Jak to jest, ze w piatek smialam sie sama z siebie, ze boje sie w sumie niczego, juz prawie pisalam post o odburzaniu

nie moglam ogarnac, jak ja moglam sie bac schizofrenii.
A wczoraj wrocilam do punktu wyjscia?

z jednej strony nawet piszac tego posta wiem, ze cale to moje dd to jedna wielka bujda, nic, co mogloby mnie skrzywdzic! Lecz z drugiej strony doluje mnie, ze to tyle trwa, ze czesto lapia mnie jeszcze fizyczne objawy nerwicy, mam wrazenie, ze zyje tylko jakas czastka zycia, ochlapem... kiedy ktos mowi mi np, ze szuka nowej pracy czy jedzie na wakacje, zazdroszcze mu, ze zyje w normalnosci. Czuje sie jakby normalny swiat gdzies mi sie wymknal. Tak jak wczoraj: bylam z tata, mezem i przyjaciolmi na piwie, ogolnie bardzo wesolo, a ja czulam sie odcieta od tego, przerazona, jak chce to wyjasnic, to nie wiem, jakich uzyc slow. Masakra! Wtedy oczywiscie czuje, ze zaraz zwariuje. Moglabym pisac na ten temat wiele, naprawde. Choc doskonale wiem, ze to iluzja, dobija mnie to, bo chce zyc normalnie, a te wszystkie odczucia mi to utrudniaja

nawet piszac tego posta nie wiem, czy dobrze wyrazilam to, co czuje, czy tez pisze jak jakis swir.
Najgorsze jest to, ze czuje sie czasami tak nierealnie, ze nie wierze w to, ze nie czuje, by swiat byl prawdziwy. Jakby cokolwiek bylo rzeczywiste. Chociaz dobrze wiem, ze jest, wiem to umyslem, ale nie emocjami. Oczywiscie tez zaraz wydaje mi sie, ze skoro o tym mysle, to na pewno strace do tego krytycyzm i oszaleje :/
Ok, wyzalilam sie. Moje emocje od poczatku zaburzenia nie byly jeszcze tak rozchwiane. Mam nadzieje, ze to zapowiedz konca.
