Ogłoszenia:
1. Nowi użytkownicy, którzy nie przekroczą progu 30 napisanych postów, mają zablokowaną możliwość wstawiania linków do wszelakich komentarzy.
2. Usuwanie konta na forum - zobacz tutaj: jak usunąć konto?

Moja historia i problemy :)

Forum dotyczące derealizacji i depersonalizacji.
Dzielimy się tutaj naszymi historiami, objawami, wątpliwościami oraz wszystkim co nas dręczy mając derealizację.
Dopisz się do istniejącego tematu lub po prostu jeśli chcesz stwórz nowy własny wątek.
ODPOWIEDZ
Awatar użytkownika
vvv
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 6
Rejestracja: 27 stycznia 2013, o 15:15

27 stycznia 2013, o 16:41

Witam wszystkich.

Poniżej postaram się przedstawić moją historię i problemy, które chciałbym rozwiązać. Mam nadzieję, że ktokolwiek będzie mi w stanie coś konstruktywnego podpowiedzieć. Na wstępie przepraszam, jeśli umieściłem temat w złym dziale, jednak mam wrażenie że moje problemy są z pogranicza dd, nerwicy i być może depresji.

I. O co chodzi?

Wszystko zaczęło się około rok-dwa temu, gdy leżąc i myśląc o różnych rzeczach nagle udało mi się osiągnąć specyficzny sposób myślenia, którego obecność mnie przeraziła i podekscytowała jednocześnie (teraz domyślam się, że było to dd, o czym wtedy nie miałem bladego pojęcia).

Od tamtej pory zdarzało mi się czasem osiągać taki stan (w podobnych sytuacjach - myśląc o różnych rzeczach i zupełnie celowo, jako że za pierwszym razem mnie to dość mocno zainteresowało). Scenariusz jednak zawsze był taki sam - dd znikało po 2-3 sekundach, automatycznie. Nie potrafiłem utrzymać go dłużej.

Ciekawiło mnie to uczucie, jednak tak jak mówię - nie miałem pojęcia czym ono jest, ponadto niezwykle trudno było mi wytłumaczyć je komuś innemu (co raczej mnie nie dziwi ;) ).

Prawdziwy problem zaczął się w grudniu zeszłego roku, niedługo przed świętami - leżąc wieczorem w łóżku i próbując zasnąć, dostałem dd. Inaczej niż wcześniej - nie myślałem o tym w ogóle, samo przyszło i co gorsza mocno trzymało. Nie zniknęło też po kilku sekundach, ale utrzymywało się bezustannie. Przeraziłem się ogromnie, obudziłem mamę, starając się wytłumaczyć co mi się dzieje. Nie było łatwo. Podobnie jak później zasnąć - męczyłem się do chyba 3:00 w nocy, przy czym ze strachu serce mi biło jak szalone cały czas, skutecznie uniemożliwiając zaśnięcie. Ostatecznie udało się znaleźć jakiś lek nasenny, który szczęśliwie spełnił swoją funkcję.

Kolejnego dnia było niestety to samo, toteż pod wieczór za namową mamy zdecydowałem udać się do psychiatry. Nie stwierdził nic konkretnego, zapisał mi tylko lek, który określił jako bardzo łagodny (do tego niską dawkę) i zalecił powtórną wizytę za jakiś czas. Wróciłem do domu i przez cały okres świąteczny trzymało mnie dd (z pewnymi przerwami, jednak nie całkowitymi). Najgorsze było to, że wciąż nie miałem pojęcia co mi dolega. Bałem się podejrzenia o schizofrenię, tudzież inną chorobę psychiczną.

Jako, że zarówno rodzice, jak i psychiatra sugerowali, że dobrym pomysłem mogłoby być pójście do psychologa, zacząłem się przygotowywać do wizyty u niego, notując na przestrzeni dni różne moje spostrzeżenia (na kartkach). Chciałem po prostu wynotować odpowiednio dużo szczegółów mogących ułatwić psychologowi "robotę" ;) i postawienie trafnej diagnozy. Ostatecznie zebrałem wszystkie notatki w jedną całość i nawet sobie je wydrukowałem. Zawarłem tam przeróżne objawy (jak się później dowiedziałem) charaterystyczne dla dd.

Okej, w końcu po mniej więcej dwóch tygodniach od pierwszego "ataku" dd, nadszedł termin wizyty u psychologa (nie prywatnie, aczkolwiek psychiatra polecał tamto miejsce, jako niby skupiające dobrych profesjonalistów). Dodam jeszcze, że w momencie wizyty miałem w miarę spokój z dd od kilkunastu-kilkudziesięciu godzin i trochę powątpiewałem, czy aby na pewno wizyta ta jest potrzebna. Ale no nic, byłem umówiony, to poszedłem.

Zaczęło się od nieprzyjemnej rozmowy z niesympatyczną panią w rejestracji, która najpierw twierdziła, że na umówioną godzinę nikogo nie ma zapisanego, a później zreflektowała się, że z niewiadomych przyczyn moje nazwisko widnieje w grafiku 15 minut później. Poczekałem na wizytę i w końcu usiadłem w gabinecie pani psycholog. Najpierw starałem się w rozmowie powiedzieć wszystko, co mogłoby pomóc w diagnozie mojego problemu. Widząc, że nie bardzo odnosi to skutek, wyrecytowałem całość moich przemyśleć zawartych na wcześniej przygotowanej kartce. Pani psycholog nie ukrywała, że po prostu nie ma pojęcia o co mi chodzi i ostatecznie zaproponowała jakieś badania psychologiczne (których jak to określiła, sama zrobić nie potrafi), na które się nie zgodziłem. Zresztą pod koniec miałem ochotę z tamtąd wyjść - spodziewałem się miłej wizyty, która rozwiąże mój problem, a tymczasem nie dowiedziałem się zupełnie niczego, ponadto im bliżej do końca wizyty tym bardziej wrogo nastawiałem się do tej osoby. Podenerwowałem się i wychodząc z gabinetu wróciło mi dd i znów chwyciło mocniej.

Minęło kilka dni, podczas których zrobiłem mały research prywatnych psychologów w Internecie, szukając kogoś kompetentnego z mojego miasta, kto mógłby mi pomóc. Znalazłem nawet potencjalnie dobrą specjalistkę, jednak nie zdecydowałem się od razu na wizytę.

Wcześniej starałem się zdiagnozować na własną rękę mój problem, szukając informacji w Internecie, lecz jak to bywa w Internecie - szukając dolegliwości znajduje się nagle tysiąc takich, które pozornie pasują do objawów ;)

Jednak pewnego dnia trafiłem na to forum, konkretnie do przyklejonych tematów Victora o dd. Zorientowałem się, że to właśnie o to chodzi - wszystko, dokładnie wszystko w ogromnych szczegółach się zgadzało. Ulżyło mi niesamowicie i przez kilka następnych dni moje dd było znacznie (prawie zupełnie) osłabione. Po paru dniach jednak powróciło, co skłoniło mnie do dalszej lektury forum.

Nie wiem czy przez zdecydowane tego przyznanie mi się za chwilę nie pogorszy, ale myślę, że przez kilka ostatnich dni, po przeczytaniu wielu informacji o dd tutaj na forum i uświadomieniu sobie, że jest to tylko naturalny mechanizm obronny, a nie choroba, niejako zapanowałem nad dd. Owszem, pojawia się, czuję to, ale nie przeraża tak bardzo jak na początku.

Pomyślałem więc, że okej, jest dd, fajnie (no, super :D ), tyle że dd się z czegoś bierze. Pomyślałem dalej, i doszedłem do wniosku, że powodem może być nerwica, z której obecności u mnie nie zdawałem sobie do tej pory sprawy. Możliwe też, że nie bez znaczenia może być depresja, którą mogę mieć, i o której też wcześniej nigdy nie myślałem.

II. Opis mojej osoby.

Spróbuję teraz przybliżyć mniej więcej swój portret. Początkowo miałem napisać tu dużo, dużo więcej (wręcz miałem napisane), ale zwątpiłem w uzyskanie niezerowej liczby osób, które byłyby skłonne przeczytać taki długi wywód, gdzie mam wrażenie 90% informacji nie jest potrzebne do zachowania sensu całości.

Mam 18 lat. Jestem osobą o ponadprzeciętnej inteligencji, co udowiadniałem od najmłodszych lat. Zresztą w pewien sposób świadczy o tym fakt, iż poszedłem wcześniej o rok do szkoły i radziłem sobie mimo wszystko znacznie, znacznie lepiej niż znakomita większość moich kolegów i koleżanek. Przyzwyczaiłem rodziców (i siebie również), że nauka nie stanowi dla mnie problemu i że zawsze powinienem celować wysoko, wyżej niż inni. Wylądowałem w niezłym liceum, a obecnie studiuję na jednej z najlepszych uczelni w kraju na generalnie bardzo przyzwoitym kierunku (i rozmawiając z kolegami z klasy z liceum, wymagającym na tle innych).

Jestem introwertykiem, ponadto mam wrażenie że na przestrzeni lat nieco zagubiłem się w byciu społecznym, kontaktach z rówieśnikami. Możliwe że to efekt mojej nieśmiałości, która dawała znać o sobie już we wczesnej podstawówce. Generalnie od czasów liceum mój jedyny kontakt z rówieśnikami (poza nielicznymi wyjątkami) ma miejsce w szkole / na studiach (nie licząc kontaktu przez Internet). Ponadto od czasów późnego gimnazjum spędzam coraz więcej czasu przy komputerze. Obecnie siedzenie od rana do wieczora przez kilka wolnych dni z rzędu nie robi na mnie szczególnego wrażenia. Nie mam i nigdy nie miałem dziewczyny. Nie jestem przy tym jakimś typowym nerdem, wygląd moim zdaniem mam zupełnie przeciętny (a gdyby co nieco nad nim popracować, może nawet ciut więcej). Mam wrażenie, że obecnie brak mojego życia społecznego wynika z braku doświadczenia w życiu społecznym. Takie błędne koło, które teraz po czasie ciężko przerwać.

Zdążyłem również dostrzec u siebie pewne fobie (?) np. lęk przed rozmową telefoniczną - na pełnym luzie potrafię dzwonić tylko do naprawdę najbliższych osób. Inna sprawa, że będąc gdzieś wśród ludzi zawsze jestem trochę podenerwowany (czyżby fobia społeczna?).

Okej, to bardzo ogólnie tyle (skracałem ten tekst kilka razy ;) ). Wróćmy do początku.

III. Dalsze przemyślenia.

Odnoszę wrażenie, że powodem mojej nerwicy są studia. Dlaczego? Już w czasach liceum zdążyłem nabrać przekonania, że nauka w szkole i studia są tak naprawdę niepotrzebne (chyba że chce się być prawnikiem, czy lekarzem), a do zarabiania co najmniej przyzwoitych pieniędzy inteligencja wystarczy (no, może nie tylko, ale nie zmienia to głównego sensu). Problem w tym, że przekonanie rodziców (zwłaszcza taty), że nie chcę studiować okazało się zadaniem o wyjątkowo małym stopniu wykonywalności. Męczę się więc na tych studiach, o czym powtarzam (głównie mamie) od właściwie drugiego tygodnia studiów. To co obecnie robimy nie interesuje mnie kompletnie, a w dodatku wymaga dużej ilości nauki i zaangażowania. Niby można mówić, że to tylko na początku, a później będą fajniejsze rzeczy, jednak powątpiewam, czy kiedykolwiek będę tam chodził choć z minimalną chęcią.

Mam jednak mimo wszystko jakieś minimalne pokłady motywacji, aby studia kontynuować (może wynika to z moich przyzwyczajeń i "grzeności", o czym wyżej wspomniałem). Ot odbębnić te kilka lat i zapomnieć. Akurat zaczyna się sesja, mam pewne zaległości, ale myślę, że co nieco powalczę :)

Na chwilę obecną najbardziej mi nie dają spokoju dwie rzeczy. Pod wpływem dd zacząłem myśleć o różnych głupotach, większość wymienionych zostało w przyklejonym temacie w odpowiednim dziale - filozoficzne rozważania dotyczące istnienia, świadomości i takich tam. Nie mam pewności, czy wynikają one z dd, czy po prostu tak same z siebie (wcześniej nie miałem bynajmniej fizoloficznych zainteresowań, czasem lubiłem przeczytać sobie jakiś artykuł na wikipedii, ale nigdy to co czytałem nie było dla mnie jakieś przejmujące).

Jak wyżej wspomniałem, głównie chodzi o dwie rzeczy:

1. Determinizm (http://pl.wikipedia.org/wiki/Determinizm). Kiedyś wpadłem na to samemu, później dowiedziałem się, że ma to jakąś nazwę. Jednak dopiero teraz naprawdę założenia tej koncepcji do mnie docierają. Świadomość, że nie posiadam wolnej woli naprawdę mocno mnie przygnębia.

2. Śmierć i co jest po śmierci. Jestem ateistą, od dziecka niechętnie chodziłem do kościoła (jednak początkowo głównie dlatego, że mi się nie chciało, podobnie jak na dodatkowy angielski w czaasach podstawówki). Później jednak doszła kwestia moich przekonań. Jako, że zawsze patrzyłem na świat racjonalnie, naprawdę ciężko mi uwierzyć w coś bez żadnego dowodu, tymbardziej biorąc pod uwagę moją niechęć do kościoła. Już jakiś czas temu doszedłem do wniosku, że w takim razie po śmierci musi być taki sam stan jak przed urodzeniem, czyli zupełnie nic. Ale podobnie jak idea z punktu pierwszego, nie docierowało to kompletnie do mnie - jak kiedyś się to wydarzy, to się wydarzy, "na ch... drążyć temat". Teraz jednak często o tym myślę, a jak się nietrudno domyślić, myślenie takie jest wyjątkowo przygnębiające.

Swoją drogą zastanawiałem się, czy tego typu negatywne myśli i poczucie takiego wyjątkowo nieszablonowego myślenia to nie przypadkiem efekt dd / nerwicy / depresji (wczoraj miałem przez chwilę moment wyjątkowo dobrego nastroju, kiedy pomyślałem sobie, że "jak mogłem przejmować się jakąś śmiercią, wszystko jest przecież jak należy").

Taka moja myśl na prawie sam koniec jeszcze - mam wrażenie, że (tak jak ktoś na tym forum już napisał w stosunku do swojej osoby) - jestem niejako "kobietą w ciele mężczyzny", tyle że absolutnie nie chodzi tutaj o homo, czy trans, ale o wrażliwość i niektóre zachowania (np. momentami częste zmienianie decyzji), które generalnie bardziej przypisałbym kobietom, a nie mężczyznom.

Ostatnia kwestia - jakiś czas przed pierwszym napadem dd doszedłem do wniosku, że od pewnego czasu jakoś nic mnie nie cieszy (czyżby depresja?).

IV. Podsumowanie.

Jeśli komuś udało się przebić przez te (w momencie, gdy piszę te słowa) 11 tysięcy znaków i byłby ktoś skłonny mi cokolwiek doradzić (nawet coś małego, do któregokolwiek z problemów / rozważań), to bardzo proszę i dziękuję :)
123_mala_mi
Odburzony i pomocny użytkownik
Posty: 41
Rejestracja: 7 stycznia 2013, o 14:05

28 stycznia 2013, o 16:37

przebrnęłaaam :)

bardzo mi przypominasz... mnie :) pewnie dlatego Cię rozumiem (a przynajmniej tak mi się wydaje). Nie przytaczając mojej historii, bo to tutaj jest zbędne powiem Ci od czego ja bym zaczęła:
- znajdź dobrego psychologa. Naprawdę, rozmowa z dobrym psychologiem daje ulgę, wreszcie ktoś chce wysłuchać co mam do powiedzenia i potrafi coś doradzić (słowa w stylu "wydziwiasz", albo "ojej, tak bardzo chciał(a)bym Ci pomóc..." jednak niewiele wnoszą do naszego życia, choć wynikają z dobrych intencji bliskich). Psycholog może dać Ci wskazówki, jak sobie radzić z sytuacjami, które Cię uwierają, może też pomóc ze zrozumieniem siebie.

- nie rozkminiaj. Ani o śmierci, ani o innych filozoficznych tematach, których dotychczas ludzkość nie rozgryzła. Oj wiem jak to jest myśleć o śmierci, o tym, że potem pewnie nie ma nic (tez jestem ateistką), a potem wałkowanie na czynniki pierwsze czymże jest owo nic. Ucinaj te myśli tak szybko jak się pojawią. Mi pomogło przygotowanie sobie tematu zastępczego (coś, co do rozkminiania jest dobre, typu w jakiej kolejności pościeram szafki w kuchni/ co powinnam uporządkować w kompie itp itp) albo piosenki którą w głowie nucę do upadłego.

- co do studiów.. cóż, tu decyzja jest Twoja. Może to jest temat dobry do rozmyślań? Co tak naprawdę możesz zrobić z kierunkiem który studiujesz? A może jest kierunek który kręciłby Cię bardziej i dawałby lepsze perspektywy?

- Znajomi. Posiadanie ich wiele ułatwia. Ja umawiałam się z nimi choćby wbrew sobie. Po co? Bo w końcu skupiałam się na rozmowie, więc DD i różne złe myśli schodziły na dalszy plan. A po drugie będąc z nimi byłam spokojniejsza (a bo jak upadnę to mi pomogą <miałam nogi jak z waty i wydawało mi się że zaraz upadnę>, a bo jakby jednak coś mi się stało to będą obok, zadzwonią na pogotowie itp itp). Poza tym, wychodzenie z domu, poza 4 ściany dające fałszywy obraz bezpieczeństwa. Trzeba się rozruszać.
Jak ich znaleźć? Pewnie kilka fajnych osób masz wokół siebie. Umów się z nimi na piwko, bilard, granie, cokolwiek. Mieszkasz z rodzicami? To może wyprowadzka do mieszkania studenckiego?

Wiem, że gdy łatwo przychodzi zdobywanie świata, nerwica czy DD są koszmarne. Pojawia się coś, nad czym nie możesz mieć 100% kontroli. Im szybciej zrozumiesz, że nie wszystko możesz kontrolować w pełni i czasem warto odpuścić, tym łatwiej będzie Ci walczyć. Dla mnie najtrudniejsze było właśnie zrezygnowanie z kontroli. Z kontroli siebie, każdego kawałka swojego ciała... Robiłam to nieświadomie, a z czasem uświadomiłam sobie, że ta kontrola własnego ciała pokazuje tylko, jak wiele w życiu próbuję kontrolować. Trzeba odpuścić. Zacznij od zaniechania kontroli nad częściami swojego ciała. Ono sobie poradzi :)
Awatar użytkownika
vvv
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 6
Rejestracja: 27 stycznia 2013, o 15:15

28 stycznia 2013, o 17:17

123_mala_mi pisze:przebrnęłaaam :)
Dzięki :)
- znajdź dobrego psychologa. Naprawdę, rozmowa z dobrym psychologiem daje ulgę, wreszcie ktoś chce wysłuchać co mam do powiedzenia i potrafi coś doradzić (słowa w stylu "wydziwiasz", albo "ojej, tak bardzo chciał(a)bym Ci pomóc..." jednak niewiele wnoszą do naszego życia, choć wynikają z dobrych intencji bliskich). Psycholog może dać Ci wskazówki, jak sobie radzić z sytuacjami, które Cię uwierają, może też pomóc ze zrozumieniem siebie.
Wydaje mi się, że przeszukując jakiś czas temu Internet znalazłem namiary na potencjalnie dobrego. Może faktycznie warto by było się przejść. Tymczasem póki co najbardziej pomaga mi przyjaciel, który najczęściej podsuwa mi konkrety i własne przemyślenia, które faktycznie są pomocne, zamiast typowego "nie martw się".
- nie rozkminiaj. Ani o śmierci, ani o innych filozoficznych tematach, których dotychczas ludzkość nie rozgryzła. Oj wiem jak to jest myśleć o śmierci, o tym, że potem pewnie nie ma nic (tez jestem ateistką), a potem wałkowanie na czynniki pierwsze czymże jest owo nic. Ucinaj te myśli tak szybko jak się pojawią. Mi pomogło przygotowanie sobie tematu zastępczego (coś, co do rozkminiania jest dobre, typu w jakiej kolejności pościeram szafki w kuchni/ co powinnam uporządkować w kompie itp itp) albo piosenki którą w głowie nucę do upadłego.
Ehh, ciężko, ciężko :) Zwłaszcza, że odnoszę wrażenie, iż nawet jeśli odbiję takie myśli raz, drugi, to jednak w końcu takie myśli wrócą i już sobie z nimi (na daną chwilę) nie poradzę. Inną sprawą byłoby też np. przypadkowe natrafienie na jakiś "ryjący mózg" artykuł, po którym wszystko by wróciło (tutaj jednak mam nadzieję, że po utrwaleniu "prawidłowego" myślenia tego typu rzeczy nie będą na mnie robiły wrażenia - jak kiedyś).
- co do studiów.. cóż, tu decyzja jest Twoja. Może to jest temat dobry do rozmyślań? Co tak naprawdę możesz zrobić z kierunkiem który studiujesz? A może jest kierunek który kręciłby Cię bardziej i dawałby lepsze perspektywy?
Niby mogę mieć po nim pracę, zapewne na tle kierunków studiowanych przez przeciętnych ludzi nieźle płatną już na start. Wtedy dodatkowo po pracy mógłbym rozwijać własne rzeczy związane z zarabianiem pieniędzy i ostatecznie nie powinno mi ich zabraknąć. A obecność uczelnianego papierka cieszyłaby rodziców. Jeśli chodzi o inny kierunek - przed podjęciem studiów na swojej uczelni przepatrzyłem opisy wszystkich kierunków, żaden mnie jakoś specjalnie nie zaciekawił (na oferty innych uczelni nie patrzyłem). Tutaj jeszcze trzyma mnie to, że mam w swojej grupie aż czterech dobrych kolegów z liceum (na kierunku 5). Zawsze to raźniej. A i do innych ludzi, których poznałem (w grupie) jestem nastawiony bardzo pozytywnie. Wszystko by było super, jeśli tylko nie byłby on tak wymagający :D
- Znajomi. Posiadanie ich wiele ułatwia. Ja umawiałam się z nimi choćby wbrew sobie.
Do podobnego wniosku doszedłem - parę dni temu było umówione spotkanie paru osób z dawnej mojej klasy z liceum. Początkowo miałem nastawienie standardowe "eee, po co, lepiej posiedzieć w domu przed komputerem". Jednak stwierdziłem, że "aa ch..., pójdę choćby dla zdrowia" (psychicznego :D ). Poszedłem... I nie żałowałem, naprawdę było bardzo sympatycznie.
Pewnie kilka fajnych osób masz wokół siebie. Umów się z nimi na piwko, bilard, granie, cokolwiek.
Teraz sesja, więc może być nieco trudniej, aczkolwiek jeden kolega już zapowiadał zorganizowanie imprezy w swojej miejscowości (swoją drogą dość daleko od mojego miasta) zaraz po sesji, więc jestem nastawiony na uczestnictwo :)
Wiem, że gdy łatwo przychodzi zdobywanie świata, nerwica czy DD są koszmarne. Pojawia się coś, nad czym nie możesz mieć 100% kontroli. Im szybciej zrozumiesz, że nie wszystko możesz kontrolować w pełni i czasem warto odpuścić, tym łatwiej będzie Ci walczyć. Dla mnie najtrudniejsze było właśnie zrezygnowanie z kontroli. Z kontroli siebie, każdego kawałka swojego ciała... Robiłam to nieświadomie, a z czasem uświadomiłam sobie, że ta kontrola własnego ciała pokazuje tylko, jak wiele w życiu próbuję kontrolować. Trzeba odpuścić. Zacznij od zaniechania kontroli nad częściami swojego ciała. Ono sobie poradzi :)
Kurczę, coś w tym jest. Mam wrażenie, że nawet bardzo, bardzo dużo. I że prawdopodobnie warto, żeby te zdania do mnie dotarły. No nic, postaram się mieć je w pamięci i stosować :).

Dzięki :)
123_mala_mi
Odburzony i pomocny użytkownik
Posty: 41
Rejestracja: 7 stycznia 2013, o 14:05

29 stycznia 2013, o 16:09

vvv pisze: Dzięki :)
No problem :)
vvv pisze: Wydaje mi się, że przeszukując jakiś czas temu Internet znalazłem namiary na potencjalnie dobrego. Może faktycznie warto by było się przejść. Tymczasem póki co najbardziej pomaga mi przyjaciel, który najczęściej podsuwa mi konkrety i własne przemyślenia, które faktycznie są pomocne, zamiast typowego "nie martw się".
Wiesz, decyzja jest Twoja. Mnie np. taka wizyta podniosła na duchu. Nie wiem, czy miałam szczęście do dotychczasowych psychiatrów i psychologów, czy po prostu nie mam problemu z paplaniem o sobie (ehh ta próżność :pp ), ale po rozmowach z nimi zawsze wychodziłam lżejsza o parę problemów, których nie miałam z kim poruszyć. No i dobrze było usłyszeć, że nie jestem beznadziejnym przypadkiem. Dostałam dobre rady, jak sobie radzić z niektórymi sytuacjami - trochę zaczęły pomagać "tricki" sprzedane przez psychologa. Ale nie każdy musi takiego wsparcia potrzebować.
vvv pisze: Ehh, ciężko, ciężko :) Zwłaszcza, że odnoszę wrażenie, iż nawet jeśli odbiję takie myśli raz, drugi, to jednak w końcu takie myśli wrócą i już sobie z nimi (na daną chwilę) nie poradzę. Inną sprawą byłoby też np. przypadkowe natrafienie na jakiś "ryjący mózg" artykuł, po którym wszystko by wróciło (tutaj jednak mam nadzieję, że po utrwaleniu "prawidłowego" myślenia tego typu rzeczy nie będą na mnie robiły wrażenia - jak kiedyś).
Wydaje mi się, że raczej będą Cię nawiedzać coraz rzadziej. "wydaje mi się" - bo tak było u mnie, nie wiem czy tak jest u każdego. Widziałam jednak sporo podobnych rad. Wg mnie są skuteczne, filozoficzne myśli pewnie się znudzą i przestaną zatruwać Ci życie.
Filozoficznych artykułów też bym raczej unikała przez jakiś czas. Poważnie, temat zastępczy i/lub piosenka to coś co może pomóc.
vvv pisze: Niby mogę mieć po nim pracę, zapewne na tle kierunków studiowanych przez przeciętnych ludzi nieźle płatną już na start. Wtedy dodatkowo po pracy mógłbym rozwijać własne rzeczy związane z zarabianiem pieniędzy i ostatecznie nie powinno mi ich zabraknąć. A obecność uczelnianego papierka cieszyłaby rodziców. Jeśli chodzi o inny kierunek - przed podjęciem studiów na swojej uczelni przepatrzyłem opisy wszystkich kierunków, żaden mnie jakoś specjalnie nie zaciekawił (na oferty innych uczelni nie patrzyłem). Tutaj jeszcze trzyma mnie to, że mam w swojej grupie aż czterech dobrych kolegów z liceum (na kierunku 5). Zawsze to raźniej. A i do innych ludzi, których poznałem (w grupie) jestem nastawiony bardzo pozytywnie. Wszystko by było super, jeśli tylko nie byłby on tak wymagający :D
Cóż, wobec tego trzeba się uodpornić na poziom stresu. Zapewne to trudne, no i wysoka motywacja sama w sobie jest świetna. Tylko z umiarem, z umiarem :) Życie to nie tylko studia, kasa, praca.
Czuję się staro pisząc to ;) będąc na studiach myślałam, że sesja czy wredny wykładowca to absolutnie najgorsza rzecz i że poziom stresu nie może być już wyższy... Może ;)
vvv pisze: Kurczę, coś w tym jest. Mam wrażenie, że nawet bardzo, bardzo dużo. I że prawdopodobnie warto, żeby te zdania do mnie dotarły. No nic, postaram się mieć je w pamięci i stosować :).
Najlepiej to klepać w myślach jak mantrę. Ja wciąż to robię, póki nie uwierzę w 100%.
vvv pisze:Dzięki :)
;col do usług.
Awatar użytkownika
vvv
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 6
Rejestracja: 27 stycznia 2013, o 15:15

1 stycznia 2014, o 22:56

Witam ponownie :)

Jako, że od założenia mojego tematu minął już prawie rok, czas na mały apdejt (a nuż komuś się przyda ;) ). Dodam jeszcze, że od dłuższego czasu tutaj nie zaglądałem (ew. tylko na chwilkę), za to nosiłem się z zamiarem napisania tego posta (bałem się jednak, że rozgrzebując to na nowo, powrócą negatywne myśli / emocje / etc). Trudno, tym razem napiszę, #YOLO :D

Na końcu posta zamieściłem jego krótkie streszczenie, jeśli komuś się nie chce przebijać przez ten tekst w całości.

Pierwsza sprawa - dd - jeśli dobrze pamiętam, w czasie pisania poprzedniego posta miałem permanentne dd - lżejsze lub mocniejsze, ale zawsze było obecnie. Od tamtej pory stopniowo zanikało - obecnie od paru miesięcy go nie uświadczam. Pojedyncze momenty niemocy się zdarzają, jednak w ogóle się nimi nie przejmuję, bo mam w pamięci przez co przechodziłem kiedyś i "poznałem wroga" dość dobrze :). A gdy się tym nie przejmujemy, dd szybko mija samo z siebie i po sprawie.

Kolejna sprawa - stany lękowe / napady paniki / etc - przez ten niecały rok zdarzało mi się mieć kilka napadów paniki / natrętnych myśli / cholera wie czego. Zawsze przed spaniem, gdy leżałem w łóżku, podczas gdy reszta domowników już spała. Okropne uczucie, jednak pocieszającym jest fakt, że kolejne tego typu "akcje" zdarzają się coraz, coraz rzadziej. Właściwie po każdej kolejnej jest dłuższa przerwa, a obecnie nawet nie pamiętam, kiedy ostatni raz mi się takie coś przytrafiło (zapewne jakoś kilka miesięcy temu).

Odnośnie samego dd, to jeszcze dopowiem, iż jakoś przed miesiącem miałem mocno stresującą sprawę (przynajmniej jak dla mnie), utrzymującą się przez parę dni. Zaczęło mnie wtedy łapać takie "klasyczne" dd :D Powiedziałem wtedy "dość" i postanowiłem rozwiązać sprawę w mniej stresujący sposób (trochę na tym straciłem, ale pozbyłem się problemu). Źródło stresu zostało usunięte, dd szybciutko "puściło".

-------------

To tyle tak ogólnie, teraz jeszcze apdejt odnośnie spraw osobistych.

Doszedłem do wniosku, że jeśli facet sam w sobie nie jest zbyt przystojny, to wygląd zewnętrzny można poprawić na co najmniej 3 sposoby. U siebie powoli realizuję dwa z nich:
- fryzura: od urodzenia jedynym zabiegiem fryzjerskim było w moim przypadku jednostajne ostrzyżenie całej głowy maszynką (im krócej tym lepiej). Jakoś miesiąc-dwa od ostatniego posta poszedłem pierwszy raz do fryzjera po wieloletniej przerwie (i tak nie byłem z wyniku za bardzo zadowolony, ale przetarłem pewien szlak). Na chwilę obecną mam najdłuższe włosy w życiu; w najbliższych dniach muszę koniecznie przejść się do fryzjera (bo obecnie są wyjątkowo nieogarnięte) - wierzę, że efekt będzie bardzo zadowalający;
- ubrania: im byłem starszy, tym gorzej ubrany, nie przywiązywałem wagi do ubioru, ważne było tylko, żeby jako tako wyglądać. Pewnego dnia, mniej więcej w czasie, gdy poszedłem "pierwszy raz" do fryzjera, spostrzegłem, że zaczęły mi się rozwalać moje "główne" buty (rzecz jasna adidasy, jakże by inaczej :D). Normalnie kupiłbym kolejne, pierwsze lepsze adidasy i był zadowolony. Tym razem jednak zacząłem się zastanawiać - dlaczego akurat adidasy - przecież chłopaki / mężczyźni noszą tyle rodzajów różnych butów. Właściwie to wydarzenie rozpoczęło moje zainteresowanie modą męską i ogólnie tym, żeby "wyglądać jak człowiek" :D Od tamtej pory przeczytałem wiele postów na blogach modowych, jak również 2 książki na ten temat, gruntownie poszerzając swoją wiedzę i zupełnie zmieniając spojrzenie na kwestie ubioru.

Ciekawe jest to, że patrząc na swoje zdjęcia sprzed roku / dwóch lat ciężko mi się na nich rozpoznać :D (głównie zasługa fryzury). Dodając do tego mój styl ubierania się w tamtym czasie, naprawdę się zastanawiam jak mogłem tak wyglądać.

Studia przerwałem niewiele po napisaniu tego tematu, od nowego roku nie rozpocząłem żadnych innych (patrzyłem na różne kierunki, ale nic nie było takiego, co by mnie interesowało). Założyłem za to działalność gospodarczą, czyli coś, co zawsze chciałem zrobić tuż po liceum.

To chyba tyle. Problemy związane ze sprawami "zaburzeniowymi" nadal są u mnie obecne, ale nie ma wśród nich takich, które kwalifikują się do działu, w którym obecnie wisi ten temat. Zresztą nie mam póki co ochoty się nad nimi rozwodzić :)

Na koniec obiecane streszczenie powyższego tekstu:
Minął rok od ostatniego posta. dd zniknęło niemal całkowicie w ciągu kilku miesięcy od zlikwidowania głównego źródła stresu (studiów). W stresujących chwilach niekiedy się pojawia, ale już nie przeraża i szybko znika. Stany lękowe / napady paniki coraz, coraz rzadziej, ostatni kilka miesięcy temu. Zadbałem o swój wygląd (fryzura, sposób ubierania), otworzyłem własną firmę.

PS: Nie byłem w końcu u psychologa, leków żadnych nie biorę.
ODPOWIEDZ