Ogłoszenia:
1. Nowi użytkownicy, którzy nie przekroczą progu 30 napisanych postów, mają zablokowaną możliwość wstawiania linków do wszelakich komentarzy.
2. Usuwanie konta na forum - zobacz tutaj: jak usunąć konto?

Ja i moje problemy pierwszego świata.

Być może miałeś jakieś nieciekawe przeżycia, traumę i chcesz to z siebie "wyrzucić"?
Albo nie znalazłeś dla siebie odpowiedniego działu i masz ochotę po prostu napisać o sobie?
Możesz to zrobić właśnie tutaj!

Rozmawiamy tu również o naszych możliwych predyspozycjach do zaburzeń, dorastaniu, dzieciństwie itp.
ODPOWIEDZ
SPM
Nowy Użytkownik
Posty: 1
Rejestracja: 18 marca 2024, o 12:33

18 marca 2024, o 21:51

Nie jestem pewien czemu tu wszedłem i napisałem to wszystko co poniżej, może szukam jakiejś innej, bardziej produktywnej perspektywy, może mam już dość siebie i swojej głowy i musze się wylać... tak czy inaczej:

Kilka słów o mnie:
36 lat, z historią depresji i fobii społecznej, po próbie samobójczej i szpitalu. Ale dawno temu i tak jakby pod kontrolą. Problemem jest chyba to w jaki sposób nauczyłem się z tym walczyć i do czego mnie to doprowadziło.

Jak nauczyłem się walczyć? Zaciekle i na koniec w miarę skutecznie. Stworzyłem maskę którą zakładam zawsze kiedy muszę wyjść do ludzi. Chowam pod nią mój strach, mój lęk i całe to łajno które miesza się non stop w mojej głowie, pokazuję tylko radość, optymizm, pewność siebie i odwagę. Nie jest to ani proste ani przyjemne, wymaga siły, energii i zaparcia, ale pozwala być funkcjonującym członkiem tego koszmarnego społeczeństwa, pozwala mi swobodnie poruszać się wśród ludzi, pracować itp. Zdaję sobię sprawę że nie jest to rozwiązanie zdrowe, ale balansowane odpowiednią ilością ciszy, spokoju, muzyki, i obcowania z naturą jest jak najbardziej do pociągnięcia. Poza tym, nie przy każdym musze nosić maskę, bliscy przecież mnie zrozumieją i zaakceptują takiego jakim jestem, prawda?

I to miałem w głowie wchodząc w mój najlepszy okres życia kilkanaście lat temu. Znalazłem niezłą pracę, potem kolejną, lepszą itp. Nauczyłem się że nie jestem kompletnym zerem i mam pewne fajne umiejętności czy zdolności. Normalnie spotykałem się z ludźmi na piwo po pracy, byłem lubiany przez otoczenie-coś co jeszcze troszkę wcześniej całkowicie mi się nie śniło. Ciągle w masce i ukrywając dużo, ale nie przeszkadzało mi to cieszyć się chwilą i być szczęśliwym. Miałem kogoś z kim się zaprzyjaźniłem, kto wydawało mi sie mnie rozumie i akceptuje takiego jakim jestem. Poznałem też potem Kogoś, zakochałem się, zaręczyłem. Bardzo dużo mi się udawało, bardzo dużo życia zasmakowałem. Piękne wspomnienia. Wydawało mi się że mam jakąś kontrolę nad swoim życiem i jakiś kierunek w którym idę, że mam wszystko co mi potrzebne. I co najbardziej mi się w sobie podobało: byłem dobrym człowiekiem. Znajomi mogli zawsze na mnie liczyć, dużo osób potrafiło mi zaufać i zwierzyć się ze swoich problemów. Nic nie dawało mi takiej satysfakcji i poczucia wartości jak np. usłyszeć od zapłakanej znajomej "dziękuje, jesteś pierwszą osobą której o tym powiedziałam". No ale zaczęło się sypać, i wszystko to straciłem. Partnerka nie chciała oglądać mnie bez maski, nie dawała mi żadnego wsparcia w moich problemach, sama je często tworzyła. Podjąłem decyzję że pora to skończyć kiedy zostawałem po godzinach w najgorszym miejscu pracy na jakie trafiłem tylko po to żeby nie wracać do domu. O miejscu w którym wtedy pracowałem mogę powiedzieć mało dobrego, o ludziach z którymi pracowałem, z kilkoma wyjątkami, tylko najgorsze rzeczy. Rodzina też nie do końca radziła sobie z nową sytuacją, nie radziła sobie z tym że też potrzebne jest mi jakieś wsparcie i zrozumienie. To plus kilka innych zajść w tym samym okresie mnie pokonało, więc COVIDowe czasy zacząłem od nawrotu ciężkiej depresji.

No ale nie było to moje pierwsze rodeo, doprowadziłem się do stanu używalności, wróciłem do pracy w innym, lepszym miejscu. Wydawało mi się że jestem w stanie znów się odbić od dna i zacząć żyć, mieć plany i nadzieje na kolejne dni. I miałem w 100% rację, wydawało mi się. Z jednej strony, tej którą widzi świat, jest ok, maska się sprawdza i pozwala funkcjonować pozornie nienagannie. Z myślami klasycznymi dla depresji czy fobii radze sobie na bieżąco, pokonuję większość strachów i lęków. Z 2giej strony...jest źle.

Nie mam w sobie żalu do innych. Tak, uważam że spotkało mnie sporo nieprzyjemności, niesprawiedliwości i cierpienia ze strony bliskich mi osób, ale wiem że nikt nie robił mi nic złego celowo. Nie jestem jakoś super prosty w obsłudze i nie każdy musi mnie ogarniać. Wierzyłem nadal że ułożę sobie życie na nowo z kimś innym, wiedziałem że musze bo samotność mnie zabije. I próbowałem. Poszedłem na kilka spotkań, mniej lub bardziej udanych. Ale za każdym razem kiedy zaczynało się coś we mnie dziać, kiedy zaczynałem coś czuć to panikowałem i zwyczajnie uciekałem. Nie moja bajka pomyślałem, może spróbować czegoś mniej formalnego. "Randki" których celem miała być tylko kolacja ze śniadaniem wychodziły mi już lepiej, bo prezentowałem się już tylko w masce, ale dawały absolutne zero spełnienia czy radości i czułem się po nich źle. I od pewnego czasu nawet nie próbuję nikogo poznać.

I w sumie jestem teraz tu gdzie jestem. Wyprowadziłem się z warszawy na wieś, mieszkam sam z moim Kotem, pracuję zdalnie, moje kontakty społeczne poza godzinami pracy ograniczają się do "dzień dobry, dziękuje, do widzenia" w sklepie, Z raz na kilka tygodni spotkam się ze znajomymi na planszówki albo zobaczę z rodziną... i tyle. Nie widze już scenariusza w którym swobodnie poczuję się będąc sobą, nie udając i nie ukrywając niczego. Nie potrafię wyobrazić sobie bliskości emocjonalnej z nikim, a tego mi brak. Jestem zdystasowany od nowych ludzi w pracy, unikam jakichkolwiek rozmów prywatnych, wszystko kosztuje więcej energii niż kiedyś, i nie widzę perspektywy na zmianę na lepsze. Ale to jest jeszcze do udźwignięcia.

Przeraża mnie to że wszystko to co teraz mam, i wszystko to co jeszcze jestem w stanie zdobyć jest nic nie warte. Moge rzucić się w wir pracy i robić karierę, podróżować po świecie, zdobywać szczyty albo kobiety na jedną noc. Mogę dalej rozwijać swoje pasje i zainteresowania. Mam potencjał. Tylko po co? Wiem że kłuci się to z ogólnie przyjętymi założeniami psychologicznymi bo słyszę to od wielu lat, ale moim zdaniem życie dla samego siebie jest niewarte zachodu, a człowiek jest wart tyle ile daje z siebie innym. Przez wszystkie te maski, barykady i zapory które dookoła siebie zbudowałem nie mam prawie nikogo, i nie widzę perspektywy na poprawę. Dwa lata terapii mi z tym nie pomogły. Teraz jest to tylko coś przez co nie mogę zasnąć w nocy, co męczy mnie każdego dnia, ale z czym mogę i potrafię żyć. Ale upłynie troszke czasu, moich rodziców już prędzej niż później niestety dopadnie koniec, mój Kot też nie będzie żył wiecznie. Więc moment w którym zostanę całkowicie z niczym wartym tego żeby się starać zbliża się, i wiem że nie będę wtedy szukać pomocy.

Jeśli chciało Ci się to wszystko przeczytać-Dziękuje.
P.
ODPOWIEDZ