Ogłoszenia:
1. Nowi użytkownicy, którzy nie przekroczą progu 30 napisanych postów, mają zablokowaną możliwość wstawiania linków do wszelakich komentarzy.
2. Usuwanie konta na forum - zobacz tutaj: jak usunąć konto?

Moja historia

Tutaj możesz się przedstawić, napisać coś o sobie.
ODPOWIEDZ
Jimson
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 1
Rejestracja: 14 października 2016, o 01:57

14 października 2016, o 04:43

Hej zaburzeni ;) Po wielu latach udręki z moimi dziwnymi objawami w końcu postanowiłem zarejestrować się na waszym forum. Powodem dołączenia jest chyba brak osoby, z którą mogę... chciałbym rozmawiać o swoich problemach. Obecnie mam 20 lat...problemy zaczęły się ok. 7-8 lat temu... Na wstępie chciałbym przeprosić, że tyle tego mi się napisało ale po raz pierwszy chyba ubrałem to wszystko w słowa...Tak naprawdę to nie wiem od czego mam zacząć ale niby zawsze najlepiej zaczynać od początku...(może będzie trochę chaotycznie ale spróbuję pisać chronologicznie) a więc :

Moje dzieciństwo to raczej szczęśliwy i radosny okres. Pomimo, że byłem "niezdrowo" otyłym dzieckiem zawsze otaczało mnie wielu znajomych i potrafiłem cieszyć się życiem...lecz jak wiadomo czasami miewałem przykre sytuacje z tego powodu. W tamtym okresie jakoś specjalnie nie przejmowałem się wyzwiskami czy innymi przykrymi akcjami. Ale niekiedy potrafiłem myśleć cały dzień o tym co mi ktoś powiedział i przez to czuć się naprawdę źle. W mojej klasie było dwóch gości, którzy lubili znęcać się nad kolegami. Bywały dni, że bałem się następnego dnia w szkole bo "może coś mi zrobią...wyśmieją przy wszystkich"... Pamiętam, że raz postawiłem się jednemu z nich...był starszy i większy (nie zdał dwa razy)... skończyło się to krótką bójką w szatni od wf-u. Lecz dzięki reakcji innych nie czułem się jak przegrany ponieważ każdy był pod wrażeniem, że miałem odwagę...nawet sam "przeciwnik" później podał mi rękę... i po tym wydarzeniu przestałem się bać... lecz na pewno te i inne wydarzenia zasiały u mnie "nasionka" lęku, które jeszcze same nie wiedziały, że w przyszłości wyrosną na dorodną "roślinkę". Ogólnie to dobrze się uczyłem. Przez całą podstawówkę otrzymywałem wyróżnienia i świadectwa z paskiem. Uczęszczałem na wiele zajęć pozalekcyjnych. Teraz gdy o tym myślę to aż nie mogę uwierzyć, że w ogóle mi się chciało :D... W podstawówce również zainteresowałem się muzyką a konkretnie - zacząłem uczyć się grać na gitarze (jest to jedna z moich pasji do dzisiaj).

Do rzeczy :
Pamiętam swój pierwszy napad lęku, o którym od razu zapomniałem...miałem wtedy może z 7-8 lat...szedłem z mamą ulicą...trzymałem ją za rękę...gdy nagle zrobiło mi się jakoś dziwnie...miałem dziwne wrażenie, że umieram...że świat wydaje się inny...sztuczny...wtedy spanikowałem i przytuliłem się do mamy...strach minął dosłownie po kilku sekundach i wszystko wróciło do normy... i nawet nie zastanawiałem się co się ze mną działo...bo świat i życie było ciekawsze niż zamartwianie się nad sobą...lecz czasami miewałem dziwne uczucie podczas oglądania telewizji...jakby telewizor się powiększał, obraz zmieniał rozmiar...był bliżej...dalej...sam nie potrafie stwierdzić co tak naprawdę się działo...okulista stwierdził wrodzoną wadę - astygmatyzm...chociaż sam nie wiem czy to przez to czy nie...w późniejszym zyciu miewałem tak czasem ale baardzo rzadko może raz na rok...i właśnie głównie podczas oglądania telewizji w ciemnym pokoju ;)... Później nastał taki okres, kiedy zaczęła mnie codziennie boleć głowa...do lekarza...nic...zdrowy...później zacząłem wsłuchiwać się w swoje serce...zauważyłem, że brzuch mi skacze w rytm tętna...raz w kosciele zemdlałem...po prostu zrobiło mi się biało przed oczami...lecz był to bardzo gorący dzień i ludzie mdleli na ulicach :) moi rodzice postanowili pojechać ze mną do kardiologa...też nic...zdrów jak ryba...ogólnie przez moją otyłość w dzieciństwie byłem już chyba u wszystkich lekarzy i jak zwykle nic... i tak mijały mi dni i lata... aż nastało gimnazjum...pierwsza klasa - spoko, dużo znajomych, i ogólnie git, same piątki, świadectwo z paskiem... Pierwszy poważny napad lęku miałem na początku klasy drugiej... podczas grania w piłkę nożną na lekcji wfu... Nagle zacząłem się czuć jakbym miał wyjść ze swojego ciała...jakbym nie był sobą...jakby coś mnie opętało...wtedy jeszcze nie wiedziałem co to ale ogarnęła mnie cholerna derealizacja i depersonalizacja. Myślałem, że mam zawał bo serce zaczęło walić jak młot, i że to już mój czas...cały się trzęsąc zszedłem z boiska...przykucnąłem...poczekałem...i przeszło po kilku chwilach...lecz do końca dnia już czułem się jakiś nieobecny...czułem się nie sobą...po około tygodniu zapomniałem o tym... następna akcja wydarzyła się podczas grania w jakąś strzelanke...ogólnie w tamtych czasach strasznie się denerwowałem i spinałem grając w gry komputerowe...nagle poczułem, że serce mi stanęło...po prostu stanęło na kilkanaście milisekund po czym walnęło raz mocniej następnie znowu zaczęło bić własnym rytmem... strasznie się przestraszyłem... bałem się, ze jednak mam problemy z sercem... ale nie chciałem iśc do lekarza...nikomu nic już nie mówiłem bo nie chciałem nikogo martwić... następne dni jakoś leciały ale cały czas siedział we mnie niepojęty, silny lęk...niepokój...sam nie wiedziałęm o co mi chodzi..."może naprawdę jestem chory" myślałem...bałem się wychodzić na zewnątrz bo "co gdy serce mi znowu stanie...albo znowu będę miał ten dziwny napad"...miałem wtedy 15 lat? Akcja z sercem miała miejsce chyba w kwietniu... a w sierpniu jednak odważyłem się sam pójść do lekarza...zarejestrowałem się na kilka dni na przód... I w tamtym czasie wydarzyła się ogromna tragedia...mój tata dostał telefon...że mój starszy brat został potrącony przez pociąg w okolicach Kostrzyna (miał miejsce woodstock) i jest podłączony do aparatury która trzyma go przy życiu... nie potrafię wam nawet opisać co poczułem w tamtej chwili... w środku byłem zrozpaczony ale bałem się wylewać moje żale na zewnątrz...najgorsze było to, że wizyta u lekarza przypadała na dzień następny... no ale cóż...poszedłem... opowiedziałem Pani doktor ze od dłuzszego czasu czuje się ciągle zmęczony...ale niestety ukryłem moje problemy z sercem i z "głową"... zmierzyła mi ciśnienie - okazało się że jest stanowczo za wysokie i ze chciałaby zebym poleżał przez tydzień w szpitalu ponieważ za tydzien do miasta przyjezdza jakis dobry kardiolog i od razu mnie zbada... kazała mi poczekać w poczekalni...wtedy przyjechała po mnie moja mama ze łzami w oczach...i mówi, że odłączyli mojego brata...i że...już go z nami nie ma...rozpłakałem się...lekarka znów zmierzyła mi ciśnienie...miałem chyba ok 180/110 wiec migiem do szpitala...dostawałem tam jakieś silne tabletki uspokajające albo sam nie wiem co, po których czułem się dobrze... lecz cisnienie mialem nadal troszkę powyżej normy bo górne 130/140...zrobili mi wszystkie badania...nic nie wykazały...wszystko w normie... okazało sie ze kardiolog jednak nie przyjedzie...wiec sami do niego dotarliśmy...zostałem przebadany od stóp do głów...i znowu nic...co mnie bardzo ucieszyło...tylko wciąż zastanawiałem się "co mi jest?"... może i przez pierwszy tydzien czulem sie dobrze...ale derealizacja i depersonalizacja cały czas mnie atakowały...cały czas czułem lęk...eksperymentowałem z magnezem, z zieloną herbatą, z melisą i nic...nawet było gorzej...potrafiłem naprzemiennie płakać a za 5 minut się śmiać...miałem poważne problemy ze sobą ponieważ już od dawna nie akceptowałem swojego wyglądu oraz czułem, że ludzie mnie wyśmiewają i obgadują...cały czas... a co za tym idzie - strasznie niska samoocena, wrażenie, że nikomu na Tb nie zależy, że jesteś okropnym człowiekiem, że nikt cię raczej nie pokocha...czułem jakąś nienawiść do swojej osoby... ratowała mnie tylko muzyka i w dużej mierze zespół "DŻEM"...odkryłem, że jestem mega wrażliwym człowiekiem...że potrafię płakać pod muzykę...przeżywać to...no i odkryłem, że potrafię śpiewać...i powiem szczerze, że pomagało to w relacjach damsko-męskich ale ja i tak miałem wrażenie, że każdy inny człowiek jest lepszy ode mnie ponieważ ja jestem takim śmieciem...podsumowując oprócz lęku i strachu doszły jeszcze problemy czysto psychiczne...depresja...poczucie zerowej wartości...ehh...i tak w trzeciej klasie gimnazjum opuściłem się w nauce ponieważ ataki lęku i paniki miewałem głównie na lekcjach... przez co pierwszy raz w mojej karierze nie dostałem świadectwa z paskiem...ponieważ włączyło mi się myślenie "mój brat też się zawsze uczył najlepiej i co? i po co mu to było? a ja tu siedze i czas marnuję" więc zacząłem wagarować... wpadłem w trochę złe towarzystwo...zapaliłem swojego pierwszego papierosa...wypiłem swoje pierwsze piwo...albo raczej pół bo stroniłem od używek, nie ciągnęło mnie do nich...bo skoro ja mam mieć jeszcze do tego jakąś "fazę" to ja dziękuję bardzo...i tak bez tego mam "niezłą jazdę"...wiec było to tylko próbowanie... no okey gimnazjum się skończyło...zaczęło się technikum...a w technikum znowu...przynajmniej w pierwszej klasie...strach, lęk, objawy fizyczne - serce, dretwienie konczyn, ból głowy oraz psychiczne - depresja itd...lecz patrząc na to z perspektywy czasu...to był pikuś... no ale pierwszą klasę zdałem ładnie...bo nie wagarowałem...uczyłem się...dałem jakoś rade...w wakacje po pierwszej klasie technikum - po raz pierwszy naprawdę się zakochałem...i dzięki niej - wszystkie objawy zniknely...bo myślałem tylko o niej...wtedy uświadomiłem sobie, że moje problemy mają podłoże psychiczne...ponieważ gdy o tym nie myślę - nic mi nie dolega... wtedy dużo schudłem i byłem takim trochę "grunge'em/metalem" więc nie przejmowałem się wyglądem i byłem raczej pewny siebie...do tego byłem wokalistą w zespole metalowym (śpiewam pod Ryśka Riedla) więc poczucie wartości oraz pewność siebie skoczyło do góry... przez zespół zacząłem pić i palić...ale dobrze mi z tym było...grałem w zespole, dorabiałem sobie jako sprzedawca, miałem wspaniałą dziewczyne...dlatego szkoła poszła w odstawkę...moje podejście strasznie się zmieniło...liczyło sie tylko tu i teraz...nie bylo przyszłości...liczyła się muzyka ...dla prób potrafiłem wagarować prawie codziennie...albo po prostu mi sie isć nie chciało do szkoły...to nie szedłem...przez to miewałem też duże sprzeczki z rodzicami...jeśli chodzi o moje dojrzewanie...zdaję sobie sprawę, że byłem strasznym skur*ysynem w stosunku do moich rodziców...ale to już za nami ;D w pewnym momencie zespół sie rozpadł... no i po pewnym czasie nerwica znowu wróciła...ponieważ znowu przytyłem przez siedzenie w pracy i wieczne żarcie ;)...wróciło niezadowolenie z własnego wyglądu...wrażenie, że ona Cię zostawi bo jesteś straszny... nieśmiałość...wrażenie, że Cię obgadują...wrażenie, że ktoś Cię zabije albo, że ktoś Cię zaatakuje ...i zazdrość... no ale dawałem rade...przyzwyczaiłem się do większości moich fizycznych objawów jak i do DD...lecz pewnego dnia z moim sercem zaczęło dziać się coś dziwnego...to bylo chyba dzien po cwiczeniach...zaczeło zamierać i znowu bić...znowu zamierać i znowu bić...i tak kilka razy...dziwne uczucie w klatce piersiowej...do tego straszny strach i przerażenie...postanowiłem znowu udać się do lekarza by sprawdzić czy to znowu nerwy? czy jednak choroba... okazało się, że znowu nic mi nie jest... ze jestem zdrowy...lecz w tamtym okresie strasznie nasiliła się derealizacja...miałem takie napady jak nigdy...ale po dłuższym czasie znów się przyzwyczaiłem...i miałem jeszcze wiele razy taką jakby arytmie serca...ale zauważyłem, że nic się przez nią nie dzieje...tylko to dziwne uczucie w klatce piersiowej takiego lekkiego przeskakiwania...wiec olałem to....zapomniałem...i już dawno nie miałem tego typu problemu...

I dotarliśmy do czasów obecnych...powiem szczerze, że jeśli chodzi o derealizację czy o depersonalizację - w 100 procentach sie do tego przyzwyczailem i gdy nawet coś chce mnie złapać od razu o tym zapominam i żyje dalej...problemy fizyczne? może i jakieś są ale nie przejmuję się...i mijają...gorzej jest z moją psychiką/osobowością...z samooceną i poczuciem wartości...znowu przybyło mi kilogramów (przy 185 cm wzrostu 105 kg)...mam pełno fobii...boję się, że ktoś mnie zaatakuje...ze ktoś mnie gdzieś zabije...a ja nie bede w stanie sie obronic (chociaż jestem dość masywnym facetem... nie z samego tłuszczu zbudowany xd) - podejrzewam, że mam jakąś traume...ze oprocz tej bojki wyzej wspomnianej było jeszcze jakieś wydarzenie gdzie ktoś mnie bije a ja mam spętane ręcę/bezsilne...moze nawet w przedszkolu...czasem nawet mi się sniły takie sytuacje...ze chce kogos uderzyc...obronic się...ale mam jakby ręcę związane albo moje ciosy są za wolne...mam wrażenie, że każdy jest we wszystkim lepszy ode mnie...czego bym nie zrobił i tak zrobię źle...zero pozytywnego myślenia...zakładam z góry że coś się nie uda...unikam ludzi...nienawidzę ludzi...nienawidzę miejsc publicznych bo wszyscy się gapią...mam wrazenie ze wszyscy mnie obgadują...smieja sie ze mnie...uważam, że do niczego się nie nadaję...jedyne z czego jestem dumny to fakt, przez dotychczasowe życie nauczyłem się grać na gitarze...na basie...na klawiszach...na perkusji...i mój największy sukces...nauczyłem się sam grać na skrzypcach...obecnie gram na perkusji w moim świeżym zespole... do tego komponuję muzykę filmową oraz coś z pogranicza muzyki pogańskiej czy nordyckiej...jestem szczęśliwy, że mam jakąś pasję, i że posiadam jakąś odskocznie od tego paskudnego życia...skończyłem technikum...lecz nie mam matury ponieważ zawaliłem matme (którą zdałem w sierpniu śpiewająco xd)... z dziewczyną się rozstałem dosyć niedawno...już od kilku miesięcy nam się nie układało...fakt faktem że bylismy ze soba 3 lata i strasznie mnie bolało rozstanie..."trochę więcej piłem...trochę więcej paliłem"...szczególnie na próbach z chłopakami...do tego doszło palenie zioła...i powiem szczerze nawet mi po tym lepiej... ale to rozstanie to nie jest tylko moja wina...za kazdym razem gdy chciałem z nią porozmawiać o moich problemach odpowiadała mi "a co ja jestem psychologiem? idź do lekarza"... nie rozumiala dlaczego nie chce chodzić do różnych miejsc... i poniekąd może nawet ją rozumiałem...bo kto by chciał takiego faceta...ah no własnie i to jest ten problem...ponieważ zaraz po rozstaniu odezwała się moja "nieszczęśliwa" miłość z gimnazjum i teraz już jesteśmy razem...lecz ja nie potrafię tego pojąć...jak można mnie pokochać...coraz to bardziej siebie nienawidzę i boję się, że kiedyś się zabiję...mam wrażenie, że ona zasługuje na kogoś lepszego...a z drugiej strony naprawdę widzę, że ona mnie kocha...ale nie rozumiem...jak można mnie kochać? ;(

Na koniec chciałbym napisać coś o samej nerwicy... tak właściwie nigdy nie byłem u lekarza psychiatry, który mógłby stwierdzic czy to nerwica czy nie...ale ej...nadal żyję więc raczej chory nie jestem...do tego moje objawy ustępują gdy w moim życiu coś się dzieje/gdy jestem czymś pochłonięty... i jestem pewien, że to właśnie nerwica się mnie czepiła jak rzep psich ja....no nie ważne ;) I nie uważam, żebym był dobrym mentorem...ale przez tą połowę mojego życia nabrałem wiele doświadczenia... i chciałbym pomóc jak największej liczbie osób...dlatego jeśli macie jakieś pytania...śmiało...piszcie ;) nikt nie jest lepszym lekarzem od człowieka, który cierpi na to samo...a jeśli chodzi o psychikę to już dwa razy...Czyż nie robi Ci się lepiej na duszy gdy usłyszysz/przeczytasz, że ktoś ma takie same objawy/problemy jak TY?

Dziękuję za poświęcenie czasu i jeszcze raz przepraszam za te moje dłuuugie wypociny...
Pozdrawiam was wszystkich
Razem damy radę ;D
Awatar użytkownika
myszusia
Odważny i aktywny forumowicz
Posty: 545
Rejestracja: 11 lutego 2016, o 13:10

14 października 2016, o 07:44

Przebrnelam prze Twoja historie :) widac dużo przeszedles w swoim zyciu,ale widzę ,ze sa tego pozytywy. Chociażby Twoje hobby samemu nauczyć się grać na skrzypcach hmm szacun ;)
Dobrze,ze trafiłeś na to forum znajdziesz tu dużo materiałów jak wyjść z nerwicy a takze poznasz tu wspaniałych ludzi i dostaniesz wsparcie. Każdy ma swoja historie grunt to wyciągać wnioski,iść do przodu i nie poddawać się. Życzę Ci powodzenia :)
" W życiu wygrywa tylko ten,kto pokonał samego siebie. Kto pokonał swój strach,swoje lenistwo,swoją nieśmiałość"
ODPOWIEDZ