12 stycznia 2020, o 14:12
No i oczywiście nieustanne "a co jeśli ja sobie to wszystko wmawiam? Jeśli ja wcale go nie kocham tylko TAK MI SIĘ WYDAJE?". Poprzednio miałam chlopaka, którego niby serio nie kochałam, dzisiaj to już w sumie nie wiem, ale nie wypaliło więc pewnie skoro wtedy mi się wydawało to teraz pewnie też tak jest? Ciągłe niby dążenie do bycia razem, że mogę go stracić, a z drugiej steony chęć ucieczki, że ja dłużej nie dam rady temu wszystkiemu. Takie życie to nie życie. I to na płaszczyźnie, na której mi najbardziej zależy- na miłości. A jednak ciągłe wątpliwości, ciągła chęć, żeby się uwolnić, tak jest w trakcie lęku, gdy coś go obudzi. Przykre to jest, że nie można się cieszyć życiem, tylko bez przerwy to tak uwiera. Już nie wiem jak się tego pozbyć i co robić, to już trwa tyle czasu. Klasyczne było, że go nie kocham. Wtedy już było dla mnie jasne, że musze zerwać, bo przecież bez miłości się nie da. Bo jak słucham miłosnych piosenek to nic do niego nie czuje, a powinnam. I skończyłam. Ale udało mi się odzyskać to wszystko. Jak brałam leki było cudownie. Zero lęku, byłam szczęśliwa. Tylko skończyłam brać leki, bo jestem uparta i nie chciałam być zawsze na lekach. Ale wszystko wróciło. Znowu myślę, że to może nie ma sensu, że może nic nie czuje, może powinnam się uwolnić, uciec, że może kiedyś poznam kogoś, że się w kimś innym zakocham i co wtedy. Jak mam mega wkręto to serio w to wierze, że to może nie ma sensu. Może powinnam być sama, a może przeznaczony jest mi ktoś inny, bo bym się tak nie bała. Masakra, nie polecam. Szczęściarzami są ci, którzy potrafią naprawdę cieszyć się z chwili z drugą osobą, bo ja bym bardzo tego chciała, a jedyne co czuje to lęk.