Ogłoszenia:
1. Nowi użytkownicy, którzy nie przekroczą progu 30 napisanych postów, mają zablokowaną możliwość wstawiania linków do wszelakich komentarzy.
2. Usuwanie konta na forum - zobacz tutaj: jak usunąć konto?

Kancerofobia - lęk przed rakiem

Forum dotyczące problemu jakim jest fobia społeczna oraz inne fobie specyficzne.
Umieszczamy tutaj swoje historie, pytania i wątpliwości.
Awatar użytkownika
Atsazd
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 25
Rejestracja: 28 lutego 2014, o 12:29

5 listopada 2014, o 18:25

Witam, od jakiegoś czasu prześladuje mnie paniczny lęk przed rakiem. Co parę dni słyszę od znajomych, że ktoś zachorował. Ten strach jest przerażający, szukam u siebie objawów, wydaje mi się , że cały czas boli mnie głowa. Boję się że zachoruje i umrę albo że już jestem chora. A jak u was? Tez tak panicznie boicie się raka???
Awatar użytkownika
April
Odważny i aktywny forumowicz
Posty: 704
Rejestracja: 11 września 2014, o 18:47

5 listopada 2014, o 18:29

Ohoho na ten temat to ja moge ksiazke napisac, od kilkunastu lat panicznie boje sie raka, witaj w klubie ;)
Aneta
Odburzony i pomocny użytkownik
Posty: 1255
Rejestracja: 29 października 2010, o 03:03

5 listopada 2014, o 21:00

Hej, wiesz widzac Twoje inne posty masz nerwice lekowa, tutaj mozesz miec tyle lękow i przed tak wieloma chorobami, ze sobie nawet nie wyobrazasz. To nie jest fobia jako taka, tylko lęk nerwicowe, teraz rak, za miesiac zwariowanie albo stwardnienie rozsiane.
Tak wiec to jest sprawa taka, ze nie wazne jaki masz lęk, zacznij traktowac tak jak trzeba calosc swojej nerwicy i lęków o swoje zdrowie.
Masz o tym wiele tu na forum, ze swojej strony polecam tobie czytac i probowac, ja jeszcze nie mialam tych wpisow ale z nerwicy wyszlam w taki sam sposob i takze mialam tyle lęków ze wypisac by bylo ciezko, rak oczywiscie takze :)
waldik79
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 25
Rejestracja: 5 czerwca 2014, o 15:27

6 listopada 2014, o 15:24

Każdy się boi raka, ale nie każdy ma nerwicę z tym związaną. To choroba cywilicacyjna i pewnie większość z nas pod koniec swojego życia będzie się z nią zmagać. Jakiś czas temu doszedłem do wniosku, że nie warto się tym zamartwiać, tylko próbować żyć.
Aneta
Odburzony i pomocny użytkownik
Posty: 1255
Rejestracja: 29 października 2010, o 03:03

6 listopada 2014, o 15:58

Jezeli sie chce codziennie robic wkolo badania i natretnie mysli sie o raku i wrecz uniemozliwia to wykonywanie innych czynnosci w zyciu, nie pozwala sie zrelaksowac a do tego ma sie czy mialo inne objawy i strachy, to jest to zwiazane z nerwica :)
Awatar użytkownika
Atsazd
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 25
Rejestracja: 28 lutego 2014, o 12:29

6 listopada 2014, o 23:44

Ech .. Rzeczywiście mi cały czas coś dolega, teraz strasznie boję się raka, innym razem boję się, że będę chora psychicznie, że zachoruje na schizofrenię i wiele innych. Ale tamte leki zazwyczaj nie trwały tak długo. A ten rak trwa i trwa i cały czas doszukuje się objawów. Przeraża mnie to tym bardziej, że co chwila słyszę ze ktoś zachorował...ten rak jest jak grypa...
Awatar użytkownika
dankan
Odburzony i pomocny użytkownik
Posty: 935
Rejestracja: 23 maja 2014, o 10:11

7 listopada 2014, o 12:14

Zadna grypa, nie przesadzajcie :)
Powiem ci to co mi poradzil Vic kiedys, ze nawet jesli kiedys mam zachorowac na raka to lepiej te 20 lat przezyc zyjac zyciem niz strachem przed rakiem i potem zalowac lat straconych na lęki. I to prawda.
Najlepsza instrukcja pozbycia sie nerwicy plus inne wpisy ludzi z forum
moja-historia-plus-moje-odburzanie-t5194.html#p49014

spis-tresci-autorami-t4728.html
Divin
Administrator
Posty: 1889
Rejestracja: 11 maja 2013, o 02:54

7 listopada 2014, o 12:21

Dokładnie, ja ze swojej strony dodam że to identyczny mechanizm jak w moim ulubionym przykładzie: lęku przed schodzeniem ze schodów z obawy o to że się upadnie. Wszystko bazowane jest na wartości, jeżeli postawimy sobie dużą wartość na schodzenie ze schodów, a raczej na obawę przed tym to będziemy się trząść i zejdziemy niepewnie lub nie zejdziemy wcale. Jednak sama zobacz, ryzyko zachorowania na raka a upadek ze schodów jest praktycznie takie samo, ale czy boisz się zejść ze schodów? Nie prawda? Nawet nie myślisz o tym że możesz spaść. Więc dlaczego boisz się że dostaniesz raka? Upadek ze schodów również może się zakończyć śmiercią, zauważ, to samo ryzyko.

Dostrzeż fakt że to iluzja lękowa, że przez to że nadajesz jej wartość zrobiłaś z niej sobie słonia i nie ma sensu nią żyć. Tak samo jak schodzisz ze schodów, tak samo żyj dalej swoim życiem i opuść rakowe wkrętki. Najlepiej zmianą otoczenia myślowego, po prostu skup się na życiu a nie na lęku to wtedy Twój umysł a raczej podświadomość wygoni ten lęk bo wejdzie nowa wartość, wartość życiowa. Dlatego też Atsazd, staraj się traktować tą myśl jak śmiecia, bo prawdopodobieństwo zachorowania na raka każdy z nas ma w identycznym % tak samo jak upadek ze schodód. ;)

Pozdrawiam.
'Dopóki walczysz, jesteś zwycięzcą'
'Lepiej jest umrzeć stojąc, niż żyć na kolanach.'
'Puk puk, strach puka do drzwi, otwiera mu odwaga a tam nikogo nie ma.'
Jest dobrze, dobrze. Jest źle, też dobrze
'Odwaga to nie brak strachu, to działanie pomimo strachu'
Ty nie jesteś zaburzeniem, a zaburzenie nie jest Tobą
Odburzony
Konsultacja Skype
Awatar użytkownika
angiee
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 39
Rejestracja: 29 października 2013, o 19:45

9 listopada 2014, o 11:47

Atsazd ja mam dokładnie to samo, już tyle różnych "raków przerabiałam" + do tego inne ciężkie choroby. Jak uspokaja się z jednym zaraz zaczynają się natrętne myśli o innym. Czasem nawet jest to kilka chorób tego samego dnia. Chodzę na terapię i teraz staram się nie poświęcać uwagi tym myślom, nie karmić tego lęku, wiem,że te czarne scenariusze podpowiada nerwica i lęk i nie można im wierzyć. Ale myśli są straszne, bombardują non stop, nie ma 5ciu minut żebym o tym nie myślała w ciągu dnia. Wierzę jednak, że poprzez niereaktywność, porzucanie kontroli, ryzykowanie, robienie tego co się lubi, odwracanie uwagi i relaksowanie się to minie. Czasem przychodzi lepszy dzień ale ogólnie lęk jest non stop odkąd odstawiłam leki. Teraz się skupiam na terapii bo chcę z tym walczyć bez leków. W każdym razie chciałam Ci napisać, że dużo z nas tak ma i jest to bardzo częste w nerwicy, z resztą tak jak widać na forum, dużo z nas ma myśli dotyczące chorów i lęki przed tym. To jest strasznie męczące dla mnie i wyczerpujące, ta ciągła walka, niepewność, wsłuchiwanie się w siebie, wyczekiwanie kolejnego objawu, kolejnego ukłucia, bólu które mają zwiastować szybki koniec, ta ciągła analiza i dyskusja - czy już iść z tym do lekarza czy jeszcze nie ( znowu, bo przecież niedawno byłam), czemu mnie to boli, czemu się znowy źle czuję, czy ten guzek to rak. To ciągłe przyglądanie się sobie i znajdowanie różnych nieprawidłowości, jakichś właśnie zgrubień itd. Czy ten węzeł chłonny jest powiększony czy mi się tylko wydaje, jest inny niż po drugiej stronie, czy ten ból w nodze to objaw raka i kiedy zacznie mnie boleć tak, że nie będę mogła już wytrzymać i pójdę do lekarza i okaże się, że to rak. Itd itd. mogłabym tak w kółko. Wiem, to nakręca lęk i objawy, to analizowanie i wsłuchiwanie się w siebie, ale jak przestać to robić ? Macie jakieś wskazówki ? Ja czasem tego nie kontroluję, po prostu czuję, ze mnie gdzies coś za boli i zaraz to sprawdzam i dotykam - "czy coś tam jest?". Wiem, że te objawy, bóle w różnych miejscach, ogóle rozbicie mogą być od nerwicy, ale nerwica nie byłaby nerwicą, gdyby nie pojawiły się przy tej wiedzy od razu wątpliwości - "ale czy na pewno?", " czy u mnie też tak jest?"," czy to może jakaś choroba?" , " przecież mogę mieć i nerwicę i raka, i SM i wszystko na raz". Nie chcę całego życia spędzić na nakręcaniu się i życiu w ciągłym strachu, ale ciągle tkwię w tym lękowym kole i nie umiem cieszyć się codziennością. Dałam sobie czas i wierzę, że będzie lepiej ale na razie jest jak jest czyli lęk szaleje.
Divin
Administrator
Posty: 1889
Rejestracja: 11 maja 2013, o 02:54

9 listopada 2014, o 12:51

Angiee,

Na Twoje pytanie jak przestać to robić przecieź odpowiedziałaś sobie sama :) Zobacz, piszesz o tych konceptach jak niereaktywność, porzucanie kontroli, ryzykowanie etc. A nadal się boisz jej puścić. Typowe w nerwicy. Ogólnie na hipochondrię ( bo to też się pod to zalicza ) najlepszy jest czas i przyzwolenie sobie na objawy. Dajmy przykład: boli nas noga, wchodzimy z poczucia obawy i lęku ( popełniamy pierwszy błąd: googlowanie :P ) i czytamy że ból nogi może oznaczać raka. Nerwicowiec zignoruje kompletnie to "MOŻE", dla nerwicowca to będzie "NAPEWNO!" i to jest pierwszy moment nadawaniu bólowi nogi wartości zagrażającej życiu. Więc od razu gdy pojawia się objaw nerwicowiec zakłada to najgorsze. Zastanówmy się może teraz dlaczego tak w ogóle się dzieje? Otóż dla nerwicowca który jest w lękowym stanie umysłu, automatycznie staje się bardzo wyczulony na wszelkie bodźce i objawy. W normalnym stanie umysłu by zachował trochę zdrowego rozsądku ( chociaż teź nie zawsze bo ludzie ogólnie obawiają się o swoje zdrowie i życie, to dla nas wartość nr. 1). Tyle że zdanie soboe sprawy w jakim stanie umysłu się jest jest bardzo ważne po to by okazać samemu sobie wyrozumiałość. Wyrozumiałość do nas samych sprawia że jesteśmy sami sla siebie wsparciem a to bardzo ważne i nie piszę tu tylko o nerwicowach, ale też o odburzonych. Umówmy się, nerwicowiec to nie łatka,, to tylko określenie człowieka który jest w stanie lękowym przez dłuższy czas, osoba która ma lęk patologiczny czyli lęk irracjonalny przed zagroźeniem którego nie ma tu i teraz ( lęku nigdy nie ma tu i teraz, jest zawsze przed przyszłością, bo napewno gdy myślimy o przeszłości to chodzi o lęk przed konsekwencjami tej przeszłości ).

Tak więc, zdanie sobie z tego sprawy i okazanie sobie wyrozumiałości jest działaniem nr. 1.

Działaniem nr. 2 jest danie sobie określonego czasu przez nas samych na zobaczenie co się stanie z danym objawem, oczywiście dodatkowo jakieś profilaktyczne zabiegi na dany objaw, przykładowy ból nogi można smarować maścią rozgrzewającą, stosować jakieś okłady etc. Sam objaw może mieć 1500100900 powodów, od najbłachszych po najgorsze. To oczywiste, ale właśnie dając sobie te kilka dni czasu weryfikuje powagę problemu i to moim zdaniem jest kluczowe w niszczeniu lęku hipochondrycznego ponieważ "wyzywa na pojedynek" realność, przywołuje ją wręcz, mamy realne fakty czy ból się zmniejszył czy powiększył lub też został bez zmian. To bardzo ważne bo ta informacja zwrotna daje nam jawny znak czy warto iść do lekarza czy też nie. Wykonanii punktu 1 daje nam to wewnętrzne wsparcie, punkt drugi daje nam weryfikacje probiemu i teraz czas na punkt 3...

... Decyzja, no właśnie, wiemy już jaki ten ból jest po 3-4 dniach ( przeważnie bóle i objawy ogółem zmieniają się lub zanikają po maxymalnie 3 dniach, oczywiście zależy to też jeszcze od objawu ale różnice można zauważyć mniej więcej w tym czasie) objawy nerwicowe zazwyczaj słabną lub znikają po tym czasie i na przykład pojawiają się inne, wszystko przes napięcie mięśni i ogólnie ciała, więc to też ważne i weryfikujące szczególnie dla nerwicowców. Również hipochndrycy bez objawów nerwicowcych lub też po prostu każdy z nas gdy pojawia się jakikolwiek niepokojący nasz objaw zauważy różnice bo czas wszystko weryfikuje. Naprawdę nic się Wam nie stanie, nawet w najgorszych wypadkach gdy poczekacie te 3 dni na rozwój wydarzeń. Po prostu nie warto jest żyć w lęku i dać się mu owładnąć, ufajcie sobie, nie lgnijcie od razu w najgorsze scenariusze, oczywiście będą się pojawiały i w stanie lękowym przez to wyczulenie wydają się pewnikiem ale wtedy po prostu je zaakceptujcie i DAJCIE SOBIE CZAS! On Wam wszystko powie. :)
'Dopóki walczysz, jesteś zwycięzcą'
'Lepiej jest umrzeć stojąc, niż żyć na kolanach.'
'Puk puk, strach puka do drzwi, otwiera mu odwaga a tam nikogo nie ma.'
Jest dobrze, dobrze. Jest źle, też dobrze
'Odwaga to nie brak strachu, to działanie pomimo strachu'
Ty nie jesteś zaburzeniem, a zaburzenie nie jest Tobą
Odburzony
Konsultacja Skype
Awatar użytkownika
angiee
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 39
Rejestracja: 29 października 2013, o 19:45

9 listopada 2014, o 20:45

Divin, dziękuję za odpowiedź. Muszę więc dać sobie czas. Jest dokładnie tak jak piszesz, to "MOŻE" zawsze oznacza dla mnie "NA PEWNO!", idealnie to ująłeś, z resztą pewnie nie tylko jak tak mam. Z tego co mówi lekarz zawsze wyłapię tylko jakieś jedno zdanie które wywoła u mnie niepokój i potem kotłuje się w głowie, budzi niepewności. U mnie jeszcze jest taka sprawa, że od zeszłego roku mam tzw. leukopenię czyli w morfologii za mało leukocytów i muszę co jakiś czas te wyniki sobie powtarzać. Było już lepiej, ale znowu się pogorszyły i niby wszystko ok, tak się może dziać itd. ale to, że kiedyś któryś z lekarzy mi powiedział, że "to może być objaw ciężkiej choroby" nie daje mi spokoju i każdy dziwny ból, objaw zaraz wiąże właśnie z tym. Bo jak kiedyś wyniki miałam dobre to miałam dowód - jestem zdrowa, a jak są pogorszone to tego asa w rękawie na moją nerwicę nie mogę wyciągnąć niestety. Z resztą m.in. od tych wyników wróciła mi ta cała hipochondria po ponad 2ch latach spokoju. Niby jest ok, niby dużo ludzi tak ma itd. itp. z tymi wynikami, chodzę do lekarza, kontroluję się itd. ale ta taka doza niepewności to jest super pożywka dla lęku i nerwicy. U mnie to nawet nie to chodzi, że boli coś cały czas, tylko tak np. zaboli przez minutę, potem za dzień dwa znowu tak przez chwilę w tym samym miejscu a ja już szaleję ze strachu.
Awatar użytkownika
Atsazd
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 25
Rejestracja: 28 lutego 2014, o 12:29

10 listopada 2014, o 16:23

Moja mama czytała książkę jak pokonać lęki i fobie, i pisze tam żeby po prostu ulec lękowi, jak coś nam jest to jest. Nie powinniśmy z tym walczyć, tylko to zaakceptować, nawet polubić. Wtedy nauczymy się z tym żyć, i to minie.
A powiem Wam, że ja z takich natrętnych myśli i lęków to już nawet miałam strach że będę, albo już nawet jestem alkoholiczką :cry: tylko proszę się nie śmiać :D . Jak przychodzi weekend lubię napić się piwa, wódki i innych alkoholi nie piję, jedynie piwo. I był taki okres, że budziłam się rano i myślałam czy ja może już nie mam ochoty się napić piwa, tak jak alkoholik :roll: . Wyobrażałam sobie jak siedzę na terapii, że będę na imprezie i inni będą pili a ja nie będę mogła. A po piwie naprawdę mi lepiej, jestem wyluzowana i nie boje się ŻADNEJ choroby :D. No ale w tyg nie piję, nawet nie myślę o tym i nie mam ochoty, no ale takie myśli się pojawiają, że może jednak jestem uzależniona. Nawet teraz jak to pisze to się zastanawiam czy wszystko ok, bo np. nie wiem jak by było, jak bym wiedziała, że nigdy już nie mogę się napić. I myśle czy to jest spowodowane tym, że po prostu lubię czy tym, że muszę....... :(( To głupie wszystko. Teraz to przeszło bo pojawił się problem raka, ale pewnie i tak za jakiś czas to wróci.
Jola
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 32
Rejestracja: 18 czerwca 2014, o 14:46

14 listopada 2014, o 14:30

Wielu rzeczy się boję, ale raka nie :) Jak mam zachorować to prędzej czy później (mam nadzieję ze to drugie) zachoruję.
Ja i moje paranoje
Świeżak na forum
Posty: 5
Rejestracja: 28 marca 2016, o 14:15

29 marca 2016, o 13:37

Witam, mam 31 lat, i obecnie jestem na etapie kancerofobii.... Mimo, że obecnie w sumie nic mnie nie boli, "miałem" już raka niemal każdego narządu, i nieustannie doszukuje się jakiego jeszcze mogę mieć. A gdy tylko coś mnie zaboli, zakłuje, na coś zachoruję, to jestem już tego na 99% pewny, że go mam (zawsze sobie znajdę jakiś objaw, który pasuje do jakiegoś raka). Gdy tylko usłyszę że ktoś gdzieś umarł na raka, w jednej sekundzie uświadamia mi to kruchość mojej nędznej egzystencji i odbiera resztki jakiejkolwiek ochoty do życia. W ogóle jak normalni ludzie żyją, robią plany na lata do przodu, rodzą dzieci, biorą kredyty hipoteczne na 40 lat nie wiedząc, czy za 2 miesiące nie umrą na raka? To naprawdę, autentycznie jest dla mnie zagadka... Bo jaką mam gwarancję, że ja nie zachoruję np. za miesiąc? Po co robić cokolwiek skoro zaraz mogę umrzeć? Po co realizować plany, po co mieć marzenia? Chociaż, w sumie ja już umarłem, nawet bez raka... Zwlekam się z łóżka rano, idę do pracy w której robię jakieś minimum tego co powinienem byleby mnie tylko nie wywalili, po czym wracam do domu i najczęściej przesypiam resztę dnia (czasem może zagram w jakaś grę lub obejrzę jakiś serial). Nie mam dziewczyny ani znajomych. Wegetuję sparaliżowany strachem. A najgorsze jest, że nie widzę nawet sensu wyjścia z tego, bo skoro nie mając w sumie nic do stracenia boję się, że mogę umrzeć w każdej chwili, to co dopiero gdybym miał np. kochającą dziewczynę albo rodzinę? Boję się mieć cokolwiek, że to stracę, boję się żyć ponad to minimum które zapewnia mi przeżycie do następnego dnia...

Czy jest dla mnie jeszcze jakiś ratunek....? Przeczesując sieć trafiłem na informacje, że przyczyną tego może być zespół lęku uogólnionego. Czy jakaś terapia u psychologa sprawiłaby, że stałbym się normalny nie myśląc 24/7 o śmierci? Czy mógłbym jak zwykli ludzie robić plany na przyszłość? Jak tego dokonać…?

Dodam, że napisałem tam na początku "etapie", gdyż wcześniej przejmowałem się już, że umrę nagle na zawał, udar, tętniaka, zator płucny, zginę w wypadku samochodowym, katastrofie lotniczej i ataku terrorystów. Ogólnie zauważyłem, że mój chory umysł uwielbia się żywić zagrożeniami, które dzieją się nagle, których się nie da przewidzieć, i które zwykle kończą się nieuniknioną śmiercią. Tylko, o ile choroby krążenia w moim wieku nie zdarzają się zbyt często, wypadki są też dość rzadko (w porównaniu do ogółu populacji), to rak jest „idealnym” zagrożeniem, którym się mogę straszyć przez resztę tej nędznej wegetacji… Tym bardziej, że informacje o raku tak bombardują z każdej strony, że mam wrażenie że jest powszechny jak katar :/
Awatar użytkownika
Olalala
Dyżurny na forum Odważny VIP
Posty: 1856
Rejestracja: 17 grudnia 2015, o 08:36

30 marca 2016, o 08:44

Ja i moje paranoje pisze:Witam, mam 31 lat, i obecnie jestem na etapie kancerofobii.... Mimo, że obecnie w sumie nic mnie nie boli, "miałem" już raka niemal każdego narządu, i nieustannie doszukuje się jakiego jeszcze mogę mieć. A gdy tylko coś mnie zaboli, zakłuje, na coś zachoruję, to jestem już tego na 99% pewny, że go mam (zawsze sobie znajdę jakiś objaw, który pasuje do jakiegoś raka). Gdy tylko usłyszę że ktoś gdzieś umarł na raka, w jednej sekundzie uświadamia mi to kruchość mojej nędznej egzystencji i odbiera resztki jakiejkolwiek ochoty do życia. W ogóle jak normalni ludzie żyją, robią plany na lata do przodu, rodzą dzieci, biorą kredyty hipoteczne na 40 lat nie wiedząc, czy za 2 miesiące nie umrą na raka? To naprawdę, autentycznie jest dla mnie zagadka... Bo jaką mam gwarancję, że ja nie zachoruję np. za miesiąc? Po co robić cokolwiek skoro zaraz mogę umrzeć? Po co realizować plany, po co mieć marzenia? Chociaż, w sumie ja już umarłem, nawet bez raka... Zwlekam się z łóżka rano, idę do pracy w której robię jakieś minimum tego co powinienem byleby mnie tylko nie wywalili, po czym wracam do domu i najczęściej przesypiam resztę dnia (czasem może zagram w jakaś grę lub obejrzę jakiś serial). Nie mam dziewczyny ani znajomych. Wegetuję sparaliżowany strachem. A najgorsze jest, że nie widzę nawet sensu wyjścia z tego, bo skoro nie mając w sumie nic do stracenia boję się, że mogę umrzeć w każdej chwili, to co dopiero gdybym miał np. kochającą dziewczynę albo rodzinę? Boję się mieć cokolwiek, że to stracę, boję się żyć ponad to minimum które zapewnia mi przeżycie do następnego dnia...

Czy jest dla mnie jeszcze jakiś ratunek....? Przeczesując sieć trafiłem na informacje, że przyczyną tego może być zespół lęku uogólnionego. Czy jakaś terapia u psychologa sprawiłaby, że stałbym się normalny nie myśląc 24/7 o śmierci? Czy mógłbym jak zwykli ludzie robić plany na przyszłość? Jak tego dokonać…?

Dodam, że napisałem tam na początku "etapie", gdyż wcześniej przejmowałem się już, że umrę nagle na zawał, udar, tętniaka, zator płucny, zginę w wypadku samochodowym, katastrofie lotniczej i ataku terrorystów. Ogólnie zauważyłem, że mój chory umysł uwielbia się żywić zagrożeniami, które dzieją się nagle, których się nie da przewidzieć, i które zwykle kończą się nieuniknioną śmiercią. Tylko, o ile choroby krążenia w moim wieku nie zdarzają się zbyt często, wypadki są też dość rzadko (w porównaniu do ogółu populacji), to rak jest „idealnym” zagrożeniem, którym się mogę straszyć przez resztę tej nędznej wegetacji… Tym bardziej, że informacje o raku tak bombardują z każdej strony, że mam wrażenie że jest powszechny jak katar :/
Mnie niestety strach przed chorobami, w tym głownie rakiem męczy już ponad pół roku. Oliwy do ognia dolała, a właściwie zapoczątkowała to wszystko śmierć bliskiej osoby w rodzinie właśnie na raka. Mam niestety podobne przemyślenia jak Ty: w sumie to po co żyć skoro nie znasz dnia ani godziny. To jest jak bycie w jakiejś pułapce. Do tego dochodzi potem u mnie lęk o moich najbliższych, męża, że go zostawię. Chodzę już ponad pól roku na terapię psychodynamiczną, ale w zakresie lęku przed chorobami nie widzę żeby mi ta terapia cokolwiek pomogła. Więcej raczej już sama sobie pomogłam będąc na tym forum. Obecnie jestem troche w kropce odnośnie terapii, bo z jednej strony widzę, że ta terapia w czymś mi pomaga. Z drugiej strony nie pomaga na to, co mnie najbardziej teraz męczy czyli właśnie hipochondrię. Nawiązałam już jakaś relację z terapeutą I żal mi tego zostawić. A z drugiej strony nie wiem czy terapeuta poz-bez by mi w obecnej sytuacji nie pomógł bardziej.
ODPOWIEDZ