Ogłoszenia:
1. Nowi użytkownicy, którzy nie przekroczą progu 30 napisanych postów, mają zablokowaną możliwość wstawiania linków do wszelakich komentarzy.
2. Usuwanie konta na forum - zobacz tutaj: jak usunąć konto?
1. Nowi użytkownicy, którzy nie przekroczą progu 30 napisanych postów, mają zablokowaną możliwość wstawiania linków do wszelakich komentarzy.
2. Usuwanie konta na forum - zobacz tutaj: jak usunąć konto?
Dzień w, którym poraz pierwszy ,,umarłem"
-
- Nowy Użytkownik
- Posty: 14
- Rejestracja: 17 maja 2025, o 23:45
Dzień dobry, a raczej dobry wieczór jestem nowy, świeży lecz strasznie ale to strasznie wyczerpany...
To pierwsze słowa, które nasunęły mi się na myśl pisząc do was kochani, ale może od początku. Mam na imię Michał, jestem 37 letnim zwykłym facetem z brzuchem, zakolami z małej miejscowości na południu Polski, który zupełnie niechcący nabył coś niezwykłego? A jest to depresja! Cóż za piękne i poetyckie pojęcie... Dlatego jestem gotów opowiedzieć wszystkim o mojej podróży i przeżyciach związanych z tą zmorą!
A więc zaczynając i przechodząc do sedna sprawy, opowiem wam jak ,,umarłem" poraz pierwszy. Pragnę zaznaczyć, iż będzie to historia z przestrzeni kilku lat, którą będę rozkładał na kilka a może kilkanaście postów. Nie jestem wybitnie uzdolniony poetycko ani literacko, lecz nie chodzi tutaj o to, żebym pisał piękne eseje, a raczej ukazał problem z, którym zmagają się tysiące jak nie miliony ludzi na całym świecie...
Pozwolę sobie aby moja historia miała rozdziały w ten sposób będę mógł sobię wszystko poukładać i pozwoli przypominać.
1- Czasy, które pamiętam...
Opisując moją przypadłość będę starał się zagłębić jak najdalej w głąb pamięci i przypomnieć sobię co się stało z moją osobą i dlaczego to mnie spotkało. Jako dziecko byłem dosyć lubiany przez rodzinę i rówieśników, nie sprawiłem problemów byłem uśmiechnięty i pogodny, czasy dzieciństwa wspominam miło, pełne ciepła i miłości więc wbrew opiniom psychologów i psychiatrów szukanie problemu w dzieciństwie neguję i całkowicie odrzucam tezy, że to traumy z dzieciństwa. Uważam, że problem dotyczy czasów szkolnych, a uwierzcie mi dorastanie w latach 90' i 00' nie zawsze było sielanką.
2 - Czasy, które nie zawsze chciałem pamiętać...
Okres wczesnego szkolnictwa nie był kolorowy, cała pierwszą klasę byłem chory, jak wszedłem z zapalenia płuc to zaraz oskrzela i tak w koło, a na dodatek okazało się, że nam problem z rozwojem nóg i jedna rosła szybciej od drugiej, masa badań, zastrzyków, prześwietleń lecz na szczęście wszystko wróciło do normy i dzisiaj moje nogi funkcjonują dobrze. Lecz stres i zamartwianie się rodziców zostaje w pamięci. Prawdę mówiąc mojej szkolnictwo zaczęło się od 2 klasy szkoły podstawowej z masą zaległości i ogromnymi brakami w edukacji. Dzisiaj było by to nie do pomyślenia, dziecko dostaje wsparcie i pomoc ale w latach 90' szkoła miała to w głębokim poważaniu. Okres ten jest też moim pierwszym kontaktem z śmiercią, poraz pierwszy w życiu zobaczyłem osobę zmarłą, którą była moja prababcia, a na domiar złego trumna z ciałem była w domu dziadków, pamiętam, że miałem później problem z przebywaniem w tym pomieszczeniu, w którym była. Może to były początki leków?
3- Pamięć wybiórcza...
Trochę później, życie nabierało rozpędu, okres 10-12 lat w tamtych czasach było istnym rollercoasterem głupoty i igraniem, z życiem. Czasem wspominamy z moją ukochaną żoną tamte czasy i żartujemy, że obecna młodzież musiała by mieć kilka żyć, żeby to wszystko przetrwać. Ale były to też znów mroczne czasy dla mnie, śmierć dziadków w odstępie dwóch lat, obaj chorowali i jako młody człowiek patrzyłem na to i docierało, że życie przemija bez porwotnie. A na to wszystko nadeszła kolejna tragedia jaką była śmierć kolegi z klasy, młodego człowieka z bloku obok, którego znałem. Takie coś pozostaje z tobą do końca twoich dni. Pisząc to teraz zatrzymuje się na chwilę próbując przypomnieć sobię twarz, lecz lata i czas robią swoję. Szkoła podstawowa w moimi przypadku trwała 6 lat i właśnie z końca tego okresu pamiętam wszystko co było dobre lub złe, co dawało mi spokoju, radość i smutek...
4 - Sabat czarny Sabat...
Wspominając wcześniej okres końca 6 klasy a zarazem początek nowej ery jaką było gimnazjum mój dotychczasowy świat obrócił się o 360* To był okres, w którym z dziecka stałem się nagle nastolatkiem, który myślał że chwycił Pana Boga za nogi. Czas, w którym przez moje życie przetoczył się alkohol, sex, narkotyki i coś co zostało już we mnie na zawsze? Rock&Roll. Muzyka w moim życiu była odkąd pamiętam ale dopiero ten moment w życiu dał mi to czego najbardziej potrzebowałem, okres buntu, glany, pióra za pas i pierwszy zespół metalowy, chociaż to historia całkiem odrębną ale wiem, że jeżeli mógłbym cofnąć czas moi znajomi byli by mi całkiem obcy i unikał bym ich jak ognia. Były też cudowne chwilę, wtedy poznałem wspaniałą dziewczynę, którą znam od 25 lat a od 6 jest moją żoną i cholernie twardą osobą, która prowadzi mnie przez to bagno. Sięgając w głąb pamięci, cały ten czas piliśmy i to nie przysłowiowe piwo, zwyczajnie waliliśmy wina, piwska i gorzałę litrami, w tamtych czasach trudniej było kupić dobry chleb niż alkohol, knajpa i sklepy stały przed nami otworem a wręcz nawoływały nas, myśląc teraz o tym to zdaję sobie sprawę, że wszyscy, których znałem tak robili, lata takiego, życia odbiły się na psychice, pojawiły się napady agresja, ciągła frustracja, obwinianie wszystkich i wszystkiego o swoje problemy i nieporadność.
CDN...
To pierwsze słowa, które nasunęły mi się na myśl pisząc do was kochani, ale może od początku. Mam na imię Michał, jestem 37 letnim zwykłym facetem z brzuchem, zakolami z małej miejscowości na południu Polski, który zupełnie niechcący nabył coś niezwykłego? A jest to depresja! Cóż za piękne i poetyckie pojęcie... Dlatego jestem gotów opowiedzieć wszystkim o mojej podróży i przeżyciach związanych z tą zmorą!
A więc zaczynając i przechodząc do sedna sprawy, opowiem wam jak ,,umarłem" poraz pierwszy. Pragnę zaznaczyć, iż będzie to historia z przestrzeni kilku lat, którą będę rozkładał na kilka a może kilkanaście postów. Nie jestem wybitnie uzdolniony poetycko ani literacko, lecz nie chodzi tutaj o to, żebym pisał piękne eseje, a raczej ukazał problem z, którym zmagają się tysiące jak nie miliony ludzi na całym świecie...
Pozwolę sobie aby moja historia miała rozdziały w ten sposób będę mógł sobię wszystko poukładać i pozwoli przypominać.
1- Czasy, które pamiętam...
Opisując moją przypadłość będę starał się zagłębić jak najdalej w głąb pamięci i przypomnieć sobię co się stało z moją osobą i dlaczego to mnie spotkało. Jako dziecko byłem dosyć lubiany przez rodzinę i rówieśników, nie sprawiłem problemów byłem uśmiechnięty i pogodny, czasy dzieciństwa wspominam miło, pełne ciepła i miłości więc wbrew opiniom psychologów i psychiatrów szukanie problemu w dzieciństwie neguję i całkowicie odrzucam tezy, że to traumy z dzieciństwa. Uważam, że problem dotyczy czasów szkolnych, a uwierzcie mi dorastanie w latach 90' i 00' nie zawsze było sielanką.
2 - Czasy, które nie zawsze chciałem pamiętać...
Okres wczesnego szkolnictwa nie był kolorowy, cała pierwszą klasę byłem chory, jak wszedłem z zapalenia płuc to zaraz oskrzela i tak w koło, a na dodatek okazało się, że nam problem z rozwojem nóg i jedna rosła szybciej od drugiej, masa badań, zastrzyków, prześwietleń lecz na szczęście wszystko wróciło do normy i dzisiaj moje nogi funkcjonują dobrze. Lecz stres i zamartwianie się rodziców zostaje w pamięci. Prawdę mówiąc mojej szkolnictwo zaczęło się od 2 klasy szkoły podstawowej z masą zaległości i ogromnymi brakami w edukacji. Dzisiaj było by to nie do pomyślenia, dziecko dostaje wsparcie i pomoc ale w latach 90' szkoła miała to w głębokim poważaniu. Okres ten jest też moim pierwszym kontaktem z śmiercią, poraz pierwszy w życiu zobaczyłem osobę zmarłą, którą była moja prababcia, a na domiar złego trumna z ciałem była w domu dziadków, pamiętam, że miałem później problem z przebywaniem w tym pomieszczeniu, w którym była. Może to były początki leków?
3- Pamięć wybiórcza...
Trochę później, życie nabierało rozpędu, okres 10-12 lat w tamtych czasach było istnym rollercoasterem głupoty i igraniem, z życiem. Czasem wspominamy z moją ukochaną żoną tamte czasy i żartujemy, że obecna młodzież musiała by mieć kilka żyć, żeby to wszystko przetrwać. Ale były to też znów mroczne czasy dla mnie, śmierć dziadków w odstępie dwóch lat, obaj chorowali i jako młody człowiek patrzyłem na to i docierało, że życie przemija bez porwotnie. A na to wszystko nadeszła kolejna tragedia jaką była śmierć kolegi z klasy, młodego człowieka z bloku obok, którego znałem. Takie coś pozostaje z tobą do końca twoich dni. Pisząc to teraz zatrzymuje się na chwilę próbując przypomnieć sobię twarz, lecz lata i czas robią swoję. Szkoła podstawowa w moimi przypadku trwała 6 lat i właśnie z końca tego okresu pamiętam wszystko co było dobre lub złe, co dawało mi spokoju, radość i smutek...
4 - Sabat czarny Sabat...
Wspominając wcześniej okres końca 6 klasy a zarazem początek nowej ery jaką było gimnazjum mój dotychczasowy świat obrócił się o 360* To był okres, w którym z dziecka stałem się nagle nastolatkiem, który myślał że chwycił Pana Boga za nogi. Czas, w którym przez moje życie przetoczył się alkohol, sex, narkotyki i coś co zostało już we mnie na zawsze? Rock&Roll. Muzyka w moim życiu była odkąd pamiętam ale dopiero ten moment w życiu dał mi to czego najbardziej potrzebowałem, okres buntu, glany, pióra za pas i pierwszy zespół metalowy, chociaż to historia całkiem odrębną ale wiem, że jeżeli mógłbym cofnąć czas moi znajomi byli by mi całkiem obcy i unikał bym ich jak ognia. Były też cudowne chwilę, wtedy poznałem wspaniałą dziewczynę, którą znam od 25 lat a od 6 jest moją żoną i cholernie twardą osobą, która prowadzi mnie przez to bagno. Sięgając w głąb pamięci, cały ten czas piliśmy i to nie przysłowiowe piwo, zwyczajnie waliliśmy wina, piwska i gorzałę litrami, w tamtych czasach trudniej było kupić dobry chleb niż alkohol, knajpa i sklepy stały przed nami otworem a wręcz nawoływały nas, myśląc teraz o tym to zdaję sobie sprawę, że wszyscy, których znałem tak robili, lata takiego, życia odbiły się na psychice, pojawiły się napady agresja, ciągła frustracja, obwinianie wszystkich i wszystkiego o swoje problemy i nieporadność.
CDN...
-
- Nowy Użytkownik
- Posty: 14
- Rejestracja: 17 maja 2025, o 23:45
5 - Lata gimnazjalne.
Kiedyś w naszej ojczyźnie grupka ludzi postanowiła wprowadzać wielkie reformy edukacyjne i powstał twór zwany gimnazjum! Istna dzicz, która wymieszała miliony dzieci z różnych środowisk, klas społecznych i teologicznych. Opisując to mojej życie nie wspomniałem, że gdzieś w tym okresie Ojciec mój zachorował neurologicznie i wykluczyło go to całkowicie z życia zawodowego, kolejny cios w psychikę. Ale nie o tym jest ten rozdział. Czas spędzony w gimnazjum wspominam z nostalgią, masa ludzi przyjaznych, ale też wrogów i zwyczajnych skur.ieli, społeczny margines, który hobbistycznie niszczył innym życie. To było jeszcze do obejścia, najgorzej było z drugiej strony, czyli kadry nauczycielskiej, nowe młode i ambitne panie, które swoję niepowodzenia i frustrację przelewały na te wszystkie dzieci. Nauczycieli, z powołania, którzy chcieli pomóc i troszczyli się o nas w tamtym czasie, można było policzyć na palcach jednej ręki. Z całą pewnością stwierdzam, że to właśnie wtedy poznałem czym jest lęk, stres i zamartwianie się na potęgę. Pierwsze ucieczki, ze szkoły, unikanie toksycznych ludzi i cały stos wymówek. Pamiętam, że niektórych ludzi bałem się paniczne i widząc ich potrafiłem otoczyć ich byle tylko czasem nie przejść obok. Wtedy nie miałem pojęcia, że tak zaczyna się popadanie w obłęd, dzisiaj mam te 37 lat, postępuje dokładnie tak samo i wiem, że nie wyjdę z tego. Lata mijały a dni szkolne były koszmarem, problemy z koncentracją, lęki oraz całkowite porzucenie nauki, lecz nie dalsza edukacja. Całkowicie oddałem się losowi, stwierdziłem, że co będzie to będzie i jakoś kulałem się przez te 3 lata na ocenach, które gwarantowały tą wyczekiwaną promocję do następnej klasy...
Kiedyś w naszej ojczyźnie grupka ludzi postanowiła wprowadzać wielkie reformy edukacyjne i powstał twór zwany gimnazjum! Istna dzicz, która wymieszała miliony dzieci z różnych środowisk, klas społecznych i teologicznych. Opisując to mojej życie nie wspomniałem, że gdzieś w tym okresie Ojciec mój zachorował neurologicznie i wykluczyło go to całkowicie z życia zawodowego, kolejny cios w psychikę. Ale nie o tym jest ten rozdział. Czas spędzony w gimnazjum wspominam z nostalgią, masa ludzi przyjaznych, ale też wrogów i zwyczajnych skur.ieli, społeczny margines, który hobbistycznie niszczył innym życie. To było jeszcze do obejścia, najgorzej było z drugiej strony, czyli kadry nauczycielskiej, nowe młode i ambitne panie, które swoję niepowodzenia i frustrację przelewały na te wszystkie dzieci. Nauczycieli, z powołania, którzy chcieli pomóc i troszczyli się o nas w tamtym czasie, można było policzyć na palcach jednej ręki. Z całą pewnością stwierdzam, że to właśnie wtedy poznałem czym jest lęk, stres i zamartwianie się na potęgę. Pierwsze ucieczki, ze szkoły, unikanie toksycznych ludzi i cały stos wymówek. Pamiętam, że niektórych ludzi bałem się paniczne i widząc ich potrafiłem otoczyć ich byle tylko czasem nie przejść obok. Wtedy nie miałem pojęcia, że tak zaczyna się popadanie w obłęd, dzisiaj mam te 37 lat, postępuje dokładnie tak samo i wiem, że nie wyjdę z tego. Lata mijały a dni szkolne były koszmarem, problemy z koncentracją, lęki oraz całkowite porzucenie nauki, lecz nie dalsza edukacja. Całkowicie oddałem się losowi, stwierdziłem, że co będzie to będzie i jakoś kulałem się przez te 3 lata na ocenach, które gwarantowały tą wyczekiwaną promocję do następnej klasy...
-
- Nowy Użytkownik
- Posty: 14
- Rejestracja: 17 maja 2025, o 23:45
6 - Szkoła średnia
W momencie, gdy to pisze znajduję się w moim aucie i zastanawia się jak to wszystko ująć i przekazać wam, żeby miało to ręce i nogi. Niektóre epizody z życia już się zatarły a inne chyba sam wymazałem, zbyt dużo tego wszystkiego było...
W 2004 toku przebrnąłem, przez ten cały gimnazjalny syf i postanowiłem zmierzyć się z samym sobą i dalej edukować, był to okres trochę lepszy, głową pracowała ,kondycją jak młody bóg. Czytając to zapewnie myślicie, że dostałem się do jakiejś fajnej szkoły, nic bardziej mylnego, wybrałem najgorszą z możliwych a podanie zaniosłem w ostatnimi tygodniku wakacji. Wcześniej nie wspomniałem, że w gimnazjum z tych pięciu palcy, które chciały nas naprowadzić i pokazać cel w życiu była fantastyczna i przekochana Nauczycielka ( Niestety nie będzie imienia), próbowała namówić mnie na złożenie podania do Dąbrowy Górniczej w, której miała powstać szkoła artystyczna. Na niestety były obawy...
W momencie, gdy to pisze znajduję się w moim aucie i zastanawia się jak to wszystko ująć i przekazać wam, żeby miało to ręce i nogi. Niektóre epizody z życia już się zatarły a inne chyba sam wymazałem, zbyt dużo tego wszystkiego było...
W 2004 toku przebrnąłem, przez ten cały gimnazjalny syf i postanowiłem zmierzyć się z samym sobą i dalej edukować, był to okres trochę lepszy, głową pracowała ,kondycją jak młody bóg. Czytając to zapewnie myślicie, że dostałem się do jakiejś fajnej szkoły, nic bardziej mylnego, wybrałem najgorszą z możliwych a podanie zaniosłem w ostatnimi tygodniku wakacji. Wcześniej nie wspomniałem, że w gimnazjum z tych pięciu palcy, które chciały nas naprowadzić i pokazać cel w życiu była fantastyczna i przekochana Nauczycielka ( Niestety nie będzie imienia), próbowała namówić mnie na złożenie podania do Dąbrowy Górniczej w, której miała powstać szkoła artystyczna. Na niestety były obawy...
-
- Nowy Użytkownik
- Posty: 14
- Rejestracja: 17 maja 2025, o 23:45
7 - Początki zaburzeń.
Zostałem przy swoim, wybrałem szkołę z niskim poziomem byle tylko to skończyć i mieć z głowy, ogólnie wszystko szło świetnie przez pierwsze dwa z czterech lat byłem zaskoczony, że tak dobrze mi idzie ludzie w klasie okazali się przyjaźni i ciekawi na swój zakręcony sposób. Życie prywatne też układało się dość spokojnie, w domu nie było problemów i co najważniejsze, głową funkcjonowała fantastycznie. Mijały miesiące, aż przyszła klasa maturalna. Pierwsze objawy zaburzeń psychicznych, wtedy jeszcze nie zdawałem sobię sprawny z tego, że to może być psychika, myślałem, że coś się dzieję z moim sercem. Pewnego pięknego dnia na któreś z kolejnych lekcji dostałem dziwnego uczucia w okolicy klatki piersiowej, coś jakby pękł mi bombel powietrza w płucach, ciężko jest mi teraz do tego wracać ponieważ było to prawie dwie dekady temu ale tak się czułem. Oczywiście panika, natychmiast musiałem opuścić miejsce w którym się znajdowałem. Przerażenie, że coś się dzieję zniknęło po kilku dniach, wiadomo koledzy, hulaszczy tryb życia i tak mijały tygodnie, do momentu gdy dałem się namówić na udział w poczcie sztandarowym na obchody, które były związane z moim miastem. Wszystko działo się w sobotę rano pięknie ubrani wybraliśmy się do kościoła, stojąc i czekając aż to się wszystko w końcu skończy coś w końcu nadeszło. Uczucie niepokoju, gorąca z tyłu głowy, myślałem że zaraz padnę na ziemię i nikt mi nie pomoże, na moje szczęście kolega, który był obok szybko mnie zastąpił, żebym mógł opuścić miejsce w którym mnie to dopadło. Przeżycie to towarzyszyło mi do końca szkoły, ciągły lęk i obawy. Szkołę udało mi się ukończyć lecz maturę oblałem na matematyce i tak w życiu nie myślałem o żadnych studiach bo po pierwsze nie było za co a po drugie brat studiował i bardzo obciążało to budżet moich rodziców. A więc wracają na tor tej historii, coś zaczynało pozwoli kroczyć w moją stronę.
CDN...
Zostałem przy swoim, wybrałem szkołę z niskim poziomem byle tylko to skończyć i mieć z głowy, ogólnie wszystko szło świetnie przez pierwsze dwa z czterech lat byłem zaskoczony, że tak dobrze mi idzie ludzie w klasie okazali się przyjaźni i ciekawi na swój zakręcony sposób. Życie prywatne też układało się dość spokojnie, w domu nie było problemów i co najważniejsze, głową funkcjonowała fantastycznie. Mijały miesiące, aż przyszła klasa maturalna. Pierwsze objawy zaburzeń psychicznych, wtedy jeszcze nie zdawałem sobię sprawny z tego, że to może być psychika, myślałem, że coś się dzieję z moim sercem. Pewnego pięknego dnia na któreś z kolejnych lekcji dostałem dziwnego uczucia w okolicy klatki piersiowej, coś jakby pękł mi bombel powietrza w płucach, ciężko jest mi teraz do tego wracać ponieważ było to prawie dwie dekady temu ale tak się czułem. Oczywiście panika, natychmiast musiałem opuścić miejsce w którym się znajdowałem. Przerażenie, że coś się dzieję zniknęło po kilku dniach, wiadomo koledzy, hulaszczy tryb życia i tak mijały tygodnie, do momentu gdy dałem się namówić na udział w poczcie sztandarowym na obchody, które były związane z moim miastem. Wszystko działo się w sobotę rano pięknie ubrani wybraliśmy się do kościoła, stojąc i czekając aż to się wszystko w końcu skończy coś w końcu nadeszło. Uczucie niepokoju, gorąca z tyłu głowy, myślałem że zaraz padnę na ziemię i nikt mi nie pomoże, na moje szczęście kolega, który był obok szybko mnie zastąpił, żebym mógł opuścić miejsce w którym mnie to dopadło. Przeżycie to towarzyszyło mi do końca szkoły, ciągły lęk i obawy. Szkołę udało mi się ukończyć lecz maturę oblałem na matematyce i tak w życiu nie myślałem o żadnych studiach bo po pierwsze nie było za co a po drugie brat studiował i bardzo obciążało to budżet moich rodziców. A więc wracają na tor tej historii, coś zaczynało pozwoli kroczyć w moją stronę.
CDN...
-
- Nowy Użytkownik
- Posty: 14
- Rejestracja: 17 maja 2025, o 23:45
8 - Rok 2008.
Kończąc szkołę postanowiłem zabrać się za swoje życie i skończyć z używkami definitywnie, po części przyczyniła się do tego śmierć wujka, który zmarł na nowotwór płuc. Palenie rzuciłem z dnia na dzień co przyczyniło się do tego, że przytyłem ponad 15 kg, ale nie poddawałem się. Szukałem pracy a, że w tamtym czasie bardzo krucho z tym było łapałem co się dało u każdego dziada jaki był w okolicy. Dokładnie wtedy zacząłem mieć problemy z ciśnieniem, kłuciem w okolicy serca, uczucie jakby problem z glukozą. Stałem się mega nerwowy, wszystko mnie drażniło i wybuchałem w sekundę. Kolejne kilka lat spędziłem w domu przed komputerem izolując się od wszystkich. Wychodziłem tylko kiedy musiałem, ale były też dobre strony tej samotni, przygarnęłam małego psiaka, który towarzyszył im kolejne 11 lat, niestety od 3 już go nie ma z nami, ale to był najlepszy psiak na świecie. Wychodzenie przeobraziło się w prawnego rodzaju rytuały, jazda do Krakowa zawsze była związana z jakimiś dolegliwościami, bóle głowy, poty... Wszystko to tłumaczyłem sobie tym, że pewnie smog, zanieczyszczone miasto itp. Zdaje mi się, że były to początki Agorafobi chociaż nigdy mi nikt o tym nie mówił. O pewnych schorzeniach i nazwach dowiedziałem się od psychiatry, o którym opowiem trochę później, ponieważ w tej historii jest jeszcze daleka droga do mojej pierwszej wizyty u pana doktora. Izolacja od otoczenia pogłębiała się do tego stopnia, że prawnego dnia telefon przestał dzwonić całkowicie, zostałem sam, oczywiście nie licząc najbliższe rodziny, bardziej chodzi mi o relacje społeczne z rówieśnikami, nie było w tedy FB, tik toków a internet w naszym kraju był dosyć słabo rozwinięty. Po latach takiej stagnacji, złości i nieustającej frustracji zdecydowałem się na wyjście z domu i podjęcie pracy na Śląsku...
CDN...
Kończąc szkołę postanowiłem zabrać się za swoje życie i skończyć z używkami definitywnie, po części przyczyniła się do tego śmierć wujka, który zmarł na nowotwór płuc. Palenie rzuciłem z dnia na dzień co przyczyniło się do tego, że przytyłem ponad 15 kg, ale nie poddawałem się. Szukałem pracy a, że w tamtym czasie bardzo krucho z tym było łapałem co się dało u każdego dziada jaki był w okolicy. Dokładnie wtedy zacząłem mieć problemy z ciśnieniem, kłuciem w okolicy serca, uczucie jakby problem z glukozą. Stałem się mega nerwowy, wszystko mnie drażniło i wybuchałem w sekundę. Kolejne kilka lat spędziłem w domu przed komputerem izolując się od wszystkich. Wychodziłem tylko kiedy musiałem, ale były też dobre strony tej samotni, przygarnęłam małego psiaka, który towarzyszył im kolejne 11 lat, niestety od 3 już go nie ma z nami, ale to był najlepszy psiak na świecie. Wychodzenie przeobraziło się w prawnego rodzaju rytuały, jazda do Krakowa zawsze była związana z jakimiś dolegliwościami, bóle głowy, poty... Wszystko to tłumaczyłem sobie tym, że pewnie smog, zanieczyszczone miasto itp. Zdaje mi się, że były to początki Agorafobi chociaż nigdy mi nikt o tym nie mówił. O pewnych schorzeniach i nazwach dowiedziałem się od psychiatry, o którym opowiem trochę później, ponieważ w tej historii jest jeszcze daleka droga do mojej pierwszej wizyty u pana doktora. Izolacja od otoczenia pogłębiała się do tego stopnia, że prawnego dnia telefon przestał dzwonić całkowicie, zostałem sam, oczywiście nie licząc najbliższe rodziny, bardziej chodzi mi o relacje społeczne z rówieśnikami, nie było w tedy FB, tik toków a internet w naszym kraju był dosyć słabo rozwinięty. Po latach takiej stagnacji, złości i nieustającej frustracji zdecydowałem się na wyjście z domu i podjęcie pracy na Śląsku...
CDN...
-
- Nowy Użytkownik
- Posty: 14
- Rejestracja: 17 maja 2025, o 23:45
9 - Nowa rzeczywistości
Nie pamiętam dokładnie jaki był dzień gdy podjąłem nowe zatrudnienie ale wiem, że sprawiało mi to radość. W końcu robiłem coś co sprawiało mi przyjemność. Odnalazłem się w nowej rzeczywistości, robiłem wszystko, żeby się wykazać lecz z dnia na dzień widziałem, że popadam w obłęd, czym więcej robiłem tym mniej byłem doceniany, frustracja, gniew i chamstwo, które się ze mnie wylewało było nie do zniesienia. Wszystko musiałem mieć dograne i musiałem mieć najlepsze statystyki. Praca, zwykła czynność przerodziła się w dziką rywalizację i gonitwę za pieniędzmi, zmiany były trzy, często schodziłem w piątek o godzinie 22.00 z dojazdem byłem w domu po 23.00 a o 4.00 pobudka bo można było zrobić nadgodziny. Zarobek żaden w tamtym okresie może jakieś 1800 minimalnej plus nadgodziny i jakaś licha premia. Dzisiaj jak to wspominam śmieje się z siebie i nie mogę uwierzyć jakim byłem idiotą, no ale żyć trzeba było. Ciągłe niewyspanie, frustracja, gniew i ta dzika gonitwa zaczęła odbijać się na zdrowiu, pewnego sobotniego dnia na hali znów przytrafiło mi się to co kiedyś w szkole, to cholerne uczucie jakby coś pękło mi w płucach, ogarniał mnie lęk. Takich zdarzeń się nie zapomina to zostaje z człowiekiem na zawsze. Nie pamiętam już jak potoczyła się reszta tamtego dnia. W rozmowie z psychiatrą dowiedziałem się, że takie zdarzenia nie biorą się z nikąd, to narasta latami i w końcu organizm mówi stop. Wtedy przystopowłem i jak już zaczynałem odpuszczać znów przytrafiła się tragedia w domu, mama zachorowała na białaczkę, straszne kurestwo, które wykończyło mnie masakrycznie, życie, znów obróciło się w koło, dom jazdą do Krakowa do szpitala a następnie na Śląsk do pracy. Tysiące myśli, schematów, dziwne wyobrażenia.
Niby wszystko to przydarzyło się mojej osobie ale nie mogę tego teraz poskładać, tak jakbym wyparł sporą część z pamięci. A może dla tego, że dzisiaj miałem epizod dziwny, lękowy. Postaram się wrócił do tego w dalszym opisie, lecz według tego gdzie obecnie się znajduję będzie to za jakieś 8/9 lat.
Wiedziałem, że już nie daję rady, były dni, że kładłam się w ubraniu spać lub przysypiałem w toaletach w pracy choć na 10 minut. Postanowiłem zwolnić się, oczywiście jak to w Polsce kładę na ciebie lage i nikogo to nie interesuje. Zwolnił się to jego strata. Ponad trzy lata wyrabiania norm, przychodzenie na , zwołanie, robienie za innych i mieli mnie gdzieś, był to kolejny cios, czułem się jak śmieć. Na moje szczęście w domu zaczęło się układać, nie mówię, że było kolorowo, ale z mamą było coraz lepiej i chwała Bogu jest do dzisiaj, choć w szpitalu spędziła roku czasu. Wróciłem na stare śmieci, odziwo rynek pracy w moje pipidówie powiększył się i dzięki znajomością znalazłem pracę 4012m od domu, dokładnie tyle wskazywał licznik, od parkingu do parkingu.
CDN...
Nie pamiętam dokładnie jaki był dzień gdy podjąłem nowe zatrudnienie ale wiem, że sprawiało mi to radość. W końcu robiłem coś co sprawiało mi przyjemność. Odnalazłem się w nowej rzeczywistości, robiłem wszystko, żeby się wykazać lecz z dnia na dzień widziałem, że popadam w obłęd, czym więcej robiłem tym mniej byłem doceniany, frustracja, gniew i chamstwo, które się ze mnie wylewało było nie do zniesienia. Wszystko musiałem mieć dograne i musiałem mieć najlepsze statystyki. Praca, zwykła czynność przerodziła się w dziką rywalizację i gonitwę za pieniędzmi, zmiany były trzy, często schodziłem w piątek o godzinie 22.00 z dojazdem byłem w domu po 23.00 a o 4.00 pobudka bo można było zrobić nadgodziny. Zarobek żaden w tamtym okresie może jakieś 1800 minimalnej plus nadgodziny i jakaś licha premia. Dzisiaj jak to wspominam śmieje się z siebie i nie mogę uwierzyć jakim byłem idiotą, no ale żyć trzeba było. Ciągłe niewyspanie, frustracja, gniew i ta dzika gonitwa zaczęła odbijać się na zdrowiu, pewnego sobotniego dnia na hali znów przytrafiło mi się to co kiedyś w szkole, to cholerne uczucie jakby coś pękło mi w płucach, ogarniał mnie lęk. Takich zdarzeń się nie zapomina to zostaje z człowiekiem na zawsze. Nie pamiętam już jak potoczyła się reszta tamtego dnia. W rozmowie z psychiatrą dowiedziałem się, że takie zdarzenia nie biorą się z nikąd, to narasta latami i w końcu organizm mówi stop. Wtedy przystopowłem i jak już zaczynałem odpuszczać znów przytrafiła się tragedia w domu, mama zachorowała na białaczkę, straszne kurestwo, które wykończyło mnie masakrycznie, życie, znów obróciło się w koło, dom jazdą do Krakowa do szpitala a następnie na Śląsk do pracy. Tysiące myśli, schematów, dziwne wyobrażenia.
Niby wszystko to przydarzyło się mojej osobie ale nie mogę tego teraz poskładać, tak jakbym wyparł sporą część z pamięci. A może dla tego, że dzisiaj miałem epizod dziwny, lękowy. Postaram się wrócił do tego w dalszym opisie, lecz według tego gdzie obecnie się znajduję będzie to za jakieś 8/9 lat.
Wiedziałem, że już nie daję rady, były dni, że kładłam się w ubraniu spać lub przysypiałem w toaletach w pracy choć na 10 minut. Postanowiłem zwolnić się, oczywiście jak to w Polsce kładę na ciebie lage i nikogo to nie interesuje. Zwolnił się to jego strata. Ponad trzy lata wyrabiania norm, przychodzenie na , zwołanie, robienie za innych i mieli mnie gdzieś, był to kolejny cios, czułem się jak śmieć. Na moje szczęście w domu zaczęło się układać, nie mówię, że było kolorowo, ale z mamą było coraz lepiej i chwała Bogu jest do dzisiaj, choć w szpitalu spędziła roku czasu. Wróciłem na stare śmieci, odziwo rynek pracy w moje pipidówie powiększył się i dzięki znajomością znalazłem pracę 4012m od domu, dokładnie tyle wskazywał licznik, od parkingu do parkingu.
CDN...
-
- Nowy Użytkownik
- Posty: 14
- Rejestracja: 17 maja 2025, o 23:45
10 - Nowe życie.
Powrót do domu i nowa praca początkowo dobrze rokowała, chociaż od pierwszego dnia pojawili się toksyczni ludzie. Zakład był okropny, brudny i pełen zwykłych lumpów, oczywiście kierownictwo było zadowolone. Postanowiłem dać sobie szansę, co poskutkowało tym, że razem z 3 innymi nowymi kolegami a raczej znajomymi twarzemi z pracy stworzyliśmy wspaniały team na kilka ładnych lat. Płaca była, żadna a większość pod stołem, ale była możliwość zarobienia dosyć sporych pieniędzy po godzinach możecie wieżyc lub nie ale nawet dwie kolejne wypłaty w miesiącu. Jak nietrudno się domyśleć, znów zwyciężył obłęd i gonitwą za pieniędzmi, chociaż nie w takim stopniu jak poprzednio. Wszystko szło wspaniale do czasu, aż nie odezwał się ból kręgosłupa, który towarzyszył mi od kilku lat, wcześniej nie wspomniałem bo i tak olewałem to i myślałem, że to nic, a byłem w ogromnym błędzie.
Obecnie oprócz tego co siedzi w moje głowie mam zniszczony kręgosłup szyjny, który w znaczny stopniu przyczynił się do moich problemów psychicznych.
Ból zaczynał doskwierać mi coraz bardziej i przeszkadzać w normalnym funkcjonowaniu, lecz jeszcze nie na tyle, żeby zabrać się za to. Cały czas w grę wchodziło zarabianie. Postanowiłem się ożenić i ustatkować a to miejsce w, którym się znajdowałem umożliwiło mi to, było to jak wygranie losu na loterii. Pracowałem w zakładce, w którym robiłem co chciałem i jeszcze zarabiałem kilka tysięcy złotych miesięcznie. Niestety sielanka nie trwała długo, zlecenia zaczęły się kończyć , przyszła pandemia i rzecz o, której jest ta cała historia, ale musicie uzbroić się w cierpliwość i poczekać bo muszę wszystko sobie przypomnieć, chociaż wolałbym tego nie pamiętać.
CDN...
Powrót do domu i nowa praca początkowo dobrze rokowała, chociaż od pierwszego dnia pojawili się toksyczni ludzie. Zakład był okropny, brudny i pełen zwykłych lumpów, oczywiście kierownictwo było zadowolone. Postanowiłem dać sobie szansę, co poskutkowało tym, że razem z 3 innymi nowymi kolegami a raczej znajomymi twarzemi z pracy stworzyliśmy wspaniały team na kilka ładnych lat. Płaca była, żadna a większość pod stołem, ale była możliwość zarobienia dosyć sporych pieniędzy po godzinach możecie wieżyc lub nie ale nawet dwie kolejne wypłaty w miesiącu. Jak nietrudno się domyśleć, znów zwyciężył obłęd i gonitwą za pieniędzmi, chociaż nie w takim stopniu jak poprzednio. Wszystko szło wspaniale do czasu, aż nie odezwał się ból kręgosłupa, który towarzyszył mi od kilku lat, wcześniej nie wspomniałem bo i tak olewałem to i myślałem, że to nic, a byłem w ogromnym błędzie.
Obecnie oprócz tego co siedzi w moje głowie mam zniszczony kręgosłup szyjny, który w znaczny stopniu przyczynił się do moich problemów psychicznych.
Ból zaczynał doskwierać mi coraz bardziej i przeszkadzać w normalnym funkcjonowaniu, lecz jeszcze nie na tyle, żeby zabrać się za to. Cały czas w grę wchodziło zarabianie. Postanowiłem się ożenić i ustatkować a to miejsce w, którym się znajdowałem umożliwiło mi to, było to jak wygranie losu na loterii. Pracowałem w zakładce, w którym robiłem co chciałem i jeszcze zarabiałem kilka tysięcy złotych miesięcznie. Niestety sielanka nie trwała długo, zlecenia zaczęły się kończyć , przyszła pandemia i rzecz o, której jest ta cała historia, ale musicie uzbroić się w cierpliwość i poczekać bo muszę wszystko sobie przypomnieć, chociaż wolałbym tego nie pamiętać.
CDN...
-
- Nowy Użytkownik
- Posty: 14
- Rejestracja: 17 maja 2025, o 23:45
11 - Zaburzenia i pomoc.
Zakład w którym pracowałem miał gdzieś czy jest pandemia czy nie, nikogo to nie interesowało czy ktoś jest chory, jest robota trzeba zrobić. Codziennie rekordy w liczniku zgonów, ciężarówki z trumnami i ta radość w TV, że mają temat życia. Osobiście uważam, że to trochę niestosowne mieć temat życia o śmierci, no ale TV zwłaszcza w Polsce to dno. Wracając do tematu i pamięci cała lawina ruszyła znów w sobotni poranek, stojąc na stanowisku pracy poczułem nagle, że coś się złego dzieję, miałem wrażenie, że odpływam, zawroty głowy, strach myślałem, że umieram, i ta nagła potrzeba ucieczki z miejsca pracy. Nie wiem dlaczego ale w tamtym momencie udałem się do WC, chyba uważałem to za azyl. Pamiętam, że wsadziłem nadgarstki pod zimną wodę i stałem tam jak wyryty. Całe szczęście, że był to koniec dniówki i mogłem wrócić do domu. Byłem przerażony tym co się stało, teraz wiem, że był to tak paniki lub ucisk na rdzeń od zwyrodnienia ale w wtedy nie zdawałem sobię sprawy co mi jest. Jak zapewne wiecie, głównym źródłem informacji było Google, a jest to najgorsze co może być. Pierwsza samodiagnoza? To zapewne początki stwardnienia rozsianego, oczywiście neurochirurg, konsultacja i diagnoza! Jest pan w błędzie, objawy wskazują na zwyrodnienia. Ale co on tam wiedział przecież to tylko doktor nauk medycznych co on może wiedzieć. Początki kolejnych dni zaczynały się spokojnie, lecz stres, dziwny niepokój z godzinami narastał, z nerwusa i frustrata w jedynej chwili stałem się jak przerażone szczenię, miałem wrażenie, że boję się wszystkiego i wszystkich nigdy czegoś takiego nie przeżywałem. Apogeum w końcu nadeszło. Wyszedłem z pracy i poszedłem chorować, wszystko wskazywało na kręgosłup, miałem masę prześwietleń, rezonansów ale nikt nie podejrzewam głowy. Zamknąłem się w domu i przez pół roku zamartwiałem, płakałem i złościłem na wszystko. Wiedziałem, że coś jest nie tak czytając artykuły w necie, oczywiście kiedy mogłem, bo były takie dni, że nie wychodziłem z łóżka. Natrafiłem na podobne objawy i wtedy zdecydowałem, że pójdę pierwszy raz do psychiatry. Cóż mi szkodziło, przecież gorzej być nie mogło...
CDN...
Zakład w którym pracowałem miał gdzieś czy jest pandemia czy nie, nikogo to nie interesowało czy ktoś jest chory, jest robota trzeba zrobić. Codziennie rekordy w liczniku zgonów, ciężarówki z trumnami i ta radość w TV, że mają temat życia. Osobiście uważam, że to trochę niestosowne mieć temat życia o śmierci, no ale TV zwłaszcza w Polsce to dno. Wracając do tematu i pamięci cała lawina ruszyła znów w sobotni poranek, stojąc na stanowisku pracy poczułem nagle, że coś się złego dzieję, miałem wrażenie, że odpływam, zawroty głowy, strach myślałem, że umieram, i ta nagła potrzeba ucieczki z miejsca pracy. Nie wiem dlaczego ale w tamtym momencie udałem się do WC, chyba uważałem to za azyl. Pamiętam, że wsadziłem nadgarstki pod zimną wodę i stałem tam jak wyryty. Całe szczęście, że był to koniec dniówki i mogłem wrócić do domu. Byłem przerażony tym co się stało, teraz wiem, że był to tak paniki lub ucisk na rdzeń od zwyrodnienia ale w wtedy nie zdawałem sobię sprawy co mi jest. Jak zapewne wiecie, głównym źródłem informacji było Google, a jest to najgorsze co może być. Pierwsza samodiagnoza? To zapewne początki stwardnienia rozsianego, oczywiście neurochirurg, konsultacja i diagnoza! Jest pan w błędzie, objawy wskazują na zwyrodnienia. Ale co on tam wiedział przecież to tylko doktor nauk medycznych co on może wiedzieć. Początki kolejnych dni zaczynały się spokojnie, lecz stres, dziwny niepokój z godzinami narastał, z nerwusa i frustrata w jedynej chwili stałem się jak przerażone szczenię, miałem wrażenie, że boję się wszystkiego i wszystkich nigdy czegoś takiego nie przeżywałem. Apogeum w końcu nadeszło. Wyszedłem z pracy i poszedłem chorować, wszystko wskazywało na kręgosłup, miałem masę prześwietleń, rezonansów ale nikt nie podejrzewam głowy. Zamknąłem się w domu i przez pół roku zamartwiałem, płakałem i złościłem na wszystko. Wiedziałem, że coś jest nie tak czytając artykuły w necie, oczywiście kiedy mogłem, bo były takie dni, że nie wychodziłem z łóżka. Natrafiłem na podobne objawy i wtedy zdecydowałem, że pójdę pierwszy raz do psychiatry. Cóż mi szkodziło, przecież gorzej być nie mogło...
CDN...
-
- Nowy Użytkownik
- Posty: 14
- Rejestracja: 17 maja 2025, o 23:45
12 - Wizyta psychiatryczna.
Stan w jakim się znajdowałem do dzisiaj jest trudny do opisania, byłem tak zestresowany i przerażony, że wydawało mi się, że widzę jak przez butelkę. Stan ten towarzyszy mi do dzisiaj ale pojawia się i znika, naprawdę brak mi słów, żeby to przełożyć na papier ale na pewno niektórzy wiedzą z czym mam doczynienia. Wizyta była prywatna i wyczekiwana, nie zdawałem sobię sprawy, że tak dużo ludzi ma problem, to mnie zdołowało. Przebieg wizyty okazał się przyjazny dla mnie, środowisko naturalne, czułem się bezpiecznie. Psychiatra okazał się fantastyczny specjalistą, miałem wrażenie, że jestem u wróżki, facet czytał mnie i rozpracowywał jak wywiad amerykański. Rozmowa i diagnoza, depresja i to głęboka, porozmawialiśmy wytłumaczył mi, że to wszystko co całe życie trzymam w sobię w końcu musiało wyjść, wspomniał też o wrażliwości i ciągłym zamartwianiem, przerabianiem w głowie pewnych sytuacji, wtedy czułem, że pierwszy raz w życiu obcy człowiek wie co mi jest a ja nie muszę mu tego mówić. Zdecydowałem się na lek, dostałem Efectin ER75.
CDN...
Stan w jakim się znajdowałem do dzisiaj jest trudny do opisania, byłem tak zestresowany i przerażony, że wydawało mi się, że widzę jak przez butelkę. Stan ten towarzyszy mi do dzisiaj ale pojawia się i znika, naprawdę brak mi słów, żeby to przełożyć na papier ale na pewno niektórzy wiedzą z czym mam doczynienia. Wizyta była prywatna i wyczekiwana, nie zdawałem sobię sprawy, że tak dużo ludzi ma problem, to mnie zdołowało. Przebieg wizyty okazał się przyjazny dla mnie, środowisko naturalne, czułem się bezpiecznie. Psychiatra okazał się fantastyczny specjalistą, miałem wrażenie, że jestem u wróżki, facet czytał mnie i rozpracowywał jak wywiad amerykański. Rozmowa i diagnoza, depresja i to głęboka, porozmawialiśmy wytłumaczył mi, że to wszystko co całe życie trzymam w sobię w końcu musiało wyjść, wspomniał też o wrażliwości i ciągłym zamartwianiem, przerabianiem w głowie pewnych sytuacji, wtedy czułem, że pierwszy raz w życiu obcy człowiek wie co mi jest a ja nie muszę mu tego mówić. Zdecydowałem się na lek, dostałem Efectin ER75.
CDN...
-
- Nowy Użytkownik
- Posty: 14
- Rejestracja: 17 maja 2025, o 23:45
13 - Leki
Efectin ER75 jako lek, który ma za zadanie poprawę nastroju i walkę z zaburzeniami lękowymi, w ogólnym jego znaczeniu i działaniu daje efekty, lecz trzeba czasu, ale to co dzieję się na początku potrafi wyrwać z butów. Zaburzenia były już na mega rozwiniętym etapie, lęk, hipochondria, agorafobia... I masa innych objawów. Lekarze powiedział mi, że na początku może być gorzej niż obecnie, wtedy nie zdawałem sobię sprawy co to gorzej może oznaczać. Wszelkie lęki pogorszyły się, leżałem i płakałem tak wyglądał mój dzień, nie jadłem, miałem jadłowstręt libido -200'% a rano uczucie palenia w klatce piersiowej, pierwszy raz myślałem, że mam zawał. Objawy straszne, zawroty głowy, uczucie odrealnienie i to cholernie uczucie, że widzę jak bym patrzył przez butelkę (Jeżeli, ktoś wie co to może być proszę napisać). Dosyć długo dochodziłem do siebie zanim wyszedłem na powietrze i jakoś funkcjonowałem, głową nabrała rozpędu i zaczęło się układać, ogólnie bardzo mało pamiętam z tego okresu ale to dobrze, że to wypieram. Wizyta kontrolna przebiegła pomyślnie, lęki brałem jeszcze przez kilka miesięcy i postanowiłem zmierzyć się z tą zmorą, poszedłem do nowej pracy w, której w miarę się układało, tutaj mógłbym zakończyć historię i napisać, że wszystko jest dobrze, ale wcześniej wspominałem, że miałem kilka wizyty u psychiatry. Okres o, którym wspominam w tym rozdziale był początkiem, czegoś czego nie znałem i co wypompowało masę energii z mojego życia. To przerażenie jakie miałem zapamiętam do końca życia.
CDN...
Efectin ER75 jako lek, który ma za zadanie poprawę nastroju i walkę z zaburzeniami lękowymi, w ogólnym jego znaczeniu i działaniu daje efekty, lecz trzeba czasu, ale to co dzieję się na początku potrafi wyrwać z butów. Zaburzenia były już na mega rozwiniętym etapie, lęk, hipochondria, agorafobia... I masa innych objawów. Lekarze powiedział mi, że na początku może być gorzej niż obecnie, wtedy nie zdawałem sobię sprawy co to gorzej może oznaczać. Wszelkie lęki pogorszyły się, leżałem i płakałem tak wyglądał mój dzień, nie jadłem, miałem jadłowstręt libido -200'% a rano uczucie palenia w klatce piersiowej, pierwszy raz myślałem, że mam zawał. Objawy straszne, zawroty głowy, uczucie odrealnienie i to cholernie uczucie, że widzę jak bym patrzył przez butelkę (Jeżeli, ktoś wie co to może być proszę napisać). Dosyć długo dochodziłem do siebie zanim wyszedłem na powietrze i jakoś funkcjonowałem, głową nabrała rozpędu i zaczęło się układać, ogólnie bardzo mało pamiętam z tego okresu ale to dobrze, że to wypieram. Wizyta kontrolna przebiegła pomyślnie, lęki brałem jeszcze przez kilka miesięcy i postanowiłem zmierzyć się z tą zmorą, poszedłem do nowej pracy w, której w miarę się układało, tutaj mógłbym zakończyć historię i napisać, że wszystko jest dobrze, ale wcześniej wspominałem, że miałem kilka wizyty u psychiatry. Okres o, którym wspominam w tym rozdziale był początkiem, czegoś czego nie znałem i co wypompowało masę energii z mojego życia. To przerażenie jakie miałem zapamiętam do końca życia.
CDN...
-
- Nowy Użytkownik
- Posty: 14
- Rejestracja: 17 maja 2025, o 23:45
14 - Próba powrotu do zdrowia?
Pierwsza kuracja Efectinem odziwo przyniosła wyczekiwany efekt, poprawa nastroju, brak lęków, no może małe epizody, ale było super, czułem, że mogę wrócić do normalnego życia, chociaż kręgosłup dawał o sobie znać na każdym kroku. Udało się przejść na 2 zmiany, więc był czas na wszystko. Miało to swoje plusy i minusy, minusem było to, że zamiany nakładały się na siebie i trzeba było pracować z różnym elementem. Zapewne wiecie, że w tym państwie jak ktoś ma trochę władzy to sodówa uderza do głowy. Tak samo było i w tym przypadku na 2 zmiany przypadło masę fajnych ludzi ale na 3 człowiek wariował, całym bałaganem zarządzał ,,mentalny wieśniak'' Tak paskudnej kreatury świat nie widział, gnida bez kultury i honoru, donosiciel, kłamca, bardzo przepraszam was ale była to zwykła kobieta luźna w udach! Ludzie potrafili opuszczać firmę z płaczem a kierownictwo miało do gdzieś, przecież jak nie ten to inny przyjdzie. Trzeba było zacisnąć zęby i robić, człowiek tłumaczył sobie, że to tylko tydzień a potem dwa kolejne normalności. I tak mijały miesiące a psychika zaczęła się dopominać o swoje, znów pojawiły się jakieś dziwne myśli, ucieczka do ludzi, frustracja, obwinianie wszystkich o własne niepowodzenia. Pewnego dnia wszystko pękło, stwierdziłem koniec zmieniam pracę i muszę wrócić do psychiatry. Papier położyłem w sekretariacie i powiedziałem, że odchodzę, miałem urlop więc nie było okresu wypowiedzenia. Miałem wrażenie że jestem nowym człowiekiem. Wizyta u doktora znów była wyczekiwana, ale udało się przetrwać wszystko, porozmawialiśmy, znów tłumaczył, że nawrót się zdarza i że muszę też nad tym pracować. Doszliśmy wspólnie do wniosku, że jeszcze raz przejdę przez kurację lekową na tym samym preparacie jakim był Efectin ER75. Ogólnie wszystko było pięknie i kolorowo przez pierwsze kilka dni...
Zastanawiające jest to, że więcej pamiętam z okresu dzieciństwa niż z obecnego życia, nie wiem dlaczego tak jest? Emocje były wtedy silniejsze, czy to co teraz jest człowiek inaczej odbiera.
Zbliżam się do końca opowieści o moich zmaganiach z psychiką, nie opisywałem epizodów somatycznych i innych dolegliwości bo wszyscy dobrze wiedzą co się dzieje wtedy i przeżywają to na swój własny sposób. Moją historię postaram się zakończyć jeszcze w jednym poście, który napiszę jeszcze w tym tygodniu...
CDN...
Pierwsza kuracja Efectinem odziwo przyniosła wyczekiwany efekt, poprawa nastroju, brak lęków, no może małe epizody, ale było super, czułem, że mogę wrócić do normalnego życia, chociaż kręgosłup dawał o sobie znać na każdym kroku. Udało się przejść na 2 zmiany, więc był czas na wszystko. Miało to swoje plusy i minusy, minusem było to, że zamiany nakładały się na siebie i trzeba było pracować z różnym elementem. Zapewne wiecie, że w tym państwie jak ktoś ma trochę władzy to sodówa uderza do głowy. Tak samo było i w tym przypadku na 2 zmiany przypadło masę fajnych ludzi ale na 3 człowiek wariował, całym bałaganem zarządzał ,,mentalny wieśniak'' Tak paskudnej kreatury świat nie widział, gnida bez kultury i honoru, donosiciel, kłamca, bardzo przepraszam was ale była to zwykła kobieta luźna w udach! Ludzie potrafili opuszczać firmę z płaczem a kierownictwo miało do gdzieś, przecież jak nie ten to inny przyjdzie. Trzeba było zacisnąć zęby i robić, człowiek tłumaczył sobie, że to tylko tydzień a potem dwa kolejne normalności. I tak mijały miesiące a psychika zaczęła się dopominać o swoje, znów pojawiły się jakieś dziwne myśli, ucieczka do ludzi, frustracja, obwinianie wszystkich o własne niepowodzenia. Pewnego dnia wszystko pękło, stwierdziłem koniec zmieniam pracę i muszę wrócić do psychiatry. Papier położyłem w sekretariacie i powiedziałem, że odchodzę, miałem urlop więc nie było okresu wypowiedzenia. Miałem wrażenie że jestem nowym człowiekiem. Wizyta u doktora znów była wyczekiwana, ale udało się przetrwać wszystko, porozmawialiśmy, znów tłumaczył, że nawrót się zdarza i że muszę też nad tym pracować. Doszliśmy wspólnie do wniosku, że jeszcze raz przejdę przez kurację lekową na tym samym preparacie jakim był Efectin ER75. Ogólnie wszystko było pięknie i kolorowo przez pierwsze kilka dni...
Zastanawiające jest to, że więcej pamiętam z okresu dzieciństwa niż z obecnego życia, nie wiem dlaczego tak jest? Emocje były wtedy silniejsze, czy to co teraz jest człowiek inaczej odbiera.
Zbliżam się do końca opowieści o moich zmaganiach z psychiką, nie opisywałem epizodów somatycznych i innych dolegliwości bo wszyscy dobrze wiedzą co się dzieje wtedy i przeżywają to na swój własny sposób. Moją historię postaram się zakończyć jeszcze w jednym poście, który napiszę jeszcze w tym tygodniu...
CDN...
-
- Nowy Użytkownik
- Posty: 14
- Rejestracja: 17 maja 2025, o 23:45
15 - Obecne życie.
Druga próba wyjścia z depresji za pomocą Efectinu, nie była tak kolorowa jak pierwsza. Za pierwszym razem skutki uboczne były straszne ale dotyczyły głównie dziwnych bólów i pieczeń, teraz było zupełnie inaczej. Przed przystąpieniem do brania ponownie leków znalazłem nową pracę, miałem zrobione badania i czekałem na czerwiec, żeby przystąpić do nowych zadań. Tak mi się tylko zdawało, druga próba była koszmarem, lęk jaki mnie ogarniał nie dawał wstać z łóżka a co dopiero iść do nowej pracy. Wegetowała i wyłączyłem się całkowicie. Było inaczej, niż za pierwszym razem. Ale przerwałem i kontynuowałem branie tabletek, po czasie poprawiło się i to bardzo, kuracja trwała do stycznia 2025 roku. Potem czas dostawienia i niestety od marca mam znów problemy, przyczyniła się do tego sytuacja stresowa i od tego czasu coś mnie trzyma...
Najgorsze są ranki, wstaję niewyspany, przybity, mam mdłości i jadłowstręt, odstawiłem napoje gazowane, słodycze, zero alkoholu od lat, żadnej soli, ostrych przypraw i nie radzę sobie z tym. Przeżyłem dwa załamania nerwowe w odstępie 3 lat i nie życzę tego nikomu, z czasem stwierdzam, że te leki tylko stłumiły wszystko i teraz to wraca z podwójną siłą. Zastanawiam się czy podjąć jeszcze jedną próbę z lekami, które będę brał już do końca życia, czy wegetować, zamartwiać się i dołować codziennie. Przez te lata nabawiłem się dziwnych tików nerwowych, pewnych rytuałów codziennych, zero planowania do przodu, obecnie wyjście z domu jest koszmarem. Prawie roku jestem w domu bez pracy, przebywanie w sklepie jest mega stresujące, wyjście na spacer jest szybkie, skupiam się na tym, żeby być blisko domu bo jak coś będzie się działo to szybko muszę się położyć. Z miesiąc wstecz dostałem ataku paniki, znów ciemno przed oczami, nagły pot i drżenie rąk oczywiście ciśnienie w górę. Nie radzę sobie z życiem, jeżeli ktoś przeczytał moją opowieść bardzo proszę o pomoc i porady, co mam robić. Z góry serdecznie wszystkich zainteresowanym dziękuję.
Pozdrawiam wszystkich serdecznie Michał.
Koniec.
Druga próba wyjścia z depresji za pomocą Efectinu, nie była tak kolorowa jak pierwsza. Za pierwszym razem skutki uboczne były straszne ale dotyczyły głównie dziwnych bólów i pieczeń, teraz było zupełnie inaczej. Przed przystąpieniem do brania ponownie leków znalazłem nową pracę, miałem zrobione badania i czekałem na czerwiec, żeby przystąpić do nowych zadań. Tak mi się tylko zdawało, druga próba była koszmarem, lęk jaki mnie ogarniał nie dawał wstać z łóżka a co dopiero iść do nowej pracy. Wegetowała i wyłączyłem się całkowicie. Było inaczej, niż za pierwszym razem. Ale przerwałem i kontynuowałem branie tabletek, po czasie poprawiło się i to bardzo, kuracja trwała do stycznia 2025 roku. Potem czas dostawienia i niestety od marca mam znów problemy, przyczyniła się do tego sytuacja stresowa i od tego czasu coś mnie trzyma...
Najgorsze są ranki, wstaję niewyspany, przybity, mam mdłości i jadłowstręt, odstawiłem napoje gazowane, słodycze, zero alkoholu od lat, żadnej soli, ostrych przypraw i nie radzę sobie z tym. Przeżyłem dwa załamania nerwowe w odstępie 3 lat i nie życzę tego nikomu, z czasem stwierdzam, że te leki tylko stłumiły wszystko i teraz to wraca z podwójną siłą. Zastanawiam się czy podjąć jeszcze jedną próbę z lekami, które będę brał już do końca życia, czy wegetować, zamartwiać się i dołować codziennie. Przez te lata nabawiłem się dziwnych tików nerwowych, pewnych rytuałów codziennych, zero planowania do przodu, obecnie wyjście z domu jest koszmarem. Prawie roku jestem w domu bez pracy, przebywanie w sklepie jest mega stresujące, wyjście na spacer jest szybkie, skupiam się na tym, żeby być blisko domu bo jak coś będzie się działo to szybko muszę się położyć. Z miesiąc wstecz dostałem ataku paniki, znów ciemno przed oczami, nagły pot i drżenie rąk oczywiście ciśnienie w górę. Nie radzę sobie z życiem, jeżeli ktoś przeczytał moją opowieść bardzo proszę o pomoc i porady, co mam robić. Z góry serdecznie wszystkich zainteresowanym dziękuję.
Pozdrawiam wszystkich serdecznie Michał.
Koniec.
-
- Nowy Użytkownik
- Posty: 19
- Rejestracja: 11 czerwca 2024, o 22:07
Hej. Też się leczę wenla i u mnie początek kuracji być straszny podobnie jak u Ciebie. Moją depresję i nerwicę czułam wtedy razy dwa. Trwało to tak z miesiąc, potem zwiekszylam dawkę i znowu trochę gorsze samopoczucie ale ostatecznie zaczęła pomagać. Poprawił mi się sen, nie miałam natłoku myśli i wiele somatow odeszło w zapomnienie. Poczułam przypływ euforii, że teraz mogę robić to co każdy normalny człowiek, wyjść spokojnie na zakupy, do kina, na spacer itp. Leczę się już ponad pół roku i zaczynam zauważać spadek formy i zastanawiam się czy to nie jest ten moment, kiedy trzeba zwiększyć dawkę leku. Z jednej strony mogłabym to zrobić a z drugiej nie chcę zostać niewolnikiem leków. A może właśnie w niektórych przypadkach nie ma innej opcji jak łykać tę tabletki szczęścia do końca życia, żeby normalne funkcjonować.
-
- Zarejestrowany Użytkownik
- Posty: 113
- Rejestracja: 27 października 2024, o 10:21
Widzę u ciebie jeden zasadniczy błąd, albo brak informacji o tym działaniu, czy oprócz brania leków pracowałeś nad sobą? czy oparłeś wszystko o leki? bo tak widząc po tych postach to owszem podczas ich brania było lepiej ale cały czas tkwisz w starych schematach, czy obejrzałeś filmiki od chłopaków?
-
- Nowy Użytkownik
- Posty: 14
- Rejestracja: 17 maja 2025, o 23:45
Dziękuję, że ktoś odpisał, nie potrafię sobie poradzić i nie ma mnie kto ukierunkować, boję się o życie i zdrowie. A mam dla kogo żyć, dzisiaj jest strasznie od rana problemy gastryczne, mega odruch wymiotny aż mnie wygrywa. Jest 14.00 a ja jeszcze nic nie jadłem bo mam taki jadłowstręt. Poranne płacze, już z 6 razy ciśnienie mierzyłem i jest wszystko ok. Gdzie szukać pomocy, faktycznie psychiatra dał te leki i tylko to wszystko wytłumiło. Uczucie osłabienia organizmu jest straszne, ostatnie badania nic nie wykazały. Pomóżcie bo już nie daję rady.