Ogłoszenia:
1. Nowi użytkownicy, którzy nie przekroczą progu 30 napisanych postów, mają zablokowaną możliwość wstawiania linków do wszelakich komentarzy.
2. Usuwanie konta na forum - zobacz tutaj: jak usunąć konto?

Czy ja ją/jego kocham? Zanik uczuć? Strata emocji?

Forum o nerwicy natręctw i jej objawach.
Omawiamy tutaj własne doświadczenia z życia z tym jakże natrętnym zaburzeniem.
Ale także w tym temacie można podzielić się typowymi natrętnymi lękowymi myślami, które pełnią rolę straszaków i eskalatorów lęku w zaburzeniu.
szpagat
Odważny i aktywny forumowicz
Posty: 436
Rejestracja: 25 września 2015, o 13:30

23 kwietnia 2020, o 12:12

Hej! Ja nie mam już Rocd, a miałam bardzo długo, możecie sobie poczytać stare posty. Mam jeszvze małe odcięcie od emocji, ale to jest spowodowane Dd, ale jestem z moim Narzeczonym cały czas, Nasz Syn ma 4 latka już :) dacie radę, tylko nie zajmijcie się tym, co w głowie :)
lol907
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 29
Rejestracja: 12 kwietnia 2019, o 10:37

23 kwietnia 2020, o 15:41

katarzynka pisze:
22 kwietnia 2020, o 14:50
Hej,

Myślę, że odpuszczasz, bo nie masz siły już cierpieć i umierać z bólu z powodu rocd. Więc rozstanie jest rodzajem ulgi. Nie chcesz się pozbyć drugiej osoby, chcesz się pozbyć swoich myśli, objawów, wątpliwości. Niszczą Cię i już nie jesteś w stanie z nimi żyć.
Tzn. ja już odpuściłem prawie rok temu i tak na początku było, że faktycznie poczułem coś w rodzaju ulgi. Przy 2 pierwszych rozstaniach miałem gdzieś z tyłu głowy, że jeszcze się zejdziemy i tak się stało, ale jak stało się to po raz 3 to stwierdziłem, że definitywnie nie będę już jej męczył ani siebie. I pierwsze dni były takie, że faktycznie czułem się jakby "wolny" i miałem mnóstwo pomysłów na spędzanie czasu. A tak po 3-4 dniach coś we mnie pękło i czułem się fatalnie, chyba nigdy tak się nie czułem, zaczęły się pojawiać jakieś inne dziwne myśli i kiedy niby miało być lepiej, to nerwica/ROCD czy jak to tam nazwiemy zaczęło chyba znajdywać inne punkty zaczepienia we mnie, żebym czuł jakiś lęk. Potem było coraz lepiej, jakoś sobie żyłem, jednak często o niej myślałem i wracam do miejsc gdzie bywaliśmy itd, jakoś tam się cały czas tli coś we mnie. Jednak nie pojawiło się we mnie coś takiego, żeby za wszelką cenę odnowić kontakt wrócić i spróbować jeszcze raz.
Dlatego zapytałem o to co sądzicie o takich przypadkach. Sam się zastanawiam czy mam/miałem ROCD czy na pewno to? Z jednej strony nagle przestałem mieć chęć do spotkań i wspólnego spędzania czasu i to było dziwne, bo chciałem czuć to co wcześniej taki entuzjazm i radość, a to jakoś upadło. Z drugiej strony ile można czuć niewiadomo co w zwiazku, przychodzi moment, że to bycie razem staje się w jakimś stopniu szarą rzeczywistością i nie można chyba oczekiwać niewiadomo jakich odczuć cały czas. Inna sprawa, że do tej pory nie udało mi się nikogo nowego poznać, tzn. kogoś takiego z kim chciał bym spróbować. I może dlatego cały czas gdzieś tam z tyłu głowy wspominam byłą i te super chwile, a już zapominam o tych gorszych i tym co mnie denerwowało. Ale to można też obrócić w drugą stronę - że nie poznałem do tej pory kogoś takiego bo wszystkich porównuje do niej :D
Dlatego chciałem zapytać jak to widzicie i czy po takim czasie i takiej przerwie można w ogóle sądzić, że to było ROCD.
Awatar użytkownika
katarzynka
Dyżurny na forum Odważny VIP
Posty: 2938
Rejestracja: 20 czerwca 2016, o 20:04

23 kwietnia 2020, o 16:40

lol907 pisze:
23 kwietnia 2020, o 15:41
katarzynka pisze:
22 kwietnia 2020, o 14:50
Hej,

Myślę, że odpuszczasz, bo nie masz siły już cierpieć i umierać z bólu z powodu rocd. Więc rozstanie jest rodzajem ulgi. Nie chcesz się pozbyć drugiej osoby, chcesz się pozbyć swoich myśli, objawów, wątpliwości. Niszczą Cię i już nie jesteś w stanie z nimi żyć.
Tzn. ja już odpuściłem prawie rok temu i tak na początku było, że faktycznie poczułem coś w rodzaju ulgi. Przy 2 pierwszych rozstaniach miałem gdzieś z tyłu głowy, że jeszcze się zejdziemy i tak się stało, ale jak stało się to po raz 3 to stwierdziłem, że definitywnie nie będę już jej męczył ani siebie. I pierwsze dni były takie, że faktycznie czułem się jakby "wolny" i miałem mnóstwo pomysłów na spędzanie czasu. A tak po 3-4 dniach coś we mnie pękło i czułem się fatalnie, chyba nigdy tak się nie czułem, zaczęły się pojawiać jakieś inne dziwne myśli i kiedy niby miało być lepiej, to nerwica/ROCD czy jak to tam nazwiemy zaczęło chyba znajdywać inne punkty zaczepienia we mnie, żebym czuł jakiś lęk. Potem było coraz lepiej, jakoś sobie żyłem, jednak często o niej myślałem i wracam do miejsc gdzie bywaliśmy itd, jakoś tam się cały czas tli coś we mnie. Jednak nie pojawiło się we mnie coś takiego, żeby za wszelką cenę odnowić kontakt wrócić i spróbować jeszcze raz.
Dlatego zapytałem o to co sądzicie o takich przypadkach. Sam się zastanawiam czy mam/miałem ROCD czy na pewno to? Z jednej strony nagle przestałem mieć chęć do spotkań i wspólnego spędzania czasu i to było dziwne, bo chciałem czuć to co wcześniej taki entuzjazm i radość, a to jakoś upadło. Z drugiej strony ile można czuć niewiadomo co w zwiazku, przychodzi moment, że to bycie razem staje się w jakimś stopniu szarą rzeczywistością i nie można chyba oczekiwać niewiadomo jakich odczuć cały czas. Inna sprawa, że do tej pory nie udało mi się nikogo nowego poznać, tzn. kogoś takiego z kim chciał bym spróbować. I może dlatego cały czas gdzieś tam z tyłu głowy wspominam byłą i te super chwile, a już zapominam o tych gorszych i tym co mnie denerwowało. Ale to można też obrócić w drugą stronę - że nie poznałem do tej pory kogoś takiego bo wszystkich porównuje do niej :D
Dlatego chciałem zapytać jak to widzicie i czy po takim czasie i takiej przerwie można w ogóle sądzić, że to było ROCD.
Miałam rocd w pierwszym związku. Było to 7 lat temu. Dopiero teraz widzę, wiem, że to było rocd
jeśli życie sprawia, że nie możesz ustać, uklęknij.

nie mów Bogu, że masz wielki problem. powiedz swojemu problemowi, że masz wielkiego Boga.
lol907
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 29
Rejestracja: 12 kwietnia 2019, o 10:37

23 kwietnia 2020, o 21:24

katarzynka pisze:
23 kwietnia 2020, o 16:40
lol907 pisze:
23 kwietnia 2020, o 15:41
katarzynka pisze:
22 kwietnia 2020, o 14:50
Hej,

Myślę, że odpuszczasz, bo nie masz siły już cierpieć i umierać z bólu z powodu rocd. Więc rozstanie jest rodzajem ulgi. Nie chcesz się pozbyć drugiej osoby, chcesz się pozbyć swoich myśli, objawów, wątpliwości. Niszczą Cię i już nie jesteś w stanie z nimi żyć.
Tzn. ja już odpuściłem prawie rok temu i tak na początku było, że faktycznie poczułem coś w rodzaju ulgi. Przy 2 pierwszych rozstaniach miałem gdzieś z tyłu głowy, że jeszcze się zejdziemy i tak się stało, ale jak stało się to po raz 3 to stwierdziłem, że definitywnie nie będę już jej męczył ani siebie. I pierwsze dni były takie, że faktycznie czułem się jakby "wolny" i miałem mnóstwo pomysłów na spędzanie czasu. A tak po 3-4 dniach coś we mnie pękło i czułem się fatalnie, chyba nigdy tak się nie czułem, zaczęły się pojawiać jakieś inne dziwne myśli i kiedy niby miało być lepiej, to nerwica/ROCD czy jak to tam nazwiemy zaczęło chyba znajdywać inne punkty zaczepienia we mnie, żebym czuł jakiś lęk. Potem było coraz lepiej, jakoś sobie żyłem, jednak często o niej myślałem i wracam do miejsc gdzie bywaliśmy itd, jakoś tam się cały czas tli coś we mnie. Jednak nie pojawiło się we mnie coś takiego, żeby za wszelką cenę odnowić kontakt wrócić i spróbować jeszcze raz.
Dlatego zapytałem o to co sądzicie o takich przypadkach. Sam się zastanawiam czy mam/miałem ROCD czy na pewno to? Z jednej strony nagle przestałem mieć chęć do spotkań i wspólnego spędzania czasu i to było dziwne, bo chciałem czuć to co wcześniej taki entuzjazm i radość, a to jakoś upadło. Z drugiej strony ile można czuć niewiadomo co w zwiazku, przychodzi moment, że to bycie razem staje się w jakimś stopniu szarą rzeczywistością i nie można chyba oczekiwać niewiadomo jakich odczuć cały czas. Inna sprawa, że do tej pory nie udało mi się nikogo nowego poznać, tzn. kogoś takiego z kim chciał bym spróbować. I może dlatego cały czas gdzieś tam z tyłu głowy wspominam byłą i te super chwile, a już zapominam o tych gorszych i tym co mnie denerwowało. Ale to można też obrócić w drugą stronę - że nie poznałem do tej pory kogoś takiego bo wszystkich porównuje do niej :D
Dlatego chciałem zapytać jak to widzicie i czy po takim czasie i takiej przerwie można w ogóle sądzić, że to było ROCD.
Miałam rocd w pierwszym związku. Było to 7 lat temu. Dopiero teraz widzę, wiem, że to było rocd
Ale teraz Cię już nie łapie? Walczyłaś jakoś z tym? Czy po prostu któryś kolejny związek i było inaczej?
Awatar użytkownika
katarzynka
Dyżurny na forum Odważny VIP
Posty: 2938
Rejestracja: 20 czerwca 2016, o 20:04

23 kwietnia 2020, o 21:39

Tamten związek zakończyłam, bo nie miałam pojęcia ani o nerwicy ani o rocd. A w obecnym walczę już 5 lat ;)
jeśli życie sprawia, że nie możesz ustać, uklęknij.

nie mów Bogu, że masz wielki problem. powiedz swojemu problemowi, że masz wielkiego Boga.
lol907
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 29
Rejestracja: 12 kwietnia 2019, o 10:37

26 kwietnia 2020, o 23:50

katarzynka pisze:
23 kwietnia 2020, o 21:39
Tamten związek zakończyłam, bo nie miałam pojęcia ani o nerwicy ani o rocd. A w obecnym walczę już 5 lat ;)
A po czym poznajesz teraz że to było ROCD a nie po prostu zwykłe jakiegoś rodzaju niedopasowanie i że to nie było to?
Awatar użytkownika
katarzynka
Dyżurny na forum Odważny VIP
Posty: 2938
Rejestracja: 20 czerwca 2016, o 20:04

27 kwietnia 2020, o 11:05

Poznaję po tym, że zaczęło się klasycznie od jednej myśli "nie kocham", gdzie dzień wcześniej bym o tym nie pomyślała w ogóle. A potem kolejne objawy Zordona. Całodzienny płacz, stan przedzawałowy jak dzwonił itp. Klasyka taka.
jeśli życie sprawia, że nie możesz ustać, uklęknij.

nie mów Bogu, że masz wielki problem. powiedz swojemu problemowi, że masz wielkiego Boga.
lol907
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 29
Rejestracja: 12 kwietnia 2019, o 10:37

27 kwietnia 2020, o 14:38

katarzynka pisze:
27 kwietnia 2020, o 11:05
Poznaję po tym, że zaczęło się klasycznie od jednej myśli "nie kocham", gdzie dzień wcześniej bym o tym nie pomyślała w ogóle. A potem kolejne objawy Zordona. Całodzienny płacz, stan przedzawałowy jak dzwonił itp. Klasyka taka.
U mnie się trochę chyba inaczej to zaczęło jeśli to w ogóle było to. Tzn. kiedy mocno nakręcony zaangażowany i miałem kolejne plany co do naszego związku i nie wyobrażałem sobie żadnej innej, to nagle tak ze mnie dziwnie zeszło powietrze, i już tego wszystkiego mi się nie do końca nie chciało, spotykałem się raczej tak tylko z przyzwoitości i konieczności, no bo jesteśmy parą to spotykajmy się. Ale ona dostrzegła też moje zmniejszone zaangażowanie i w pewnym momencie sama stwierdziła, że chyba nie ma sensu dalej w to brnąć, a we mnie jakaś taka z jednej strony ulga z drugiej nie do końca i zaczęły się mocne huśtawki, że raz tak jakby bardzo chciało mi się z nią być, a potem jakiś taki dyskomfort w głowie, że nieee (nie umiem tego dyskomfortu nazwać, ale to było takie uczucie jakby ciężaru, który niosłem ciągnąc tą znajomość). Te huśtawki doprowadziły do powrotu, potem rozstania i znowu powrotu, a potem ostatecznego rozstania i od tego czasu już właściwie jesteśmy bez kontaktu.
Od tego czasu zamiast tych sprzecznych myśli o niej pojawiły mi się inne dziwne chyba natręty, które zupełnie zaburzyły spojrzenie na to co robię, także pomimo chwilowej ulgi, która była zaraz po rozstaniu potem było dalej nie za dobrze, ale jednak z każdym dniem coraz lepiej i dziś jest prawie normalnie jak wcześniej. Jedyne co mi pozwala myśleć, że to ROCD to to, że gdy jakoś w pełni potrafię olać te natrętne myśli to znowu myślę jak dobrze było ją mieć itd. Poza tym codziennie myślę o niej, ale może nie aż tak pozytywnie, bardziej co tam u niej itp. Ale z drugiej strony może po prostu jako wrażliwa i sentymentalna osoba wspominam to co było i jak było i potrzebuje więcej czasu na wyrzucenie jej z głowy.

Zastanawia mnie też jak to możliwe, że tak nagle to wszystko się obróciło, że miałem tego związku dosyć, nie było to raczej stopniowe zanikanie takiej "chęci". Przyczyn doszukuje się w tym, że chyba sam sobie narzuciłem jakąś wewnętrzną presję. Ja długo nikogo nie miałem, ale wierzyłem, że kogoś poznam i chciałem kogoś mieć i założyłem że jak się już uda, to będę z nią na długo, najlepiej do końca życia, bo po co zmieniać kombinować jak niektórzy, skoro tak mi trudno przychodziło kogoś poznać. Tak więc jak już się udało, to musiało być super, jak strzelała focha jak to kobieta nie wiadomo o co :D to ja już leciałem wyjaśniałem bo musiało być "dobrze". Przejmowałem się mocno jak nie odpowiadała jakoś długo, albo odpisywała dziwnie, chyba niepotrzebnie zwracałem uwagę na takie rzeczy i dopisywałem nie wiadomo jakie historie jak np. nie było jej kilka godzin na komunikatorze. A jak mieliśmy się spotkać, to nawet jak to miało być wieczorem, to ja raczej te pół dnia już rozkmina co zrobimy dziś jak będzie itd. Tak teraz patrzę na to z dystansem, że ciągle byłem w jakimś napięciu, które tylko chwilami było uzasadnione, a w większości jednak sam sobie je wytwarzałem i zupełnie niepotrzebnie. I może mój mózg nie wytrzymał? Ale czy z tego powodu aż tak dziwne stany mogły powstać? A może ona taka była i każdy by tak miał z nią a ja niepotrzebnie wyolbrzymiam jej zalety i obwiniam trochę siebie? A właściwie swoje podejście do tego zwiazku?
natalia93
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 255
Rejestracja: 1 września 2017, o 21:36

28 kwietnia 2020, o 16:32

szpagat pisze:
23 kwietnia 2020, o 12:12
Hej! Ja nie mam już Rocd, a miałam bardzo długo, możecie sobie poczytać stare posty. Mam jeszvze małe odcięcie od emocji, ale to jest spowodowane Dd, ale jestem z moim Narzeczonym cały czas, Nasz Syn ma 4 latka już :) dacie radę, tylko nie zajmijcie się tym, co w głowie :)
Hej,
Jakbyś miała tak w kilku punktach powiedzieć co robiłaś że rocd przeszło to jakie to by były punkty?
Chodziłaś może na terapię? Ja chodzę, ale ostatnio mam co raz większe wątpliwości czy moja terapeutka mnie rozumie I czy Wgl mi pomaga czy bardziej szkodzi. Więc zastanawiam się jakie jest wg was "prawidłowe" podejście podczas pracy z terapeuta.
Moja wkrętka "kocham nie kocham" nie ma już takiego znaczenia, ale przeszło teraz na dwa inne aspekty (oczywiście nadal kręci się to wokół mojego partnera). Ostatnio mam uczucie że stanęłam w miejscu i nie robię dalszych postępów, a wprost przeciwnie, że cofnęłam się o kilka kroków w tym zaburzeniu.
"You are far too smart to be the only thing standing in your way"
szpagat
Odważny i aktywny forumowicz
Posty: 436
Rejestracja: 25 września 2015, o 13:30

29 kwietnia 2020, o 22:35

Hej, ja się długo męczyłam, potem się strasznie zapętliłam i w końcu dd dowaliło...
ale najważniejsze to:
- w ogóle nie słuchać swoich myśli, one są teraz zaburzone, „pokazują” nam nieprawdę
- powtarzać sobie dialogami wewnętrznymi, ze to nerwica, tak naprawdę nic się nie dzieje, ale Twoja głowa chce, żebyś się bała, musi utrzymać stan zagrożenie i wymyśla te wszystkie bzdury
- wyśmiewać te myśli
- poznać o co chodzi w zaburzeniu łąkowym
Byłam kilka razy na terapii, Pani była spoko, ale później w ciąży było ciężko dojeżdżać, a jak się Synek urodził to w ogóle byłam w niewoli ;)
Najbardziej w świecie pomogły mi posty Victora, nagrania do znudzenia.
eMKa
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 1
Rejestracja: 25 sierpnia 2015, o 12:32

4 maja 2020, o 11:59

Cześć :)
Zacznę od tego, że na forum jestem od wielu lat, ale nigdy nic nie pisałam. W momentach zwątpienia wchodziłam, czytałam wpisy i
trochę mi się poprawiało. Parę razy zaczęłam słuchać nagrań, ale nerwa mi się uciszała i odpuszczałam. Do momentu własnego odburzania nigdy nie
doszłam.
Mam prawie 30 lat i od wielu lat męczę się z ROCD ( a na pewno chciałabym, żeby to było to a nie faktyczny brak miłości do mojego partnera). Z moim
chłopakiem jestem od ponad 8 lat. Poznaliśmy się na imprezie i coś zaiskrzyło. Nie wiem czy kiedykolwiek były między nami
jakieś "ogromne motyle", ale wiem, że zakochałam się w nim i po paru miesiącach wyznałam mu miłość. On tej miłości wtedy mi nie wyznał (był po
długim związku). Po prawie roku związku rozstaliśmy się na 3 tygodnie. Było to spowodowane tym, że on zdradził mnie emocjonalnie a ja byłam chorobliwie
zazdrosna. Było między nami nieciekawie przez tygodnie więc rozstaliśmy się. Po rozstaniu nie było mi łatwo, ale przez to co działo się ostatni czas
pamiętam, że poczułam ulgę. Po około 3 tygodniach spotkaliśmy się żeby oddać sobie swoje rzeczy i tak jakoś wyszło, że wróciliśmy do siebie. Pamiętam,
że targały mną emocje, nie byłam pewna, że chcę z nim znowu być, myślę że wynikało to z tych poprzednich złych doświadczeń, nie czułam do niego tego samego
co na początku związku. Ale wróciliśmy do siebie i jesteśmy razem do tej pory. Zaczęło się układać. Zaczęłam widzieć naszą przyszłość, chciałam żeby byl
ojcem moich dzieci, chciałam wziąć ślub. On zaczął mnie kochać (ja też do niego czułam).
Pamiętam, że nagle zaczęły dziś się ze mną dziwne rzeczy. Zaczęłam mieć objawy somatyczne, była roztrzęsiona, znacie ten stan niepokoju i rozedrgania.
Nagle wstrząsnęła mną myśl "Chyba go nie kocham". I to było straszne. Oczywiście zaczęło się kompulsywne wyszukiwanie
odpowiedzi w Google itp. Wtedy natrafiłam na inne forum o nerwicy na którym przeczytałam o ROCD. Zaczęłam myśleć, że to
właśnie mnie spotkało. Bardzo chciałam, żeby tak było - nie chciałam się rozstawać z moim M. Szczególnie że doszły do mnie też takie objawy jak derealizacja
i depersonalizacja.
Do psychiatry zdecydowałam się pójść kiedy po małej sprzeczce z rodzicami ( wtedy jeszcze z nimi mieszkałam) wybuchałam, zaczęłam płakać i krzyczeć i nie wiedziałam co się ze mną dzieje. U psychiatry dostałam diagnozę - nerwica i przez
około rok przyjmowałam Zoloft. Pewnie powinnam pójść na terapię - nigdy się na to nie zdecydowałam. W międzyczasie okazało się, że choruję też na Hashimoto.
Moim dużym problemem jest to, że cały czas porównuję się do innych. Kiedy ktoś się zaręczy - ja też od razu chcę i zaczynam wątpić w mój związek.
Kiedy ktoś zachodzi w ciąże - to samo. Kiedy przyjaciele okazują sobie miłość - porównuję czy ja za moim M. mam tak samo. Tak samo jest kiedy
pokłócę się z moim partnerem. Jakakolwiek sprzeczka - ja już zaczynam wątpić w uczucia. Totalnie nie potrafię cieszyć się
tym co mam. Czuję się nieszczęśliwa w związku. A ja tak bardzo chcę odczuwać szczęście z nim. Właśnie z nim. Pomimo tego, że ma dużo wnerwiających mnie wad
jest świetnym człowiekiem i chcę z nim być do końca życia. To jest tak, że nawet jak nie mam takiego "ataku nerwicy" ( o którym napiszę na końcu postu)
od dłuższego czasu nie czuję, że go kocham. Troszczę się o niego, śpimy normalnie, wychodzimy razem i wyjeżdżamy, a ja mam wrażenie, że udaję. Czasem wyobrażam sobie
co by było jakby odeszła. Ale zaczęła spać w innym pokoju. Nie napawa mnie to strasznym lękiem, ale tak sobie rozkminiam
Ale nie czuję tego tak jakbym bardzo chciała poczuć.
Byle artykuł typu "10 powodów dlaczego powinniście się rozstać" potrafi mnie wytrącić z równowagi. I zaczynam rozkminianie. Nie potrafię sobie przypomnieć
tych momentów w których byłam pewna, że kocham. Myślę tylko "przecież wtedy w wakacje 2016 pomyślałam, że go nie kocham". Albo właśnie próbuję sobie
usilnie przypomnieć sobie moment w którym czułam to ciepło i miłość do niego. Strasznie się boję, że ja jednak go nie kocham i tak naprawdę nie kochałam
go nigdy. A cholernie chcę żeby ta miłość była! Nie motyle, czy jakieś zauroczenie ale normalne dojrzałe uczucie.

Dlaczego napisałam teraz? Bo jest w okropnym stanie od paru dni. Czułam od jakiegoś czasu, że na coś się zbiera. Parę dni temu przeczytałam artykuł w którym
każdy punkt "Dlaczego powinnam odejść" zgadzał się moimi odczuciami. No i mnie chwyciło. Cały czas o tym myślałam i bardzo nie chciałam żeby tak było.
Wyjechaliśmy na majówkę ze znajomymi, napiłam się trochę za dużo alkoholu (nie powinnam pić bo niedawno zdiagnozowali mi cukrzycę) i na kacu pękło. Zapłakana powiedziałam o wszystkim mojemu chłopakowi. Ze niewiem czy kocham, czy chcę z nim być. Że boję się tego co się dzieje ze mną. On straszliwie się zmartwił, widziałam, że bardzo go zraniłam. Mówił, żeto musi być w mojej głowie, że on czuje że go kocham, że wszyscy na około to widzą. Powiedziałam mu, że boję się że przez tyle lat udawałam to uczucie, że zmarnowałam mu tyle lat w których mógłby być z kimś kto kocha go naprawdę. Z drugiej strony powiedziałam,
że nie wyobrażam sobie żeby go nie było w moim życiu. Tak bardzo chciałabym czuć tę pewność, że to on jest tym właściwym.
Powiedziałam mu też o moim natrętnych myślach, które teraz się nasiliły, że chcę sobie zrobić krzywdę. Wyobrażam sobie, że tnę się nożem, mam ochotę mocno
uderzyć się w głowę, żeby przestać myśleć. Przez kilka ostatnich dni szłam do kuchni, przekładałam sobie ostrze do ręki. Albo szczypałam się mocno żeby poczuć ból. Ale wiem że nie chcę sobie zrobić krzywdy. Czuję się w straszliwej rozsypce. Oczywiście doszły też objawy depersonalizacji i derealizacja. Wczoraj kiedy
patrzyłam na naszego psa, który jest moim ogromnym szczęściem wyobrażałam sobie, że robię mu straszliwe rzeczy. Wiem, że nigdy by do tego nie doszło, ale
te myśli są strasznie silne.
Zaczęłam działać. Chcę się odburzyć, ale bardzo się boję, że naprawdę go nie kocham i nie powinniśmy być razem. Że może za dużo się wydarzyło w
przeszłości żebym go kochała. Nie chcę porównywać się z innymi ludźmi. Najbardziej na świecie pragnę pewności, żebym po każdej nawet małej kłótni nie
myślała, że to nie ten związek. Chcę się normalnie kłócić, mieć ochotę na seks tak jak kiedyś, chcę brać życie z nim takie jakie jest. Chcę patrzeć
na nasze zdjęcie i nie zastanawiać się czy wtedy w tamtym momencie go kochałam. Bo czasem gdzieś baaaardzo głęboko mam malutki przebłysk, że to przecież
on, ten mój, ten kochany który tak dawno temu bardzo mi się podobał. Tłumaczę sobie, że czy gdybym naprawdę nie kochała to cierpiałabym tak bardzo i trwała w tym?
Czasem boję się, że może wkręcam sobie to ROCD, albo że kiedyś je miałam a teraz to już koniec uczuć. Że wolę w nie wierzyć "no bo kiedyś miałam nerwicę" niż zaakceptować fakt, że powinniśmy się rozstać. A to, że cały czas boli mnie brzuch, mam ścisk w sercu
i brak apetytu to same nerwy a nie ROCD. Czy jest tu ktoś kto przeczyta ten obrzydliwie długi post? Dziękuję za wysłuchanie mnie.
Magni
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 32
Rejestracja: 29 listopada 2019, o 11:27

4 maja 2020, o 22:47

Witajcie Kochani. Jestem M. i od dziecka cierpię na nerwicę natręctw chyba ze wszystkimi odmianami. Teraz już panuję na tym, ale nie o tym chciałam pisać.
Piszę, bo już nie mam nadziei, nie wiem co robić. Boję się, że już nic pozytywnego się nie wydarzy, że to gówno odebrało mi wszystko co kochałam.

Mianowicie, przez to dziadostwo ROCD zniszczyłam najlepsze co mnie spotkało w życiu i straciłam narzeczonego, z którym kochaliśmy się bezwarunkowo. Tańczyłam jak nerwica grała, miałam chyba wszystkie z możliwych obsesji myślowych.. nie muszę wymieniać bo każdy z Was wie z czym się to je. Nie zdawałam sobie sprawy że coś jest ze mną nie tak.Tańczyłam jak nerwica grała, moja każda myśl i jego zachowanie było dla mnie znakiem że to nie jest miłość, a męczarnia bo żyjemy obok siebie. Byłam już w takim stanie napięcia i zmęczenia, że nie było mi żal odpuścić 8 lat związku. Po rozstaniu poczułam ulgę, nie uroniłam ani jednej łzy. Myślałam- chyba naprawdę to nie była miłość, tak miało być, bo ja nawet nie tęsknię. Po 3 miesiącach miałam przebłyski, lekka tęsknota, ale prawdziwy kubeł zimnej wody na łeb dostałam po pół roku na skutek silnego bodźa. Była rozpacz i niezrozumienie swoich działań. Przez to popadłam w depresję i musiałam przejść długą drogę zanim się dowiedziałam że to nerwica. Po drodze próbowałam odzyskać chłopaka, ale bezskutecznie. Niby nie zapomniał, cierpiał po moim odezwie tak samo jak ja, nie funkcjonował, miotał się. Zwyczajnie się czegoś bał i mówił że czuje blokadę przede mną. Ostatecznie zerwał kontakt bo nie mógł znieść tego napięcia . Ja widząc, że coś jest nie halo, zaczęłam szukać odpowiedzi na jego zachowanie. Okazało się, że cierpi na lęk przed odrzuceniem/ bliskością. I dzięki temu, że wertowałam fora na ten temat, odkryłam moją dolegliwość. Nasz związek potoczył się tak przez dwie niewidzialne siły- ROCD oraz właśnie lęk przed odrzuceniem. W dużym skrócie-
On widząc moje zachowanie i odczuwając odrzucenie na każdym kroku zaczął się zamykać w sobie. Uruchomiłam w nim mechanizm z dzieciństwa, kiedy zmarła mu mama a on musiał sam wziąć wszystko na klatę bez jakiegokolwiek wsparcia ze strony ojca. Wyparł wtedy całe cierpienie i żył w skorupie. Kiedyś nawet powiedział, że gdyby mnie stracił to cierpiałby jak po jej śmieci. Dodam, że łączyła nas duża zażyłość, można powiedzieć, że kochał mnie tak samo jak matkę, dałam mu to czego mu brakowało w domu, a on mi to czego nie zaznałam ja.
Po moim liście, gdzie opisałam mu całe swoje dzieciństwo, mój problem z nerwicą i to jak ona wpłynęła na nasz związek, kontakt się odnowił. Ja starałam się po cichu uświadamiać mu jego problem, nie w oczywisty sposób, ale delikatnie by sam do tego doszedł. Tak ustaliłam z terapeutką, która kazała wszystko dozować z racji jego unikającego stylu przywiązania (byliśmy nawet 2 razy na terapii). Byliśmy blisko, naprawdę blisko. Widziałam przebłyski mojego dawnego ukochanego. Widziałam, że chce w to brnąć, ale się boi. Zmieniłam dla niego pracę, miejsce zamieszkania i kiedy było już naprawdę dobrze, z dnia na dzień ucieczka, mało tego- w inny związek z dziewczyną, którą ledwo zna. Wiem, że to ucieczka ode mnie, od tego co w nim wywołuję. On we mnie dostrzega niebezpieczeństwo, wywołuję w nim lęk z racji tego, że żywi do mnie uczucia. Ten związek to ucieczka od tego co bolesne. Tam nie ma frustracji bo nie ma uczyć. Taka ucieczka w nic nieznaczące związki to norma. On się wyparł wszystkiego co było w ostatnim czasie między nami, wygadywał niestworzone rzeczy by mnie do siebie zrazić i mieć upragniony spokój. Podczas tej konfrontacji z nim wszystko mu wyznałam, opisałam jak przez przez nasze dolegliwości powoli się od siebie oddalaliśmy, wyjaśniłam wszystko i poparłam przykładami ale on wszystko wyparł. Zachowywał się jak opętany, a w jego oczach widziałam okropne przerażenie. Walczył sam ze sobą. On tak samo jak ja zamienił się z lojalnego, kochającego i najlepszego na świecie człowieka w kogoś zupełnie innego. Czuję się winna, że ja w nim to obudziłam, chciałam wszystko naprawić i pokazać, że to nie byłam ja tylko nerwica. I wiem, że on też się tak samo pogubił. Chcę walczyć, bo to dobry człowiek, tylko zapętlony w lęku jak ja jeszcze do niedawna. Nie chcę żeby kiedyś cierpiał jak ja kiedy doszłam do własnych uczuć i uświadomiłam sobie że straciłam najważniejszą osobę w życiu. Moje ruchy się już skończyły, zrobiłam co mogłam i to on teraz musi sobie uświadomić swój problem. On sobie bardzo nie ufa, boi się stracić kontrolę, nie ma kontaktu ze sobą. Jest jak przestraszone zwierzątko zapędzone w kozi róg i pragnące uciec. Mówi że jak dojdzie do uczuć to zaciśnie zęby i pójdzie dalej( jak po śmieci mamy..). Mówi że mu tak dobrze i mam mu dać żyć bo każda próba kontaktu ze mną budzi w nim lęk. Tylko że on uciekając pogłębia problem, robi sam sobie krzywdę. Boli mnie to co się z nim teraz dzieje i że uczucie do mnie to powoduje. Czy on mimo takiego wyparcia problemu i mega awersji do mnie, może mieć jakiś przebłysk i uświadomić sobie problem? Czy to może się odwrócić? Może potrzebuje czasu? Dodam, że już raz odciął się ode mnie całkiem po tym jak próbowałam go odzyskać po rozstaniu, ale robiłam to nieumiejętnie bo nie byłam świadoma naszych problemów i sama jeszcze nie rozumiałam siebie. Mnie wyrwało z tej anhedonii pod wpływem silnych emocji, ale on czuję jest cięższym przypadkiem. Bo co może być silniejsze od wytłumaczenia mu jego wszystkich rozterek, tego co targało nim przez ostatnie lata. Tyle się głowił, a kiedy dałam mu wszystko jak na dłoni to powiedział, że kłamie i nie można wszystkiego tłumaczyć psychoplogią. Ja jak przeczytałam o ROCD to czułam jak zapadam się pod ziemie, wszystko stało się jasne. Nie mogę pojać siły tego lęku :( Czy ktoś mógłby mi coś poradzić, co robić, a może znacie podobne przypadki. Boję się że straciłam go na zawsze, a z tym się nigdy nie pogodzę. Tak pragnę dostać drugą szansę.. Oboje się pogubiliśmy, wszystko robiliśmy nieświadomie. Miłość nie powinna być powodem rozstania. Przepraszam za niespójną wypowiedź, ale cieżko mi opisać tak długą historię w tak krótkim tekście, a poza tym jestem w złym stanie psychicznym.
Pozdrawiam i z góry dziękuję za odp. Magni.
"Dopóki nie uczynisz nieświadomego - świadomym, będzie ono kierowało Twoim życiem, a Ty będziesz nazywał to przeznaczeniem."
C.G.Jung
Magni
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 32
Rejestracja: 29 listopada 2019, o 11:27

4 maja 2020, o 23:53

Chciałabym też uzyskać odp. na pytania: Czy osoba może odciąć się od uczuć i normalnie funkcjonować w innym związku? Czy można tak to wszystko wyprzeć aby nigdy nie ujrzało światła dziennego?
Ja wiem, że zamieciony problem tylko narasta. U mnie to nawarstwiało się 20 lat. OCD i HOCD szalało od gimnazjum, ja to wszystko w sobie dusiłam, ukrywałam bo wcześniej nie spotkałam się z akceptacją. Nikt mi nie pomógł, więc żyłam ukrywając to, wykonywałam kompulsje w ukryciu. Nie miałam odwagi sama pójść gdzieś z tym problemem bo zwyczajnie bałam się braku akceptacji. Myślałam że postradałam zmysły i trafię do psychiatryka. Nigdy bym nie przypuszczała, że może to przejść na narzeczonego. Mam okropne wyrzuty sumienia ostatnie 3 lata związku raniłam, on na to nie zasłużył. Nie potrafię żyć ze świadomością swoich czynów. Uważam się za złego człowieka. Zmarnowałam sobie i jemu życie. Gdyby nie to chu**** byłabym teraz po ślubie i miała z nim dziecko bo bardzo tego chcieliśmy. Później samo słowo ślub czy zamieszkanie razem wprawiało mnie w płacz i panikę.. Dlaczego tak dałam się ogłupić, dlaczego nie zdałam sobie sprawy z tego że coś tu nie gra.. Nie radzę sobie z tym wszystkim :(
"Dopóki nie uczynisz nieświadomego - świadomym, będzie ono kierowało Twoim życiem, a Ty będziesz nazywał to przeznaczeniem."
C.G.Jung
Zmeczona0
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 101
Rejestracja: 14 maja 2020, o 16:51

16 maja 2020, o 09:23

Dzień dobry, jestem tu nowa . Zaczęło się od tego że chłopak Spytał czy czuje do niego to samo co na początku, bez wahania napisałam że tak. Zaczęłam się zastanawiać czy tak jest ale to olalam. No i pewnego dnia zaczął się płacz i lament że nie weim czy go kocham nie czułam tego, płacz całymi dniami stres brak apetytu, ciągle zastanawianie sie, myśli czy kocham jednak dałam radę się jakoś z tym uporać. W szkole powiedziałam sobie w myślach "żeby mi się tylko nie spodobał " no i kolejna jazda płacz ciągle myśli o tym chlopaku, śnił mi się po nocach, wybudzalam się z strasznie bijącym sercem, chciałam jak najszybciej o nim zapomnieć, na niczym nie mogłam się skupić, bałam się chodzić do szkoły żeby go nie zobaczyć lecz gdy już go zobaczyłam zaczynało mi serce bardzo szybko bic. Moje myśli o moim misiu czy go kocham wracają co jakiś czas trzymają mi się po miesiąc później znikają. Wcześniej mialam myśli żeby sobie coś zrobić, bałam się chodzić spać żebym się nie udusila. W kuchni bałam się że wbije sobie nóż w serce, nie mogłam być nigdy sama w kuchni bałam się spojrzeć na ostre narzędzia. W nocy gdy zasypiam zaczynają mi drętwieć końce dłoni i gdy zasypiam wybudza mnie że snu gorąco i szybko bijące serce. Proszę pomóżcie mi czy to może być RODC czy ja się po prostu odkochalam? Czy to było samo zauroczenie?😭
Zmeczona0
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 101
Rejestracja: 14 maja 2020, o 16:51

16 maja 2020, o 09:24

Dodam jeszcze że nie czuje miłości do niego i do nikogo wokoło, odjęło mi uczucia, tesknotę.
ODPOWIEDZ