Cześć, długo zabierałem się, żeby tutaj się zarejestrować i coś napisać, bo forum czytam od kilku miesięcy, ale w końcu stwierdziłem, że czas ruszyć, powalczyć i coś zrobić z tą moją nerwicą. Ten post będzie pewnie trochę chaotyczny, bo w głowie mam sporo rzeczy, o których chciałbym napisać, a pewnie nie o wszystkich sobie przypomnę pisząc. Porządkując:
- rok 2011/12. Chodzę do liceum, uczę się solidnie, ale szkołą raczej się mocno nie przejmuję, wydaje mi się, że nie mam większych stresów czy zmartwień, poznaję dziewczynę (obecnie małżonkę) kocham podróżowanie, lotnictwo i latanie samolotem (potrafiliśmy robić jednodniówki na drugi koniec Europy, żeby tylko gdzieś polecieć), uwielbiam jazdę samochodem jako kierowca i pasażer i generalnie wszystko w moim życiu sprawia wrażenie, że jest okej. W ramach szerszego kontekstu nadmienię, że zawsze byłem osobą dość wrażliwą, analityczną, marzycielską, lubiącą mieć wszystko dopracowane (perfekcjonizm) i może to zabrzmi nieskromnie - dość inteligentną. Wracając. Wszystko było dobrze, aż pewnego popołudnia obudziłem się z drzemki z przytykającym w gardle uczuciem na granicy odruchu wymiotnego i przekonaniem, że dosłownie chwila i zwymiotuję. Zaczęło to mnie męczyć przez kolejne tygodnie, potrafiłem przez cały dzień zjeść przez to na przykład jedną kanapkę, bo cały czas miałem uczucie, że kolokwialnie mówiąc - się porzygam. Od małego było to dla mnie bardzo nieprzyjemne, więc zacząłem się obawiać, że zdarzy mi się to publicznie - w szkole, przy dziewczynie, w galerii handlowej. Mimo, że miesiącami kończyło się to nawet nie na odruchu wymiotnym, ale na "podchodzeniem" do gardła to bałem się, że za którymś razem zwymiotuję. Wtedy oczywiście nie zauważyłem, że moje myślenie i strach przed tym powoduje, że to się zaostrza. O nerwicy rzecz jasna nie zdawałem sobie sprawy i nie miałem pojęcia, więc jakiekolwiek logiczne przemyślenie sprawy zostawiamy na ten moment i na kilka najbliższych lat. Poszedłem do lekarza, Pani stwierdziła refluks, przepisała IPP i skierowała na gastroskopię. Na gastroskopii wyszła mała przepuklina i na tamten moment wydawało mi się, że to wszystko przez to. Z perspektywy czasu chyba mogę przypuszczać, że taką przepuklinę ma większość zdrowych ludzi, ale ja znalazłem sobie "wymówkę" zrzucając mój stan zdrowia na to. Mniej więcej gdzieś wtedy zacząłem mieć problem z lokomocją. Jeżdżąc z kumplami bez celu w któryś wieczór poczułem się kiepsko, po jeździe byłem nazwijmy to rozkołysany, senny, strasznie ziewałem, pojawiła się suchość w ustach i mdłości. Później ilekroć wsiadałem jako pasażer to bywało podobnie, bo jakoś siedziała mi w głowie tamta sytuacja i lęk przed tym, że zwymiotuję podczas jazdy. Jako kierowca czułem się w porządku choć oczywiście odruch wymiotny (będę to pisał w uproszczeniu, bo nie wiem czy jak to dokładnie opisać) w codziennym życiu skutecznie mi je uprzykrzał. Po kilku miesiącach zrobiło mi się lepiej, bo odruch nie męczył mnie przez cały dzień, a tylko momentami jak wychodziłem do dziewczyny czy gdzieś jechałem. Przywykłem. Odnośnie jazdy samochodem to wmówiłem sobie, że to jakaś choroba lokomocyjna czy coś, więc totalnie unikałem jazdy jako pasażer. Stwierdziłem, że skoro mam takie problemy na fotelu pasażera w samochodzie to z lataniem będzie podobnie, więc przestałem latać.
- lata 2012-2019. Skończyłem studia, zacząłem pracę na własnej działalności jako broker giełdowy i jakoś sobie żyłem. Autem jeździłem jako kierowca, zaakceptowałem to, że siedzenie pasażera mi nie służy, unikałem jak ognia, rezygnując często z czegoś, żeby czasem nie jechać jako pasażer. Nie latałem samolotem, urlop spędzałem w górach. Oczywiście bez większych refleksji, że to może być nerwica czy coś podobnego, po prostu zaakceptowałem moją "chorobę lokomocyjną" i ograniczenia z tym związane, godząc się na to, że tak musi być. Nie zwracałem uwagi na to, że jak już wsiadłem jako pasażer na krótkie odcinki (5-10km) i nie myślałem o objawach tylko zajmowałem się telefonem czy rozmową z kierowcą to wszystko było w porządku. Jak jechałem po nowy samochód (nie miałem wyjścia i musiałem wziąć kierowcę) raz 30 kilometrów, a raz nawet i 150, to z radości i podekscytowania nie pamiętałem o "chorobie" i kompletnie mi się nic nie działo. Z objawów na co dzień dokuczały mi głównie kwestie żołądkowe - wspomniany wcześniej odruch wymiotny, mdłości, puste odbijania, małe cofanie treści. Oczywiście nigdy przez to nie zwymiotowałem, ale przecież mogłem! Jak się czymś stresowałem to cały zestaw objawów żołądkowych budził mnie o 06:00 rano. Często pomagało mi zaparzenie mięty lub melisy. Zacząłem budowę domu, dużo ekip, ogrom wydanych pieniędzy i sporo stresu.
- lata 2019-2021. Budzę się któregoś poranka w grudniu 2019 roku i czuję, że dzieje się ze mną coś dziwnego. Uczucie, że zaraz zemdleję, silny ucisk pod mostkiem, zmęczenie, senność, klasyczne objawy żołądkowe, czuję takie rozkołysanie podczas chodzenia, miękkie nogi, napady gorąca i coś co chyba mogę nazwać lekką derealizacją, bo czuję takie wewnętrzne stłumienie w percepcji. Kompletnie nie wiem co mi dolega, a ucisk pod mostkiem i strach o serce powoduje, że właśnie ono czasami przyspiesza. Po Nowym Roku poszedłem do lekarza, który stwierdza zażółcenie oczu (którego ja wcześniej nie zauważyłem), badania krwi, wszystko w jak najlepszym porządku poza podwyższoną bilirubiną. Poszerzona diagnostyka, badanie genetyczne i diagnoza - zespół Gilberta. Okej, czyli mamy winnego. Można się rozejść. Po "chorobie lokomocyjnej" to moja kolejna przypadłość i ograniczenie zdrowotne. Bo przecież nie nerwica, o której nie miałem pojęcia. W takim stanie nie jestem w stanie uprawiać sportu, który kocham i generalnie każdy wyjście z domu czy wyjazd to problem, bo przecież zemdleję i tam padnę. Jazda samochodem jako kierowca to też męka, bo przecież mogę zemdleć za kółkiem i mnie odetnie. I nie zgadniecie co się stało. Po trzech miesiącach od tego feralnego grudnia po prowadzeniu samochodu co czuję? A no właśnie - moją "pasażerską chorobę lokomocyjną". I teraz mam combo, bo "nie mogę" ani prowadzić, ani jeździć jako pasażer. Bo przecież zemdleję, padnę, zwymiotuję i będzie koniec świata. W międzyczasie przewijają mi się: ból lewej ręki, delikatne szumy uszne, śnieg optyczny, męty, rozmazywanie obrazu. W marcu 2020 roku przechodzę koronę, która pozamiatała mnie już całkiem. Dwa tygodnie totalnego osłabienia, gorączki i zawrotów głowy dołączając poprzednie objawy tworzą w mojej głowie i w moim ciele mieszankę wybuchową. Doszło do tego, że objawy żołądkowe nie pozwalały mi jeść normalnie, cały dzień chodziłem rozkołysany jakbym zaraz miał paść. Przestałem jeździć samochodem gdzieś dalej i wychodzić do znajomych, przejście 300m do babci sprawiało mi problem. W sklepie zaraz myśli, że zemdleję i ogólnie nie czułem się najlepiej poza własnym domem Mega dziwny i mega fatalny czas w moim życiu, jeśli chodzi o zdrowie, ale oczywiście tłumaczony sobie "chorobą lokomocyjną", zespołem Gilberta i koroną. Oczywiście jak się z kimś zagadałem i zapomniałem o całym moim bagażu chorób to czułem się sto razy lepiej, ale to wiem teraz - z perspektywy czasu. Praca z domu, więc nie miałem presji na to, żeby coś z tym robić. Straciłem tak rok życia. Na wiosnę 2021 roku zacząłem chodzić na spacery. Najpierw 2 kilometry, później 5. Oddalałem się od domu (zaraz zemdleję i gdzie ja znajdę pomoc!?, tworząc sobie w głowie jakiś back-up typu najwyżej wrócę na skróty do domu) i chyba jakoś pomogło, bo później zacząłem się przełamywać, jeśli chodzi o prowadzenie samochodu. Nawet nie wiecie jak się cieszyłem jak ponownie zrobiłem sam 50 kilometrów. Oczywiście sam, bo przecież w razie czego nie mogę zwymiotować przy żonie, bo byłoby mi wstyd. Po jeździe dalej miałem "lokomocyjne" objawy, ale stwierdziłem, że muszę jeździć. Objawy zaczęły mijać, ale nie do końca. Tak czy siak zaczęło mi się lepiej żyć, bo mogłem coś robić i gdzieś pojechać. Niestety w dalszym ciągu mam wrażenie, że jeśli pojadę na przykład 400km do domu to mam takie uczucie w głowie, że z pewnością wtedy zemdleję tam, będę miał helikopter w głowie i nie będę miał nad sobą kontroli. Chociaż w dalszym ciągu mam wrażenie, że prowadzenie samochodu działa na moją podświadomość (łapię się na tym, że zaciskam lekko zęby) i w jakimś stopniu dalej mnie stresuje, bo po przejechanych stu kilometrach zaczyna mnie boleć głowa i czasem zatoki, a po zakończeniu jazdy bywa, że mam uczucie rozkołysania i lekkiego kręcenia w żołądku. Niestety wyrobiłem sobie taką barierę w głowie, że te 100 kilometrów jest dla mnie bezpieczne, a dalej to mnie jak to się mówi - zmuli, zacznie kręcić w głowie i co ja wtedy zrobię. Wszystko tłumaczyłem sobie moimi zdrowotnymi przypadłościami.
- rok 2022. Pojawia się pierwszy wyraźny objaw psychiczny. Czytam jakiś artykuł o kimś sławnym, który popełnił samobójstwo. I myśl w głowie - kurde, skoro tacy na pozór szczęśliwi ludzie popełniają samobójstwo to, żeby mi się w głowie coś nie poprzestawiało. Nie mogę latać, nie mogę jeździć, nie mogę wychodzić, jestem idealnym kandydatem. Zaraz, zaraz! Ale ja chcę żyć, kocham rodzinę i mimo tego zdrowotnego syfu, tak bardzo chcę żyć. Wtedy trafiłem na to forum, właśnie na jakiś temat o strachu przed tym i z czasem jakoś mi się w głowie ten lęk uspokoił. Wtedy pierwszy raz uświadomiłem sobie, że mam coś na tle nerwowym, ale ograniczyłem to tylko do tej jednej myśli natrętnej. Bo przecież reszta to moje przypadłości zdrowotne. Na 100%! W międzyczasie wracam do sportu, oczywiście tworząc sobie w głowie furtki, że jak się gorzej poczuję to pojadę do domu, albo jakbym miał zemdleć to udam kontuzję. Wracam do jazdy na rowerze, najpierw 15 kilometrów, żeby nie oddalać się za daleko od domu, później 30, 40 i 60. Staram się żyć w miarę normalnie, jedziemy na urlop ponad 100 kilometrów od domu. Mam wrażenie, że jest lepiej, jeśli chodzi o objawy z 2020 roku.
- rok 2023. We wrześniu mam sporo zmartwień, sporo prywatnych rozterek, natłok pracy i natłok myśli i ciach. Zaczyna mi doskwierać to, że inni swobodnie jeżdżą gdzie chcą, latają na wakacje, nie mają ograniczeń. Któregoś dnia w październiku wstaję i towarzyszą mi.. pustka i brak motywacji. Czuję jak się dystansuję, nie potrafię się położyć i zrelaksować, czuję jakiś lekki niepokój, jazda rowerem czy sport nie sprawiają mi radości i ciągle chodzi po głowie taka myśl - no i co z tego? Pojedziesz dzisiaj do kina i co z tego? Pograsz dzisiaj w piłkę i co z tego? Kupisz tego wymarzonego Mercedesa i co z tego? O ile wcześniej wszystko miałem zaplanowane i poukładane na najbliższe dni tak teraz wszystko się zawaliło. Mam wrażenie, że przestałem czuć. Wjeżdża strach przed depresją i stereotypowym przykuciem do łóżka, w międzyczasie wpada mi artykuł o jakimś samobójstwie YouTubera i pyk - wracamy do 2022 roku z tą różnicą, że czytanie forum i uspokajanie się nie pomaga. Lęk jest dużo większy, niż wcześniej. W głowie jakieś dziwne projekcje Zaczynam czytać częściej forum, uspokajać się tym, że to może być normalne w nerwicy i to wcale nie musi być depresja, a mnie nie czeka łóżko, leki i sznurek. Ale zaraz, zaraz! Jak normalne w nerwicy? Ja mam nerwicę? Widocznie tak. I tutaj mnie olśniło, bo wszystko złożyło się w całość. Jak tak sobie to wszystko przemyślałem to zaczęło mi się dodawać, że moja choćby moja "choroba lokomocyjna" z perspektywy czasu to efekt lęku, nerwów i głowy. Prawie 12 lat zajęło mi, żeby to pojąć. Lepiej późno, niż wcale. Przez ostatnich kilka miesięcy zdążyło mi się trochę polepszyć, postawiłem na działanie i sport, emocje częściowo wróciły, lęk przed samobójstwem znacznie się zmniejszył i staram się wyjść na prostą. Część objawów z 2020 roku dalej towarzyszy, ale znacznie lżej i znacznie rzadziej.
Tak naprawdę ten post bardziej chyba piszę dla siebie. Wiem, że jest mocno chaotyczny, zwłaszcza przedział 2019-21, bo wtedy działo się najwięcej. Chciałem po prostu to wyrzucić z siebie. Teraz jak zrozumiałem, że przez swoje ograniczenia w głowie narobiłem sobie takich właśnie lękowo-nerwicowych nawyków i wykluczenia siebie (nie będę jeździł daleko autem jako kierowca i w ogóle nie będę daleko podróżował, bo coś tam - nie będę jeździł jako pasażer - nie będę latał, bo nie mam zdrowia). Basta. Szukam materiałów, powoli zaczynam to jakoś sobie układać i ogarniać choć nie ukrywam, że ciężko to wprowadzać w życie i po tylu latach wyjść takim durnym przekonaniom na przeciw. Jeśli macie jakieś rady to chętnie poczytam. Cały czas kminię jak sprawić, żeby latanie czy jazda samochodem z powrotem zaczęły mi się pozytywnie kojarzyć i jak pozbyć się podświadomych lęków z tym związanych. Domyślam się, że po tylu latach nie będzie to łatwe, ale chcę to zrobić sam. Czuję, że muszę. Chcę życie przeżyć. Przepraszam za tak długi post, pewnie sporo pominąłem, ale musiałem się wygadać.
Ogłoszenia:
1. Nowi użytkownicy, którzy nie przekroczą progu 30 napisanych postów, mają zablokowaną możliwość wstawiania linków do wszelakich komentarzy.
2. Usuwanie konta na forum - zobacz tutaj: jak usunąć konto?
1. Nowi użytkownicy, którzy nie przekroczą progu 30 napisanych postów, mają zablokowaną możliwość wstawiania linków do wszelakich komentarzy.
2. Usuwanie konta na forum - zobacz tutaj: jak usunąć konto?
Jak wrócić do tego co lubiło się robić?
-
- Nowy Użytkownik
- Posty: 2
- Rejestracja: 26 czerwca 2024, o 14:24
Hej.
Smutno że nikt jeszcze nie odpowiedział na Twojego posta. Przeczytalam całą Twój historię i dosłownie tak jakbym czytała o sobie. Od połowy maja zmagam się z codziennymi mdlosciami i lękiem uogólnionym. Mdłości są tak silne że zmuszam się by się nie porzygac. Towarzyszy mi takie uczucie jak czasem na wizycie u lekarza gdy zagląda w gardło drewnianym patyczkiem i wjedzie w nim za daleko to od razu ma się ochotę zwymiotować. Dokładnie tak się czuję przez większość dnia. Do tego dochodzi ciągły lęk przed samobójstwo który się pogłębia gdy natrafię na jakiś artykuł w tym temacie. Co gorsza rodzina wiedząc że zmagam się z nerwicą i prawdopodobnie depresją (nie jestem jeszcze zdiagnozowana) ostatnio przy rodzinnym stole podczas obiadu
przy mnie poruszyła temat samobojstwa „a wy wiedzie że żona mojego szefa niedawno rzuciła się pod pociąg i zostawiła dwójkę małych dzieci?” To mnie po prostu rozłożyło na łopatki. Jak mogą wspominać o takich rzęch wiedząc że źle się czuję. Jakiś czas później Pojechałam do mojego ojca który mieszka daleko ode mnie na wakacje odpocząć. Pamiętam jak jechałam z nim samochodem wracaliśmy od jego koleżanki, wspomniałam mu wtedy o tym że prawdopodobnie zmagam się z depresja bo to podejrzewa nawet mój lekarz rodzinny. Tata był zszokowany powiedział że jezu nawet o tym nie myśl! A po chwili wracając znowu do tematu tej jego koleżanki dodał „a wiesz co się stało z mężem tej mojej u której byliśmy? Powiesił się chłop na balkonie..” czasem się zastanawiam czy ludzie są tak głupi czy oni mi chcą zrobić na złość żebym ja serio też tak skończyła. Też zastanawiam się jak wrócić do tego co lubiło się robić bo pasja która zawsze była moim sensem życia od maja przestała mnie już całkowicie cieszyć. Mam dokładnie to samo co Ty. Mimo to staram się dalej robić to co robiłam ale nie odczuwam już z tego żadnej przyjemności. W każdym razie mam nadzieję że przynajmniej z Tobą jest już lepiej bo u mnie niestety to nie mija a terminy u psychiatrów są niedostępne w mojej okolicy.
Miłego dnia
Smutno że nikt jeszcze nie odpowiedział na Twojego posta. Przeczytalam całą Twój historię i dosłownie tak jakbym czytała o sobie. Od połowy maja zmagam się z codziennymi mdlosciami i lękiem uogólnionym. Mdłości są tak silne że zmuszam się by się nie porzygac. Towarzyszy mi takie uczucie jak czasem na wizycie u lekarza gdy zagląda w gardło drewnianym patyczkiem i wjedzie w nim za daleko to od razu ma się ochotę zwymiotować. Dokładnie tak się czuję przez większość dnia. Do tego dochodzi ciągły lęk przed samobójstwo który się pogłębia gdy natrafię na jakiś artykuł w tym temacie. Co gorsza rodzina wiedząc że zmagam się z nerwicą i prawdopodobnie depresją (nie jestem jeszcze zdiagnozowana) ostatnio przy rodzinnym stole podczas obiadu
przy mnie poruszyła temat samobojstwa „a wy wiedzie że żona mojego szefa niedawno rzuciła się pod pociąg i zostawiła dwójkę małych dzieci?” To mnie po prostu rozłożyło na łopatki. Jak mogą wspominać o takich rzęch wiedząc że źle się czuję. Jakiś czas później Pojechałam do mojego ojca który mieszka daleko ode mnie na wakacje odpocząć. Pamiętam jak jechałam z nim samochodem wracaliśmy od jego koleżanki, wspomniałam mu wtedy o tym że prawdopodobnie zmagam się z depresja bo to podejrzewa nawet mój lekarz rodzinny. Tata był zszokowany powiedział że jezu nawet o tym nie myśl! A po chwili wracając znowu do tematu tej jego koleżanki dodał „a wiesz co się stało z mężem tej mojej u której byliśmy? Powiesił się chłop na balkonie..” czasem się zastanawiam czy ludzie są tak głupi czy oni mi chcą zrobić na złość żebym ja serio też tak skończyła. Też zastanawiam się jak wrócić do tego co lubiło się robić bo pasja która zawsze była moim sensem życia od maja przestała mnie już całkowicie cieszyć. Mam dokładnie to samo co Ty. Mimo to staram się dalej robić to co robiłam ale nie odczuwam już z tego żadnej przyjemności. W każdym razie mam nadzieję że przynajmniej z Tobą jest już lepiej bo u mnie niestety to nie mija a terminy u psychiatrów są niedostępne w mojej okolicy.
Miłego dnia
-
- Zarejestrowany Użytkownik
- Posty: 230
- Rejestracja: 24 września 2013, o 22:28
Czemu tak bierzecie do siebie to, że ktoś wywinął magika. Ja jako osoba po próbach s, z depresją, jak czytam takie niusy to mam wtedy myśl że jeszcze się jakoś trzymam na powierzchni.
Idzcie może po jakieś tabletki, jak jest bardzo źle. Mi się po lekach poukładało trochę w głowie i nie spędzam czasu tak bezczynnie.
Co do pasji... a nie przyszło Wam na myśl że to żadna pasja jak nie macie ochoty jej kontynuować. Czasem tak jest. Może pora poszukać nowych zainteresowań.
Idzcie może po jakieś tabletki, jak jest bardzo źle. Mi się po lekach poukładało trochę w głowie i nie spędzam czasu tak bezczynnie.
Co do pasji... a nie przyszło Wam na myśl że to żadna pasja jak nie macie ochoty jej kontynuować. Czasem tak jest. Może pora poszukać nowych zainteresowań.
F40.1
-
- Nowy Użytkownik
- Posty: 1
- Rejestracja: 6 lipca 2024, o 00:27
Witam, nie jesteś sam.
Stricte moje lęki odnoszą się do innych kwestii ,choć bywały momenty ,że bałam się również ,że puszczę tęcze na niektórych towarzyskich spotkaniach.
Również mam Zespół Gilberta i mogę wesprzeć wiedzą ,że nie jesteś sam z tym zespołem i wszelakimi podobnymi dodatkami do niego.
W moim przypadku też są podobieństwa (i nie tylko w moim ) mdłości, różne inne objawy gastryczne (ale nie tylko mam zg, ) mgła mózgowa, męty, mroczki, specyficzne zawroty głowy, uczucie kołysania, odrealnienia, jak to określiłeś-stłumienie w percepcji są bardzo częste.
Okresowo dochodzą u mnie bóle mięśniowe i osłabienie napięcia mięśniowego szczególnie przy większym zmęczeniu.
Tu chyba nie dam rady wstawić linków ,bo piszę pierwszy post na tym forum. W wiadomości prywatnej poprzesyłam artykuły które warto sobie ogarnąć na spokojnie - jeśli się rozkręcę na forum to tu dośle.
Chciałabym uzyskać kontakt z większą ilością osób które cierpią na ZG w Polsce i może udałoby się kogoś przekonać by się nami zajął ktoś (a jest pewien lekarz w PL zaintrygowany tą kwestią i interesuje się nietypowymi przypadkami).
Jest możliwość ,że jest coś na rzeczy i bilirubina u dorosłych prawdopodobnie również ma niekorzystne działanie na OUN.
Dawaj znać jak się czujesz, pozdrawiam.
Stricte moje lęki odnoszą się do innych kwestii ,choć bywały momenty ,że bałam się również ,że puszczę tęcze na niektórych towarzyskich spotkaniach.
Również mam Zespół Gilberta i mogę wesprzeć wiedzą ,że nie jesteś sam z tym zespołem i wszelakimi podobnymi dodatkami do niego.
W moim przypadku też są podobieństwa (i nie tylko w moim ) mdłości, różne inne objawy gastryczne (ale nie tylko mam zg, ) mgła mózgowa, męty, mroczki, specyficzne zawroty głowy, uczucie kołysania, odrealnienia, jak to określiłeś-stłumienie w percepcji są bardzo częste.
Okresowo dochodzą u mnie bóle mięśniowe i osłabienie napięcia mięśniowego szczególnie przy większym zmęczeniu.
Tu chyba nie dam rady wstawić linków ,bo piszę pierwszy post na tym forum. W wiadomości prywatnej poprzesyłam artykuły które warto sobie ogarnąć na spokojnie - jeśli się rozkręcę na forum to tu dośle.
Chciałabym uzyskać kontakt z większą ilością osób które cierpią na ZG w Polsce i może udałoby się kogoś przekonać by się nami zajął ktoś (a jest pewien lekarz w PL zaintrygowany tą kwestią i interesuje się nietypowymi przypadkami).
Jest możliwość ,że jest coś na rzeczy i bilirubina u dorosłych prawdopodobnie również ma niekorzystne działanie na OUN.
Dawaj znać jak się czujesz, pozdrawiam.
-
- Nowy Użytkownik
- Posty: 5
- Rejestracja: 6 czerwca 2024, o 01:57
Dziękuję za odpowiedź. Oni nie są głupi i nie chcą Ci sprawić przykrości tylko po prostu nie mają pojęcia, że taka zupełnie normalna (z ich punktu widzenia) informacja o czyimś samobójstwie wywołuje u Ciebie taki armagedon w głowie lub po prostu nie mają wyczucia rozmawiając na ten temat. Lęk przed samobójstwem to klasyczny wkręt nerwicy. Nerwica znalazła sobie jakiś czuły punkt i w to celuje. Ty przecież nie masz myśli i zamiarów samobójczych tylko boisz się utraty kontroli nad sobą. Ja doskonale znam ten mechanizm, gorzej jest wprowadzić to w życie, ale staram się i pracuję nad tym. Skoro mówisz, że towarzyszy Ci to od maja to ledwo dwa miesiące. Wiem, że każdy dzień z tym dziadostwem jest ciężki i skutecznie potrafi zepsuć humor, ale staraj się wziąć to na przeczekanie. Prędzej czy później się wyciszy i przejdzie. Ja czuję ogromną poprawę od tego co było na jesieni, przez ostatni miesiąc było już naprawdę dobrze, ale teraz od poniedziałku mały kryzys. Tak czy siak - staram się robić swoje i do przodu.TwilightIvy pisze: ↑26 czerwca 2024, o 15:04Hej.
Smutno że nikt jeszcze nie odpowiedział na Twojego posta. Przeczytalam całą Twój historię i dosłownie tak jakbym czytała o sobie. Od połowy maja zmagam się z codziennymi mdlosciami i lękiem uogólnionym. Mdłości są tak silne że zmuszam się by się nie porzygac. Towarzyszy mi takie uczucie jak czasem na wizycie u lekarza gdy zagląda w gardło drewnianym patyczkiem i wjedzie w nim za daleko to od razu ma się ochotę zwymiotować. Dokładnie tak się czuję przez większość dnia. Do tego dochodzi ciągły lęk przed samobójstwo który się pogłębia gdy natrafię na jakiś artykuł w tym temacie. Co gorsza rodzina wiedząc że zmagam się z nerwicą i prawdopodobnie depresją (nie jestem jeszcze zdiagnozowana) ostatnio przy rodzinnym stole podczas obiadu
przy mnie poruszyła temat samobojstwa „a wy wiedzie że żona mojego szefa niedawno rzuciła się pod pociąg i zostawiła dwójkę małych dzieci?” To mnie po prostu rozłożyło na łopatki. Jak mogą wspominać o takich rzęch wiedząc że źle się czuję. Jakiś czas później Pojechałam do mojego ojca który mieszka daleko ode mnie na wakacje odpocząć. Pamiętam jak jechałam z nim samochodem wracaliśmy od jego koleżanki, wspomniałam mu wtedy o tym że prawdopodobnie zmagam się z depresja bo to podejrzewa nawet mój lekarz rodzinny. Tata był zszokowany powiedział że jezu nawet o tym nie myśl! A po chwili wracając znowu do tematu tej jego koleżanki dodał „a wiesz co się stało z mężem tej mojej u której byliśmy? Powiesił się chłop na balkonie..” czasem się zastanawiam czy ludzie są tak głupi czy oni mi chcą zrobić na złość żebym ja serio też tak skończyła. Też zastanawiam się jak wrócić do tego co lubiło się robić bo pasja która zawsze była moim sensem życia od maja przestała mnie już całkowicie cieszyć. Mam dokładnie to samo co Ty. Mimo to staram się dalej robić to co robiłam ale nie odczuwam już z tego żadnej przyjemności. W każdym razie mam nadzieję że przynajmniej z Tobą jest już lepiej bo u mnie niestety to nie mija a terminy u psychiatrów są niedostępne w mojej okolicy.
Miłego dnia![]()
Ja teraz nie chcę nerwicy wyciszyć i czekać aż się uspokoi i bieżące wkręty miną, ale chcę się z nerwicą rozprawić ostatecznie

- chmiela
- Nowy Użytkownik
- Posty: 9
- Rejestracja: 10 lipca 2024, o 10:56
Też miałem podobnie z utratą chęci bo nic nie sprawiało radości. Z tym, że ja wylądowałem u psychiatry i dostałem seroxat. No to jest naprawdę rewelacyjny lekM5F90 pisze: ↑6 czerwca 2024, o 16:24Przez ostatnich kilka miesięcy zdążyło mi się trochę polepszyć, postawiłem na działanie i sport, emocje częściowo wróciły, lęk przed samobójstwem znacznie się zmniejszył i staram się wyjść na prostą. Część objawów z 2020 roku dalej towarzyszy, ale znacznie lżej i znacznie rzadziej.
Jeśli macie jakieś rady to chętnie poczytam. Cały czas kminię jak sprawić, żeby latanie czy jazda samochodem z powrotem zaczęły mi się pozytywnie kojarzyć i jak pozbyć się podświadomych lęków z tym związanych. Domyślam się, że po tylu latach nie będzie to łatwe, ale chcę to zrobić sam. Czuję, że muszę. Chcę życie przeżyć. P

-
- Nowy Użytkownik
- Posty: 1
- Rejestracja: 8 grudnia 2023, o 14:26
Cześć, podobna historia do mojej, też od dawna zajmuję się rynkami kapitałowymi, moja pasja. Przełomowy był okres covid, negatywnie. Przeszły ci męty, śniego optyczny, zaburzenia widzenia?M5F90 pisze: ↑6 czerwca 2024, o 16:24Cześć, długo zabierałem się, żeby tutaj się zarejestrować i coś napisać, bo forum czytam od kilku miesięcy, ale w końcu stwierdziłem, że czas ruszyć, powalczyć i coś zrobić z tą moją nerwicą. Ten post będzie pewnie trochę chaotyczny, bo w głowie mam sporo rzeczy, o których chciałbym napisać, a pewnie nie o wszystkich sobie przypomnę pisząc. Porządkując:
- rok 2011/12. Chodzę do liceum, uczę się solidnie, ale szkołą raczej się mocno nie przejmuję, wydaje mi się, że nie mam większych stresów czy zmartwień, poznaję dziewczynę (obecnie małżonkę) kocham podróżowanie, lotnictwo i latanie samolotem (potrafiliśmy robić jednodniówki na drugi koniec Europy, żeby tylko gdzieś polecieć), uwielbiam jazdę samochodem jako kierowca i pasażer i generalnie wszystko w moim życiu sprawia wrażenie, że jest okej. W ramach szerszego kontekstu nadmienię, że zawsze byłem osobą dość wrażliwą, analityczną, marzycielską, lubiącą mieć wszystko dopracowane (perfekcjonizm) i może to zabrzmi nieskromnie - dość inteligentną. Wracając. Wszystko było dobrze, aż pewnego popołudnia obudziłem się z drzemki z przytykającym w gardle uczuciem na granicy odruchu wymiotnego i przekonaniem, że dosłownie chwila i zwymiotuję. Zaczęło to mnie męczyć przez kolejne tygodnie, potrafiłem przez cały dzień zjeść przez to na przykład jedną kanapkę, bo cały czas miałem uczucie, że kolokwialnie mówiąc - się porzygam. Od małego było to dla mnie bardzo nieprzyjemne, więc zacząłem się obawiać, że zdarzy mi się to publicznie - w szkole, przy dziewczynie, w galerii handlowej. Mimo, że miesiącami kończyło się to nawet nie na odruchu wymiotnym, ale na "podchodzeniem" do gardła to bałem się, że za którymś razem zwymiotuję. Wtedy oczywiście nie zauważyłem, że moje myślenie i strach przed tym powoduje, że to się zaostrza. O nerwicy rzecz jasna nie zdawałem sobie sprawy i nie miałem pojęcia, więc jakiekolwiek logiczne przemyślenie sprawy zostawiamy na ten moment i na kilka najbliższych lat. Poszedłem do lekarza, Pani stwierdziła refluks, przepisała IPP i skierowała na gastroskopię. Na gastroskopii wyszła mała przepuklina i na tamten moment wydawało mi się, że to wszystko przez to. Z perspektywy czasu chyba mogę przypuszczać, że taką przepuklinę ma większość zdrowych ludzi, ale ja znalazłem sobie "wymówkę" zrzucając mój stan zdrowia na to. Mniej więcej gdzieś wtedy zacząłem mieć problem z lokomocją. Jeżdżąc z kumplami bez celu w któryś wieczór poczułem się kiepsko, po jeździe byłem nazwijmy to rozkołysany, senny, strasznie ziewałem, pojawiła się suchość w ustach i mdłości. Później ilekroć wsiadałem jako pasażer to bywało podobnie, bo jakoś siedziała mi w głowie tamta sytuacja i lęk przed tym, że zwymiotuję podczas jazdy. Jako kierowca czułem się w porządku choć oczywiście odruch wymiotny (będę to pisał w uproszczeniu, bo nie wiem czy jak to dokładnie opisać) w codziennym życiu skutecznie mi je uprzykrzał. Po kilku miesiącach zrobiło mi się lepiej, bo odruch nie męczył mnie przez cały dzień, a tylko momentami jak wychodziłem do dziewczyny czy gdzieś jechałem. Przywykłem. Odnośnie jazdy samochodem to wmówiłem sobie, że to jakaś choroba lokomocyjna czy coś, więc totalnie unikałem jazdy jako pasażer. Stwierdziłem, że skoro mam takie problemy na fotelu pasażera w samochodzie to z lataniem będzie podobnie, więc przestałem latać.
- lata 2012-2019. Skończyłem studia, zacząłem pracę na własnej działalności jako broker giełdowy i jakoś sobie żyłem. Autem jeździłem jako kierowca, zaakceptowałem to, że siedzenie pasażera mi nie służy, unikałem jak ognia, rezygnując często z czegoś, żeby czasem nie jechać jako pasażer. Nie latałem samolotem, urlop spędzałem w górach. Oczywiście bez większych refleksji, że to może być nerwica czy coś podobnego, po prostu zaakceptowałem moją "chorobę lokomocyjną" i ograniczenia z tym związane, godząc się na to, że tak musi być. Nie zwracałem uwagi na to, że jak już wsiadłem jako pasażer na krótkie odcinki (5-10km) i nie myślałem o objawach tylko zajmowałem się telefonem czy rozmową z kierowcą to wszystko było w porządku. Jak jechałem po nowy samochód (nie miałem wyjścia i musiałem wziąć kierowcę) raz 30 kilometrów, a raz nawet i 150, to z radości i podekscytowania nie pamiętałem o "chorobie" i kompletnie mi się nic nie działo. Z objawów na co dzień dokuczały mi głównie kwestie żołądkowe - wspomniany wcześniej odruch wymiotny, mdłości, puste odbijania, małe cofanie treści. Oczywiście nigdy przez to nie zwymiotowałem, ale przecież mogłem! Jak się czymś stresowałem to cały zestaw objawów żołądkowych budził mnie o 06:00 rano. Często pomagało mi zaparzenie mięty lub melisy. Zacząłem budowę domu, dużo ekip, ogrom wydanych pieniędzy i sporo stresu.
- lata 2019-2021. Budzę się któregoś poranka w grudniu 2019 roku i czuję, że dzieje się ze mną coś dziwnego. Uczucie, że zaraz zemdleję, silny ucisk pod mostkiem, zmęczenie, senność, klasyczne objawy żołądkowe, czuję takie rozkołysanie podczas chodzenia, miękkie nogi, napady gorąca i coś co chyba mogę nazwać lekką derealizacją, bo czuję takie wewnętrzne stłumienie w percepcji. Kompletnie nie wiem co mi dolega, a ucisk pod mostkiem i strach o serce powoduje, że właśnie ono czasami przyspiesza. Po Nowym Roku poszedłem do lekarza, który stwierdza zażółcenie oczu (którego ja wcześniej nie zauważyłem), badania krwi, wszystko w jak najlepszym porządku poza podwyższoną bilirubiną. Poszerzona diagnostyka, badanie genetyczne i diagnoza - zespół Gilberta. Okej, czyli mamy winnego. Można się rozejść. Po "chorobie lokomocyjnej" to moja kolejna przypadłość i ograniczenie zdrowotne. Bo przecież nie nerwica, o której nie miałem pojęcia. W takim stanie nie jestem w stanie uprawiać sportu, który kocham i generalnie każdy wyjście z domu czy wyjazd to problem, bo przecież zemdleję i tam padnę. Jazda samochodem jako kierowca to też męka, bo przecież mogę zemdleć za kółkiem i mnie odetnie. I nie zgadniecie co się stało. Po trzech miesiącach od tego feralnego grudnia po prowadzeniu samochodu co czuję? A no właśnie - moją "pasażerską chorobę lokomocyjną". I teraz mam combo, bo "nie mogę" ani prowadzić, ani jeździć jako pasażer. Bo przecież zemdleję, padnę, zwymiotuję i będzie koniec świata. W międzyczasie przewijają mi się: ból lewej ręki, delikatne szumy uszne, śnieg optyczny, męty, rozmazywanie obrazu. W marcu 2020 roku przechodzę koronę, która pozamiatała mnie już całkiem. Dwa tygodnie totalnego osłabienia, gorączki i zawrotów głowy dołączając poprzednie objawy tworzą w mojej głowie i w moim ciele mieszankę wybuchową. Doszło do tego, że objawy żołądkowe nie pozwalały mi jeść normalnie, cały dzień chodziłem rozkołysany jakbym zaraz miał paść. Przestałem jeździć samochodem gdzieś dalej i wychodzić do znajomych, przejście 300m do babci sprawiało mi problem. W sklepie zaraz myśli, że zemdleję i ogólnie nie czułem się najlepiej poza własnym domem Mega dziwny i mega fatalny czas w moim życiu, jeśli chodzi o zdrowie, ale oczywiście tłumaczony sobie "chorobą lokomocyjną", zespołem Gilberta i koroną. Oczywiście jak się z kimś zagadałem i zapomniałem o całym moim bagażu chorób to czułem się sto razy lepiej, ale to wiem teraz - z perspektywy czasu. Praca z domu, więc nie miałem presji na to, żeby coś z tym robić. Straciłem tak rok życia. Na wiosnę 2021 roku zacząłem chodzić na spacery. Najpierw 2 kilometry, później 5. Oddalałem się od domu (zaraz zemdleję i gdzie ja znajdę pomoc!?, tworząc sobie w głowie jakiś back-up typu najwyżej wrócę na skróty do domu) i chyba jakoś pomogło, bo później zacząłem się przełamywać, jeśli chodzi o prowadzenie samochodu. Nawet nie wiecie jak się cieszyłem jak ponownie zrobiłem sam 50 kilometrów. Oczywiście sam, bo przecież w razie czego nie mogę zwymiotować przy żonie, bo byłoby mi wstyd. Po jeździe dalej miałem "lokomocyjne" objawy, ale stwierdziłem, że muszę jeździć. Objawy zaczęły mijać, ale nie do końca. Tak czy siak zaczęło mi się lepiej żyć, bo mogłem coś robić i gdzieś pojechać. Niestety w dalszym ciągu mam wrażenie, że jeśli pojadę na przykład 400km do domu to mam takie uczucie w głowie, że z pewnością wtedy zemdleję tam, będę miał helikopter w głowie i nie będę miał nad sobą kontroli. Chociaż w dalszym ciągu mam wrażenie, że prowadzenie samochodu działa na moją podświadomość (łapię się na tym, że zaciskam lekko zęby) i w jakimś stopniu dalej mnie stresuje, bo po przejechanych stu kilometrach zaczyna mnie boleć głowa i czasem zatoki, a po zakończeniu jazdy bywa, że mam uczucie rozkołysania i lekkiego kręcenia w żołądku. Niestety wyrobiłem sobie taką barierę w głowie, że te 100 kilometrów jest dla mnie bezpieczne, a dalej to mnie jak to się mówi - zmuli, zacznie kręcić w głowie i co ja wtedy zrobię. Wszystko tłumaczyłem sobie moimi zdrowotnymi przypadłościami.
- rok 2022. Pojawia się pierwszy wyraźny objaw psychiczny. Czytam jakiś artykuł o kimś sławnym, który popełnił samobójstwo. I myśl w głowie - kurde, skoro tacy na pozór szczęśliwi ludzie popełniają samobójstwo to, żeby mi się w głowie coś nie poprzestawiało. Nie mogę latać, nie mogę jeździć, nie mogę wychodzić, jestem idealnym kandydatem. Zaraz, zaraz! Ale ja chcę żyć, kocham rodzinę i mimo tego zdrowotnego syfu, tak bardzo chcę żyć. Wtedy trafiłem na to forum, właśnie na jakiś temat o strachu przed tym i z czasem jakoś mi się w głowie ten lęk uspokoił. Wtedy pierwszy raz uświadomiłem sobie, że mam coś na tle nerwowym, ale ograniczyłem to tylko do tej jednej myśli natrętnej. Bo przecież reszta to moje przypadłości zdrowotne. Na 100%! W międzyczasie wracam do sportu, oczywiście tworząc sobie w głowie furtki, że jak się gorzej poczuję to pojadę do domu, albo jakbym miał zemdleć to udam kontuzję. Wracam do jazdy na rowerze, najpierw 15 kilometrów, żeby nie oddalać się za daleko od domu, później 30, 40 i 60. Staram się żyć w miarę normalnie, jedziemy na urlop ponad 100 kilometrów od domu. Mam wrażenie, że jest lepiej, jeśli chodzi o objawy z 2020 roku.
- rok 2023. We wrześniu mam sporo zmartwień, sporo prywatnych rozterek, natłok pracy i natłok myśli i ciach. Zaczyna mi doskwierać to, że inni swobodnie jeżdżą gdzie chcą, latają na wakacje, nie mają ograniczeń. Któregoś dnia w październiku wstaję i towarzyszą mi.. pustka i brak motywacji. Czuję jak się dystansuję, nie potrafię się położyć i zrelaksować, czuję jakiś lekki niepokój, jazda rowerem czy sport nie sprawiają mi radości i ciągle chodzi po głowie taka myśl - no i co z tego? Pojedziesz dzisiaj do kina i co z tego? Pograsz dzisiaj w piłkę i co z tego? Kupisz tego wymarzonego Mercedesa i co z tego? O ile wcześniej wszystko miałem zaplanowane i poukładane na najbliższe dni tak teraz wszystko się zawaliło. Mam wrażenie, że przestałem czuć. Wjeżdża strach przed depresją i stereotypowym przykuciem do łóżka, w międzyczasie wpada mi artykuł o jakimś samobójstwie YouTubera i pyk - wracamy do 2022 roku z tą różnicą, że czytanie forum i uspokajanie się nie pomaga. Lęk jest dużo większy, niż wcześniej. W głowie jakieś dziwne projekcje Zaczynam czytać częściej forum, uspokajać się tym, że to może być normalne w nerwicy i to wcale nie musi być depresja, a mnie nie czeka łóżko, leki i sznurek. Ale zaraz, zaraz! Jak normalne w nerwicy? Ja mam nerwicę? Widocznie tak. I tutaj mnie olśniło, bo wszystko złożyło się w całość. Jak tak sobie to wszystko przemyślałem to zaczęło mi się dodawać, że moja choćby moja "choroba lokomocyjna" z perspektywy czasu to efekt lęku, nerwów i głowy. Prawie 12 lat zajęło mi, żeby to pojąć. Lepiej późno, niż wcale. Przez ostatnich kilka miesięcy zdążyło mi się trochę polepszyć, postawiłem na działanie i sport, emocje częściowo wróciły, lęk przed samobójstwem znacznie się zmniejszył i staram się wyjść na prostą. Część objawów z 2020 roku dalej towarzyszy, ale znacznie lżej i znacznie rzadziej.
Tak naprawdę ten post bardziej chyba piszę dla siebie. Wiem, że jest mocno chaotyczny, zwłaszcza przedział 2019-21, bo wtedy działo się najwięcej. Chciałem po prostu to wyrzucić z siebie. Teraz jak zrozumiałem, że przez swoje ograniczenia w głowie narobiłem sobie takich właśnie lękowo-nerwicowych nawyków i wykluczenia siebie (nie będę jeździł daleko autem jako kierowca i w ogóle nie będę daleko podróżował, bo coś tam - nie będę jeździł jako pasażer - nie będę latał, bo nie mam zdrowia). Basta. Szukam materiałów, powoli zaczynam to jakoś sobie układać i ogarniać choć nie ukrywam, że ciężko to wprowadzać w życie i po tylu latach wyjść takim durnym przekonaniom na przeciw. Jeśli macie jakieś rady to chętnie poczytam. Cały czas kminię jak sprawić, żeby latanie czy jazda samochodem z powrotem zaczęły mi się pozytywnie kojarzyć i jak pozbyć się podświadomych lęków z tym związanych. Domyślam się, że po tylu latach nie będzie to łatwe, ale chcę to zrobić sam. Czuję, że muszę. Chcę życie przeżyć. Przepraszam za tak długi post, pewnie sporo pominąłem, ale musiałem się wygadać.
-
- Zarejestrowany Użytkownik
- Posty: 81
- Rejestracja: 31 lipca 2022, o 19:44
Jeśli to nie problem , z chęcią bym przygarną taką wiedzę , bo też mam ZG. Jako ciekawostke dodam że mój ojciec miał zdjagnozowany ZG i leczył się na zaburzenia lękowe , wtedy jeden z lekarzy powiedział mu , a było to grubo ponad 25 lat temu , że ZG i wysoka bilirubina może troszkę mieszać w organiźmie , ale da się z tym żyćxyz961 pisze: ↑6 lipca 2024, o 01:29Witam, nie jesteś sam.
Stricte moje lęki odnoszą się do innych kwestii ,choć bywały momenty ,że bałam się również ,że puszczę tęcze na niektórych towarzyskich spotkaniach.
Również mam Zespół Gilberta i mogę wesprzeć wiedzą ,że nie jesteś sam z tym zespołem i wszelakimi podobnymi dodatkami do niego.
W moim przypadku też są podobieństwa (i nie tylko w moim ) mdłości, różne inne objawy gastryczne (ale nie tylko mam zg, ) mgła mózgowa, męty, mroczki, specyficzne zawroty głowy, uczucie kołysania, odrealnienia, jak to określiłeś-stłumienie w percepcji są bardzo częste.
Okresowo dochodzą u mnie bóle mięśniowe i osłabienie napięcia mięśniowego szczególnie przy większym zmęczeniu.
Tu chyba nie dam rady wstawić linków ,bo piszę pierwszy post na tym forum. W wiadomości prywatnej poprzesyłam artykuły które warto sobie ogarnąć na spokojnie - jeśli się rozkręcę na forum to tu dośle.
Chciałabym uzyskać kontakt z większą ilością osób które cierpią na ZG w Polsce i może udałoby się kogoś przekonać by się nami zajął ktoś (a jest pewien lekarz w PL zaintrygowany tą kwestią i interesuje się nietypowymi przypadkami).
Jest możliwość ,że jest coś na rzeczy i bilirubina u dorosłych prawdopodobnie również ma niekorzystne działanie na OUN.
Dawaj znać jak się czujesz, pozdrawiam.
-
- Nowy Użytkownik
- Posty: 5
- Rejestracja: 6 czerwca 2024, o 01:57
Hej! Przepraszam, że dopiero teraz odpisuję. Męty mam dalej, ale nie zwracam na nie uwagi, nie myślę o nich ciągle i nie przeszkadzają. Śnieg również się zdarza, a zaburzenia widzenia (u mnie to lekko nieostry i rozmazany obraz) bardzo sporadycznie, ale już się tak tym nie przejmuję.
W ogóle nauczyłem się żyć z większością somatów - część już całkiem ignoruję, ale część dalej bywa męczącą i teraz to głównie głowa mnie męczy - kwestia planów, przyszłości, motywacji - widać, że mózg przełączył się na tryb przetrwania. Jakoś trzeba ciągnąć do przodu.