Ogłoszenia:
1. Nowi użytkownicy, którzy nie przekroczą progu 30 napisanych postów, mają zablokowaną możliwość wstawiania linków do wszelakich komentarzy.
2. Usuwanie konta na forum - zobacz tutaj: jak usunąć konto?

Moja historia. OCD i upadek ostateczny

Artykuły o myślach lękowych, katastroficznych, natrętnych myślach, natrętnych wyobrażeniach itp.
Wyjaśnienia jak takie myśli działają i powstają i jak należy je rozumieć oraz jakie mieć do nich odburzające nastawienie.
Regulamin forum
Uwaga! Attention! Achtung! 注意广告!
Ten dział poświęcony jest materiałom forumowym, służą one "do odczytu" czyli nabywania informacji i ewentualnie komentarza. Nie opisuj tu swojej historii, objawów i nie zadawaj pytań o zaburzenia.
Jeśli masz taką potrzebę przejdź na stronę główną forum - Kliknij - do sekcji FORUM DYSKUSYJNE, tam masz dostępnych wiele działów do rozmów, pytań itp.
ODPOWIEDZ
Doors89
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 1
Rejestracja: 13 grudnia 2022, o 12:18

13 grudnia 2022, o 12:24

Pisze to chcąc nie tylko podzielić się historią swojego nedznego życia i upadku, ale również mając nadzieję, że być może będzie to dla niektorych osob przestroga, do czego moze prowadzic nieleczone, a raczej przerywane leczenie OCD, lekcewazenie zaburzeń. Cale moje zycie to sukcesywne ucieczki, w pewnym momencie w alkohol i silne leki psychotropowe (benzodiazepiny). Ostatecznie upadek, strata wszystkiego co mialem. Ta najbardziej bolesna - popsute relacje z ludzmi, utrata niektorych bliskich bezpowrotnie, co sprawia, ze nie widze juz sensu w dalszej walce o siebie. Chcialbym ten dlugi post podzielic na dwie części. W pierwszej opisze szczegolowo tresci moich obsesyjnych mysli i leki, zas w drugiej opisze ostatni okres swojego zycia i ostateczny upadek na dno. CZĘŚĆ PIERWSZA Czy jest tu ktos kto zmaga sie z myslami natretnymi o tresci religijnej (mysli bluzniercze)? Ja mam takie podle mysli bluzniercze, o oddaniu duszy zlu (paradoks, ze jestem agnostykiem). To dreczy mnie od dziecinstwa, a mam lat 33. Leczylem sie od 18 roku zycia, z przerwami. Z czasem uciekajac w alkohol, i ostatecznie upadajac jako czlowiek, niszczac relacje z bliskimi, co sprawia, ze nie mam sily juz walczyc. Mysli uderzaja w bliskie osoby i moje zainteresowania. Pojawiaja sie najczęściej kiedy zajmuje sie czymś co lubię robic. Najmocniejsze sa jednak gdy mam podjac jakas wazna decyzje. Mysli obsesyjne naturalnie staraja sie mnie od tego odwiesc. Taki bardzo bolesny przyklad, kiedy chcialem adoptowac psa. Wszystko juz bylo umowione ze schroniskiem. Pojawila sie mysl o tresci: jesli to zrobię to bedzie oznaczalo, ze oddalem dusze zlu. Wpadlem w panike, zaczalem sobie wkrecac, co jesli adoptuje tego psa ze schroniska i nie bede go w stanie pokochac, zajmowac się nim jak nalezy, bo bede caly czas czuk lek i dyskomfort, tkwiąc w przekonaniu, ze oddalem dusze zlu? Zrezygnowałem z adopcji i wpadlem w taka petle natretnych mysli. Zaczalem bac sie, ze nigdy nie bede w stanie adoptowac zadnego psa. Leki mi na to nie pozwolą. Pozniej to poszlo dalej - pojawily sie mysli, ze nie moge w ogole kochac zwierząt. To przeszlo na mojego ukochanego kota. Zaczalem bac sie sam nie wiem czego. Czulem, ze powinienem wykonac jakas kompulsywna czynnosc, ale nie wiedzialem co robic. Plakalem i myślałem - mozna zniesc wszystko, kazdy lęk, ale te cholerne mysli zabraniaja mi kochac! To chore. Tego nie da sie zniesc. Dostawalem ataków paniki i ogromny lęk utrzymywal sie u mnie kilka tygodni. Oczywiscie to minelo, ale bardzo to przezylem. Inna sytuacja - kiedy zakladalem firme (sprzedaz plyt winylowych). Wszystko bylo juz ogarniete, wystarczylo jeszcze wpisac dzialalnosc do rejestru, co mozna zrobic w internecie i trwa to doslownie chwile. Mialem to zrobic do 1 stycznia. W grudniu zaczely mnie meczyc obsesyjne mysli o tresci - "przysięgam , ze jesli zrobię to dzis to..." i dalej, "jesli to zrobie, zarejestruje firme dzis i bedzie mi dobrze szlo, będę trafial drozsze albumy i zarabial na ich sprzedazy, to nie będę mogl sluchac muzyki tych wykonawcow, bo wowczas..." i ta sama chora tresc natręctw. Wiec odwlekalem to o kolejny dzien i kolejny. Pozniej mysl, ze nie moge tego zrobic w tym tygodniu. I ogólny lęk, ze nie bede mogl sie zajmowac sprzedaza plyt, ze bede zawsze czul dyskomfort, mial z tylu glowy te lęki, ktore beda sprawiac, ze nie bede mogl czerpac radosci z tego zajecia. W koncu zignorowalem to, okupilem kilkoma dniami lekkiej depresji i puściło calkiem. A oto taki przykład z zycia na codzien. Np. Szukam serialu do obejrzenia i przegladajac bibliotekę, pojawiaja się mysli typu - przysiegam, ze jesli to obejrze to oddam dusze szatanowi. Tak jakbym przysięgał to Bogu. Bardzo sie wowczas boje. Nie mam poczucia winy wobec Boga, a chyba nawet czasem czuje zlosc. Mysle sobie, ze gdyby nie religia, nie musiałbym sie zmagac z tymi chorymi obsesyjnymi myslami. Czuje lęk i dyskomfort. Oczywiscie taka mysl pojawia sie, i jest intensywniejsza, gdy bardzo chce obejrzec wlasnie ten tytul. I tak potrafie zapetlac sie, az nie wlacze niczego do obejrzenia. Inny przyklad - czytam jakis artykul, na temat dla mnie interesujacy, na przyklad muzyczny. Pojawia sie mysl bluzniercza i odrazu za nia lęk, ze juz nigdy nie bede mogl sluchac muzyki zespołu o ktorym czytam, albo danego albumu. Musze wracac do fragmentu tekstu, podczas ktorego czytania przerwala mi natretna mysl i czytac ten moment na nowo i znow, dopóki natretna mysl się nie pojawi. Potrafie sie w tym dlugo zapetlac. Podczas takiej "pętli" pojawiaja sie nastepne natretne mysli. Gdy już ulegne kompulsji, jest zatem jeszcze gorzej. Mimo tego, wiedzac to, często nie potrafie tym kompulsjom ulegać. Do tego czesto dochodzi presja czasu, ktora moj umysł sam tworzy - wiem, ze jakas kompulsywna czynnosc moze sprawic, ze dyskomfort zniknie, ale staram sie jek nie wykonac, zignorowac lęk. Wtedy pojawia sie mysl - masz godzine na to by zrealizowac kompulsje. Albo "masz czas do polnocy". I ciezko mi o tym wowczas nie myslec. Co ciekawe, czasem pojawia sie sam lęk. Wydaje mi sie, ze nie poprzedza go bluzniercza mysl. Wtedy zastanawiam sie i analizuje, czy jakas obsesyjna mysl sie pojawila? Czy moze przewinela sie niepostrzezenie, a ja jej nieuchwycilem? Skoro nie, to czemu zatem czuje lek? I tak sam sie nakrecam. Najbardziej niezrozumiale jest dla mnie to, ze mialem wiele roznych tresci natrectw, ktore dotykaja wielu zmagajacych się z OCD - kiedys balem sie, ze zrobie krzywde bliskiej osobie. Do tego stopnia, ze balem sie patrzec na ostre przedmioty. Inny motyw OCD, to paniczny lek przed tym, ze stane sie zwyrodnialcem. Kiedys balem sie tez, ze zostane narkomanem. Do tego stopnia, ze kiedy podawalem komus reke, pilnowalem by nie dotknąć ta dlonia okolic nosa i ust, w obawie, ze moge miec na dloni jakies slady narkotykow i dostana sie do mojego organizmu. Pilnowalem sie, by nic po nikim nie pic w obawie, ze mi czegos dosypia. To wszystko minelo, a natretne mysli religijne, ktore pojawily sie gdy mialem moze 12 lat nie tylko zostaly, ale z uplywem lat rozwijal sie jeszcze bardziej. Jako dziecko Mama cisnela mnie zeby chodzic do kosciola, modlilem sie, ale robilem to niechetnie. Wtedy wykrztalcilem w sobie taki schemat, ze jesli nie bede tego robil to Bog mnie ukarze. Kara mialo byc odebranie umiejętności gry w piłkę (jako dzieciak marzylem o karierze sportowej). Pamietam, ze potrafilem wychodzić na boisko na podworku sam, przed kolegami, by przekonywać sie, sprawdzać czy jeszcze potrafie grac. Czy Bog nie odebral mi talentu do gry... Pamietam jedna sytuacje, kiedy Mama zawolala mnie do kosciola, a ja gralem z kolegami w pilke. Postawilem sie, mowiac, ze nie ide. Dostalem liścia i ze spuszczona glowa poszedlem z Mama. Koledzy pozniej smiali sie jakis czas. W ogole czesto pytali mnie czy ja naprawde wierze w Boga. Ja odpowiadalem, ze tak, ale chyba juz wowczas czulem, ze tak naprawde nie. Jednak balem sie, majac w pamieci slowa, o tym, ze Bog odwroci sie od tych, ktorzy sie go wyprą. Pozniej z biegiem lat patrzac przez pryzmat logiki, dostrzeglem w religii mase absurdow i jako dorosly czlowiek z czasem odcialem sie od tego. Natrectwa jednak nie tylko zostaly, a wrecz zaczely sie rozwijac. Czemu ten motyw jest tak silny? Przeciez nie utozsamiam sie z zadna religia, na plaszczyznie logiki nie wierzę w zadne opetania itp. Jednak natrectwa sa tak silne, dlaczego? Zadaje sobie pytanie, czy moze tak naprawde zawsze bylem wierzacy, a odcialem sie od religii, podswiadomie majac nadzieje, ze moje obsesyjne mysli odejda i znakde spokoj? Nie wiem. Znajduje jedynie dwa mozliwe powody moich natrectw. Pierwszym jest trauma z dziecinstwa, a drugim nadrzednym jest to, ze to czego moje obsesyjne mysli dotyczą jest nie do udowodnienia za zycia. Jest to kwestia wiary tylko i wylacznie. Ktos kto boi sie np HIV, moze sie zbadać by przekonac się, ze nic mu nie dolega. Czy da sie przekonac, ze nie oddalo sie duszy zlu? Można w to wierzyc , badz nie. Jednak przekonania miec nie mozna. Chyba dlatego to tak silne. Mysle, ze tak dziala wlasnie OCD. Te zaburzenia badaja czego najbardziej sie boimy. Umysł sam podsuwa rozne treści natretnych mysli, i te ktore sa dla nas zbyt lagodne odchodza, a te ktorych boimy sie najbardziej staja sie intensywne, a nieleczone, potrafia zniszczyc zycie. Ostatecznie moje natrectwa doprowadzily mnie do alkoholizmu (w tym momencie minelo juz 3 miesiace jak nie pije) i ostatecznego upadku. CZĘŚĆ DRUGA Nie chce w tym momencie opowiadac calej historii swojego zycia, jednak wspomniec musze, ze kiedys mialem wlasne mieszkanie i prace, pozniej wlasna firme, o ktorej wspomnialem i nade wszystko wspaniale bliskie osoby na ktore moglem liczyc, czego nie docenialem. Dzis niewiele osob mi zostalo, a zaufanie tych ktorzy wciaz przy mnie sa zostalo przeze mnie mocno nadwyrezone. Zaczac musze od roku 2015 i pracy, ktora doprowadzila mnie do silnej depresji i wzmozyla moje natrectwa. Atmosfera w tamtym miejscu byla tak fatalna, ze chodzilem tam jak na ścięcie. Po pracy albo kąpałem sie i szedlem spac o 16 i tak juz do rana. Czasem z kolei nie spalem w ogole... Lęki meczyly mnie do tego stopnia, ze potrafilem wstawac w nocy i wykonywac jakas kompulsywna czynnosc, albo wychodzilem z domu i bedac na koncu ulicy, wracalem... Czasem bralem zwolnienie bo nie wytrzymywałem psychicznie. W tamtym okresie (a trwalo to 3,5 roku) chodzilem na psychoterapię (poltora roku), ktora mi pomagala i poznalem wiele mechaniznow OCD (moja psycholog kiedys stwierdzila, ze znam mechanizmy choroby tak dobrze, ze moglbym napisac poradnik,ktory rozdawalaby pacjentom. Odparlem wowczas, ze znam same mechanizmy a nie umiem sobie z tym radzic). I w istocie, w weekendy regularnie siegalem po alkohol. To byla moja recepta na cierpienie. Potrzebowalem sie odcinac od wszystkiego. W ten sposób funkcjonowalem. I tak pewnego dnia majac wszystkiego dosyc, po prostu nie poszedlem do pracy... Ostatecznie moje zwolnienie trwalo caly rok i na jego poczatku trafilem na oddzial dzienny psychiatryczny w Kielcach, gdzie bylem 4 miesiace i szczerze mi to pomoglo. Odcialem sie od toksycznej atmosfery w pracy, wyciszylem. Zaczalem hobbystycznie handlowac plytami winylowymi i szybko uznalem, ze chce sie tym zajac na powaznie. Adoptowalem tez kota, co uznawalem za najlepsza decyzje w moim zyciu. Poznalem tez kilka bardzo waznych dla mnie osob. Wkrecilem sie w pomaganie zwierzętom. Czulem, ze moje zycie ma w koncu jakis sens. Niestety po alkohol zaczalem siegac coraz czesciej, rowniez w tygodniu. Zaczalem robic tez dlugi. Po kolejnym roku siedzenia w domu (świadczenie rehabilitacyjne) i sukcesywnym brnieciu w dlugi, kwota nalezna z chwilowek wynosila okolo 40 tys, ale mialem plan. Zdecydowalem sie sprzedac mieszkanie, podzielilem sie pieniedzmi z bratem, ze swojej części splacilem dlugi i zwolnilem sie ostatecznie z pracy (przez dwa lata wciaz pozostawalem tam zatrudniony). Wynajalem mieszkanie i zalozylem firme, w koncu moglem zajac sie na powaznie handlem plytami, majac kapital. I naprawde wszystko moglo byc pieknie. Okres mojej dzialalnosci to zaledwie poltora roku... Zarabialem roznie, czasem 2-3 tys w miesiącu, a czasem 6 tys. Czasem trafialy mi sie okazje, gdzie kupowalem album za kilkaset zl a sprzedawalem za 1000 euro... Mozna bylo z tego zyc nie wychodząc z domu... Imponowalo mi, ze wysylam plyty na caly świat, ze rozmawiam z kolekcjonerami z calego swiata. Niestety alkohol stal sie juz bardzo waznym elementem mojego zycia. Tlumaczylem sobie, ze zabijam w ten sposob lęki, ze pomaga mi to zaakceptowac samego siebie, czego nigdy nie potrafilem zrobic. I chociaz w jakims stopniu byla to prawda, to jednak nie chcialem widziec tego, ze alkohol bardziej nakręca moje natretne mysli i lęki. Zwieksza pogarde do samego siebie. Czasem popadlem w wieksze dlugi niz poprzednim razem. Bywalo, ze pilem samotnie w srodku nocy i plakalem, widzac, ze moi znajomi ogarniaja zycie, normalnie chodza do pracy, funkcjonuja jak ludzie. Nie maja oszczędności, szczypia się z pieniedzmi, ale ogarniaja i sa szczęśliwi, a ja? Rozwalam kase, i to nie swoja... pije, upadlam sie. Zylem juz jak menel. Zaniedbywalem proste czynnosci zyciowe, po ostrym piciu, dnia następnego czasem spalem do wieczora. W tamtym okresie kumpel zalatwil mi prace, w miejscu gdzie sam pracowal. Moglem chodzić tam codziennie, a nie potrafiłem przepracowac calego tygodnia, zeby nie zapic w jakis dzień. I mimo tego, ze problem do mnie docieral, tlumaczylem sobie, ze nie jestem alkoholikiem , bo nie pije nigdy wiecej niz 4 dni w tyg (to ciekawe, ale kiedys pojawila mi się obsesyjna mysl, i zakaz siegania po alkohol częściej - balem sie tego... To taki "pozytywny aspekt" OCD),ze pije glownie piwa, rzadko mocny alkohol, ze moj przyjaciel ktory cierpi na schizofrenie, od którego wynajmowalem mieszkanie pije codzien - ja przecież tego nie robię! Naturalnie zaniedbywalem aukcje, kupowalem plyty, na ktorych nie zarabialem, badz nawet tracilem. Dzialalem chaotycznie. W koncu w lipcu biezacego roku oglosilem upadlosc i zamknalem firme. Dlug tym razem wynosil 80 tys... Ja zas 1 wrzesnia musialem wyniesc sie z mieszkania, ktore wynajmowalem, i ktore zrujnowalem... I tak we wrzesniu rozpoczal sie moj koszmar, choc w istocie trwal on juz kilka lat... Ostatnie 3,5 miesiąca to dwa pobyty w szpitalu psychiatrycznym, kilka dni bezdomnosci, pobyt we wspolnocie Cenacolo, i znow szpital... Jednak od poczatku - 1 wrzesnia opuscilem wynajmowane mieszkanie, zostawilem swoje koty u kolezanki, zas ja mialem zaczac pracować u przyjaciela w firmie. Chcialem wynajac jakies mieszkanie, ale nie mialem na tyle kasy. Nie mialem za bardzo tez od kogo pozyczyc. Wiec uznalem, ze w tej sytuacji dobra opcja jest szpital psychiatryczny. I tak chcialem zalatwic sobie rente na OCD. Pomyslalem, ze pobede tam najwyzej 2,3 tyg, wyjde, kumpel pomoze z mieszkaniem i praca, odbiore zwierzaki od kolezanki i zaczne od nowa. Nadal nie docieralo do mnie co tak naprawde robiłem, jak zylem i do czego doprowadzilem. Szybko jednak wszystko o mnie, cala prawda wyszla na swiatlo dzienne. Najpierw odwrocila sie ode mnie najlepsza przyjaciolka, ktora po prostu oszukalem. Napisala mi, ze jestem klamca i manipulantem. Ze po tym jak potraktowalem swoje zwierzaki, do czego doprowadzilem, nie chce mnie juz znac. Nie rozumialem tych slow. Dlaczego tak o mnie mowi? Dotarlo to do mnie dopiero pozniej. Za pozno. Tego samego dnia przyjaciel poinformowal moich rodzicow, ze jestem w szpitalu. Dowiedzieli sie o długach. Szybko wyszlo, ze jestem alkoholikiem. Rowniez nie odrazu do mnie to dotarlo. Wypieralem to. Kumpel powiedzial mi, ze kolezanka u ktorej zostawilem koty jest na mnie wsciekla. Pamietam, ze zapytalem - "dlaczego?" Nic do mnie wowczas nie trafialo. Odparl z zazenowaniem - "bo ja oszukales. Oszukales ja, a ona ciebie nigdy. Zawsze mowila ci prawde". Wtedy uzalalem sie nad soba, pisalem i dzwonilem do bliskich. Powtarzalem jak bardzo mi przykro, jak bardzo zaluje tego jak zylem i jak bardzo chce sie zmienic. Byly to tylko slowa. W istocie mialem poczucie winy, ale nie rozumiałem jeszcze niczego. W glowie mialem totalny chaos, myslalem tylko o tym, ze nie moge byc w szpitalu. Musze jak najszybciej stad wyjsc, poskladac sie i naprawic relacje z bliskimi, odzyskac koty. I tak po tygodniu opuscilem szpital po raz pierwszy. Bez planu co dalej. Pamietam 8 wrzesien, dzien wyjscia ze szpitala, byl ostatnim kiedy pilem alkohol. Tego dnia pierwszy raz spalem na ulicy. Mimo, ze mialem jeszcze kase. Wolalem sie jednak nachlac. I kiedy wytrzezwialem powiedzialem sobie, ze koniec. Od tego momentu mija 3 miesiace i kiedy mysle o alkoholu czuje wstret. Wiem, ze sie nie zlamie. Przez te 3 miesiące nawet nie mialem ani jednej pokusy. Mimo tak beznadziejnej sytuacji. Tyle, ze to wszystko doszlo do mnie zbyt pozno... Wracajac - na kilka dni wynajalem nocleg i nie bardzo wiedzac co robić dalej, postanowiłem wrócić do szpitala. Tym razem na tak dlugo jak bedzie trzeba. To "dlugo" oznaczalo u mnie bodajze 11 dni. Znow wypisalem sie na wlasne żądanie, zas w czasie pobytu tam robiłem to co za pierwszym razem, czyli uzalalem sie nad soba. Nie szukalem zadnej terapii, nic. Wyszedlem, jadac prosto ze szpitala na rozmowe o prace i o dziwo zostalem przyjety. Jednak nie bardzo mialem gdzie sie podziac. Szczerze nie wiem co wowczas myslalem, czego chcialem. Bylem w calkowitym chaosie. Jak mam pracowac, skoro nie umiem zniesc poczucia winy, nie mam gdzie mieszkac, jak mam sie poskladac? I tak na kilka dni trafilem na ulice. Spalem na klatce, na lawce, szwedalem sie bez celu. Co najlepsze mialem jeszcze troszke kasy, ale bylo mi obojetne, gdzie bede spal. Pamietam, ze ktoregos dnia zostawilem pod salonem u kolezanki troche karmy dla swojej kotki. Napisalem wiadomosc, ze zostawiam to na zewnatrz. Nie chcialem by kolezanka musiala na mnie patrzeć. Dotarlo juz do mnie kim, a raczej czym sie stalem i bylo mi zwyczajnie wstyd pokazac sie jej na oczy. A chcialem jeszcze zachowac sie jak czlowiek. W tamtych dniach zastanawialem sie co mnie jeszcze trzyma przy zyciu. Bliscy odwrocili sie, tak niewiele osob mi zostalo. Zaczalem panicznie szukac jakiegos odwyku, czegokolwiek. Pomogl mi przyjaciel - po raz kolejny. Wciaz mi powtarzal, zebym sie nie uzalal i zaczal dzialac, ze zawiezie mnie wszedzie, tylko musze sie leczyc. Nastepnym krokiem byla wspolnota religijna Cenacolo. Wlasciwie znalazla to moja Mama. Już podczas mojego pierwszego pobytu w szpitalu. Wowczas nie chciałem o tym słyszec. Teraz chcialem jakiejkolwiek pomocy. W koncu zrozumialem, ze mam ogromny problem. Przyjaciel oplacil mi nocleg pod miastem i umowilem sie na spotkanie wstepne do Tych, gdzie czlonkowie wspolnoty mieli wyjasnic jak wyglada zycie tam. Przyjaciel byl w stanie nawet pozyczyc samochod z wypozyczalni, zeby mnie tam zawiezc. Ostatecznie pojechalismy we dwoch z moja Mama. Mimo niezrecznej sytuacji, moja Mama chciala jechac z nami. Po tym spotkaniu bardzo mi ulżyło. Poczulem, ze jest nadzieja. Pojde tam do tej wspolnoty, dojde do siebie, wroce i stane na nogi. Naturalnie balem sie, ze nie ma tam dostepu do psychologa, psychiatry, nie ma mozliwosci brania lekow i miejsce to ma charakter religijny, co w kontekście moich pogladow moze ma mniejsze znaczenie, jednak natrectne mysli moga mnie dreczyc silniej niz zwykle. Wtedy jednak o tym nie myslalem. Lęki zeszły na drugi plan. Prawde mowiac dosc znacznie mi odpuscily. W tamtym momencie zylem jedynie ogromnym poczuciem winy za to do czego doprowadzilem i jak traktowalem bliskich. Kiedy wyszedlem ze spotkania, pamietam moment kiedy Mama przytulila mnie. To bylo wspaniale uczucie. Poczulem, ze jest nadzieja. Wszystko sie ulozy. Po miesiacu koszmaru, teraz zaczne od nowa. Nastepne, drugie i ostatnie takie spotkanie mialo byc za tydzien. Rodzice oplacili mi nocleg poza miastem, ja odwiedziłem dom rodzinny, i moglem po miesiacu zobaczyc mojego ukochanego kota, ktorego przygarneli. Uwierzylem, ze zdolam go odzyskac. Ostatecznie cala procedura dolaczenia do Cenacolo trwala niemal miesiąc. Po drugim spotkaniu, trzeba bylo czelac tydzien na tzw. dwa dni robocze (od 9-17). Osobno, tydzien po tygodniu. Pozniej tydzien na przydzielenie do konkretnego domu (w Polsce sa takie cztery). W tym czasie mieszkalem pod miastem, pomagalem przyjacielowi w pracy i odwiedzałem rodzicow. Naprawde bylem pelen nadziei, ze zdolam sie sie poskladac, ze teraz juz bedzie tylko lepiej. Nawet uwierzylem, ze zdolam naprawic relacje z tymi bliskimi, ktorzy juz przestali się do mnie odzywac. Napisalem list do kolezanki, u ktorej zostawilem koty. Cale 30 stron. Historia mojego zycia, cala prawda. Chcialem sie z tym z kimś podzielić. Kiedy poszedlem do Niej zaniesc jej ten list, zabolalo mnie to, ze w jej oczach nie widzialem zlosci. Jedynie zal, smutek. Czulem się potwornie, ale wierzylem jeszcze, ze kiedys mi wybaczy. Wierzylem, ze inna przyjaciolka, ktora sie ode mnie calkiem odwrocila tez moze zdola kiedys ze mna chociaz porozmawiac. Kumpel, ktorego mieszkanie zrujnowalem, ktory sam ma problem z alkoholem - ze jeszcze kiedys nasze relacje beda jak dawniej. W tamtym czasie mialem takie myslenie, ze moze odpuscic ta wspolnote, sprobowac isc do pracy i jakas terapie dochodzaca raz w tygodniu, ale uwwzalem, ze to znow chaotyczne dzialanie, a ja potrzebuje czasu. Lekarz ostrzegal mnie, ze tam natrectwa mi sie odpala, ze musze brac leki. Bylem pelen obaw, ale zignorowalem to. Przypomnialem sobie slowa lekarki skierowane do moich rodzicow, gdy trafilem do szpitala po raz pierwszy. Powiedziala wowczas im, ze natrectwa sa na dnie moich problemow i moge poradzic sobie bez lekow. Nie chcialem tez po raz kolejny zawiesc. Rodzicow i przyjaciela, ktorzy wlozyli duzo energii w pomoc dla mnie. Tak wiec mimo rosnacych obaw, dolaczylem ostatecznie do wspolnoty Cenacolo, gdzie wytrzymalem miesiąc... Pobyt we Wspolnocie Cenacolo. Jest to bardzo specyficzne miejsce, ktore pomaga wielu ludziom. Wielu sie tam nawraca. Ja poszedlem tam nie w tym celu. Chcialem dojsc do siebie. W pełnej izolacji, bo czlowiek jest tam odciety od swiata zewnętrznego bez telefonu, internetu, wlasciwie bez niczego chcialem sie wyciszyc i po paru miesiącach wrocic do zycia. Rodzice obiecali mi, ze pomoga mi stanac na nogi kiedy wyjde. W Cenacolo byly proste zasady, z ktorych cześć naprawde mi odpowiadala - wstawanie o 6 rano, staly rytm dnia, nie siadanie i nie opieranie sie podczas pracy. Niestety izolacja okazala sie dla mnie nie do zniesienia. Byla tam dziwna zasada, ze nowi nie mogli rozmawiac z ludzmi ktorzy byli tam mniej niz pol roku. Ponadto przez pierwszy miesiac mialem tzw opiekuna, ktory nie opuszczał mnie na krok. Na chwile nie moglem zostac samemu. A kilka h dziennie spędzane na modlitwach - rozance, koronki, msze, to bylo cos nie tylko dla mnie absurdalnego, ale nade wszystko powodowalo, ze moje natrectwa na tle religijnym zaczely sie odpalac, jak ostrzegal mnie lekarz. Po tygodniu pobytu, byla sytuacja kiedy dwoch chlopakow rozmawialo o wyjsciu na zewnatrz. Jeden powiedzial, ze boi sie korzystac z internetu, ze nie bedzie chcial tego robic, ze na zewnątrz bedzie chcial sie odciac od wszystkiego. Pomyslalem, ze to chore - nie internet jest zly, tylko ludzie wykorzystuja czesto technologie w zly sposob. Marnuja czas. Sam internet umożliwia rozwijanie pasji, zapewnia dostep do wiedzy, informacji na każdy temat. I zaczalem powtarzac to zdanie w glowie, odczuwajac znany mi lęk - wkrecac sobie, ze po wyjsciu stad juz nigdy nie bede mogl korzystac z internetu. Znany schemat - powtarzanie sekwencji w glowie przerywanej obsesyjna mysla i lęk. Zaczalem zastanawiac sie czy w ogole obsesyjna mysl sie pojawila, czy odrazu sam lek? Zapetlilem się w tym. Doszla presja czasu - jako, ze przezuwalem ta mysl podczas mszy świętej, pojawila sie kolejna mysl, ze mam czas by przetworzyc ta sekwencje w glowie bez zaklocen przez mywli natretne do konca mszy. Inaczej wiadomo co... Wpadlem w panike. Nie wiem czy opisalem to jasno, ale mysle ze osoby z OCD wiedza o co chodzi. Lęk towarzyszyl mi przez nastepne dni, chodzilem zawieszony, nie moglem sie na niczym skupic. Inna sytuacja - kiedy gralismy w jakas gre, pytania i szybką odpowiedź - mialem wymienic trzech znanych gitarzystow. Pozniej zaczalem w glowie tworzyc sekwencje mysli - wymienialem sobie 10 gitarzystow, a mysl przerywaly mi podle obsesyjne mysli. Czulem lęk, ze musze przetworzyc ta sekwencje bez zakłóceń myslami natretnymi, inaczej nie bede mogl już nigdy słuchać muzyki granej przez gitarzystow ktorych wymieniam w myslach, bo jesli bede jej sluchal to będzie oznaczalo, ze oddalem dusze zlu... Taka sytuacja miala miejsce podczas uczestnictwa w modlitwie różańca. Znow pojawila się presja czasu - mam czas do konca modlitwy. Znow wpadlem w panike, im blizej bylo do konca, tym mysli natretne byly silniejsze, intensywniejsze. Skonczyli moditwe a ja czulem, ze nie zrealizowalem natrectwa. Wpadlem w panike. Po 3 tygodniach pobytu we wspolnocie wiedzialem juz, ze musze stamtad odejść. Zamierzalem porozmawiac z chlopakiem odpowiedzialnym za dom. Zaczely pojawiac sie mysli natretne, ktore osciagaly mnie od tej rozmowy. Podobnie jak wtedy gdy zakladalem firme. Tym razem uderzajace w bliskie osoby i moje pasje. "nie mogę porozmawiac z nim dzis, bo jesli to zrobię, to nie bede mogl juz nigdy spotkać sie z dana osoba. A jesli to zrobie, to bedzie oznaczalo, ze oddalem dusze zlu" i tego typu mysli. Pozniej nastepnego dnia, kolejne, ze dzis nie mozemy porozmawiac bo - i tu inne ograniczenia. Pozniej, ze w tym tygodniu nie moge stad odejsc. W koncu mysl, ze nie moge odejsc w tym tygodniu i nie moge realizowac zadnej ze swoich pasji. Nie moge słuchać muzyki, juz nigdy. Nie moge robić już nic, co sprawa mi radosc. Nie mogę byc szczesliwy, juz nigdy. Najgorszy lek jaki kiedykolwiek mialem. W tamtych dniach widzac co sie dzieje, jak zwykle w takich sytuacjach wytworzylem antymysl - by nie postapic zgodnie z natrectwami, nie ulec im, przysiaglem Bogu, ze stad wyjde w tym tygodniu. I znow w glowie powstal impas. Co bym nie zrobil bedzie zle. Znów pojawiła sie panika. Ostatecznie porozmawialem z chlopakiem, ktory byl moim opiekunem - juz kilkukrotnie rozmawialiśmy o moich natrectwach, staral sie to zrozumieć. Zadzwonil do chlopaka odpowiedzialnego za dom, wsadzili mnie w pociag i wrocilem do domu. Po miesiacu pobytu. Nie wiedzialem czego sie spodziewać. Bylem zdruzgotany, tkwiąc w przekonaniu, ze moje zycie nie ma juz sensu skoro nigdy juz nie mogę byc szczesliwy. Leki mna zawładnęly. Juz dawno nie czulem takiego stanu. ZAKOŃCZENIE tak po powrocie z Cenacolo, rodzina nie chciala mnie znac. Przyjaciel znow zawiozl mnie do szpitala. Tego samego. Trafilem do punktu wyjscia. Do miejsca, gdzie nie ma zadnej pomocy, zadnej terapii. Placowka pozbawiona zadnego sensu. Gdzie ludzie z nerwicami i depresjami dziela sale z ludźmi odklejonymi od rzeczywistosci. Na poczatku trafilem na sale ze swirem, ktory chodzi i gada sam do siebie, ma jakies tiki, rozbija sienpo szafkach, pluje... Pielęgniarki maja to gdzies. Nie ma szans by czuc sie lepiej patrzac na niektore sytuacje... Po kilku dniach rodzice jednak odezwali sie, wciaz o mnie walcza z jakiegos powodu. Od lekarza uslyszeli, ze tutaj nie widza we mnie osoby chorej. Nie wiem skad taki wniosek, skoro z lekarzem rozmawialem dwa razy po kilka minut... Po blisko 3 tyg tutaj opuszczam to miejsce, jutro mam rozmowe o pracę. Zamierzam pojsc na terapie raz w tyg i osobno zapisać sie na miting AA. W zanadrzu mam dostac skierowanie do Gliwic na terapie 3 miesieczna (Familia). Gdyby nie udalo mi sie poskladac, chce miec alternatywe. Mam jeszcze przy sobie garstke ludzi i odrobine woli walki, chociaż tak trudno mi zaakceptowac ten stan rzeczy. Nie moge pogodzic sie z bezpowrotna utrata niektorych tak ważnych dla mnie osob. Mysle o okresie przed dolaczeniem do Cenacolo. Kiedy mialem tak duze nadzieje na naprawe relacji z bliskimi. Teraz juz w to nie wierze. Mozna walczyc z obsesyjnymi myslami, z lękami, z alkoholizmem. Ze wszystkim, ale nie z poczuciem winy. Tego nie jestem w stanie zaakceptowac. Nie wybacze sobie tego nigdy. Mysle o przyjaciolce, ktora zerwala ze mną kontakt, gdy bylem w szpitalu pierwszy raz. Nie moge zniesc tego, ze juz nigdy nie wyjdziemy na wspolny spacer jak niegdys. Mysle o kolezance, u której zostawilem zwierzaki. Wierzylem, ze zdolam jakos naprawic ta relacje. Gdy mysle, ze juz nigdy nie zajrzę do jej salonu pielegnacyjnego dla zwierząt na taka zwykla rozmowe, tak po prostu pozartowac, posiedziec wspolnie... O przyjacielu, ktorego mieszkanie zrujnowalem... Owszem, razem plynelismy. On takze ma spory problem z alkoholem... Dzialalismy na siebie zle obaj, wiem to. Nie mogę sie z tym jednak pogodzic. Nsie wierze, ze kiedykolwiek bede w stanie rozmawiac z rodzicami szczerze, od serca. Zawsze beda klotnie. Moi rodzice uwazaja, ze to zle ze chce teraz isc do pracy. Zle w kontekscie syndyka, ktory nade mna ciazy. Jednak ja wiem, ze nie uciekne od dkugow, i nawet nie chce tego robic. Chce sie poskladac. Jescze chce. Mysle o swoich zwierzakach. Wciaz jeszcze mam nadzieje, ze odzyskam kota, ktory jest teraz u rodzicow. Moja kotka, ktora zostala u kolezanki ma juz nowy dom... Pomagalem zwierzętom, bralem bezdomne zwierzeta do siebie, szukalem im domow, a doprowadzilem do tego, ze moje wlasne bylyby bezdomne gdyby nie rodzice i kolezanka... Uslyszalem kilkukrotnie slowa, ze musze zaczac od wybaczenia sobie. Wiem, ze tego nie zrobie nigdy. Nie wiem dlaczego jeszcze sie nie poddalem. Co tak naprawde trzyma mnie przy zyciu. Jednak jeszcze chce walczyć, jeszcze probuje. Mysle, ze pora zakonczyc ten bardzo dlugi wpis. Jesli ktokolwiek dotrwal do konca, dziękuję. Jestem wdzieczny, ze moglem sie tym z kims podzielić.
Katja
Dyżurny na forum Odważny VIP
Posty: 1179
Rejestracja: 23 września 2019, o 00:43

15 grudnia 2022, o 11:40

"Ktos kto boi sie np HIV, moze sie zbadać by przekonac się, ze nic mu nie dolega. Czy da sie przekonac, ze nie oddalo sie duszy zlu? Można w to wierzyc , badz nie. Jednak przekonania miec nie mozna. Chyba dlatego to tak silne."

Myślisz się. OCD opiera się na chęci posiadania poczucia, które jest zawsze kwestią subiektywną. Osoba, która boi się HIV na poziomie logicznym, będzie rozumiała, że przecież zrobiła badania i wszystko jest ok, ale co z tego jeśli w jej głowie stale będą krążyć myśli w rodzaju: "a co jeśli się pomylili i to nie moje wyniki", "a co jeśli wtedy jeszcze go nie miałem, ale teraz już tak" (taka osoba może myśleć, że zaraziła się niemal dokładnie w chwili, w której o tym myśli i dlatego wcześniejsze badanie tego nie wykazało, robi więc kolejne i historia się powtarza i tak bez końca). Czy osoba, która uparcie myje ręce nie wie, że już je umyła? No wie, ale nie ma poczucia, że jest ok, bo pojawiają się wątpliwości, że może je jednak niedostatecznie umyła, a może wcale, tylko nie pamięta tego , więc myje je po raz kolejny, kolejny i kolejny. Żeby wyprzeć myśli/emocje, próbuje wbić to w jakiś rytuał tj. np. muszę zrobić to 5 razy, wtedy będą czyste. Co czasem na chwilę pomaga (a w rzeczywistości jedynie umacnia obsesje), a czasem nie i trzeba robić coś 10 razy czy 15.


"Umysł sam podsuwa rozne treści natretnych mysli, i te ktore sa dla nas zbyt lagodne odchodza, a te ktorych boimy sie najbardziej staja sie intensywne, a nieleczone, potrafia zniszczyc zycie."

Precyzyjniej to te, którym nie poświęcasz uwagi przemijają, bo taka jest natura myśli, natomiast te, które próbujesz wypchnąć, z którymi dyskutujesz, nadajesz im wartość, te SAM zatrzymujesz. Zatrzymujesz je rangą, którą im nadajesz, która uderza z każdego Twojego zdania. Problemem nie jest wiec sam lęk, ale to, że chcesz się go pozbyć.

"Odparlem wowczas, ze znam same mechanizmy a nie umiem sobie z tym radzic)."

Pozwolę się nie zgodzić, znasz je bardzo powierzchownie, to raz, dwa nie potrafisz się w tym poruszać (w OCD).

Udało mi się częściowo przebrnąć, myśle że Cenacolo, to nie był dobry pomysł (delikatnie rzecz ujmując). Moim zdaniem potrzebujesz terapii AA i przede wszystkim, terapii dla osób z OCD z kimś naprawdę doświadczonym. Myślę, że Twoja fiksacja religia ma dużo wspólnego z tym:"Wtedy wykrztalcilem w sobie taki schemat, ze jesli nie bede tego robil to Bog mnie ukarze." i z osobą Twojej mamy.


Pozdrawiam i pamiętaj nie ma takiego dna, od którego nie da się odbić.
https://www.czlowiekczujacy.pl

Niestety nie jestem w stanie odpowiadać na wszystkie wiadomości na priv, dlatego zrobiłam bloga.
marta87
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 5
Rejestracja: 21 czerwca 2018, o 20:47

4 marca 2023, o 14:05

Ja też tak mam tylko że myśli bluźnierczych i seksualnych mam kilkanaście razy na minutę. Bardzo ciężko z tym walczyć. Pozdrawiam
zxz25
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 168
Rejestracja: 16 października 2021, o 14:28

6 marca 2023, o 11:43

marta87 pisze:
4 marca 2023, o 14:05
Ja też tak mam tylko że myśli bluźnierczych i seksualnych mam kilkanaście razy na minutę. Bardzo ciężko z tym walczyć. Pozdrawiam
Ten kolega powyżej popełnia podstawowy błąd, doszukuje się sensu w bezsensie. Temat obsesji czasem wynika z ważnych dla nas wartości, ale często jest w dużej mierze... Przypadkowy. A potem już sami się fiksujemy. Podam przykład. Jedna z moich sióstr ma lekkie natręctwa związane z odpowiedzialnością, sprawdza zamki i kurki z gazem , ale nie jest to jakaś nerwica, która przeszkadza jej w codziennym życiu. Druga siostra jest hipochondryczką, u niej zachowania zachowawcze są już daleko posunięte, nosi w torebce termometr i wodę i sprawdza temperaturę nawet na spotkaniach towarzyskich. Trzecia, czyli ja, ma głównie natręctwa religijne. Wszystkie wychowywalysmy się w tym samym domu. Na początku również obwiniałam religię. Ale szczerze mówiąc byłam nieszczególnie wierząca osobą wcześniej. :D Na początku miałam DD, później ataki paniki, które przerodziły się u mnie w lęk przed chorobami, ale nigdy nie bałam się jakoś szczególnie chorób, więc mózg dalej aktywnie poszukiwał tego konika zaburzeniowego, który by mnie ściął z nóg. I tak czytając jakiś artykuł o nerwicy trafiłam na wzmiankę o chorobach psychicznych, opętaniu i to był strzał w dziesiątkę dla mojego mózgu. :DD
Według mnie kluczowe jest jak przy każdym natrectwie odpuszczenie doszukiwania się przyczyn, dlaczego mam takie natręctwa a nie inne. To "poszukiwanie" to dalej brak akceptacji niepewności. Po prostu najlepiej przyjąć, że wynikają one z mechanizmu lękowego i temat tu nie ma znaczenia.
Myśli są tylko myślami, nieważne jak bardzo są obrzydliwe, odpychające, katastroficzne. Nie spowodują magicznie żadnego wydarzenia. To nasz wybór, czy wykonujemy kompulsje. Nie utraciliśmy kontroli, lęk sam w sobie nigdy nie spowoduje utraty kontroli. Odpuszczenie wykonywania kompulsji, szukania zapewnień, akceptacji myśli, zwykłe siedzenie z lękiem jest bardzo ciężkie na początku, to jest praca, a jej efektów nie zobaczymy w jeden dzień. Ale pewnego dnia przyjdą. Mówię to z własnego doświadczenia, pokazują to też historie innych.
Podstawy na początek dla każdego nerwicowca:
Kanał na YT (Divovick 3 sezony):
https://youtube.com/channel/UCiWlDE21eDlcMr0wscWEGFA
Pomocne posty z forum:
spis-tre-autorami-t4728.html
Blog Katji:
www.czlowiekczujacy.pl
Książki:
"Pokonałem nerwicę" Grzegorz Szaffer
Blog po angielsku (z książka "Bez lęku i bez paniki"): www.anxietynomore.co.uk
Strona www Victora (są tam pomocne nagrania i wpisy): www.emocjobranie.pl
ODPOWIEDZ