7 grudnia 2018, o 12:40
Chyba oszaleję sama ze sobą... Z nerwicą walczę już dwa lata, poprawiło się stanowczo po trafieniu tutaj na forum, ale.... Ogólnie moim głównym problemem jest serce, które miałam zbadane i niby wszystko ok oprócz przyspieszonego tętna i dodatkowych czasem skurczy nadkomorowych (kardiolog stwierdził, że to raczej nerwowe) na które to dostałam Bibloc i biorę go już od roku, chociaż z perspektywy czasu wydaje mi się, że niepotrzebnie. Ale do sedna sprawy. W EKG wysiłkowym wyszło mi obniżenie odcinka ST ale jakoś tak skośnie do góry, że kardiolog powiedział, że choroby niedokrwiennej nie mam, ale we mnie pozostały wątpliwości, które sprawiały, że każdy większy wysiłek, jazda na rowerze zawsze kończyły się dusznością i przeskakiwaniem serca. Chciałam iść na jakiś aerobik, ale strach przed problemami z sercem zawsze mnie skutecznie zniechęcał. Aż w końcu powiedziałam sobie basta i poszłam, bo ileż można tak żyć. I.... wszystko było super. Nic mi się nie stało, nie dostałam zawału, nawet serducho nie kołatało. Byłam kilka razy i nic. Za to w niedzielę się zaczęło- skumulowały się trzy wydarzenia, które bardzo przeżyłam w tym dwa z kategorii "poważne PRAWDZIWE problemy kardiologiczne w najbliższym otoczeniu" i jest jazda bez trzymanki.... Ucisk w okolicy serca, kłucie pod żebrem, ból ręki, ucisk w gardle (ale tylko z jednej strony- co też mnie dziwi) i myśli non stop- czy nie zaczyna mi się zawał??? (w rodzinie dużo "sercowców") Powiedzcie, że ta zmora tak potrafi- już myślałam, że aerobik będzie takim końcowym etapem odburzania, bo wysiłku fizycznego bałam się najbardziej a tu d... blada. Na aerobiku nic, a teraz wszystko na raz. Oczywiście w tym tygodniu odpuściłam ćwiczenia, bo znów się boję....