Ogłoszenia:
1. Nowi użytkownicy, którzy nie przekroczą progu 30 napisanych postów, mają zablokowaną możliwość wstawiania linków do wszelakich komentarzy.
2. Usuwanie konta na forum - zobacz tutaj: jak usunąć konto?

Mój "szkodnik"

Forum poświęcone: nerwicy lękowej, atakom paniki, agorafobii, hipochondrii (wkręcaniu sobie chorób), strach przed "czymś tam" i ogólnie stanom lękowym np. lęk wolnopłynący.
Możesz dopisać się do istniejącego już tematu lub po prostu stworzyć nowy.
Tutaj umieszczamy swoje objawy, historie, przeżycia. Dzielimy się doświadczeniami i jednocześnie znajdując ulgę dajemy innym pocieszenie oraz swego rodzaju ulgę, że nie są sami.
ODPOWIEDZ
Piotr
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 16
Rejestracja: 4 lutego 2016, o 13:24

4 lutego 2016, o 13:26

Nazywam się Piotr i mam 25 lat. Mieszkam w niezbyt dużym, ale też nie małym miasteczku z rodzicami. Od 20 roku życia zacząłem prowadzić swoją działalność gospodarczą. Studia rzuciłem, bo wydaje mi się teraz, iż nie byłem na to gotowy i nie potrafiłem się uczyć czegoś na pamięć. Zawsze wolałem „coś” gdzie trzeba ruszyć głową, a nie wykuć na blachę. Firmę założyłem z tego względu, ponieważ nie chciałem nic nie robić oraz pomóc tacie. Tata zajmował się kilkoma gałęziami biznesu. Do jednej z nich szczególnie mnie ciągnęło i tym się zająłem. Miałem o tyle łatwo, iż od razu na dzień dobry miałem miejsce, aby to wykonywać oraz trochę prymitywnych maszyn (na dzień dzisiejszy). Tak się tą pracą pochłonąłem, iż przestałem mieć zły kontakt ze swoją dziewczyną, wcześniej z nią mieszkałem gdy zaczynałem studia w Poznaniu. Zaczęliśmy się kłócić o byle co, rozstawaliśmy się i wracaliśmy do siebie. Miała mi za złe, że więcej przebywam w domu rodzinnym niż z nią. Może miała racje? Nie wiem. W końcu ona zdecydowała (po raz setny ), że nie chce ze mną być. Po około miesiąca miała już innego chłopaka. Strasznie wtedy cierpiałem, ale jakoś sobie z tym poradziłem.

Po analizie sądzę, że moja historia tego „szkodnika” zaczęła się w ubiegłym roku w maju na 30-leciu ślubu moich rodziców. Na imprezie było sporo zdjęć z ich młodości oraz zdjęć gdy ja i moje siostry byliśmy mali. Tego wieczoru sporo wypiłem alkoholu i byłem mocno pijany (w tamtym okresie często upijałem się ze znajomymi). Na drugi dzień po imprezie jak to po piciu miałem kaca. Zawsze jak to większość ludzi na kacu, leżałem w łóżku, dużo piłem i drzemałem do południa. Tamtego dnia jednak czułem pewien niepokój związany z tymi zdjęciami. Zacząłem rozmyślać o tym, że to już było i nie wróci. Moi rodzice byli młodzi i już nie będą, ja byłem mały, ale już nie będę. Rozmyślenia te trwały jedynie w tamtym dniu.
Przez około 2-3 miesiące nic się nie działo, aż do dnia w którym byłem u swojego kuzyna. Poszliśmy na imprezę do znajomego. Na imprezie był alkohol oraz niektórzy brali narkotyki (amfetaminę). Ja piłem piwa. „Znajomi” namawiali mnie abym spróbował amfetaminy. Po mimo wypitych sporo piw miałem na tyle trzeźwy umysł, że odmawiałem, bo po prostu boje się takich rzeczy brać (czasami sobie zapalałem „trawkę” ze znajomymi). Śmiali się ze mnie, że jestem ciota, że jest po tym super. Ja szedłem w zaparte i nie wziąłem. Po tej nocy miałem kaca giganta, nie mogłem prowadzić samochodu, poprosiłem kolegę aby prowadził i odwiózł mnie do domu. W domu nie było rodziców, bo wyjechali na kilka dni nad morze. W to popołudnie byłem sam w domu. To co się działo wtedy ze mną było czymś strasznym. Serce mi dudniło, nie mogłem się skupić na oglądaniu telewizji, nie mogłem się zdrzemnąć a byłem zmęczony. Wpadłem w taką panikę, że zaraz umrę, że ześwirowałem. Zadzwoniłem o pomoc do taty, ten zadzwonił do swojego przyjaciela który jest lekarzem. Kazał mi przyjechać do siebie do szpitala, bo akurat miał dyżur. Śmiał się ze mnie że nieźle poszalałem, ale mi wcale nie było do śmiechu. Chyba to zauważył. Uważam go za jednego z lepszych lekarzy. Pytał mnie czy tylko piłem czy coś brałem. Oczywiście odpowiedziałem, że tylko piłem bo tak było. Chociaż później przypomniałem sobie, że raz tej nocy zostawiłem kufel piwa i poszedłem do toalety. Może coś mi „dla żartów” dosypali? To już nie ma znaczenia. Zrobił mi EKG serca – wszystko ok. Badanie krwi – wyniki jak „młody Bóg”. Dostałem zastrzyk w tyłek i kroplówkę na wzmocnienie. Wróciłem do domu jeszcze trochę oszołomiony i wystraszony tą sytuacją, ale czekali już na mnie moi rodzice którzy wrócili, bo się o mnie martwili.
Od tego momentu co jakiś czas rozmyślałem o życiu. Myśli typu „szkoda, że kiedyś wszyscy umrzemy i nic nie będzie”. Mimo to jako tako normalnie funkcjonowałem.


Kolejnym nieprzyjemnym wydarzeniem które pamiętam był wyjazd z kolegami na Ukrainę. Był to koniec roku, jakoś listopad. W noc którą wyjeżdżaliśmy był atak terrorystyczny we Francji. Wszędzie smówiono na bieżąco co się tam dzieję. Z uwagą i strachem słuchaliśmy radia. Przez większość podróży siedziałem jak kołek i bałem się jechać na Ukrainę, przez te zamachy oraz wiadomo u nich też nie jest za kolorowo, ale tłumaczyłem sobie, że będziemy blisko granicy z Polska i nic nam nie grozi. Wypiłem dwa piwka na rozluźnienie i obudziłem się na granicy. Trochę mnie przeraziła jaka panuje tam bieda i często chodzący zmęczeni i przerażeni żołnierze wracający z frontu walk. Pomimo tego było fajnie. Poszliśmy na imprezę, upiliśmy się. Na drugi dzień kac, chociaż z początku nie było tak źle. Do momentu gdy nie poszliśmy obejrzeć sławnego cmentarza Orląt Lwowskich. Czułem się tam strasznie widząc groby. Znowu ciągle myślałem o śmierci, że każdego to czeka. Czy to biedny czy bogaty, czy to doktor czy to stolarz. Strasznie mnie to przerażało i w sumie przeraża do teraz. Serce mi strasznie waliło, czułem straszny ucisk w klatce, czułem zimny pot, myślałem ze zaraz się przewrócę i umrę. Koledzy zauważyli ze jest ze mną coś nie tak. Powiedziałem im tylko, że boli mnie serce i muszę iść na badanie jak wrócę, bo było mi głupio się przyznać co mnie opętało. Przez cały dzień czułem się strasznie. Zwieńczeniem wszystkiego była podróż autobusem. Na jednym z przystanków wszedł człowiek wyglądający jak arab, na dodatek z walizką! Usiadł na dodatek przede mną… A przypomnę – dzień wcześniej były zamachy. Teraz pisząc to trochę chce mi się śmiać. Ale wtedy myślałem, że umrę ze strachu. Chciało mi się płakać, krzyczeć, uciekać stamtąd, co chwile się szczypałem czy jeszcze żyję, czekałem aż walizka wybuchnie. Chciałem być już w domu. Całą podróż w do domu w samochodzie nie spałem (jakieś 20godzin), bo mnie cały czas dusiło w klatce i czułem lekki niepokój. Bałem się nawet jak koledzy prowadzili samochód, że zaraz coś się stanie.

Od tamtego momentu często pojawiało się dudnienie serca i ucisk w klatce. Bałem się, że umrę.
Rozmawiałem o tym z moją mamą. Nie mogłem już wytrzymać i chodziłem dookoła niej, aż w końcu zapytała co jest. Opowiedziałem jej o tym płacząc przy tym jak dzieciak. Zmartwiła się, ale porozmawiała ze mną i na chwilę jakby mi wszystko ulżyło. Uważam ją za bardzo mądrą osobę, ale jest też bardzo wrażliwa i nie chce jej martwić moim stanem. Boję się o moich rodziców, mieszkam z nimi i widzę, że się starzeją. Boli mnie wizją, że kiedyś się rozstaniemy. Chociaż na dzień dzisiejszy są pełni zdrowia.
Teraz to trwa codziennie. Nie ma minuty bez której nie myślę o sensie życia. Boję się umrzeć. Ale ten stan czasami jest tak do niewytrzymania, że chciałbym już umrzeć. Parę razy przeszło przez myśl, żeby się zabić, ale po co, sprawiłbym cierpienie mojej rodzinie i bliskim. No i przecież boję się umrzeć! Myśląc o tym znowu zaczyna mnie coś boleć, dusić. Zaczynam szukać w tym głupim internecie co mi jest. Wychodzą mi różne choroby, takie że nie powinienem już żyć. Nic mi się nie chce, nie mam ochoty nic robić, bo nie widzę jakiegokolwiek sensu żeby coś zrobić skoro i tak umrzemy. Nie wiem skąd ludzie biorą motywację, żeby żyć. Wydaję mi się, że od pół roku ściągnięto mi klapki z oczu i potrafię sobie wyobrazić bez sens życia, a inni ciągle je mają założone i uważam ich za glupków. Poszedłem do znajomego lekarza, który ekhm załatwił mi pobyt w szpitalu na astmę, bo ciągle mnie dusiło w klatce, a jako dzieciak byłem alergikiem. Spędziłem 4 dni w szpitalu i naoglądałem się ludzi jak umierają. Znowu panika. Ale wracając do astmy. Niby wszystko ok, EKG ok, krew ok, zdjęcie płuc ok, szmery nie szmery pęcherzyków płuc ok, spirometria ok. Lekarz chyba żeby nie było głupio przepisał mi jakieś psikadła (Pulveril i Alvesco). Po 1,5 tygodnia odstawiłem. Nie czułem kompletnie po tym nic. Jak myślę o życiu to tak czy siak dusi w klatce. Więc to nie astma, tylko wszystko siedzi w głowie. Baardzo lubiłem biegać, teraz próbuję ale jest mi strasznie ciężko. Chcę biegać, żeby czuć się lepiej. Ale nawet podczas biegania o tym myślę.

Na koniec dodam, że firma w ciągu tych 5-6 lat sporo się rozrosła. Prosiłem w tym okresie, żeby tata dał sobie spokój w swojej branży, bo się wykończy i lepiej żebyśmy razem prowadzili biznes. Tak też się stało. Tata jest dla mnie wzorem do naśladowania, zawsze umie wyjść z sytuacji, ma gadane (ja na odwrót), chociaż często chce wziąć na siłę zbyt wiele pracy. Często mu o tym mówię, ale on się obraża, a ja wtedy się wystraszę. Jest to jednak branża bardzo trudna i stresująca. Dużo ludzi mnie oszukało, a ja się tym strasznie przejmowałem. Tata również. Chociaż wydaje mi się, że on jest z żelaza i nigdy się nie poddaje. Od pół roku było między nami kilka zgrzytów, głupkowatych. Ale ja jestem nerwus i zaraz brałem plecak, pakowałem się i mówiłem ze sobie jadę w nieznanym kierunku. Za 15min spowrotem rozpakowywałem plecak. Na ten stan w jakim jestem pewnie też to ma wielki wpływ. Jestem młody, a w sumie zajmuje się już tak poważnymi rzeczami. W sumie jeśli chodzi o cele zawodowe/finansowe to ich nie mam. Stać mnie na każdą zachciankę i to też chyba nie pomaga. Przez okres 5-6 lat tez nie miałem oprócz rodziców i sióstr nikogo bliskiego. To też mnie bardzo boli i jest mi samotnie i smutno, bo nie mam nawet dla kogo pracować. Raczej jestem nieśmiały i na spotkaniach ze znajomymi zbyt wiele z nimi nie rozmawiam i oni trochę się z tego śmieją. Czuję się wtedy, że myślą że jestem sztywniak, ale tak nie jest. Z kilkoma znajomymi których bardziej lubię, gdy jestem sam na sam rozmawiam normalnie i uważają mnie za jajcarza.
Większość moich dni wygląda identycznie. Pracuje, siedzę sam w pokoju w domu, pracuje, siedzę sam w pokoju w domu…

Po pierwszej wizycie u Pani psycholog przez jeden dzień czułem się dobrze, chociaż i tak myślałem o sensie życia. W piątek byłem z tatą po małego szczeniaka dla mamy, bo rok temu zmarła nam nasz pociecha i chcieliśmy jej zrobić prezent, bo od dłuższego czasu o tym mówiła. Jest przesłodki i zamiast się cieszyć to ja na niego patrzę i myślę o tym że co z tego skoro i tak umrzemy..
W niedzielę po południu odwiedziła mnie moja była dziewczyna (utrzymujemy kontakt), bo chciała zobaczyć psa.
Była u mnie jakieś 4 godziny. Czułem się wtedy strasznie, słuchałem i mówiłem coś, a myślami byłem gdzie indziej. Uświadamiając to sobie czułem się coraz gorzej. Miałem ogromną pustkę w głowie. Zaproponowałem obejrzenie filmu, aby jej nie słuchać i nic nie mówić. Oglądając film nic nie rozumiałem. Na dodatek w filmie był wątek o człowieku który po wypadku samochodem zupełnie się odmienił. Gdy w filmie człowiek ten poszedł do psychiatry i zaczął z nim rozmawiać na temat jego stanu, myślałem ze to ja ześwirowałem. Powiedziałem byłej dziewczynie, że nie chcę tego oglądać podając jako powód, ze jest nudny. Wieczorem jakoś udało mi się zasnąć.
W poniedziałek rano było tragicznie. Jechałem sam samochodem i byłem w takim stanie, że płakałem i myślałem ze ześwirowałem. Gdy wróciłem do biura, zająłem się swoimi obowiązkami (chociaż strasznie mi się nie chce), pogadałem z pracownikami i było ok.

Wtorek jakoś zleciał, ale fajerwerków nie było, czyli ciągle rozmyślanie i dołowanie się. Wieczorem przeczytałem fajny artykuł o człowieku który wyszedł z nerwicy i dzieli się swoimi doświadczeniami. Tak wiem, już że mam nerwicę Po tym artykule trochę się dowiedziałem jak to działa i mi ulżyło i chcę się z tego wyleczyć.
W środę rano zawoziłem do warsztatu samochodowego swoją zabawkę – samochód rajdowy. Jadąc 2 godziny rozmyślałem o sensie życia i że po co zawożę ten samochód do mechanika. Przecież ja się teraz będę tym nawet bał jeździć. Uderzę w coś i przecież mogę umrzeć! Mimo to zawiozłem. Tata mnie odebrała i jechaliśmy na spotkanie na targi. Siedziałem w samochodzie jak drewno. Spięty jak nie wiem. I to nie spotkaniem tylko tym ciągłym rozmyślaniem. Chyba nie odezwałem się ani słowem do taty, było mi głupio i jemu chyba też. Strasznie mnie dusiło w klatce. Myślałem, że oszaleję. Próbowałem trzymać się rad z artykułu, żeby o tym nie myśleć itd. Było ciężko Do spotkania z nieznanymi osobami cały czas dusiło w klatce. Na spotkaniu jak wciągnąłem się w temat i słuchałem jak rozmawiają, jak ręką odjął, nic nie dusiło. Raz tylko jak pomyślałem, że nic nie dusi to zaczęło bić mocniej serce, ale na szczęście tylko na sekundę. Podczas powrotu do domu znowu myślenie.. Po powrocie do domu pomyślałem, aby to napisać, bo wszystkiego od razu nie pamięta się i nie da powiedzieć na spotkaniu z psychologiem. Zamierzam dać dzisiaj te informację mojemu psychologowi. Pisałem to prawie 3 godziny i czuję się teraz trochę lepiej.
Nigdy nie byłem mistrzem w pisaniu CZEGOKOLWIEK, dlatego za błędy przepraszam, ale może przynajmniej przez to będzie trochę śmiesznie
Dzisiaj wieczorem mam spotkanie z panią psycholog. W sumie nie mogę doczekać się tego spotkania, ale nie wiem czy nie oczekuję od niej, że za pomocą magicznej różdżki mnie uzdrowi..

Pozdrawiam i dziękuję za przeczytanie oraz odpowiedzi.
Awatar użytkownika
Milya
Odważny i aktywny forumowicz
Posty: 123
Rejestracja: 13 stycznia 2016, o 12:49

4 lutego 2016, o 13:56

Hej, mój równolatku :)
Z tego co opowiadasz to typowa nerwica z natrętnymi myślami o bezsensie życia.
Tak, wszyscy umrzemy - to jest niepodważalny fakt. ALE - co z tego? Czy po to żyjemy żeby cały czas się tym zamartwiać? Naprawdę nie widzisz sensu w życiu? Jest chociażby po to żeby trochę się nim pocieszyć, pobawić, coś zobaczyć, poznać kogoś i zrobić coś wartościowego. To może być naprawdę fajna sprawa.
Musisz zaakceptować fakt, że to się kiedyś skończy dla wszystkich i żyć dalej. Jest takie powiedzenie - 'Nie możesz czegoś zmienić? Naucz się z tym żyć'.
No i widzę, że jeśli Twoje myśli i skupienie wędrują do jakiegoś konkretnego celu, to nerwica Cię zostawia, później sam się nakręcasz. To najlepszy dowód na to, że wszystko siedzi w Twojej głowie. To takie makabryczne domino, pomyślisz coś, i zaraz objawy zaczynają się sypać...
Widzę wiele podobieństw do swojej historii, więc niech posłużę Ci za przykład że z odpowiednią determinacją da się z tego wyjść, bo ja powoli wychodzę :)
~ szukajcie mnie w innym świecie ~
svenf
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 222
Rejestracja: 13 listopada 2015, o 10:32

4 lutego 2016, o 16:04

Hej, rozumiem Cię. Też panicznie boję się śmierci szczególnie w młodym wieku swojej i śmierci rodziców męża. Przeraża mnie to że kiedyś wszystko zniknie my znikniemy a może tam nic nie ma. Rad Ci nie dam na lęk przed tym ale powiem Ci że nerwica z czasem mija i powoli jest coraz lepiej.
Piotr
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 16
Rejestracja: 4 lutego 2016, o 13:24

4 lutego 2016, o 16:16

Milya pisze:Hej, mój równolatku :)
Z tego co opowiadasz to typowa nerwica z natrętnymi myślami o bezsensie życia.
Tak, wszyscy umrzemy - to jest niepodważalny fakt. ALE - co z tego? Czy po to żyjemy żeby cały czas się tym zamartwiać? Naprawdę nie widzisz sensu w życiu? Jest chociażby po to żeby trochę się nim pocieszyć, pobawić, coś zobaczyć, poznać kogoś i zrobić coś wartościowego. To może być naprawdę fajna sprawa.
Musisz zaakceptować fakt, że to się kiedyś skończy dla wszystkich i żyć dalej. Jest takie powiedzenie - 'Nie możesz czegoś zmienić? Naucz się z tym żyć'.
No i widzę, że jeśli Twoje myśli i skupienie wędrują do jakiegoś konkretnego celu, to nerwica Cię zostawia, później sam się nakręcasz. To najlepszy dowód na to, że wszystko siedzi w Twojej głowie. To takie makabryczne domino, pomyślisz coś, i zaraz objawy zaczynają się sypać...
Widzę wiele podobieństw do swojej historii, więc niech posłużę Ci za przykład że z odpowiednią determinacją da się z tego wyjść, bo ja powoli wychodzę :)
Dziękuję za odpowiedź. Fajnie, że się zainteresowałaś. Wiem, że każdego czego śmierć, ale jakoś to do mnie nie dociera. Niby to oczywista oczywistość. Przeraża mnie i nie potrafię sobie wyobrazić , że nic potem nie ma.
Przeczytałem w czasie pracy (jakieś 2h temu) kilka Twoich postów na tym forum. Trochę lepiej przez to się poczułem. Widzę, że jesteś zdeterminowana aby zwalczyć to paskudztwo oraz starasz pomóc się innym (i pewnie zarazem sobie też). Zaimponowałaś mi i chcę brać z Ciebie przykład. Mam nadzieję, że wspólnie się z tym uporamy

-- 4 lutego 2016, o 16:16 --
Cześć,

bardzo mi przykro z powodu śmierci bliskich Ci osób. Być może ma to życie jakiś sens. Może po śmierci wszyscy razem się spotkamy, a wtedy będziemy żałować że się męczyliśmy z tą nerwicą? Tego nie wie nikt. Trochę to jest głupie, ale nic na to nie poradzimy i chyba nie ma co o tym myśleć. Wiem z autopsji, że jest to cholernie trudne. Ale poczułem dzisiaj trochę wiatru w żaglach, po tym jak odpisaliście mi na forum. Jest to bardzo miłe i chyba właśnie między innymi dla takich chwil warto żyć.
svenf pisze:Hej, rozumiem Cię. Też panicznie boję się śmierci szczególnie w młodym wieku swojej i śmierci rodziców męża. Przeraża mnie to że kiedyś wszystko zniknie my znikniemy a może tam nic nie ma. Rad Ci nie dam na lęk przed tym ale powiem Ci że nerwica z czasem mija i powoli jest coraz lepiej.
Awatar użytkownika
Milya
Odważny i aktywny forumowicz
Posty: 123
Rejestracja: 13 stycznia 2016, o 12:49

4 lutego 2016, o 16:54

Piotr pisze:
Dziękuję za odpowiedź. Fajnie, że się zainteresowałaś. Wiem, że każdego czego śmierć, ale jakoś to do mnie nie dociera. Niby to oczywista oczywistość. Przeraża mnie i nie potrafię sobie wyobrazić , że nic potem nie ma.
Przeczytałem w czasie pracy (jakieś 2h temu) kilka Twoich postów na tym forum. Trochę lepiej przez to się poczułem. Widzę, że jesteś zdeterminowana aby zwalczyć to paskudztwo oraz starasz pomóc się innym (i pewnie zarazem sobie też). Zaimponowałaś mi i chcę brać z Ciebie przykład. Mam nadzieję, że wspólnie się z tym uporamy
Miło mi :) I faktycznie tak jest, mam dużą determinację bo nie chcę z tym żyć, jestem jeszcze młoda i powinnam się tym cieszyć i przerażają mnie stracone lata.
A jeśli o śmierć chodzi.... to może jednak jest coś po drugiej stronie? Nigdy nie wiemy, i nie ma się co teraz tym zamartwiać :)
~ szukajcie mnie w innym świecie ~
Awatar użytkownika
zlekniona
Odważny i aktywny forumowicz
Posty: 217
Rejestracja: 18 września 2015, o 22:53

5 lutego 2016, o 02:14

Witaj Piotr,
Czytając Twój opis znalazłam w nim cząstkę siebie. Jak widać sytuacja materialna/uczuciowa czy jakakolwiek inna w żaden sposób nie determinuje tego, czy i jaki rodzaj nerwicy nas dopadnie. Ja, można powiedzieć, mam sytuację zupełnie odmienną do Ciebie (niepewna sytuacja finansowa, ale bardzo stabilna i dobra sytuacja uczuciowa), a jednak miałam dokładnie takie objawy jak Ty. Myśli egzystencjalne, w tym te, dotyczące sensu, albo raczej bezsensu życia dręczyły mnie przez cały dotychczasowy okres mojej nerwicy najbardziej i najdłużej. Wiem jak bardzo to męczące, a przede wszystkim jak bardzo odbiera chęć do jakiegokolwiek działania oraz całe pokłady energii. Z tego bezsensu miałam ochotę tylko leżeć i gapić się w sufit, a najchętniej to bym przespała cały ten okres.
Obecnie te myśli już mnie tak nie męczą. Czasem jakaś pojedyncza się zdarzy, ale nie robi na mnie żadnego wrażenia. Nie wiem, czy to Cię pocieszy, czy jakkolwiek pomoże, ale chyba nie ma innego wyjścia, z tym należy się nauczyć żyć. Opiszę Ci, jak ja sobie z nimi poradziłam.
Pierwsze co jest ważne, to nie bać się tych myśli, więc na początku, jak się pojawiała myślałam: "cóż, znam cie myślo, meczysz mnie i pomeczysz jeszcze trochę, ale już się ciebie nie boje". Jak już przestałam się ich bać, to każdą taką myśl spławiałam, np. "Życie jest bezsensu? No i trudno, 6 bilionów ludzi tu zyje, to ja pożyję z nimi", "kolejna głupia myśl? Sorry nie mam dla was czasu", "ach, to znowu jakas głupia myśl, niewaaażne, to TYLKO myśl".
Może się to wydawać banalne, ale dla mnie okazało się skuteczne, choć przyznam, że czasem musiałam sobie to powtarzać tysiąc razy dziennie, dosłownie co kilka minut. Muszę też jednak zauważyć, że cały czas chodzę na terapię, i ona również odegrała w zwalczaniu moich natrętów dużą rolę.
Grunt, być w zgodzie ze sobą, wtedy wszystko przychodzi dużo łatwiej. Mam nadzieję, że choć trochę Ci pomogłam, a przynajmniej dałam odrobinkę nadziei. To przechodzi, a ja jestem na to dowodem ;-)
Pozdrawiam Cię!
Matką wolności jest dyscyplina - Leonardo Da Vinci
Piotr
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 16
Rejestracja: 4 lutego 2016, o 13:24

5 lutego 2016, o 12:43

zlekniona pisze:Witaj Piotr,
Czytając Twój opis znalazłam w nim cząstkę siebie. Jak widać sytuacja materialna/uczuciowa czy jakakolwiek inna w żaden sposób nie determinuje tego, czy i jaki rodzaj nerwicy nas dopadnie. Ja, można powiedzieć, mam sytuację zupełnie odmienną do Ciebie (niepewna sytuacja finansowa, ale bardzo stabilna i dobra sytuacja uczuciowa), a jednak miałam dokładnie takie objawy jak Ty. Myśli egzystencjalne, w tym te, dotyczące sensu, albo raczej bezsensu życia dręczyły mnie przez cały dotychczasowy okres mojej nerwicy najbardziej i najdłużej. Wiem jak bardzo to męczące, a przede wszystkim jak bardzo odbiera chęć do jakiegokolwiek działania oraz całe pokłady energii. Z tego bezsensu miałam ochotę tylko leżeć i gapić się w sufit, a najchętniej to bym przespała cały ten okres.
Obecnie te myśli już mnie tak nie męczą. Czasem jakaś pojedyncza się zdarzy, ale nie robi na mnie żadnego wrażenia. Nie wiem, czy to Cię pocieszy, czy jakkolwiek pomoże, ale chyba nie ma innego wyjścia, z tym należy się nauczyć żyć. Opiszę Ci, jak ja sobie z nimi poradziłam.
Pierwsze co jest ważne, to nie bać się tych myśli, więc na początku, jak się pojawiała myślałam: "cóż, znam cie myślo, meczysz mnie i pomeczysz jeszcze trochę, ale już się ciebie nie boje". Jak już przestałam się ich bać, to każdą taką myśl spławiałam, np. "Życie jest bezsensu? No i trudno, 6 bilionów ludzi tu zyje, to ja pożyję z nimi", "kolejna głupia myśl? Sorry nie mam dla was czasu", "ach, to znowu jakas głupia myśl, niewaaażne, to TYLKO myśl".
Może się to wydawać banalne, ale dla mnie okazało się skuteczne, choć przyznam, że czasem musiałam sobie to powtarzać tysiąc razy dziennie, dosłownie co kilka minut. Muszę też jednak zauważyć, że cały czas chodzę na terapię, i ona również odegrała w zwalczaniu moich natrętów dużą rolę.
Grunt, być w zgodzie ze sobą, wtedy wszystko przychodzi dużo łatwiej. Mam nadzieję, że choć trochę Ci pomogłam, a przynajmniej dałam odrobinkę nadziei. To przechodzi, a ja jestem na to dowodem ;-)
Pozdrawiam Cię!
Cześć zlekniona,

dziękuję za miłą odpowiedź:) Cieszę się, że udało Ci się wyleczyć z tej choroby, powinnaś być z siebie dumna. Czytając takie wiadomości jest mi lepiej.
Trochę nie mogłem spać w nocy i już panikowałem od rana, że znowu kolejny dzień stracony. Ale chyba zauważam postępy w swoim leczeniu.
Nie jest aż tak źle jak na początku, potrafię kontrolować lęk. Chcę przestać myśleć, coraz częściej się to udaje:) Mam nadzieję, że odejdzie to w zapomniane i będę mógł pomagać i dzielić się swoimi doświadczeniami tak jak Ty.
ODPOWIEDZ