I znów minęło kilka dni i chyba stan się nieco pogorszył, ale nie do takiego stanu jak kiedyś że płaczę codziennie cały dzień. Teraz niestety czuje się nie najlepiej i nie wiem co robić, nie umiem tego zaakceptować, po prostu nie umiem. Czuję tak sama w tym, w tak młodym wieku, a ja nie chcę sobie tak całego życia zmarnować, po prostu nie chce. A jednak nie umiem się przełamać. Jak nie mam myśli natretnych, to takie poczucie beznadzei, że zawsze tak będzie, coś jak stan depresyjny. A z kolei kiedy jest dobrze i czuję się okej to pojawia mi się takie coś, że może jednak nie mam tej nerwicy skoro się teraz dobrze czuje i wgl, że może jestem "za mało chora (w sensie zaburzona)" i powraca znów ten niepokój. Ciągle myśli egzystencjalne, ciągle pytania co i dlaczego, ciągle rozkminki na temat rzeczy wgl bezsensownych i ja już nie wiem jak mam to ignorować. Bo gdy to robię to czuję napięcie, lęk, niepokój, smutek że mi się nie uda, że to bez sensu. Notorycznie przesiaduje na forum, ciągle czytam posty ludzi którzy wyzdrowieli i po prostu nie dowierzam, jak to możliwe, że dali radę. Choć nie wiem czy to normalne, ale w jednym momencie mówię stop, trzeba się wziąć w garść, mówię sobie dasz radę dziewczyno, mówię sobie ze chce wyjść z nerwicy i daje mi to niesamowitej motywacji, a po jakimś krótkim czasie, chwili, znowu to zniechęcenie. Ja nie wiem czy to tak jest w nerwicy. Wziaż jednak nie mogę tego zaakceptować a u psychologa nic się nie dowiaduje, jedynie poruszamy tematy o moim tacie który popełnił samobójstwo, relacje rodzinne itp ale to mi nie pomaga, bo nie rozumiem jak rozmowa o tacie może mi przynieść ukojenie. Jak sobie przypominam co go było za piekło kiedy to się stało to aż mi się ryczeć chce. Bo podejrzewam że on też miał nerwice lękowa i silną depresję ale się nie wiem czy o tym wiedział, nie leczył się, myślał że miał raka, notorycznie badania, googlowanie różnych chorób, mówił że ktoś go śledzi i że niby ma urojenia, ciągle się boi, że chyba zwariuje nie jestem pewna i w końcu się zabił. Dodam że z dnia na dzień, jakoś tydzień przed tym jak to zrobił, a może więcej, nagle z dnia na dzień przestał palić i pić, co robił codziennie i psycholog mówiła że to są jakieś psychosomatyczne coś , że wtedy mógł mieć jakieś niby urojenia, to słynne odrealnienie może silne miał, nie wiem, nie mówił dokładnie, i chyba myślała że jest chory i że zwariował i chyba dlatego się zabił. A ja teraz mam te lęki, niepokój i też czasami lekkie odrealnienie, rzadko, ale jednak i boję się teraz ze skończę tak jak tata, tak się tego boję, że doświadcze tego co on i że befzie tragedia, tak się tego boję. Boję się również że dostanę silnego odrealnienia i sobie z tym nie poradzę, ja już nie wiem jak to akceptować. I nie wiem czy wciąż mam do tego psychologa chodzić jak tylko o tym gadamy, a nic o mechanizmie nerwicy, kompletnie nic, a chciała bym mieć jednak jakieś wsparcie. Dopiero byłam na 4 spotkaniu, a nic nie pomaga. Boję się że nigdy z tego nie wyjdę


Zazdroszczę innym ludziom którzy nie doswiadczuli tego co ja. Przytacza mnie teraz ta trauma, śmierć taty. Boję się że tak skończę, tak się boję. A gdy się czuję normalnie, to czuję się jakoś tak inaczej, niby dobrze a jednak nie do końca, bo chyba tak bardzo się przyzwyczaiłam do tego stanu lekowego że to poczucie normalności jest dziwne i wtem pojawia się znowu niepokój. Ja już nie wiem co robić. Proszę poradzicie, wiem że trochę Was to męczę, ale już nie wiem co mam myśleć



Ogólnie aż tak tragicznie nie jest bo jednak chodzę do szkoły i wgl ale jak się czuje normalnie to mam wrażenie że to poczucie normalności jest nienormalne. I wtem się pojawia myśl że może to jednak choroba psychiczna, choć próbuje to olewac, ale to strasznie trudne, a jestem z tym kompletnie sama, a przynakmniej tak mi się wydaje.
Przepraszam że was tak męczę, przepraszam




