Współczuje Ci bardzo tej trudnej sytuacji w jakiej się znalazłeśScarface pisze: ↑30 marca 2023, o 13:20Witam! Zarejestrowałem się, bo nie ukrywam, że liczę na opinię ludzi obeznanych w temacie. Opis niestety będzie dość obszerny.
Mam za sobą 8,5 roku związku z naprawdę świetną dziewczyną. Duża miłość po obu stronach, bardzo dobre zrozumienie od początku, planowanie wspólnej przyszłości do końca itd., lecz do rzeczy. Niestety rysą na wszystkim było to, że ona od wielu lat walczy z depresją i nerwicą lękową, lecz nigdy nie chciała tego leczyć. Zbywała temat, wmawiała że przy mnie to zanika itd. Jakoś tak od listopada zeszłego roku zaobserwowałem, że ma wyjątkowo mocne nasilenie i wreszcie na początku roku udało mi się ją przekonać na wizytę do specjalisty. Niestety zapisała się na NFZ i wizyta dopiero koniec kwietnia...
A teraz do głównej sprawy jaka mnie nurtuje:
Dziewczyna zerwała ze mną niespełna miesiąc temu, tłumacząc że w niej "miłość się wypaliła" i od stycznia czuje pustkę w sobie. Samo to zerwanie było trudne, bo jednego dnia mówiła, że chce abyśmy pozostali przyjaciółmi, kolejnego pisała mi, że ma nadzieję, iż po terapii dostanie ode mnie jeszcze jedną szansę, kolejnego żebym już nie żył nadzieją, że będziemy jeszcze kiedyś w związku, lecz prosi abym był przy niej, bo nie chce żyć beze mnie, jestem niezwykle ważny itd, następnie że nie potrafi określić co się dzieje z jej głową i ma siebie dość... Taki rollercostrer, który już się nieco uspokoił. Spotkaliśmy się ostatnio, pogadaliśmy szczerze. Tłumaczy mi, że mnie nie kocha, nie widzi siebie w związku, nie chce jednak nikogo nowego, bardzo jej zależy żebym był obok tylko jako ten przyjaciel. A do tego, że nie chciała do siebie dopuszczać myśli o końcu nas i dlatego zwlekała od stycznia żeby mi powiedzieć o decyzji. W sumie jak patrzę wstecz to widzę, że jakoś tak od dwóch miesięcy toczyła ze sobą jakąś walkę wewnętrzną, bo była nerwowa jak nigdy dotąd, wywoływała awantury o jakieś błahe rzeczy i często unikała rozmowy ze mną. Raz jakoś napomknęła mi, że ciekawe co by było jakbyśmy kiedyś zostali przyjaciółmi to (jeszcze wtedy nieświadomie) odpowiedziałem jej, że jak tak czuje to może coś się w niej wypala i wtedy oczywiście zareagowała awanturą, że "jak mogę tak myśleć", nie ma takiej opcji itp.
W tej chwili ona mieszka ode mnie ponad 300 km., więc zatrzymałem się na nocleg w domu jej rodziców. Tym samym spędziliśmy trochę czasu. W trakcie mojego pobytu miała niezwykle zmienne stany. Raz się do mnie przytulała, raz krzyczała po co ją przytulam. Bywało że łapała mnie za rękę, ale także uciekała od kontaktu wzrokowego i strasznie smutniała w jednej chwili. Bywało też, że kiedy rozmawiałem tonem takim jak zawsze to było bardzo miło, po czym nagle krzyczała żebym nie robił na nią "maślanych oczu", a jak starałem się być chłodny to dostawałem opierdziel czemu nie rozmawiamy normalnie. Położyłem się na drzemkę to sama przyszła do mnie pod koc, myśląc że już śpię. Później bez przerwy mnie przepraszała, że zniszczyła nasz związek, że nie potrafi kochać. Zrobiła mi też mega awanturę, gdy zaproponowałem, że nie musimy zrywać, a przynajmniej podejmować takiej decyzji przed jej terapią, że można popracować nad związkiem jak już się ustabilizuje wewnątrz itp. Wyartykułowała mi, że mam jej nie wmawiać miłości (czego nie robiłem, a powiedziałem tylko spokojnie, że niektóre zaburzenia mogą wywołać zanik uczuć i można poczekać co będzie dalej) i że mam sobie nie robić żadnej nadziei. W trakcie rozmowy najpierw starała się mnie przekonać, że może to nigdy nie była miłość, a tylko przyjaźń i ona ją źle odebrała, ale gdy rozmawialiśmy później już w spokojnej atmosferze to powiedziała mi, że to była z pewnością miłość i tylko słabła w ostatnich latach, a po tym jak widzi i czuje jak ją wciąż kocham dodała, że jeśli chcę wierzyć to niech nie tracę nadziei, bo może kiedyś te uczucia w niej wrócą, choć wolałaby żebym ją tylko lubił. No i cały czas naciska na zachowanie przyjaźni i dalsze kontakty, zapewnia o bardzo dużym zaufaniu do mnie, sympatii, potrzebie kontynuacji znajomości, choć podkreśla, że nie chce mi robić żadnych nadziei i nie wie co będzie. Teraz każdego dnia pierwsza do mnie pisze, dzwoni, kontakt jest praktycznie taki jak w trakcie związku. Po prostu bez formułek "kochanie", buziaków i całej reszty. Ostatnio zapytała mnie na przykład czy mogę pójść z nią na tą pierwszą wizytę u psychiatry i poczekać pod gabinetem.
Nie ukrywam, że mnie te ostatnie tygodnie kosztowały mnóstwo nerwów, szczególnie że jestem osobą dość emocjonalną. Niemniej dzięki pracy z psychologiem już stanąłem na nogi. Jestem pogodzony, że mogę jej nie odzyskać nawet w dłuższej perspektywie, ale cały czas zastanawiam się jak postąpić dalej. Wprowadziłem wczoraj brak kontaktu na 2-3 tygodnie pod pretekstem wyjazdu na Wielkanoc do rodziny i dużej zajętości w pracy, choć tak naprawdę dlatego, że biję się z myślami co z tym wszystkim dalej robić. Bardzo mi zależy żeby była szczęśliwa. Nie oczekuję żeby ktoś tutaj odpowiedział mi na pytania, czy to uczucie w niej wróci albo wskazał mi dokładnie jakie kroki podjąć aby tak było. Nie ukrywam, że mam nadzieję, że ta miłość do mnie nadal w niej jest, ale jeśli nawet nie to chcę jej pomóc. Dlatego też chciałbym wiedzieć jak z waszej perspektywy (znających tematykę problemu depresji/nerwicy osobiście) najlepiej można pomóc osobie będącej w takim przypadku jak tutaj? Być obok, trochę się zdystansować, a może lepiej jednak zupełnie się wycofać? Czy ktoś może był w podobnej sytuacji lub ma jakieś opinie na ten temat?
Przepraszam jeśli trochę chaotycznie. Dzięki za podpowiedzi i poświęcenie czasu!
PS: Czytałem post Zordona w innym wątku dotyczący zaniku uczuć przy nerwicy i wiele z objawów tam zawartych (oczywiście tych jakie mogę ocenić z boku) zgadza się z sytuacją mojej dotychczasowej partnerki, które występowały od końcówki listopada.
Ja mogę tylko napisać, że takie ambiwalentne zachowania są mi znajome tzn. w jednym momencie chcesz się przytulić do tej osoby, a kiedy to następuje nie czujesz tej ulgi jakiej podświadomie oczekiwałeś, więc się dystansujesz i wpędzasz w coraz większe poczucie winy …