A tu był po prostu spokój. Cały koncert myślałem, że pewnie na koniec moje jelita zaczną swoje cyrki. Ale tak też się nie stało. Moja dziewczyna po koncercie musiała siku, ustawiliśmy się w długiej kolejce i ja jakoś swobodnie z nią rozmawiałem, nie miałem potrzeby pójść do toalety. Wyszliśmy z knajpy i zaczęliśmy iść do hotelu. Wcześniej, jak wchodziłem na otwarte przestrzenie (długie obce ulice) to od razu robiło mi się słabo i bardzo mnie parło. Tutaj weszliśmy na długą, obcą mi ulicę i było ok. Powiedziałem mojej dziewczynie że super się czuję i że mam ochotę pospacerować. Przez najbliższe kilka godzin spacerowaliśmy czasami zatrzymując się na jakieś picie lub jedzenie. Czułem się jakbym wygrał w totka. Myślałem, że ten stan się nigdy nie powtórzy i chciałem to wykorzystać jak najbardziej. Spacerowaliśmy po tym mieście od 22 do 3:40. Było super.

No i teraz do meritum - ten lek z escitalopramem wyciszył prawie całkowicie moje lęki. Nawet do tej pory nie wiedziałem, że ja mam jakieś lęki i jakąś prawdopodobnie nerwice. Myślałem, że ja mam problemy z żołądkiem, zespół jelita drażliwego czy cokolwiek innego. Okazuje się, że 10mg jakiejś substancji nagle w znacznym stopniu naprawiło moje życie. Od koncertu minął tydzień. Nagle ja mogę po tych wszystkich latach normalnie pójść do sklepu i przeglądać sobie rzeczy które mogę kupić. Wcześniej było tak, że najpierw musiałem się ze 2 razy załatwić gdzieś po drodze, na stacji benzynowej itp, dopiero wejść do marketu i kupić tylko rzeczy z listy bez kręcenia się po sklepie, zapłacić i wyjść. Często musiałem też zostawić koszyk z zakupami i wyjść, bo była np za duża kolejka i od razu miałem te wszystkie objawy. Jak wprowadzono zakupy online, to tylko odbierałem i to była dla mnie najlepsza opcja. Jak musiałem zrobić zdjęcie do dowodu bo tracił ważność, to trzy dni robiłem podejście po pracy, czekając aż parking pod zakładem fotografa będzie wolny. Jak trzeciego dnia okazało się, że parking nadal zajęty, to pomyślałem, że zostawię samochód po drugiej stronie ulicy i już jakoś przejdę się. Tak też zrobiłem, miałem do przejścia od auta do fotografa jakieś 40 metrów. Trochę mnie parło, mimo że byłem w toalecie chwilę wcześniej, ale postanowiłem zaryzykować. Przeszedłem przez ulicę i miałem taki atak paniki, że nie mogłem się ruszyć, bo bałem się, że narobię w gacie. Stałem więc tak oparty o ścianę dobre 30 minut, zanim mi to trochę minęło i byłem w stanie wrócić do auta... koszmar. A teraz? Teraz to ja mogę zostawić samochód na parkingu, przejść po mieście po różnych punktach kilometr lub więcej i nie mam żadnego parcia ani paniki. Nawet jeśli chce mi się do toalety, to jestem w stanie to normalnie wytrzymać bez żadnego ciśnienia i jakoś od razu w głowie sobie tłumaczę, że to normalna potrzeba, że wrócę do domu i załatwię się. I to działa.

Dla mnie to cud. W końcu mam życie, jakiego do tej pory nie znałem. Zwiedzam swoją okolicę jak nigdy dotąd. Codziennie chodzimy na spacery. Moje nowe życie zaczyna się dopiero przed 40stką, ale jestem bardzo szczęśliwy, że w ogóle to nastąpiło. Czuję, że otworzyło się przede mną tyle możliwości, że będę mógł w końcu zacząć korzystać z życia. Mam nadzieję, że mój post komuś pomoże i że ktoś też jak ja zgłosi się do psychiatry po pomoc. Planuję też pójść do psychoterapeuty żeby przepracować te wszystkie złe wydarzenia i oduczyć mój mózg myślenia o toalecie. Bo te myśli nadal ze mną są, tylko teraz nie towarzyszą im objawy fizyczne, więc od razu sobie znikają.
anita _d
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 56
Rejestracja: 29 maja 2024, o 21:05

28 czerwca 2024, o 18:44

Mazurski pisze:
10 czerwca 2024, o 09:27
Hej :) Zostawię tutaj swoją wiadomość, mimo że temat jak widać nie jest rozwijany. Może komuś to pomoże?

Jestem przed 40stką. Problemy takie jak ma AGAN towarzyszą mi prawie od zawsze. Tylko, że u mnie dotyczą one niestety tej drugiej potrzeby fizjologicznej... Skąd się to u mnie wzięło? Podejrzewam, że początek tych problemów miał miejsce pewnego ciepłego, słonecznego dnia, kiedy to jako 5 letnie dziecko pojechałem z mamą odwiedzić dziadków na wsi. Nie mieli oni łazienki w domu, tylko wychodek na zewnątrz. Nie lubiłem tego wychodka. Wysikać się tam to nie był dla mnie większy problem, ale zrobić tam kupę to za żadne skarby świata. Jak łatwo się domyślić - poczułem podczas tamtej wizyty nagła potrzebę pójścia do toalety. Powiedziałem o tym mamie, babcia i mama zaczęły mnie namawiać żebym poszedł tam do tego wychodka. Strasznie naciskały ale ja się nie dałem namówić i powiedziałem, że jeszcze wytrzymam. Zaczęło mnie jednak skręcać w środku i bardzo mamie zawracałem głowę, żebyśmy już jechali. Ciągle mówiła że zaraz. Ja byłem już na krawędzi i poszedłem do tego wychodka. W środku powiedziałem sobie że za żadne skarby świata tam nie usiądę i postanowiłem znaleźć jakiś plan B. U dziadków była stodoła a za stodołą łąki i rzeka. Wziąłem trochę papieru toaletowego z wychodka i chciałem załatwić problem za stodołą. Przecież od tamtej strony nikogo nie ma, nikt mnie nie zobaczy, a przestrzeni dużo. Nie był to plan idealny, bo o wiele bardziej wolałbym toaletę normalną, ale cisnęło mnie już tak mocno że w akcie desperacji wydawało mi się, że to plan idealny. Im bliżej byłem tej stodoły tym bardziej cisnęło. Niestety na moje nieszczęście okazało się, że na jednej z łąk blisko tej stodoły ludzie zbierają siano. Było tam kilka osób. Plan załatwienia się pod krzakiem przepadł, a ja jako ten 5 latek narobiłem w majtki. Był to dla mnie ogromny wstyd i jakiś koszmar. Przełamałem się i poszedłem powiedzieć mamie, co się stało. Mama jak nigdy zaczęła krzyczeć. Chyba było jej wstyd przed jej mamą (moją babcią), że tak mnie wychowała że ja nie chciałem skorzystać z tego wychodka. Babcia coś komentowała, ale ja byłem już w panice i nie pamiętam co to było. Raczej nic miłego. Mama zabrała mnie do samochodu i ciągle krzyczała, nie pozwoliła mi usiąść tylko musiałem stać w tym samochodzie żeby nie ubrudzić siedzeń. Po dojechaniu do domu szarpiąc mnie za rękę wyprowadziła mnie z samochodu, Była nadal wściekła, zdjęła mi brudne ubrania i zaczęła myć całkowicie zimną wodą. Tym większy był to koszmar, że zrobiła to nie w łazience, a przed domem przy użyciu węża ogrodowego. Nigdy wcześniej ani później nie widziałem mojej mamy w takim stanie. Tym bardziej tamto wydarzenie było dla mnie traumatyczne...

Łatwo się domyślić, że w krótkim czasie pojawiły się u mnie problemy z nagłym parciem. Początkowo nie występowały one kiedy szedłem gdzieś z kimkolwiek. Pojawiały się jak musiałem iść sam. Przykładowo - wracam ze szkoły i idę te 1,5km z kolegą który mieszka na końcu mojej ulicy i nie mam nawet najmniejszego parcia. Kolega idzie do domu a ja muszę samotnie przejść jakieś 200 metrów i już jest koszmar. Pot, przyspieszone tętno, oddech, ogromne parcie. Unikałem jak ognia samotnych wycieczek nawet na takich krótkich dystansach. Wyjście do szkoły to stał się koszmar, bo jak tylko wyszedłem za ogrodzenie od razu miałem ogromne parcie. Jak wróciłem do domu do toalety to od razu to mijało. Jak wychodziłem na ulicę było znowu i tak czasami po kilka razy musiałem wracać, żeby w końcu móc pójść do szkoły i to też z duszą na ramieniu... Za jakiś czas dostałem od rodziców rower i okazało się, że tak długo jak jadę rowerem, to ten problem nie występuję. Całą szkołę podstawową i gimnazjum ciągle jeździłem rowerem. Wszędzie. Okazało się też, że rower to swoisty totem problemów żołądkowych, bo nawet jak nie jechałem a prowadziłem go obok siebie to zupełnie blokował moje problemy. Jak szedłem prowadząc rower i nagle poczułem te wszystkie objawy, wystarczyło że wsiadłem na rower i przejechałem 10 metrów i już było ok. Rozwiązanie idealne, no oprócz zimy, ale nie narzekałem.

Jak łatwo się domyślić i ten rower w końcu przestał pomagać. Stało się tak pewnego dnia, gdy wraz ze znajomymi szliśmy na koncert w naszym mieście. Była nas spora grupa. Ja oczywiście szedłem prowadząc rower obok siebie i cieszyłem się wyjściem, pełen luz. W jednym momencie jeden kolega zaczął krytykować to, że ja ciągle chodzę z rowerem. On ogólnie był taki często negatywnie nastawiony, więc nie myślałem, że to jakiś problem. Jednak reszta osób też zaczęła negatywnie się o tym wypowiadać. Uświadomiłem sobie, że wszyscy z mojej paczki dziwnie na to patrzą, a do tej pory myślałem, że tak nie jest. Ten kolega zabrał mi wtedy tak trochę dla żartu ten rower, wsiadł na niego i pojechał tak daleko, że już nie było go widać. Wtedy z automatu zaczęło się szybsze tętno, oddech, poty i oczywiście koszmarne parcie. Nie byłem w stanie iść. Wszyscy na mnie czekali, a ja stałem jak wryty i walczyłem o to, żeby nie narobić w majtki. W końcu kolega wrócił tym rowerem, nie od razu ale po jakichś kilku minutach mi go oddał. Reszta zaczęła go namawiać - oddaj mu ten rower bo on zaraz zemdleje. Śmiali się głośno. Wsiadłem na rower i z trudem wróciłem do domu. Od tamtego dnia mój "amulet" przestał działać. Zamknąłem się na długo w 4 ścianach mojego pokoju co tylko pogłębiło te problemy.

W domu raczej nie mówiło się o takich rzeczach. Nie mogłem się zwrócić do rodziców o pomoc. Jakoś musiałem nauczyć się z tym żyć, ale ani rodzeństwo, ani rodzice, nikt nie wiedział nigdy jakie są mechanizmy działania tego stanu. Jak to wygląda z mojej perspektywy. Oni nie pytali, ja nie mówiłem. Relacje z nowymi znajomymi często kończyły się, gdy był plan wspólnego wyjścia na miasto i ja zawsze odmawiałem. Związki też po jakimś czasie się kończyły, bo nie byłem w stanie nigdzie spontanicznie wyjść. Ukrywałem problem, przez co zachowywałem się dziwnie. Często zmieniałem prace, bo jeśli w pracy był utrudniony dostęp do toalety, lub za mało toalet, to wiadomo że ja nie mogłem skupić się na niczym, jak tylko na tym, że jeśli mi się zachce, to będzie kaplica. Jak cudem przeszedłem kurs prawa jazdy i zdałem egzamin, to świat się trochę dla mnie otworzył. W samochodzie czułem się bezpiecznie. Tak jak autorka pisze - dopóki nie było korków to było bardzo dobrze, ale i w korkach siedząc na fotelu dawałem radę. Poszedłem nawet na studia i jakoś mi szło. Jednak jak po 4 semestrze przyszedł czas na obowiązkowe praktyki w jakichś zakładach musiałem zrezygnować. Oczywiście przez problemy żołądkowe.

Prób diagnozy i leczenia było bardzo dużo. Jak uzyskałem prawko, to w końcu nie musząc nikogo prosić, zacząłem jeździć po najróżniejszych lekarzach, robić różne badania. Przyjmowałem różne leki. Piłem różne zioła. Próbowałem różnych diet. Wszystko było bez większego skutku. Nauczyłem się po prostu z tym żyć. Byłem sam, mimo, że nie narzekałem nigdy na powodzenie u płci przeciwnej. Po 30stce przyszedł jakiś większy epizod depresyjny. Nie od razu się połapałem co się dzieje. Strasznie się męczyłem. Nie widziałem już żadnego sensu. Postanowiłem pójść do psychiatry. Zapisano mi jakieś leki przeciwdepresyjne. Zacząłem je brać i po ponad miesiącu stan psychiczny zaczął się poprawiać. Trochę się otworzyłem na różne rzeczy, jakoś lżej było mi znosić codzienność. Dokończyłem terapię lekami, psychiatra uznał że można zacząć odstawiać i tak się stało. 2 lata było ok. Nawarstwiło się trochę problemów i znów wróciłem do psychiatry. Znów dostałem te same leki, ale one już niezbyt chciały działać. Też ja z tym psychiatrą nie byłem do końca szczery, nie mówiłem o swoich problemach żołądkowych (był to temat tabu ogólnie u mnie). Zmienił mi leki na inne. Po około roku miałem wrażenie, że problemy z żołądkiem tylko się pogłębiły, psychicznie też było ciężko. Dogadać się z tym psychiatrą nie mogłem, jakbym odbijał się od ściany, nic do niego nie docierało. Postanowiłem zmienić lekarza. Trafiłem do innej specjalistki.

Już na pierwszej wizycie wiedziałem, że to inna liga, bo wywiad ze mną trwał prawie 1,5 godziny, a u poprzedniego 10minut. Babka przełamała wszystkie lody, czułem się swobodnie. Powiedziałem jej o problemach z żołądkiem. Zapytała kiedy się zaczęły itp. Opisałem jej wszystko jak w tym poście, a nawet i więcej. Wypisała mi inny lek. Rozpisała jak zejść z tego obecnego, jak stosować ten nowy. Nic mi nie mówiła, że ten lek może pomóc na moje problemy żołądkowe. Poradziła, żeby iść z tym do psychoterapeuty, ze muszę to przepracować te traumy, że muszę zrozumieć jak działa umysł itd. Byłem jeszcze w takim stanie psychicznym, że nie mogłem odważyć się na pójście do psychoterapeuty. Schodzenie z jednego leku i wdrażanie drugiego to często jest straszna udręka. W początkowej fazie przyjmowania takich leków te negatywne stany się pogłębiają. Ale do rzeczy. Nowy lek (escitalopram) przyjmuję już od miesiąca. Bardziej czekałem na poprawę tylko psychiczną, bo wiadomo, taki lek nie pomoże mi na problemy z żołądkiem (zdiagnozowane wielokrotnie jako zespół jelita drażliwego, niby nieuleczalne). No i faktycznie po 3 tygodniach zacząłem odczuwać lekką poprawę nastroju, lepszy sen itd. Mieliśmy też zaplanowany w międzyczasie wyjazd na koncert do miasta oddalonego 200km. Tzn ja i moja partnerka. Oczywiście najpierw sprawdziłem gdzie będzie koncert i zamówiłem pokój w hotelu oddalonym o 30 metrów od tego miejsca. Stres i tak był, że może podczas koncertu nie będzie wystarczającej ilości toalet itp, no ale postanowiłem i tak pojechać. Przecież wszystko ustalone mamy, dopięte na ostatni guzik. Na miejscu okazało się jednak, że koncert jest przeniesiony w inne miejsce (to mało znany zespół muzyczny, nie żadna gwiazda) no i od hotelu do tego miejsca jest około 1,5km. Przez chwilę poczułem jak grunt mi się sypie pod nogami. Jak ja dam radę tam pójść? Taksówka, tramwaj, autobus? Na pewno będą problemy. Ale te myśli były jakby trochę przygaszone. Poza tym nie spowodowały one żadnego nagłego parcia do toalety. Wyszliśmy z hotelu i do przystanku autobusowego mieliśmy około 300m. Pierwszy raz odkąd pamiętam przeszedłem taki dystans w obcym miejscu bez żadnego strachu. Nie było parcia, nie bolał żołądek. Pomyślałem, że dzieją się dziwne rzeczy. Postanowiliśmy na miejsce koncertu pójść pieszo. Przeszedłem 1,5 km w obcym mieście i gdzieś z tyłu głowy miałem że może pojawi się to parcie, ale w ogóle nie czułem tej potrzeby. To był dla mnie szok. Na koncercie też jak zwykle obczaiłem gdzie są toalety, poszedłem sprawdzić w jakim są stanie ale nadal nie chciało mi się z nich korzystać. Koncert trwał około 2 godzin i dwa razy poszedłem "kontrolnie" sprawdzić toalety, bo miałem taką potrzebę psychiczną, ale nie jakoś silną. Były spore kolejki wiec pomyślałem, że może postoję i poczekam i w toalecie sprawdzę, czy na pewno mi się nie chce. Postałem w kolejce kilka minut, ze strony żołądka było ok więc postanowiłem wrócić do mojej dziewczyny bez wchodzenia do toalety. Działy się rzeczy dla mnie zupełnie niezrozumiałe.

Gdybym miesiąc wcześniej miał taką sytuację, to po pierwsze nie byłby w stanie wyjść z pokoju hotelowego przez godzinę. Później taxi i na miejscu musiałbym chodzić do tej toalety non stop. Dodatkowo jakbym poszedł sprawdzić toaletę i byłaby tam kolejka to musiałbym chyba wybiec na zewnątrz i szukać innej lub ustronnego miejsca... A tu był po prostu spokój. Cały koncert myślałem, że pewnie na koniec moje jelita zaczną swoje cyrki. Ale tak też się nie stało. Moja dziewczyna po koncercie musiała siku, ustawiliśmy się w długiej kolejce i ja jakoś swobodnie z nią rozmawiałem, nie miałem potrzeby pójść do toalety. Wyszliśmy z knajpy i zaczęliśmy iść do hotelu. Wcześniej, jak wchodziłem na otwarte przestrzenie (długie obce ulice) to od razu robiło mi się słabo i bardzo mnie parło. Tutaj weszliśmy na długą, obcą mi ulicę i było ok. Powiedziałem mojej dziewczynie że super się czuję i że mam ochotę pospacerować. Przez najbliższe kilka godzin spacerowaliśmy czasami zatrzymując się na jakieś picie lub jedzenie. Czułem się jakbym wygrał w totka. Myślałem, że ten stan się nigdy nie powtórzy i chciałem to wykorzystać jak najbardziej. Spacerowaliśmy po tym mieście od 22 do 3:40. Było super.

No i teraz do meritum - ten lek z escitalopramem wyciszył prawie całkowicie moje lęki. Nawet do tej pory nie wiedziałem, że ja mam jakieś lęki i jakąś prawdopodobnie nerwice. Myślałem, że ja mam problemy z żołądkiem, zespół jelita drażliwego czy cokolwiek innego. Okazuje się, że 10mg jakiejś substancji nagle w znacznym stopniu naprawiło moje życie. Od koncertu minął tydzień. Nagle ja mogę po tych wszystkich latach normalnie pójść do sklepu i przeglądać sobie rzeczy które mogę kupić. Wcześniej było tak, że najpierw musiałem się ze 2 razy załatwić gdzieś po drodze, na stacji benzynowej itp, dopiero wejść do marketu i kupić tylko rzeczy z listy bez kręcenia się po sklepie, zapłacić i wyjść. Często musiałem też zostawić koszyk z zakupami i wyjść, bo była np za duża kolejka i od razu miałem te wszystkie objawy. Jak wprowadzono zakupy online, to tylko odbierałem i to była dla mnie najlepsza opcja. Jak musiałem zrobić zdjęcie do dowodu bo tracił ważność, to trzy dni robiłem podejście po pracy, czekając aż parking pod zakładem fotografa będzie wolny. Jak trzeciego dnia okazało się, że parking nadal zajęty, to pomyślałem, że zostawię samochód po drugiej stronie ulicy i już jakoś przejdę się. Tak też zrobiłem, miałem do przejścia od auta do fotografa jakieś 40 metrów. Trochę mnie parło, mimo że byłem w toalecie chwilę wcześniej, ale postanowiłem zaryzykować. Przeszedłem przez ulicę i miałem taki atak paniki, że nie mogłem się ruszyć, bo bałem się, że narobię w gacie. Stałem więc tak oparty o ścianę dobre 30 minut, zanim mi to trochę minęło i byłem w stanie wrócić do auta... koszmar. A teraz? Teraz to ja mogę zostawić samochód na parkingu, przejść po mieście po różnych punktach kilometr lub więcej i nie mam żadnego parcia ani paniki. Nawet jeśli chce mi się do toalety, to jestem w stanie to normalnie wytrzymać bez żadnego ciśnienia i jakoś od razu w głowie sobie tłumaczę, że to normalna potrzeba, że wrócę do domu i załatwię się. I to działa.

Dla mnie to cud. W końcu mam życie, jakiego do tej pory nie znałem. Zwiedzam swoją okolicę jak nigdy dotąd. Codziennie chodzimy na spacery. Moje nowe życie zaczyna się dopiero przed 40stką, ale jestem bardzo szczęśliwy, że w ogóle to nastąpiło. Czuję, że otworzyło się przede mną tyle możliwości, że będę mógł w końcu zacząć korzystać z życia. Mam nadzieję, że mój post komuś pomoże i że ktoś też jak ja zgłosi się do psychiatry po pomoc. Planuję też pójść do psychoterapeuty żeby przepracować te wszystkie złe wydarzenia i oduczyć mój mózg myślenia o toalecie. Bo te myśli nadal ze mną są, tylko teraz nie towarzyszą im objawy fizyczne, więc od razu sobie znikają.
Dobrze że trafiłeś na kogoś, kto wyjaśnił ci, że to nerwica. Jedna z odsłon agorafobii, ale nie odczuwanie samego lęku, tylko objaw utrudniający poruszanie się po mieście. U mnie to były zawroty głowy, ale często właśnie tym objawem jest szukanie toalety.
Dodatkowo pęcherz i jelita są bardzo pojemne i rzadko puste. Dlatego najczęściej coś zostawiamy po wizycie w kibelku. To może powodować wrażenie, że była potrzeba skorzystania. A przecież wytrzymujemy całą lub prawie całą noc bez toalety.
Szczęście w nieszczęściu, że pamiętałeś tę sytuację z przeszłości, bo łatwiej będzie ci ją przepracować. Muszę poszukać, co mogło być powodem mojego zaburzenia. Czy lekarz mówił ci na wizycie, jak szukać przyczyny zaburzeń albo jak powstaje cały mechanizm?
SWAT
Nowy Użytkownik
Posty: 1
Rejestracja: 7 lipca 2024, o 14:16

7 lipca 2024, o 15:10

Cześć wszystkim😊
Już jakiś czas czytam wpisy na forach o biegunce lękowej ale dopiero teraz odważyłam się i ją założyć konto.
Na początku dziękuję za wasze wpisy bo od wielu lat pomagają mi nie zwariować i nie myśleć że jestem sama🫶
Jestem w posiadaniu🥴 powyższych objawów. Każde wyjście planuje poczynając od zlokalizowania toalet czy restauracji oraz stacji paliw. Poruszam się tylko po przetartych szlakach jakbym żyła w bańce (którą z resztą sama stworzyłam) Ostatnio jest ciut gorzej bo nawet wyjście do osiedlowego sklepu zaczyna być ciężką wyprawą. Mówię sobie ... Luz to się ze****asz najwyżej 🤷 ale ostatnio nie pomaga🫣 Dokładnie tak jak opisujecie, jeżdżę tylko swoim autem i tylko z garstką wybranych (przetestowanych) osób. Taksówki, autobusy czy tramwaje nie wchodzą w skład moich alternatyw komunikacji. Rok temu odważnie kupiłam bilet po czym wsiadłam do tramwaju i mówię sobie kobieto dasz radę dasz radę... motorniczy musiał zatrzymać środek transportu bo ja mało nie zemdlałam i się prawie **wiadomo💩**. Podróż trwała około 20 sekund.
Byłam u psychiatry i brałam leki. Chyba źle dobrane ale chwilowo pomagały. Miałam raczej euforię że zaczęłam coś z tym robić jednak po odstawieniu jest jeszcze gorzej. 😑
Dobiegam 40 i po wielu latach czytania i próbowania możnaby się poddać ale chciałabym zacząć żyć tak jak wy opisujecie. Z wyboru😉 jestem sama i nie randkuje bo jak wiadomo wiąże się to z lękiem czy ten ktoś będzie wyrozumiały i bla bla bla. Nie jeżdżę na wakacje i nie udzielam się nad wyraz towarzysko. Wszystko kojarzy mi się z wychodzeniem ze strefy komfortu.
Ostatnio jednak doszła do mnie świadomość że moja bańka zaczęła mnie dusić.
Z natury lubię ludzi i tańczyć i śmiać się. Postanawiam skromnie jeszcze ułożyć plan działania. Dzięki Wam kochani💐 chyba dotarł do mnie jeden wpis jak ktoś wygłosił.... Sr@m na to🎉
Bardzo serdecznie wszystkich pozdrawiam i wspieram najmocniej jak umiem.🫶🍀
Życzę cudownego życia🤞
ODPOWIEDZ