Witajcie! Jestem nowa na forum, wcześniej przeczytałam kilka interesujących mnie tematów i przesłuchałam sporo vlogów na YT - tak tu trafiłam.
Podnoszę temat ponieważ chcę Wam opowiedzieć swoją historię związaną z nerwicą i parciem na jelita, z którym nie daję sobie rady.
Może ktoś przeczyta, odpisze...
Od ok. roku cierpię na ataki paniki, które są ściśle powiązane z parciem na jelita. Na początku nie wiedziałam co się dzieje i dlaczego w różnych publicznych miejscach czuję duszności, serce mi wali i czuję pilną potrzebę skorzystania z toalety. Mam wrażenie, że narobię w spodnie!
Z tego co kojarzę to pierwsze ataki zaczęły się w kościele podczas mszy. Byłam z dzieckiem na mszy i już na początku zaczynałam czuć lęk, kołatanie serca, parcie na jelita. Wychodziłam za każdym razem. Potem było mi tak wstyd co ludzie powiedzą, że zaczęłam jeździć do innych miast na msze św. Bo ja mieszkam na wsi, tutaj wszyscy się znają i wkręciłam się, że wychodząc wszyscy się na mnie patrzą i myślą "znowu wyszła, pewnie jest w ciąży". Kiedyś nawet znajoma mnie o to zapytałam wprost.
Po kilku miesiącach zwierzyłam się mężowi i szczerze powiedziałam o moich lękach - już wówczas doszłam do tego, że łapią mnie ataki paniki, boję się być wśród ludzi, boję się gdy ludzie mnie otaczają, stoją zbyt blisko. Pamiętam, że wiosną gdy na teren sklepu mogła wejść określona grupa ludzi przez całą długość galerii ustawiali się ludzie z wózkami i czekali jeden za drugim. Ja też musiałam zrobić zakupy ale to czekanie było nie do wytrzymania! Byłam przerażona, bałam się i oczywiście czułam pilną potrzebę skorzystania z toalety. To był koszmar.
Mąż powiedział, że powinnam pójść do psychologa. OK tylko ja byłam przerażona wyjściem z domu i opowiedzeniem o moim problemie obcej osobie. Znalazłam psycholog i poszłam (długo z sobą walczyłam). W czasie pierwszej wizyty wychodziłam 3 razy. Byłam tak przerażona, że cała się trzęsłam i płakałam ze wstydu. Potem byłam drugi raz i znów wyszłam tym razem 2 razy. A potem trzecia wizyta, stwierdziłam ,że ostatnia bo więcej nie wytrzymam i kończę z tym ale pomimo tego, że znów wyszłam z gabinetu - kontynuowałam terapię i nada kontynuuję.
Długo nie mogłam dojść co zapoczątkowało ataki paniki i w końcu po kilku miesiącach (czytając ten wątek) skojarzyłam, że to przez zatrucie pokarmowe w czasie wakacji! Byliśmy z zaprzyjaźnioną rodziną na Węgrzech i postanowiliśmy zjeść jakiś lokalny przysmak. Jak się okazało ja jako jedyna strułam się przez co dostałam nagłej biegunki. To była taki moment że jesteśmy na plaży, gramy w karty, jest wesoło a ja nagle czuję skręt jelit i że muszę natychmiast pójść do toalety. Nasz domek był oddalony od plaży a kolega zamiast od razu dać mi klucz zaczął się ze mną przedrzeźniać. Głupio zrobił ale to miał być żart, nie wiedział, że ja już nie mogłam wytrzymać. W końcu mi go dał, ja tylko owinęłam biodra ręcznikiem i pokuśtykałam do domku. W czasie drogi narobiłam w majtki. Nie mogłam tego zatrzymać - to była tak silna biegunka. I mimo, że nikt tego nie widział ja byłam załamana. Coś we mnie pękło. Tak bardzo było mi wstyd że się popłakałam i nie mogłam się z tego otrząsnąć. Potem przez dni nadal bolał mnie żołądek i czułam cały czas "tą potrawę" na żołądku więc wiem, że to nie była biegunka ze stresu ale zatrucie pokarmowe. Te silne uczucia zostały mi w głowie - to, że moje zwieracze nie dają rady i że mogę popuścić i narobić w spodnie. Dlatego w czasie czekania np. u lekarza czuje potrzebę oddania stolca mimo, że w domu korzystałam z toalety. Samo czekanie tez bardzo mnie stresuje. Ludzie i czekanie. Kontynuuję terapię u psychologa ale nie wiem czy mi pomaga. OK jestem już teraz w stanie pójść do marketu na zakupy, nawet mogą za mną stać ludzie w kolejce i jest OK więc jakaś poprawa jest. Jeśli czuję potrzebę pójście w czasie zakupów do toalety to zostawiam zakupy i idę, robię co mam robić i wracam. Znów zaczęłam chodzić do naszego kościoła. Stoję gdzieś z tyłu, staram się zaszyć w jakimś ciemnym kącie ale walczę całą mszę. Walczę aby nie wyjść, staram się odwracać myśli ale one non stop wracają, bombardują mnie. Nie wiem czemu ale w takich momentach przypominają mi się najbardziej stresujące i krępujące sytuacje!
Na co dzień biorę olejek cbd i chyba trochę mnie wycisza ale szału nie ma. Tzn. liczyłam na więcej ale za to dobrze po nim śpię więc będę brać nadal. Nie chcę brać antydepresantów bo boję się, że po odstawieniu wszystko wróci. Najgorsze, że muszę pójść do ginekologa na "przegląd podwozia" ale boję się, że... narobię w majtki! Muszę także iść do dentysty - od roku unikam lekarzy jak ognia. Tak bardzo boje się ośmieszenia.
Ataki paniki łapią mnie także u znajomych. Kiedyś uwielbiałam spotykać się z koleżankami na kawie - teraz nie ma o tym mowy. Momentalnie czuje potrzebę pójścia do toalety a bardzo się tego wstydzę, że mnie ktoś oceni. Już sama nie wiem co mam robić. Terapie będę kontynuować tylko zastanawiam się czy nie zmienić psychologa. Z drugiej strony opowiadać to wszystko od nowa komuś obcemu. O Boże nie dam rady

Proszę pocieszcie mnie i powiedzcie co byście na moim miejscu zrobili.
Ściskam gorąco wszystkich zaburzonych. Wiem co kochani przezywacie.