Ogłoszenia:
1. Nowi użytkownicy, którzy nie przekroczą progu 30 napisanych postów, mają zablokowaną możliwość wstawiania linków do wszelakich komentarzy.
2. Usuwanie konta na forum - zobacz tutaj: jak usunąć konto?

Czy to nerwica? Problem z uczuciem i nie tylko

Forum o nerwicy natręctw i jej objawach.
Omawiamy tutaj własne doświadczenia z życia z tym jakże natrętnym zaburzeniem.
Ale także w tym temacie można podzielić się typowymi natrętnymi lękowymi myślami, które pełnią rolę straszaków i eskalatorów lęku w zaburzeniu.
ODPOWIEDZ
Awatar użytkownika
Castiel
Odważny i aktywny forumowicz
Posty: 21
Rejestracja: 13 listopada 2014, o 07:18

15 listopada 2014, o 16:46

Witam

Mam na imię Grzesiek i mam 18 lat. Kilka miesięcy temu poznałem moją pierwszą miłość, było nam cudownie, cieszyłem się, że ją mam, że jest taka dobra i opiekuńcza. W swoim życiu przeżywałem wtedy wiele stresów związanych ze szkołą, powiedzmy że sam sobie organizowałem wyścig szczurów.. jako że nie pochodzę z bogatej rodziny bardzo chciałem wykorzystać moje talenty do nauk ścisłych (fizyki i matematyki w której w poprzednik roku wygrałem wojewódzki konkurs), spinałem się, uczyłem tak, żeby wszystko zdać na maxa, później zacząłem jeszcze poświęcać czas na naukę innych przedmiotów, "aby być pewnym sukcesu w przyszłości"..przeżywałem sporo stersów, jedynie soboty z Kasią były czymś na co czekałem, gdzie czułem spokój.. i wtedy, w trakcie nauki, moja luba napisała do mnie, że tęskni.. Ja zaskoczony zdałem sobie sprawę, że jakoś specjalnie wtedy nie tęskniłem.. i pojawiło się w głowie pytanie: "czy ja ją kocham, czy tylko sam siebie oszukiwałem i przy okazji raniłem ją?", pytanie zniknęło.. aż do wieczora, wtedy chciałem przeanalizować swje myślenie, dlaczego po tak pięknych chwilach dostałem wątpliwości. W miarę myślenia lęk, że to nie jest miłość, że przestałem ją kochać narastał. Było to dwa tygodnie temu, od tego czasu czasami potrafię poczuć przebłysk tęsknoty, np. gdy się czym zajmę na lekcji i nagle sobie o niej przypmnę, albo gdy wracam ze spotkania z nią, ale jest to ulotne i szybko jakakolwiek myśl o niej kończy się lękiem, że ja ostatecznie mógłbym ją nie kochać.. a bardzo chcę kochać ją bezgranicznie, czasami uzmysławiam sobie ze łzami w oczach jakim ona jest skarbem i że nie chcę jej stracić (wtedy przez moment czuje ulge na duchu, że potrafię tak pomyśleć). Od czasu pierwszego lęku spotkalismy się trzykrotnie, za pierwszym razem było nawet prawie po staremu, ale to przez to, że lęki w mojej głowi nie były aż tak rozwinięte, na następnym spotkaniu nie wytrzymałem tego, gdy ona się do mnie przytulała a ja myślałem, że mogłem się "odkochać", rozpłakałem się, powiedziałem jej o swoich wątpliwościach.. a ona zrozumiała, sama zaproponowała, czy nie chcę przerwy w związku, ja jednak wtedy instynktownie odrzuciłem tą propozycję, a po uspokojeniu się popłynęła mi łza chwilowego szczęścia, takiej ulgi i radości, że ją mam.. odjeżdżałem od niej pełen nadziei.. lęk stopniowo znów zaczął się wkradać i na następny dzień zapanował znów. Bardzo mnie to rozczarowywało i załamywało, że mimo spotkań, wciąż sam nie wiem co czuje, czyli nic nie czuje :(.. Nie jesteśmy ze sobą długo, zaledwie 2,5 miesiąca, ale jest nam dobrze, chciałbym z nią być, mimo to przeraża mnie myśl, że lęk jest uzasadniony, że naprawdę mogę jej nie kochać :(. 4 dni po pierwszym napadzie leku udałem się do psychiatry i otrzymałem leki przeciwdepresyjne (Tianesal).. po nich jakoś mniej czuje lęk i czasami wydaje mi się wszystko ok, że ją chyba kocham (o ile za dużo nie myślę o moich rozterkach). Dwa lata temu zakończyłem walkę z anoreksją. Jestem bardzo wrażliwym i uczuciowym facetem.

Obecnie wszystko straciło sens, wszystko jest bezcelowe (nauka, praca, wygląd.. dosłownie wszystko).. nie chce mi się już z tym żyć czasami. Bardzo chciałbym powrócić do mojego życia sprzed tej okropnej refleksji "ja teraz jakoś nie tęsknię"..

Dodam tylko, że bardzo mi na niej zależy i nic nie sprawiłoby mi większego szczęścia niż możliwość poczucia znów uczucia wobec niej, a sam sobie czasami pocieszam wnioskując, że skoro tyle o niej myślę, to naprawdę coś do niej czuję, tylko jest to zaburzone tym cholernym lękiem.. chcę przynajmniej w to wierzyć, gdyż daje mi to poczucie siły i jako takiej nadziei na rozwiązanie tego problemu, który dla wielu może być błahym, ale dla mnie jest okropnie ważny :(

Nie wiem, czy to ważne ale zauważam, że jeżeli jestem w szkole i czym się zajmuję, dodatkowo jest ładna pogoda to mam w sercu jakąś nadzieję, potrafię poczuć się WZGLĘDNIE dobrze. Niestety, gdy jestem w domu, a w szczególności w godzinach popołudniowych i czasami wieczornych wszystko się pogarsza.. uczucie beznadziejności i braku wyjscia z obecnej sytuacji biorą górę (poprzedzone myślami i moim trudnym do zdefiniowania uczuciu) narastają i przygnębiają.. to wtedy czasami nawet pojawiają się myśli samobójcze.

Po rozmowie z Zordonem wydaje mi się, że ten brak uczucia (który czasami ustępuje, ale mimo wszystko on króluje w mojej głowie) może być wywołany lękiem.. do tego ostatnio pojawiają się inne lęki związane z przyszłością: boję się czy przez to zamieszanie nie zawalę matury, następnie boję się, że to nigdy nie przejdzie, odczuwam lęk przed tym że już nigdy nie dojrzeję emocjonalnie i tak jak teraz pozostanę w stanie infantymności (tak, obecnie w moim mniemaniu strasznie zdziecinniałem, wydaje mi się, że 18 latek nie powinien nagle powrócić do tak bliskich relacji z rodzicami)

Co sądzicie o tym?
___

Zordon dzięki za wyjaśenina na pw. Chciałem jednak rozpocząć ten wątek. Może ktoś ma podobną rozterkę jak ja i łatwiej będzie mu trafić na to forum ;) W każdym bądź razie przepraszam za natręctwo :(
DillyDally
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 68
Rejestracja: 27 września 2014, o 10:47

17 listopada 2014, o 22:38

Hej :)
To dokładny opis początku mojej nerwicy. Pewnego lipcowego dnia spojrzałam na mojego chłopaka, a w mojej głowie pojawiło się pytanie "Czy to jest ten jedyny? Czy chcesz spędzić z nim całe swoje życie?" No i się zaczęło. Usiadłam na kanapie i do teraz z niej nie wstaję. Pojawiało się tylko coraz więcej myśli, coraz więcej negatywnych emocji (w stylu obrzydzenia, irytacji). Znalazłam to forum dużo później niż Ty, bo we wrześniu, czyli przez dwa miesiące męczyłam się ze swoją głową. O dziwo, nie jest lepiej, a coraz gorzej. Jak na początku, tak jak Ty, potrafiłam tęsknić, tak teraz nie ma we mnie W OGÓLE pozytywnych uczuć względem chłopaka. Nie poznaję go, nie rozumiem, dlaczego ze sobą byliśmy i co nas łączyło, nie pamiętam naszej przeszłości, a wszystkie dobre chwile odczuwam jako nieprawdziwe i fałszywe. Też miałam myśli samobójcze i też nic mnie nie cieszyło (do teraz nie cieszy). Przechodziłam bardzo wiele etapów. Wiesz, dlaczego? Bo nie uwierzyłam. Zdarzało mi się na kilka sekund poczuć, że to jakaś spirala złych, nieprawdziwych myśli, że to nie ja, że to nerwica, jednak znów przychodziły złe stany i nie wierzyłam w to, co odczuwałam chwilę temu. Ktoś kiedyś napisał mi, że nie powinnam z braku uczuć względem chłopaka robić swojego objawowego konika... I oczywiście to zrobiłam. Dlatego jedyne, co mogę Ci poradzić, to przeczytanie artykułów na forum, PRZEANALIZOWANIE ICH i zastosowanie w praktyce. Im szybciej tym lepiej. Strasznie dużo się tutaj namnożyło ludzi, którzy mają natręty na temat związku. Łatwiej jest w to uwierzyć. Możesz też sobie wpisać w google ROCD, jeśli potrzebujesz ostatecznego potwierdzenia. Tylko nie rób tego, co ja, czyli nie wracaj do tych stron za każdym razem, kiedy masz jakąś nową myśl, albo pojawi się jakieś nowe uczucie, albo nowy rytuał. Nie pomoże Ci to pójść do przodu, jedynie zakotwiczy Cię w miejscu, w którym jesteś.

Jeśli chciałbyś pogadać, to pisz. Tak jak wspomniałam, jest nas tu kilka, każda z nas ma inne związkowe doświadczenia, każda z nas czuje trochę inaczej, jednak u wszystkich zaczęło się od jednej myśli, która wywołała koszmar. I tak super, że pogadałeś już z Zordonem, on jest starym wyjadaczem i podejrzewam, że jest tysiąc razy bardziej przekonujący niż ja ;p

Życzę cierpliwości i wiary!
Awatar użytkownika
oleander
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 124
Rejestracja: 30 października 2014, o 08:39

3 maja 2015, o 16:48

Cześć cześć

nie jesteście sami.. użeram się z tym problemem od września zeszłego roku. a jest już MAJ. Serio, można oszaleć. Człowiek czuje się jak w jakiejś pułapce z której nie wie jak wyjść.
Śmierć nie jest smutna. Smutne jest to, że większość ludzi wcale nie żyje.
Umysł to tylko narząd, reaguje na wszystko.
zagubiona1984
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 21
Rejestracja: 23 kwietnia 2015, o 08:40

4 maja 2015, o 13:46

:(
uczuciowy22
Odburzony i pomocny użytkownik
Posty: 17
Rejestracja: 22 października 2014, o 15:17

4 maja 2015, o 15:08

Prawda jest taka ze za duzo macie podczas tego analizy, zamiast wziac to na rozsadek i sie wytrwale przekonywac, isc za intuicja to analizujecie jak to ma miejsce w kazdej nerwicy.
Tu moj watek czy-ja-ja-kocham-strata-emocji-t4998.html
Mialem identycznie a po jakis 2 miesiacach to ustapilo.

Nie mozna liczyc ze natrectwo, niepokoj mina jesli my sami dajemy temu wiare. Przeciez mysli to mysli, zanik emocji to zanik emocji ale my to nadal my i choc pusto i ciezko mozna sie przekonywac i nie robic sobie z tego tragedii zycia jakby juz sie wszystko zawalilo i wtedy minie.
zagubiona1984
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 21
Rejestracja: 23 kwietnia 2015, o 08:40

4 maja 2015, o 15:25

Uczuciowy22 masz rację w tym co piszesz...tylko jak to zrobiłeś...że przeszło bo ja już nie daje rady staram się..ale ten lęk wraca...
Awatar użytkownika
Castiel
Odważny i aktywny forumowicz
Posty: 21
Rejestracja: 13 listopada 2014, o 07:18

15 lipca 2015, o 15:52

Witajcie kochani :).

Szczerze powiedziawszy zapomniałem o wątku, który sam założyłem ;/.

Pozmieniało się u mnie dość znacząco.

Około miesiąc temu rozstałem się z Kasią. Owszem czuję się winny takiemu a nie innemu obrotowi sprawy (gdyby nie moja nerwica, uważam że nie doszłoby do tego) mimo iż to nie ja z nią zerwałem lecz ona ze mną. Po zerwaniu czułem na przemian ulgę i ból z powodu straty jakiej doznałem (uważam, że była świetnym materiałem na żonę, oraz że mimo wszystko cały czas coś do niej czułem i czuję, chociaż wciąż jest to wszystko przyćmione lękami i nerwicą). Żałuję tego, że nam nie wyszło, ale nie zdecyduję się na próbę ratowania tego (nawet gdyby ona wyraziła jakąś inicjatywę).
W sumie niefortunnie tydzień temu zagadała do mnie znana mi z widzenia dziewczyna która uczęszczała do mojego LO. Ja od razu jakoś mimowolnie pomyślałem "a może by coś z tego wyszło" i wystarczyło kilka dni bym się w pewnym sensie emocjonalnie zaangażował (mimo, że nasze stosunki pozostają na poziomie luźnych rozmów i to niezbyt częstych). Aczkolwiek od razu pojawił się lęk, że przecież w sumie to chyba nic do niej nie czuję, że pewnie znów wynajdę sobie coś w jej wyglądzie i zacznę wyolbrzymiać tak bardzo, że zacznę się brzydzić czy coś (kuriozum :p). I w sumie już wczoraj miałem takie uczucie, popatrzałem na jej zdjęcie i pomyślałem "hmm, chyba coś mi nie pasuje, może coś z oczami ma nie tak, nie wiem, ale coś chyba nie pasuje" i od razu nakrętka lęku xD. Poszedłem spać, rano wstałem i w sumie jakoś przeszło, ale się już tym zraziłem. Z jednej strony chciałbym spróbować coś rozwinąć z nią, ale nerwica wciąż we mnie trwa i bankowo przeniesie się na ewentualnie następny związek :/. W sumie wgle martwię się, że ja po postu nie będę potrafił nigdy nikogo pokochać, zaakceptować jego wad (tych realnych i tych urojonych przeze mnie), straszne to jest.

A tak poza tym, to za tydzień mam wyniki matur (powinno być wszystko 80%+, także dość nawet poszły, ale bez nerwicy byłoby lepiej :D). 2 czerwca obroniłem I miejsce w woj. konkursie matematycznym, wygrałem 2 raz z rzędy, więc się cieszę i troche podbudowało mnie to mentalnie. Aczkolwiek boję się, że nie będę potrafił się uczyć na studiach, tak jak nie uczyłem się całą 3 klasę LO.

Od 3 tygodni uczęszczam na dzienną terapię grupową. Chociaż większość osób po wysłuchaniu mnie upiera się przy tym, że skoro miałem takie wątpliwości to Kasi nie kochałem, oraz z tego powodu, że po rozstaniu poczułem też ulgę. Ja w sumie w to nie wierzę, zarówno wątpliwości jak i ulgę można wytłumaczyć inaczej, a przecież objawy miałem stricte rOCD :). No cóż, teraz to już raczej musztarda po obiedzie. Ale z nerwicą walczyć muszę dalej. Szukam w sobie tego konfliktu wewnętrznego który wywołał i naerwicę i anoreksję i jak narazie wydaje mi się, że chodzi o brak mojej dobrej samooceny, dlatego też od tygodnia uczęszczam na siłownie i może to mi też przyniesie jakieś wymierne korzyści :). Liczę na to, chociaż mimo takiego (wydaje mi się) optymistycznego w pewnym sensie posta, nie jest jednak u mnie kolorowo, ale było gorzej, to muszę przyznać :).

Pozdrawiam Was wszystkich :). Napiszcie co tam u Was. Trzymam kciuki, aby Wam się udało pokonać to cholerstwo, to że ja poległem nie oznacza, że nie można z tym wygrać. Moim zdaniem można i sam chciałem dalej walczyć, ale stwierdziłem że to byłaby już walka z wiatrakami, skoro tylko mi na tym zależało. Wydaje mi się że to było jedyne dobre rozwiązanie z mojej strony, biorąc pod uwagę takie nastawienie mojej byłej już partnerki.

-- 24 czerwca 2015, o 20:32 --
I taki off topic mały:

Gdyby jakiś miły admek (Zordon, liczę na Ciebie :D) był tak miły i przeniósł ten wątek do działu o NN (jak zaczynałem przygodę z nerwicą, nie wiedziałem czy mam nerwice lękową, czy natręctw bo i tego i tego było pełno w głowie, także wybrałem niewłaściwy dział.. Mea Culpa Padre Victor ;( ) to nawet i bym był skłonny podziękować :D

-- 15 lipca 2015, o 14:52 --
Witajcie kochani. Robię małą aktualizację "ku przestrodze ;D".

Jak wcześniej pisałem, związek się rozpadł. Na początku ulga i luz w głowie.
Teraz po ochłonięciu sprawa wygląda zgoła inaczej, uświadomiłem sobie jakiej straty doznałem, ja wielka była moja wina w tym wszystkim i ciągle robię sobie wyrzuty (np o to, że w poprzednim poście napisałem o jakiejś tam dziewczynie, co skończyło się po dwóch dniach ;p i w sumie nie rozumiem o co mi wtedy chodziło, może to był syndrom ptaszka uwolnionego z klatki).

Paradoksalnie i troche rozbrajająco w stosunku do histori moich poprzednich 7 miesięcy walki z rOCD, obecnie okropnie lękam się, że nigdy się w niej nie odkocham (tak piszę tym razem "ku pokrzepieniu serc" wszystkich tych którzy wciąż walczą z myślą "co jeśli przestałem/am kochać" :D), nigdy nie będę w stanie poczuć znów tego wspaniałego uczucia do innej już osoby, bo na daną chwilę nie wyobrażam sobie żywić uczucia do kogokolwiek innego.

Nie ma co się bardziej rozpisywać. Chcę tylko, żebyście Wy wszyscy rOCDeowcy na moim przykładzie (i Zordona) uwierzyli, że rozstanie (z waszej inicjatywy) nie wchodzi w grę, bo mimo chwilowej ulgi nerwica powróci, zmieni może tok myślenia o 180 stopni, ale nerwicą pozostanie, a każdy wie (nie ważne czy ma natręctwa nt. związku, zdrowia, religii, agresji wobec bliskich itp.) jak bardzo powstrzymuje to samorealizację (co, jak stwierdził Victor i ja w sumie również, jest największą krzywdą wyrządzaną nam przez zaburzenie) i zdrowe funkcjonowanie. A bez dwóch zdań dojdzie Wam dość konkretna depresja połączona z mega wyrzutami, więc podsumowując.. będzie gorzej niż jest. Dlatego najlepsze wyjście to walczyć.. chociaż w sumie to nie. Najlepiej nie walczyć, tylko zaakceptować i #YOLO,

Pozdrawiam Was i życzę owocnej walki, wiedzcie że walczę razem z Wami, tylko przerzuciło mnie na inny front :)
ODPOWIEDZ