Ogłoszenia:
1. Nowi użytkownicy, którzy nie przekroczą progu 30 napisanych postów, mają zablokowaną możliwość wstawiania linków do wszelakich komentarzy.
2. Usuwanie konta na forum - zobacz tutaj: jak usunąć konto?

Jak poradzić sobie z myślami oraz ze sobą

Forum o nerwicy natręctw i jej objawach.
Omawiamy tutaj własne doświadczenia z życia z tym jakże natrętnym zaburzeniem.
Ale także w tym temacie można podzielić się typowymi natrętnymi lękowymi myślami, które pełnią rolę straszaków i eskalatorów lęku w zaburzeniu.
ODPOWIEDZ
aescvvx
Nowy Użytkownik
Posty: 1
Rejestracja: 8 kwietnia 2023, o 14:20

8 kwietnia 2023, o 15:12

Witam, od dłuższego czasu (około 2-ch lat) zmagam się z nawrotem nerwicy. Mam 18 lat i od dziecka miewałam problemy na tle nerwowym. Mój ojciec był alkoholikiem, a matka średnio umiała się zająć swoimi dziećmi. Objawy na tle nerwowym zaczęłam mieć, jako dziecko kontrolowałam swój oddech ponieważ wydawało mi się że gdy tego nie robię to nie mogę oddychać, chodziłam do toalety co 15 minut (byłam u lekarzy i wszystkie badania wykluczały choroby), w nocy nie mogłam zasnąć bo bałam się następnego dnia w szkole (rówieśnicy wyżywali się na mnie, głównie na wf przez mój brak siły) lub też gdy ojciec był pijany potrafiłam siedzieć w nocy na schodach i pilnować mojej matki, żeby przypadkiem jej nie udusił (bałam się tego bo miała kiedyś miejsce taka sytuacja i bardzo obwiniałam się za to że nie zareagowałam, gdyż byłam w innym pokoju). Z biegiem lat moja matka się odwróciła ode mnie, zaczęłam kwestionować wiarę która była tak dla niej ważna, że po prostu przez mój brak wiary w Boga ona mocno ograniczyła kontakt ze mną. W 7 klasie dostałam natrętów na tle homoseksualnym, wcześniej podobało mi się pare chłopaków, lecz tak z dnia na dzień mój mózg uznał ze podoba mi się dziewczyna z klasy. Bardzo się źle czułam z tą myślą bo czułam że to jest ze mną sprzeczne ale nie potrafiłam nic z tym zrobić i bałam się tych myśli. Dochodziło do sytuacji w których bałam się patrzeć na inne dziewczyny bo jeszcze może moje myśli się potwierdzą i co wtedy będzie. Nie minął miesiąc a ja z bezsilności stwierdziłam że i dobrze, mam już to gdzieś i magicznie (kto by się spodziewał) przeszło. Jednak nie na długo, juz pare miesięcy później zaczęłam mieć straszne bóle głowy, wtedy zaczął się ponad 2 letni epizod z wymyślaniem chorób (oczywiście tych nowotworowych). W między czasie dostałam także paru ataków paniki, matka wtedy zaczęła mnie wozić po lekarzach, ale nikt nie wiedział co mi jest. Ostatecznie zostałam wysłana do psychiatry i dostałam diagnozę: depresja. Brałam leki które nie miały żadnych efektów. Wreszcie poszłam do liceum w którym długo nie mogłam się zaklimatyzować, pierwszy raz do kogoś odezwałam się praktycznie po miesiącu. Byłam załamana tym że znowu nie radzę sobie w kontaktach z rówieśnikami, także znalazła się w klasie pewna dziewczyna której niepodpasowałam. Szczęsliwie dla mnie znalazlam sobie grupę w której czułam się w miare okej. W drugiej klasie liceum związałam się z chłopakiem, dalej jesteśmy razem i właśnie o niego tu się rozchodzi. Z początku było widać że coś jest ze mną nie okej, on też wiedział że jestem chora. Pisałam do niego różne rzeczy że np. nie jestem wystarczająca dla niego, że kiedyś znajdzie sobie lepszą dziewczynę niż ja i że będe z nim dopóki takiej nie znajdzie. Jednak mimo tych wiadomości po czasie zaakceptowałam to że jednak on nie chce zmieniać dziewczyny i przestałam tak pisać. Mój teraźniejszy problem zaczął się pod koniec roku szkolnego drugiej klasy liceum, kiedy to mój chłopak nie zdał z matmy (to też jest pokręcona historia dlaczego, długo by pisać, jedyne co to został potraktowany źle przez nauczycielkę która oblała wszystkich którzy się poprawiali przez jedną dziewczynę). Wtedy poczułam że mój świat się zawalił, bardzo przeżywałam to i płakałam, a on po prostu był zły na tą sytuacje (gdy się dowiedziałam o tym że on nie histeryzuje byłam w szoku). Trochę popłakałam, po czym uznałam że teraz moim celem będzie pomoc mu w nauce do poprawki oraz wyuczenie się materiału tak, by w sytuacji w której będzie trzeba mu coś wytlumaczyć, ja to natychmiast zrobię. Szybko jednak życie mnie zweryfikowało i okazało się że tlumaczyć to ja nie umiem i cierpliwości także mi trochę brak. Mimo to siedziałam nad tymi zadaniami więcej od niego i starałam się to wszystko z łzami w oczach zrozumieć, poświecałam temu całe dnie i często zarywałam noce, spałam często po 4 godziny dziennie. Wreszcie pewnego dnia 12 sierpnia pojawiła mi się myśl która do tej pory troche mnie straszy "a co jeśli go nie kochasz". W pierwszych dniach był płacz, przekonywanie się że tak nie jest, ale jak to udowodnić? Powiedziałam mu o tym i on powiedział mi żebym się tym nie przejmowała, jezeli będe chciała odejść to on to zrozumie i że jest mi wdzięczny za pomoc, wspierał mnie jednak nie umiał mi pomoc. Zdał poprawki, wszystko potoczyło się dobrze, ale ja targałam się z myślami, w szkole na lekcjach były dni w których łzy mi ściekały całe dnie z policzków i nie mogłam sobie z niczym poradzić. W między czasie nasz związek zaczął się także zmieniać, zaczęliśmy ze sobą sypiać, problemem było to że przez mój natłok myśli cały czas poświęcałam im uwagę, nawet w trakcie seksu myślałam nad tym czy chce go pocałować, a może tak naprawde to go nie kocham i teraz udaję. W pewnej chwili zaczęłam się powoli ogarniać, myśli odpuszczały mi z początku na jeden dzień, dwa. Byłam bardzo szczęśliwa z paru dni wolnego. Do tej pory miałam miliony myśli które przeplatały się z myślami o potencjalnych chorobach mojego organizmu. Minęły prawie dwa lata od początku ROCD (bo chyba moge tak to nazwać). W tej chwili jestem w dołku, który trwa już z 2 tygodnie. Dostałam nawrotu myśli po około dwóch tygodniach olewania ich i jakos oswajania się z nimi. Wszystko zaczęło sie od tego że mój chłopak nie wziął rozprawki na polski (swietny powod ale dla mojego mózgu wystarczający żeby się bać) i ja odrazu zaczęłam się denerwować, nie rozumiałam jak mozna nie wziąc czegoś co się pisało całą noc. Od tamtej pory chodziłam troche poddenerwowana na niego z róznymi myślami które jednak starałam się neutralizować, chciałam też jakoś poradzić sobie z żalem do niego o tą sytuacje, jednak w głebi duszy cały czas coś było nie tak. Jesteśmy w związku czasem bliżej siebie, a czasem dalej co jest kompletnie normalne, wiem ale czasami sobie z tym nie radzę. Po tej sytuacji on zaczął troche mniej czasu spędzać ze mną, nie wiedział że jestem zła na niego, po prostu on też czasem ma chwile w których się oddala na jakiś czas. W mojej glowie utworzyła się myśl że może on juz mnie nie kocha, że teraz spędzamy mniej czasu ze sobą i pewnie tak już zostanie, przecież pary które nie spędzaja że soba czasu oddalają sie od siebie i ich związki się kończą, a może on nie jest odpowiedni bo nie spędza ze mną czasu, a może ty nie chcesz z nim być. To wszystko przytłoczyło mnie w przeszłą niedziele i doprowadziło że cały dzień płakałam. Próbowałam sobie jakoś wytlumaczyć że przecież może tak nie jest, że to znowu nerwica ale dalej robie coś źle i nie wiem gdzie popelniam bląd, nie wiem dlaczego co miesiąc praktycznie jest taka sytuacja w której sobie nie radze, płacze, poźniej moja głowa się go boi, uważa że jest zagrożeniem i troche boje się spedzać z nim czas, gdy ten etap mi przejdzie bo staram sobie caly czas wytlumaczyc to iż nic się nie dzieje to pojawia się okres bezobjawowy, czasem miewam te mysli ale je neutralizuje i jestem względnie szczęsliwa, po czym pojawia się mocniejszy bodziec i nagle znowu mam myśli które próbuje olewać, nie zajmować się, lecz one dalej powodują wybuch pewnego dnia moich emocji i koło się toczy. W tej chwili jestem w miejscu w którym troche się go boje, nie potrafie się przekonać do tego żeby swobodnie spędzać z nim czas, by ciągle nie myśleć i nie upewniać sie czy to aby napewno jest mój chłopak, czy spędzamy odpowiednią ilość czasu, jak go spędzamy, wiecznie domyślam się tego czy się cieszy że spedzamy razem czas, a może jestem natrętna, może się narzucam. Dziękuje wszystkim komu chciało się to przeczytać, prosiłabym o jakąś radę, co moge jeszcze poprawić, co robie nie tak, troche dalej się obawiam że go stracę przez siebie, troche martwi mnie to że w sobie czuje iż mój mózg się oddala, że moje emocje się oddalają i boje się że tak zostanie. Może tutaj jest problem, ale jak mam postępować by się z tym oswoić? Życzę każdemu kto to przeczytał miłego dnia
Katja
Dyżurny na forum Odważny VIP
Posty: 1179
Rejestracja: 23 września 2019, o 00:43

11 kwietnia 2023, o 10:16

Mój ojciec był alkoholikiem, a matka średnio umiała się zająć swoimi dziećmi.
gdy ojciec był pijany potrafiłam siedzieć w nocy na schodach i pilnować mojej matki, żeby przypadkiem jej nie udusił (bałam się tego bo miała kiedyś miejsce taka sytuacja i bardzo obwiniałam się za to że nie zareagowałam, gdyż byłam w innym pokoju).
Trochę popłakałam, po czym uznałam że teraz moim celem będzie pomoc mu w nauce do poprawki oraz wyuczenie się materiału tak, by w sytuacji w której będzie trzeba mu coś wytlumaczyć, ja to natychmiast zrobię.
To jest schemat źle pojętnej miłości, który masz wyniesiony z dzieciństwa tj. muszę być odpowiedzialna z innych i co za tym musze być odpowiedzialna za związek.
Czy na pewnego kogoś kocham? W Twoim przypadku to pytanie wynika wprost z dzieciństwa, gdy nie dostałaś właściwego obrazu miłości. A potem następuję nerwicowe zapętlenie w nim.

Tłumaczenie sobie, że to tylko nerwica, w dłuższej perspektywie nie rozwiąże Twojego problemu. Tu nie jest rzecz w tym, abyś tłumaczyła sobie, że wszystko jest ok (czyt.wszystko mam pod kontrolą), to tylko nerwica. Tylko abyś nauczyła się odpuszczać tę potrzebę kontrolowania wszystkiego i brania odpowiedzialności za wszystkich. I przy okazji nie zlepiała się ze swoim partnerem. To nie Ty tworzysz jego problemy i nie Ty jesteś odpowiedzialna za ich rozwiązywanie. Miarą miłości nie jest branie odpowiedzialności za kogoś.
Hipochondria jest często wyrazem braku zaufania do świata (zaraz coś się wydarzy) i do siebie (i co za tym swojego ciała). Jest to często wynik lęku, przed brakiem możliwości kreowania swojego życia. Na zasadzie, że przyjdzie coś niezależnego od nas (choroba) i zabierze nam nasze życie. To też wynika u Ciebie za dzieciństwa, które nie pomogło Ci budować zaufania do siebie i świata, rozumianego jako miejsca bezpiecznego i sprzyjającego.

Co bym Ci radziła to:
1. Praca nad zrozumieniem zaburzenia lękowego (jak działa itd). W tym sposobów działania obsesji i kompulsji.
2. Praca nad zrozumieniem swoich błędnych postaw i przekonań. Praca nad ukształtowaniem nowych, zdrowszych wzorców (w tym miłości).

Pozdrawiam
https://www.czlowiekczujacy.pl

Niestety nie jestem w stanie odpowiadać na wszystkie wiadomości na priv, dlatego zrobiłam bloga.
ODPOWIEDZ