Ogłoszenia:
1. Nowi użytkownicy, którzy nie przekroczą progu 30 napisanych postów, mają zablokowaną możliwość wstawiania linków do wszelakich komentarzy.
2. Usuwanie konta na forum - zobacz tutaj: jak usunąć konto?

Najlepsze lekarstwo - wychodzenie naprzeciw lękom

Forum poświęcone: nerwicy lękowej, atakom paniki, agorafobii, hipochondrii (wkręcaniu sobie chorób), strach przed "czymś tam" i ogólnie stanom lękowym np. lęk wolnopłynący.
Możesz dopisać się do istniejącego już tematu lub po prostu stworzyć nowy.
Tutaj umieszczamy swoje objawy, historie, przeżycia. Dzielimy się doświadczeniami i jednocześnie znajdując ulgę dajemy innym pocieszenie oraz swego rodzaju ulgę, że nie są sami.
ODPOWIEDZ
Awatar użytkownika
zbigniewcichyszelest
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 284
Rejestracja: 26 listopada 2016, o 15:10

16 września 2019, o 21:18

Cześć.
Post będzie trochę długi, ponieważ chcę w nim opowiedzieć o niesamowitych skutkach wychodzenia naprzeciw lękom na moim konkretnym przykładzie. Jestem tu z wami już od dłuższego czasu. Bywały miesiące, w których siedziałem tutaj codziennie i pisałem z różnymi ludźmi, ale bywały także momenty, w których kompletnie nie korzystałem z forum. Napisałem w swoim czasie kilka dłuższych postów, które są efektem moich różnych przemyśleń i obserwacji. Z tego co pamiętam, jeden dobrze się przyjął (o natręctwach na tle seksualnym) i sporo osób odezwało się do mnie z różnymi pytaniami, bądź też gratulacjami za rzekomo "dobry materiał". :D Dziś chciałbym opowiedzieć trochę o przezwyciężaniu lęku oraz o moich obserwacjach dotyczących pewnych tematów, co może pomóc ludziom z przeróżnymi natrętami, ponieważ mechanizmy praktycznie w każdej sytuacji są takie same.

Od dłuższego czasu jestem w głębokim kryzysie. Kilka czynników i zmian życiowych sprawiło, że znalazłem się w przysłowiowej dupie. W tak głębokiej dupie nie byłem od bardzo długiego czasu - myślę, że tylko początki zaburzenia były tak przerażające jak ostatnie kilka miesięcy. Zrobiłem kilka kroków w tył jeśli chodzi o nawyki, zarówno codzienne jak i nawyki myślowe. Moja znajoma zmarła z dnia na dzień z powodu tętniaka w mózgu i to był chyba mój gwóźdź do trumny oraz ponowne rozpoczęcie się silnych myśli egzystencjalno-filozoficznych. Utraciłem kompletnie sens życia, pomimo że nie była to dla mnie jakaś bliska osoba. Chodziło o sam fakt, że zdrowa osoba, mająca plany na przyszłość, dbająca o dietę, stroniąca od alkoholu, nagle w tak młodym wieku po prostu umiera we śnie. Nasiliła mi się dodatkowo hipochondria, a wraz z nią, żeby było jeszcze ciekawiej, doszły mi problemy zdrowotne, które tylko nakręciły całą sprawę. Zauważyłem kilka zmian na swoim ciele, doszły bóle brzucha, bóle głowy, wzrost ciśnienia we krwi, problemy układu pokarmowego. W pewnym momencie złapał mnie tak silny stan i tak ciężkie odrealnienie, że pomimo świadomej wiedzy, że robię źle, byłem na USG jeszcze tego samego dnia (obdzwoniłem całe miasto i znalazłem jedyny gabinet na totalnym wypizdowiu, który prześwietlił mi klatkę piersiową). Straciłem cały dzień na tę wycieczkę, ale stan był tak silny, że musiałem to zrobić dla świętego spokoju, ponieważ nie chodziło tylko o moje własne świrowanie - zmiany na mojej klatce piersiowej zauważyli także domownicy, co tylko podniosło lęk jeszcze bardziej.

Stan emocjonalny w takich chwilach jest tak mocno przegrzany, że powrót do "normalności nerwicowej" jest bardzo długi. Chodzi mi tutaj o powrót do stanu, w którym mamy zaburzenie, ale jest ono do zniesienia i możemy w miarę normalnie funkcjonować. U mnie było to już wtedy tak silne, że w momencie uspokojenia jakiegokolwiek natrętu, na jego miejsce wskakiwał kolejny. Pamiętam że wychodziłem z USG klatki piersiowej i nawet nie poczułem większej ulgi, bo już w drodze do samochodu miałem obawy o coś innego :D Dawno nie czułem się tak zdemotywowany, ponieważ miałem uczucie, że cała praca poszła kompletnie na marne. Wróciły mi natręty sprzed lat, czyli takie, które teoretycznie zostały już dawno przepracowane. Starałem się nie skupiać na tym i miałem nadal gdzieś w głowie świadomość tego, co się ze mną dzieje i jak sobie z tym poradzić. Momentem przełomowym w tej sytuacji okazało się zaproszenie na wieczór kawalerski mojego kumpla, który odbywał się m.in. uwaga... NA STRZELNICY. Pamiętam że pierwsze co poczułem po otrzymaniu tej wiadomości to paraliżujący strach i wiedziałem, że zaczyna się grube świrowanie.

Natręty myślowe o skrzywdzeniu bliskich, skrzywdzeniu siebie itp. to chyba najbardziej powszechna rzecz w zaburzeniu - zaraz obok obaw o zdrowie. Pamiętam, że myśli o wbijaniu noża w domowników przerabiałem już w podstawówce i pamiętam, że już kilka lat temu kompletnie olałem temat i nigdy się tym nie przejmowałem, bo jest to chyba najbardziej prymitywny i oklepany natręt myślowy. Niestety w stanie, w którym się niedawno znajdowałem, świadomość, logika i racjonalne myślenie były kilka poziomów pod moimi emocjami i jedyne co w tym momencie miałem w głowie to obrazy myślowe, jak z pistoletem w ręce odwracam się i rozpier.dalam wszystkich swoich znajomych, a potem gniję w psychiatryku albo w więzieniu. Zdaje sobie sprawę jak irracjonalnie to brzmi, ale na tym forum raczej nie muszę nikomu tego tłumaczyć - świadomość w takich chwilach nie istnieje i raczej możecie sobie wyobrazić co czułem. Od dłuższego czasu byłem kompletnie zniszczony i ledwo żywy, a na deser dostałem newsa, że mam iść ze znajomymi postrzelać sobie z AK-47 :D Najbardziej w sumie dobijało mnie to, że jestem takim przegrywem, że wyjście z ziomkami na strzelnicę to dla mnie sprawa życia i śmierci. Postanowiłem wtedy, że choćbym się zesrał ze strachu i miał faktycznie rozstrzelać wszystkich, to nie ma takiej opcji, żebym z tego zrezygnował. W tym momencie byłem tak zmęczony tym wszystkim, że naprawdę w grę nie wchodziło wycofanie się, bo nigdy bym sobie tego nie wybaczył.

Tak szczerze to powiedziałem sobie, że to zrobię, ale w głowie ciągle szukałem wymówek i jedyne moje myśli kręciły się wokół tego, że jednak to odpuszczę. Lęk był ogromny, ale nadal w stanie emocjonalnym tliła się ta nadzieja, że może w ogóle do tego nie dojdzie. Okazało się po czasie, że plan ze strzelnicą nie wypalił. Każdy by pomyślał "cóż za szczęście", jednak w tym momencie podjąłem decyzję, że idę na strzelnicę sam i zrobię to jak najszybciej. W chwili podjęcia decyzji, kiedy stan emocjonalny dostał sygnał, że nie ma już odwrotu, poczułem się tragicznie. Rozpoczęło się piekło, które odczuwałem może tylko kilka razy podczas całej przygody z zaburzeniem. W pracy nie umiałem wykonać prostych zadań ze względu na kompletny brak koncentracji, trząsły mi się ręce, nie mogłem spać, a żołądek miałem tak ściśnięty, że wszystkie obiady lądowały w koszu i zjadałem może z 700 kalorii w ciagu dnia. Wiedziałem, że nie minie mi to dopóki nie wyjdę lękom na przeciw i byłem w tym momencie już tak wkur.wiony, że choćbym naprawdę miał tam zginąć, to miałoby to więcej sensu, niż życie w tak silnej pułapce umysłu. Obdzwoniłem wszystkie strzelnice w promieniu 100 kilometrów - wszędzie minimalna liczba osób na tor wynosiła conajmniej 2. W końcu udało się znaleźć jedną i umówiłem się już na konkretną datę i godzinę. Przez te kilka dni słuchałem nagrań DivoVica oraz spisywałem wszystkie swoje myśli na kartkę. Kręciły się one głównie wokół dożywocia w więzieniu lub psychiatryku, odstrzelenia sobie łba, pozabijania ludzi lub bycia w tak silnym lęku że po prostu padne tam na ziemie i będą mnie wywozić w karetce. Mimo tego, w osobnej kolumnie spisywałem to, co podpowiada mi świadomość, logika i racjonalne myślenie, czyli myśli w stylu "będzie cholernie ciężko, ale dasz radę, nie masz zaburzeń świadomości, a sama nerwica nie jest w stanie zrobić nikomu krzywdy itp". Wiecie jednak że takie świadome tłumaczenie nie daje kompletnie nic, bo w stanie agonii nerwicowej mamy w bani jeden wielki kocioł.

Nadszedł ten dzień - znajomi w pracy jeszcze przypomnieli mi że jest to "piątek trzynastego" i żartobliwie rozmyślali kto będzie miał dzisiaj największego pecha. Mój stan emocjonalny był przekonany że ja oraz wszyscy ludzie na strzelnicy, którzy będą padać jak muchy. Nie jestem w stanie opisać tego jak się czułem, ale było to totalne piekło. Wiedziałem, że muszę wziąć coś na uspokojenie, bo nawet nie wpuszczą mnie w takim stanie na strzelnicę :D pomyślą że naprawdę przyszedł jakiś konkretny świr i nie wydadzą mi nawet broni. Wyszedłem z pracy wcześniej z uwagi na złe samopoczucie i przez 4 godziny siedziałem pod budynkiem strzelnicy, czekając aż otworzą. Kiedy wybiła już odpowiednia godzina, poczułem obojętność, a lęk trochę zmalał (wątpie aby był to nagły skutek leków, bo zażyłem je kilka godzin wcześniej). Nie wiem skąd się to wzięło, ale miałem wrażenie jakby mój organizm już nie mógł znieść większej dawki lęku i po prostu go "wyłączył". Wszedłem na strzelnicę, wpisałem się na listę, pan wytłumaczył kilka zasad bezpieczeństwa, a ja oddałem 30 strzałów z trzech rodzajów broni i opuściłem lokal.

Emocje, które poczułem po wyjściu z budynku były czymś niesamowitym. Żaden lek ani żadna rzecz na świecie nie jest w stanie przynieść takiego spokoju ducha, jak naplucie nerwicy w twarz i pokazanie jej, że nie dasz się zniszczyć. Pewność siebie była ogromna, wyszedłem ze strzelnicy i podskakiwałem do góry (wtedy to dopiero musiałem wyglądać jak świr :DD). Obiecałem sobie, że nigdy się nie poddam i będę wychodził naprzeciw lękom w każdej możliwej sytuacji. Naprawdę doszedłem do takiego momentu w życiu, że wolę zginąć niż dać się robić w chu.ja przez całe życie. Przepraszam tu za słownictwo, ale naprawdę - nikt nas przez całe życie nie robi bardziej w chu.ja niż nasz zaburzony stan emocjonalny. Popatrzyłem na swoją kartkę już po całym zdarzeniu - nie sprawdziło się nic z tego, co podpowiadał stan emocjonalny. Sprawdziło się natomiast wszystko z kolumny "świadomość/logika". Mamy czarno na białym, zerojedynkowo przedstawione co tak naprawdę dzieje się w naszych głowach, ale żadna wiedza, leki ani terapia nie odburzą nas bez naszego działania.

Nie jestem zdrowy, nie wyzdrowiałem po jednym incydencie. Jednak jest to kolejny raz w którym moja świadomość wygrała i mam w planach robić tak do usranej śmierci. Porównałbym to do sytuacji, w której idzie rodzic z dzieckiem i widzą zabawkowego psa na ulicy. Dziecko mówi "nie idziemy tam, on nas zje, zginiemy, musimy uciekać". Rodzic wie, że pies jest plastikowy i jego obowiązkiem jest uświadomić o tym swoje dziecko. My w tej sytuacji jesteśmy rodzicem i musimy być odpowiedzialni za swój stan emocjonalny - nie działa prawidłowo i trzeba mu pomóc. Tylko my świadomie możemy "wziąć dziecko na ręce" i pomimo płaczu i strachu, podejść do psa i pokazać, że jest sztuczny. Dziecko na drugi dzień znów może odczuwać zagrożenie, bo jest tylko dzieckiem, jednak jeżeli rodzic podejdzie do tego psa 10, 20 lub nawet jak będzie trzeba to 200 razy, to w końcu dziecko zauważy podobieństwo sytuacji i przestanie się bać. Niestety czasami nasze zachowania przypominają rodzica, który uwierzył 3 letniemu dziecku i razem z nim zaczął uciekać przed sztucznym zwierzątkiem.

Jeżeli macie jakieś podobne sytuacje, możecie się podzielić. Jeżeli macie w planach przezwyciężanie lęku, też dajcie znać :) A jak nie macie w planach, to szybko znajdźcie sobie coś, czego się boicie i wyjdźcie temu naprzeciw, bo jest to moim zdaniem jedyna droga do świadomego zauważania pewnych schematów i pełnego odburzenia. Ja na sam koniec zostawię sobie chyba skok ze spadochronem :D
Zamiast wierzyć nerwicy, uwierz w nerwicę :)
Lilyth
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 255
Rejestracja: 5 listopada 2013, o 12:37

16 września 2019, o 21:35

Super. Gratki☺
Nigdy nie pozbędziemy się tego o czym nie mówimy.

Just because it burns, doesn't mean you're gonna die :friend:
Awatar użytkownika
SasankaLesna
Odważny i aktywny forumowicz
Posty: 307
Rejestracja: 8 lutego 2019, o 13:51

17 września 2019, o 07:30

Lektura obowiązkowa dla wszystkich ;) dziękuję!
Czasami lepiej użyć miotacza ognia niż narzekać na ciemność. [T. Pratchett]
Awatar użytkownika
Maciej Bizoń
Hardcorowy "Ryzykant" Forum
Posty: 545
Rejestracja: 7 sierpnia 2019, o 14:04

17 września 2019, o 08:55

Dzięki Ziom . 😉 Dobrze nabazgrałeś.
"Gotowy byłem iść do ubikacji, nasikać sobie na ręce, poczekac az wyschnie i chodzić z tym dwa dni.
I nie, nie żartuję." - :DD - ten cytat ma tylko Pokazać jaka determinacja powinna występować przy wyjściu z Zaburzenia . ( a przy okazji mnie rozbawiło ) https://www.youtube.com/watch?v=_f5hkHv ... e=youtu.be
https://youtu.be/M6wRnouGZFQ
SCF
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 888
Rejestracja: 1 grudnia 2013, o 09:57

17 września 2019, o 09:38

Też zaczalem się lapac na tym że nerwicowe czarnowidztwo ma niewiele wspolnego z realnością i czasem jak robia sie jakoes silne obawy udaje mi się na nie obiektywnie spojrzeć i uswiadomoc sobie ze są mało realne.
Czasem mi sie zdarzaja problemy ze snem i to w zasadzie tylko i wylacznie polega to na tym ze potrzebuje sie wyspać to pojawia sie w srodku nocy lęk. Udało mi się już parę razy stanąć obok tego lęku - nie uczestniczyć w nim ze myślami byłem gdzie indziej, cialo chwile manifestowalo ze jest stan lekowy no ale po niedlugim czasie zasnąłem.
Ogólnie mogę powiedzieć że szczere powiedzenie że mam w dupie objaw C powoduje ze on znika po jakims czasie. Że akceptacja powoduje przereanie błędnego koła. Ale najtrudniejsze jest mieć szczerze wywalone na jakies objawy. I często można miec wrażenie że sie akceptuje a w rzeczywistosc8 sie nie akceptuje - taka drobna pułapka.
Gafa
Hardcorowy "Ryzykant" Forum
Posty: 723
Rejestracja: 27 grudnia 2016, o 14:27

17 września 2019, o 12:56

I ja dołożę swoje pięć groszy. Od kilku miesięcy mam się całkiem nieźle. Oczywiście nie byłam jeszcze odburzona ale czułam się dobrze lub bardzo dobrze. Zdecydowałam, że czas polecieć gdzieś na urlop. Wsiadłam do samolotu i po godzinie lotu bach... lęk. Świetnie...
trzeba trwać. Dolecialam. Nie było jeszcze bardzo źle. Byłam pełna nadziei - jutro będzie lepiej. Niestety wieczorem, w łóżku dopadl mnie mocny lęk. Wizja, że nie będę mogła wsiac do samolotu w drodze powrotnej dręczyła mnie przez całą noc. Następnego dnia obudziłam się z lekiem. Ledwo zjadłam śniadanie. I powlekłam się z towarzyszami na plażę. Męka. Cały czas myśli jak ja dotrwam do końca urlopu. Bylam w sytuacji bez wyjścia. Wiedziałam, że wcześniej nie da się wrócić. Przelezalam cały dzień na leżaku ze świadomością że choćby nie wiem co się działo to i tak będę leżeć lub pójdę do morza poplywac itd. Dopadła mnie taka głęboka świadomość, że nic nie mogę z tym zrobic, nigdzie uciec tylko trwać i obserwować. Dwa dni to trwało i .... przeszło. Nerwica nie jest w stanie nic mi zrobić. To taka fikcja. Brak wiary w projekcje umysłu powoduje wyciszenie lęku.
życie
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 596
Rejestracja: 18 października 2017, o 09:26

18 września 2019, o 19:48

A czy coś się zmieniło od posta, którego pisałeś rok temu w październiku? Bardzo podobnie napisany.
A tak ogólnie życzę Ci, abyś wskoczył na dobre tory po tym kryzysie.
Wczoraj byłem bystry
i chciałem zmieniać świat.
Dziś jestem mądry,
więc zmieniam siebie.
Rumi
Awatar użytkownika
zbigniewcichyszelest
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 284
Rejestracja: 26 listopada 2016, o 15:10

25 września 2019, o 21:26

Po październiku miałem niesamowity przypływ energii - chęć do życia i poczucie, że jestem ponad tym wszystkim. Przezwyciężanie lęku dało mi niesamowitego kopa i pozytywna energia utrzymywała się przez kilka miesięcy, potem trochę z mojej głupoty (ponowne powroty do palenia zioła) i z powodu kilku czynników życiowych oraz sporych zmian znowu się pogorszyło. Na chwilę obecną jestem po wielkim kryzysie, staram się wychodzić lękom na przeciw w każdej możliwej sytuacji, ponieważ daje to niesamowite efekty. A co z tego wyjdzie, to zobaczymy. Na pewno w ten sposób nie szkodzimy sobie i jest to świadome pokazywanie nerwicy, że jest tylko i wyłącznie iluzją.
Zamiast wierzyć nerwicy, uwierz w nerwicę :)
życie
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 596
Rejestracja: 18 października 2017, o 09:26

28 września 2019, o 15:01

Pewnie, że takie działanie nam nie zaszkodzi 😁 A jedynie czegoś nauczy. Właśnie takie kryzysy pokazują nam co jeszcze źle robimy. Nawet po odburzeniu wielu nowych już świadomych nawyków trzeba się nauczyć. Człowiek całe życie się uczy. Powodzenia.
Wczoraj byłem bystry
i chciałem zmieniać świat.
Dziś jestem mądry,
więc zmieniam siebie.
Rumi
martynka
Odważny i aktywny forumowicz
Posty: 385
Rejestracja: 10 marca 2014, o 22:12

19 października 2019, o 21:52

Chłopie, nie masz pojęcia jak swoim postem mi dzisiaj pomogłeś. Jedyna droga do uwolnienia się od tego to właśnie działanie. Bez tego nie odburzymy się nigdy, bo sama wiedza to nie wszystko.
ODPOWIEDZ