Dokładnie! I Ty to logicznie wszystko wiesz, ale nerwica robi Ci wodę z mózgu. Nie łam się, musisz tylko uparcie trwać przy swoim, że to jej zagrania!tomek19932304 pisze: ↑4 marca 2019, o 17:12No w sumie nie i na logike też nie da się przecież zakochać w kimś w jeden dzień.katarzynka pisze: ↑4 marca 2019, o 17:11I teraz drogi Tomku włącz przycisk "logika" i pomyśl, ale tak na chłodno. Czy ktoś kto się zakochuje w innej osobie odczuwa ścisk w klatce i to co wyżej napisałeś?tomek19932304 pisze: ↑4 marca 2019, o 17:02
Czuje sie znerwicowany, sciska mnie w klatce piersiowej i ciężej mi sie oddycha, chyba zaczne coś na uspokojenie brać, przed pracą, bo zawsze wracam do domu cały roztrzęsiony
Ogłoszenia:
1. Nowi użytkownicy, którzy nie przekroczą progu 30 napisanych postów, mają zablokowaną możliwość wstawiania linków do wszelakich komentarzy.
2. Usuwanie konta na forum - zobacz tutaj: jak usunąć konto?
1. Nowi użytkownicy, którzy nie przekroczą progu 30 napisanych postów, mają zablokowaną możliwość wstawiania linków do wszelakich komentarzy.
2. Usuwanie konta na forum - zobacz tutaj: jak usunąć konto?
Czy ja ją/jego kocham? Zanik uczuć? Strata emocji?
- katarzynka
- Dyżurny na forum Odważny VIP
- Posty: 2938
- Rejestracja: 20 czerwca 2016, o 20:04
jeśli życie sprawia, że nie możesz ustać, uklęknij.
nie mów Bogu, że masz wielki problem. powiedz swojemu problemowi, że masz wielkiego Boga.
nie mów Bogu, że masz wielki problem. powiedz swojemu problemowi, że masz wielkiego Boga.
-
- Zarejestrowany Użytkownik
- Posty: 580
- Rejestracja: 19 października 2016, o 12:02
Ale to jest takie mecząceeee, już dawno żaden natręt tak mnie mega nie wziąłkatarzynka pisze: ↑4 marca 2019, o 17:18Dokładnie! I Ty to logicznie wszystko wiesz, ale nerwica robi Ci wodę z mózgu. Nie łam się, musisz tylko uparcie trwać przy swoim, że to jej zagrania!tomek19932304 pisze: ↑4 marca 2019, o 17:12No w sumie nie i na logike też nie da się przecież zakochać w kimś w jeden dzień.katarzynka pisze: ↑4 marca 2019, o 17:11
I teraz drogi Tomku włącz przycisk "logika" i pomyśl, ale tak na chłodno. Czy ktoś kto się zakochuje w innej osobie odczuwa ścisk w klatce i to co wyżej napisałeś?
-
- Zarejestrowany Użytkownik
- Posty: 62
- Rejestracja: 15 czerwca 2016, o 09:07
Dla mnie to jest najokropniejszy natret, czuje sie ciagle jakby zdradzalam swego chlopaka, teraz mam natret - ze nie moge wspomniec twarzy tego kolesia, i gdzie wyczytalam, ze jezeli nie pamietasz twarzy, to znaczy on sie ci podoba i znow straszna panika.....a chcem tylko spokoju, bez zadnych tych mysli i tego okropnego strachu....tomek19932304 pisze: ↑4 marca 2019, o 17:21Ale to jest takie mecząceeee, już dawno żaden natręt tak mnie mega nie wziąłkatarzynka pisze: ↑4 marca 2019, o 17:18Dokładnie! I Ty to logicznie wszystko wiesz, ale nerwica robi Ci wodę z mózgu. Nie łam się, musisz tylko uparcie trwać przy swoim, że to jej zagrania!tomek19932304 pisze: ↑4 marca 2019, o 17:12
No w sumie nie i na logike też nie da się przecież zakochać w kimś w jeden dzień.
-
- Zarejestrowany Użytkownik
- Posty: 580
- Rejestracja: 19 października 2016, o 12:02
Tak na logike to, ze sie boimy i to, ze tutaj piszemy jest dowodem, ze jestesmy po prostu znerwicowani. Trzeba uparcie wierzyć, ze to tylko umysł robi nas w koniaSaphira pisze: ↑4 marca 2019, o 17:24Dla mnie to jest najokropniejszy natret, czuje sie ciagle jakby zdradzalam swego chlopaka, teraz mam natret - ze nie moge wspomniec twarzy tego kolesia, i gdzie wyczytalam, ze jezeli nie pamietasz twarzy, to znaczy on sie ci podoba i znow straszna panika.....a chcem tylko spokoju, bez zadnych tych mysli i tego okropnego strachu....tomek19932304 pisze: ↑4 marca 2019, o 17:21Ale to jest takie mecząceeee, już dawno żaden natręt tak mnie mega nie wziąłkatarzynka pisze: ↑4 marca 2019, o 17:18
Dokładnie! I Ty to logicznie wszystko wiesz, ale nerwica robi Ci wodę z mózgu. Nie łam się, musisz tylko uparcie trwać przy swoim, że to jej zagrania!
-
- Zarejestrowany Użytkownik
- Posty: 62
- Rejestracja: 15 czerwca 2016, o 09:07
Czasami mysle, ze moze te nasze mysli na temat sympatii do kogos, sa jak mysli u tych ludzi co maja HOCD czy POCD - oni mysla, ze im podobaja sie dzieci lub ludzi tej samej plci i odczuwaja taka sama nieprawdziwa atrakcje, to moze i u nas jest podobnie....
-
- Zarejestrowany Użytkownik
- Posty: 580
- Rejestracja: 19 października 2016, o 12:02
i POCD i HOCD, przerabiałem mega dużo razy, pamiętam, że łapał mnie lęk na widok dzieci i modliłem się, abym tylko nic nie poczuł
-
- Zarejestrowany Użytkownik
- Posty: 62
- Rejestracja: 15 czerwca 2016, o 09:07
Ja mialam tylko HOCD i pamietam jak sie balam, ze podoba mi sie jednoklasistka. Jakos to samo przeszlo, teraz samo nie przechodzitomek19932304 pisze: ↑4 marca 2019, o 17:47i POCD i HOCD, przerabiałem mega dużo razy, pamiętam, że łapał mnie lęk na widok dzieci i modliłem się, abym tylko nic nie poczuł
-
- Zarejestrowany Użytkownik
- Posty: 39
- Rejestracja: 6 lutego 2019, o 18:01
Cześć! Ja Wam napiszę coś o sobie, przeczytałam kiedyś to forum, ale się nie udzialałam. Opiszę Wam coś trochę ku przestrodze (jak już widzicie początki rOCD - od razu szukajcie pomocy, bo się wkręcicie, jak ja!), a trochę chcę z siebie to zrzucić i zyskać trochę wsparcia od osób, które mają podobne problemy. Tekstu będzie dużo
Ja się z tym wszystkim bujam już grubo ponad rok. Masakra, jedne wielkie tortury. Z moim Z. jestem prawie 9 lat. Związek do łatwych nie należał - głównie dlatego, że ja mam trudny charakter, moje nieadaptacyjne schematy mają w tym spory udział, a w przeszłości faktycznie mieliśmy kilka kryzysów, w których nie byłam pewna co dalej, ale jakoś zawsze wychodziliśmy na prostą. Miłości mojego Z. do mnie zawsze byłam pewna, ale czasem to mnie aż dusiło i miałam ochotę zwiać. Mam rozbudowny schemat roszczeniowości, niepełnowartościowości i rys narcystyczny, więc to się chyba po prostu odzywało, bo na terapii beh-poz praktycznie wpisałam się w podręcznikowe definicje tego wszystkiego. Pamiętam, że miałam też poczucie, że trochę za wcześnie weszłam w taki poważny związek, ale jakoś nigdy nie chciałam rezygnować z tego związku tylko po to, żeby się wyszaleć czy coś, nawet jeśli pojawiały się takie przemyślenia, to na nich się kończyło. Było wystarczająco fajnie, a te chwilowe wątpliwości raczej mijały nawet nie wiem kiedy. Do momentu zamieszkania razem wątpliwości pojawiały się jednak czasem, szczególnie jak zmieniłam pracę i trochę się zachłysnęłam nowymi ludźmi, itd., ale uznałam, że zamieszkanie razem będzie sprawdzianem i podpowie mi, czy chcę z nim być na dobre i na złe. No i wątpliwości minęły jak ręką odjął. Było super, naprawdę byłam wdzięczna sobie za to, że to ten facet ze mną jest, że nie odbiło mi doszczętnie i nie zostawiłam go podczas tych przeszłych kryzysów. Z. jest cudowny. Wady ma, jak każdy, ale jakoś wcześniej je tolerowałam. Problemem swego czasu było to, że miałam beznadziejną pracę, której nienawidziłam z całego serca. Przez nią dużo się rozmijaliśmy, ja miałam jeszcze studia zaoczne do tego, czasu dla siebie nie mieliśmy jakoś super dużo, ale jak już był, to naprawdę nie dało się nudzić. Byłam w szoku jakiego mam świetnego faceta, kiedy słuchałam opowieści innych koleżanek o swoich. Czekałam już na oświadczyny, które doszły do skutku w pięknych okolicznościach. Nawet się nie zawahałam, wiedziałam, że chcę tego ślubu. Później przygotowania do ślubu, które nie pochłonęły nas zanadto, bo oboje wiedzieliśmy, że ślub niewiele u nas zmieni, że wszystko będzie po staremu. Tak też było. W ciągu tego czasu do ślubu wątpliwości miałam może kilka razy i to tylko w złości na bałagan, który Z. miał ogarnąć, a tego nie zrobił. Nie były to wątpliwości w stylu "czy ja go kocham?" "czy on mi pisany" ani nic takiego, raczej takie "no i jak ja mam z nim żyć, jak on skarpet nie sprząta" xD Rodzice mnie próbowali wytrącić z równowagi i dopytywali, czy jestem pewna ślubu, itd. No ale byłam pewna, wręcz mnie wkurzało, że tak dopytują. Niczego nie byłam tak pewna jak tej decyzji. Po ślubie zaczęliśmy się starać o dziecko, byłam gotowa. Kiedy zaczęły się schody? Kilka miesięcy po ślubie. Z uwagi na dolegliwości ze strony układu pokarmowego, które nie reagowały na leczenie, zostałam wygoniona przez lekarza do psychologa. Nie wiedziałam do jakiego się udać, nie wiedziałam, jakie terapie istnieją, więc z przypadku padło na terapię psychodynamiczną. I z przypadku był też sam terapeuta. Przysięgam, przeklinam dzień, w którym tam poszłam. Bałam się psychologa, bałam się uwalniania jakiegoś wewnętrznego szamba, podeszłam też do tego jak do wyroczni. Uznałam, że no skoro to psycholog, to jak coś powie, to musi być prawda. No i się zaczęło od komentarza, że jestem jakaś mało szczęśliwa jak na młodą mężatkę. Właściwie od razu pojawiać się w mojej głowie zaczęły pytania wiadomo jakiej natury, a terapeuta je tylko nakręcał komentarzami, które w sumie na logikę były niewinne, a mój już podburzony i przerażony mózg zaczął dorabiać sobie teorie. Zaczęło się od jednego pytania, które mnie wystraszyło i jak to w OCD, za chwilę pojawiła się spirala podobnych i wpadłam na dobre. Sygnalizowałam terapeucie co się dzieje, ale trochę nie do końca, bałam się, że odkryta została jakaś nieodkryta prawda i zaraz sobie wymyśliłam - to musi być zły związek, w którym nie powinnam być, i właśnie dlatego mam problemy z układem pokarmowym. Zaczęłam analizować każdą chwilę z Z., każdą moją emocję traktowałam jako wyrocznię, wiecie sami, analiza każdego gestu, każdego spojrzenia, cieszyłam się, jak coś czułam, jak nie czułam nic - powoli narastała panika. Analizowałam wszystko. Było coraz gorzej, pod koniec zimy nastąpiło u mnie totalne załamanie. Odkopałam stare rozmowy w przyjaciółką, poczytałam swoje dawne wątpliwości i po prostu już doszłam do wniosku, że no przecież skoro 6 lat temu coś mi faktycznie nie pasowało, to na pewno teraz wyszło dzięki mojej super terapii i muszę teraz się rozstać z Z. Nie wzięłam jednak pod uwagę tego, że terapeuta rzuca tylko sugestie, a nie prawdy objawione, że psychoterapia trwa, jak uprzedził mnie terapeuta - 1-2 lata, a ja byłam może na niej 2-3 miesiące, terapeuta jeszcze nie zdążył nawet nic zdiagnozować, a ja byłam przekonana, że już wszystko wiem - to związek jest nie taki, na pewno go nie kocham i takie tam. No i histeria. Kilka dni w pracy nie byłam w stanie nic zrobić, ryczałam cały czas, pojechaliśmy na krótki urlop, ale było jeszcze gorzej i wpadłam w totalną panikę. Chciałam uciec. Przychodziła myśl "nie kocham" i histeria. Tak nie chciałam, żeby tak było. Wróciłam do domu, wygadałam się rodzicom, oni nie wiedzieli co się ze mną dzieje, że jak to tak, że o co mi chodzi, że ledwo ślub, a ja takie akcje. Nie za bardzo zrozumieli problem. I zaraz wio do psychiatry. Lęk uogólniony. Nie mogłam spać, nie mogłam wstać, drętwiałam cała. Dostałam leki. Od tamtego terapeuty odeszłam, bo nie zauważył, co się ze mną stało. W pracy najpierw długo zwolnienie, a potem zwolniłam się - i tak jej nienawidziłam (to akurat była super decyzja, dziś już robię to, co zawsze chciałam). Po jakimś czasie udało mi się trochę ogarnąć, ale myśli dalej były. Byłam przerażona, że moja intuicja podpowiada mi, że powinnam odejść. Z. nie ogarniał, co się ze mną dzieje. Oczywiście zanim znalazłam pojęcie rOCD to byłam przekonana, że to faktycznie wątpliwości, co mu wygadałam, przez co naprawdę cierpiał. Dramat.
Znacie to, prawda? Wszystko idzie jak po maśle i nagle BANG - rOCD i wszystko wydaje się sypać?
Po wstępnym ogarnięciu miewałam dni załamania, ale walczyłam. No ale niestety też analizowałam to, co się działo na bieżąco, a także całą naszą przeszłość zaczęłam prześwietlać od początku do końca, zaczęłam łączyć niezwiązane ze sobą fakty, coś okropnego. Dopiero po 3 miesiącach od załamania mogłam w miarę normalnie funkcjonować. Zaczęło się lato, było lepiej, ale zamiast cieszyć się wspólnie spędzanym czasem potrafiłam cały dzień analizować to wszystko. To co kiedyś sprawiało mi przyjemność - przestało, bo było z nim. Do tego stopnia, że marzyłam o powrocie z wakacji, a wcześniej w ogóle mi się to nie zdarzało, uwielbiałam przecież nasze wyjazdy. Dalej analizowałam - kiedy czułam przypływ dobrych uczuć - czułam się cudownie, myślałam, że wszystko przeszło, ale za chwilę z powrotem myśl, że nie chcę teraz z nim siedzieć, czyli powinnam zakończyć związek. Zaczęło się googlowanie. Czytanie wszystkiego o związkach, jak wygląda udany, jak nieudany. Ciągle sprzeczne wnioski. Na słowo "rozwód", "ten jedyny" i "rozstanie" napisane czy usłyszane gdzieś stawało mi serce. Kiedyś nawet przeczytałam cały ten wątek, nawet pomyślałam, że brzmi podobnie do moich jazd, ale uwaga, uwaga - zapomniałam o tym...
W moich analizach przerabiałam już wszystkie opcje "może jestem z nim z litości/bezradności/nie poradzę sobie/przyzwyczajenia/bo uważam, że na lepszego nie zasługuję". Oczywiście do każdego znajdowałam potwierdzenie, że faktycznie na pewno tak jest.
W międzyczasie zapisałam się do mojej obecnej terapeutki, najpierw uspokajałyśmy mój lęk, skutecznie, a potem terapia beh-poz i schematu. Niestety, tak bałam się mówić, co mi siedzi w głowie, że na początku była przekonana, że to myśli automatyczne pod wpływem schematu i pod tym kątem działałyśmy. Ale dalej miałam ciągły niepokój, przerażało mnie to, że racjonalnie analizujemy mój związek i nie ma tam NIC złego, a ja dalej swoje, dalej mam lęk. Terapeutka strasznie się przejęła, że to nic nie daje i zaczęła drążyć - w końcu wygadałam jej wszystko, moje lęki, obawy, co robię, ile czasu dziennie zajmuje mi googlowanie, czytanie o związkach, analizowanie, jakie mam myśli, itp. A to wszystko czasem zajmowało mi cały dzień. No i przyszła z diagnozą rOCD. Od tego czasu się edukuję, oglądam kanały na YouTube, itd., ale sami wiecie, jak w to ciężko uwierzyć. Ile już razy chciałam zakończyć związek, ale no nie mogłam, nie chciałam się poddać. Aktualnie przebywanie z Z. jest dla mnie niekomfortowe i muszę sobie wmawiać, że to rOCD, a nie "nie kocham i dlatego nie chcę przebywać", "jest nudny", "ten i tamten jest dla mnie na pewno lepszy". O wszystkich objawach nie będę pisać, bo to klasyka, miałam już chyba wszystkie możliwe myśli, które mi go obrzydzają. Nie mam już takich stanów lękowych jak kiedyś, leków nie muszę już brać, ale niepokój i lekki lęk czasem i tak czuję. Niestety dopiero zaczynam tak naprawdę terapię, cały czas jeszcze zapoznaję się z teorią leczenia OCD, powoli zaczynam wykonywać ćwiczenia, zaczynam terapię uważnością. Jeśli chodzi o historię OCD, to miałam kiedyś, ale ledwo pamiętam, przebieg nie był jakiś drastyczny i jakoś mnie nie sponiewierało. To teraz to jest jakiś koszmar, a ja niestety dalej mam chwile, że nie umiem uwierzyć, że to OCD, a nie jednak niekochanie. Dla mnie największym problemem jest motywacja przy Z. Póki go nie ma to jakoś udaje mi się nie panikować, umiem te myśli w miarę odpychać, itd., ale jak wraca, to wraca też pytanie "a co jeśli to wszystko jednak prawda?". W kompulsje potrafię wpadać nieświadomie, dlatego teraz czeka mnie spory wysiłek. Na razie udało mi się przestać googlować związki i nie analizuję już każdej emocji przy Z., bo wiem, że i tak są podszyte lękiem. Logicznie to przerobiłam - niby widzę zagrywki OCD, to jak to się wszystko zaczęło i jak przebiega też pasuje, ale trudno mi w to uwierzyć, kiedy mój Z. jest blisko. Trzymają mnie jednak przy nim wspomnienia sprzed tego syfu. Wiedziałam, że decyzja o ślubie jest dobra (oczywiście teraz przyszła myśl - może po prostu nie miałam czasu tego przemyśleć
). Wiedziałam, że chcę dziecko (oczywiście teraz na tę myśl znowu serce mi staje), mieliśmy wspólne plany. A teraz mnie to wszystko przeraża.
Jeśli ktoś przebrnął przez moje wypociny - dziękuję
Nie potrzebuję zapewniania, że to rOCD, bo wiem, że to to (chociaż teraz mojej głowie pojawiło się "a na pewno?"
). Jeśli ktoś z Was skutecznie z tym walczy, to miło będzie, jeśli doradzicie, co Wam pomaga w terapii, jak Wam się udaje utrzymać motywację, itd. Wszystko, co może się przydać.

Znacie to, prawda? Wszystko idzie jak po maśle i nagle BANG - rOCD i wszystko wydaje się sypać?
Po wstępnym ogarnięciu miewałam dni załamania, ale walczyłam. No ale niestety też analizowałam to, co się działo na bieżąco, a także całą naszą przeszłość zaczęłam prześwietlać od początku do końca, zaczęłam łączyć niezwiązane ze sobą fakty, coś okropnego. Dopiero po 3 miesiącach od załamania mogłam w miarę normalnie funkcjonować. Zaczęło się lato, było lepiej, ale zamiast cieszyć się wspólnie spędzanym czasem potrafiłam cały dzień analizować to wszystko. To co kiedyś sprawiało mi przyjemność - przestało, bo było z nim. Do tego stopnia, że marzyłam o powrocie z wakacji, a wcześniej w ogóle mi się to nie zdarzało, uwielbiałam przecież nasze wyjazdy. Dalej analizowałam - kiedy czułam przypływ dobrych uczuć - czułam się cudownie, myślałam, że wszystko przeszło, ale za chwilę z powrotem myśl, że nie chcę teraz z nim siedzieć, czyli powinnam zakończyć związek. Zaczęło się googlowanie. Czytanie wszystkiego o związkach, jak wygląda udany, jak nieudany. Ciągle sprzeczne wnioski. Na słowo "rozwód", "ten jedyny" i "rozstanie" napisane czy usłyszane gdzieś stawało mi serce. Kiedyś nawet przeczytałam cały ten wątek, nawet pomyślałam, że brzmi podobnie do moich jazd, ale uwaga, uwaga - zapomniałam o tym...

W międzyczasie zapisałam się do mojej obecnej terapeutki, najpierw uspokajałyśmy mój lęk, skutecznie, a potem terapia beh-poz i schematu. Niestety, tak bałam się mówić, co mi siedzi w głowie, że na początku była przekonana, że to myśli automatyczne pod wpływem schematu i pod tym kątem działałyśmy. Ale dalej miałam ciągły niepokój, przerażało mnie to, że racjonalnie analizujemy mój związek i nie ma tam NIC złego, a ja dalej swoje, dalej mam lęk. Terapeutka strasznie się przejęła, że to nic nie daje i zaczęła drążyć - w końcu wygadałam jej wszystko, moje lęki, obawy, co robię, ile czasu dziennie zajmuje mi googlowanie, czytanie o związkach, analizowanie, jakie mam myśli, itp. A to wszystko czasem zajmowało mi cały dzień. No i przyszła z diagnozą rOCD. Od tego czasu się edukuję, oglądam kanały na YouTube, itd., ale sami wiecie, jak w to ciężko uwierzyć. Ile już razy chciałam zakończyć związek, ale no nie mogłam, nie chciałam się poddać. Aktualnie przebywanie z Z. jest dla mnie niekomfortowe i muszę sobie wmawiać, że to rOCD, a nie "nie kocham i dlatego nie chcę przebywać", "jest nudny", "ten i tamten jest dla mnie na pewno lepszy". O wszystkich objawach nie będę pisać, bo to klasyka, miałam już chyba wszystkie możliwe myśli, które mi go obrzydzają. Nie mam już takich stanów lękowych jak kiedyś, leków nie muszę już brać, ale niepokój i lekki lęk czasem i tak czuję. Niestety dopiero zaczynam tak naprawdę terapię, cały czas jeszcze zapoznaję się z teorią leczenia OCD, powoli zaczynam wykonywać ćwiczenia, zaczynam terapię uważnością. Jeśli chodzi o historię OCD, to miałam kiedyś, ale ledwo pamiętam, przebieg nie był jakiś drastyczny i jakoś mnie nie sponiewierało. To teraz to jest jakiś koszmar, a ja niestety dalej mam chwile, że nie umiem uwierzyć, że to OCD, a nie jednak niekochanie. Dla mnie największym problemem jest motywacja przy Z. Póki go nie ma to jakoś udaje mi się nie panikować, umiem te myśli w miarę odpychać, itd., ale jak wraca, to wraca też pytanie "a co jeśli to wszystko jednak prawda?". W kompulsje potrafię wpadać nieświadomie, dlatego teraz czeka mnie spory wysiłek. Na razie udało mi się przestać googlować związki i nie analizuję już każdej emocji przy Z., bo wiem, że i tak są podszyte lękiem. Logicznie to przerobiłam - niby widzę zagrywki OCD, to jak to się wszystko zaczęło i jak przebiega też pasuje, ale trudno mi w to uwierzyć, kiedy mój Z. jest blisko. Trzymają mnie jednak przy nim wspomnienia sprzed tego syfu. Wiedziałam, że decyzja o ślubie jest dobra (oczywiście teraz przyszła myśl - może po prostu nie miałam czasu tego przemyśleć

Jeśli ktoś przebrnął przez moje wypociny - dziękuję


- katarzynka
- Dyżurny na forum Odważny VIP
- Posty: 2938
- Rejestracja: 20 czerwca 2016, o 20:04
Witaj Kochana na pokładzieFzgh pisze: ↑5 marca 2019, o 12:30Cześć! Ja Wam napiszę coś o sobie, przeczytałam kiedyś to forum, ale się nie udzialałam. Opiszę Wam coś trochę ku przestrodze (jak już widzicie początki rOCD - od razu szukajcie pomocy, bo się wkręcicie, jak ja!), a trochę chcę z siebie to zrzucić i zyskać trochę wsparcia od osób, które mają podobne problemy. Tekstu będzie dużoJa się z tym wszystkim bujam już grubo ponad rok. Masakra, jedne wielkie tortury. Z moim Z. jestem prawie 9 lat. Związek do łatwych nie należał - głównie dlatego, że ja mam trudny charakter, moje nieadaptacyjne schematy mają w tym spory udział, a w przeszłości faktycznie mieliśmy kilka kryzysów, w których nie byłam pewna co dalej, ale jakoś zawsze wychodziliśmy na prostą. Miłości mojego Z. do mnie zawsze byłam pewna, ale czasem to mnie aż dusiło i miałam ochotę zwiać. Mam rozbudowny schemat roszczeniowości, niepełnowartościowości i rys narcystyczny, więc to się chyba po prostu odzywało, bo na terapii beh-poz praktycznie wpisałam się w podręcznikowe definicje tego wszystkiego. Pamiętam, że miałam też poczucie, że trochę za wcześnie weszłam w taki poważny związek, ale jakoś nigdy nie chciałam rezygnować z tego związku tylko po to, żeby się wyszaleć czy coś, nawet jeśli pojawiały się takie przemyślenia, to na nich się kończyło. Było wystarczająco fajnie, a te chwilowe wątpliwości raczej mijały nawet nie wiem kiedy. Do momentu zamieszkania razem wątpliwości pojawiały się jednak czasem, szczególnie jak zmieniłam pracę i trochę się zachłysnęłam nowymi ludźmi, itd., ale uznałam, że zamieszkanie razem będzie sprawdzianem i podpowie mi, czy chcę z nim być na dobre i na złe. No i wątpliwości minęły jak ręką odjął. Było super, naprawdę byłam wdzięczna sobie za to, że to ten facet ze mną jest, że nie odbiło mi doszczętnie i nie zostawiłam go podczas tych przeszłych kryzysów. Z. jest cudowny. Wady ma, jak każdy, ale jakoś wcześniej je tolerowałam. Problemem swego czasu było to, że miałam beznadziejną pracę, której nienawidziłam z całego serca. Przez nią dużo się rozmijaliśmy, ja miałam jeszcze studia zaoczne do tego, czasu dla siebie nie mieliśmy jakoś super dużo, ale jak już był, to naprawdę nie dało się nudzić. Byłam w szoku jakiego mam świetnego faceta, kiedy słuchałam opowieści innych koleżanek o swoich. Czekałam już na oświadczyny, które doszły do skutku w pięknych okolicznościach. Nawet się nie zawahałam, wiedziałam, że chcę tego ślubu. Później przygotowania do ślubu, które nie pochłonęły nas zanadto, bo oboje wiedzieliśmy, że ślub niewiele u nas zmieni, że wszystko będzie po staremu. Tak też było. W ciągu tego czasu do ślubu wątpliwości miałam może kilka razy i to tylko w złości na bałagan, który Z. miał ogarnąć, a tego nie zrobił. Nie były to wątpliwości w stylu "czy ja go kocham?" "czy on mi pisany" ani nic takiego, raczej takie "no i jak ja mam z nim żyć, jak on skarpet nie sprząta" xD Rodzice mnie próbowali wytrącić z równowagi i dopytywali, czy jestem pewna ślubu, itd. No ale byłam pewna, wręcz mnie wkurzało, że tak dopytują. Niczego nie byłam tak pewna jak tej decyzji. Po ślubie zaczęliśmy się starać o dziecko, byłam gotowa. Kiedy zaczęły się schody? Kilka miesięcy po ślubie. Z uwagi na dolegliwości ze strony układu pokarmowego, które nie reagowały na leczenie, zostałam wygoniona przez lekarza do psychologa. Nie wiedziałam do jakiego się udać, nie wiedziałam, jakie terapie istnieją, więc z przypadku padło na terapię psychodynamiczną. I z przypadku był też sam terapeuta. Przysięgam, przeklinam dzień, w którym tam poszłam. Bałam się psychologa, bałam się uwalniania jakiegoś wewnętrznego szamba, podeszłam też do tego jak do wyroczni. Uznałam, że no skoro to psycholog, to jak coś powie, to musi być prawda. No i się zaczęło od komentarza, że jestem jakaś mało szczęśliwa jak na młodą mężatkę. Właściwie od razu pojawiać się w mojej głowie zaczęły pytania wiadomo jakiej natury, a terapeuta je tylko nakręcał komentarzami, które w sumie na logikę były niewinne, a mój już podburzony i przerażony mózg zaczął dorabiać sobie teorie. Zaczęło się od jednego pytania, które mnie wystraszyło i jak to w OCD, za chwilę pojawiła się spirala podobnych i wpadłam na dobre. Sygnalizowałam terapeucie co się dzieje, ale trochę nie do końca, bałam się, że odkryta została jakaś nieodkryta prawda i zaraz sobie wymyśliłam - to musi być zły związek, w którym nie powinnam być, i właśnie dlatego mam problemy z układem pokarmowym. Zaczęłam analizować każdą chwilę z Z., każdą moją emocję traktowałam jako wyrocznię, wiecie sami, analiza każdego gestu, każdego spojrzenia, cieszyłam się, jak coś czułam, jak nie czułam nic - powoli narastała panika. Analizowałam wszystko. Było coraz gorzej, pod koniec zimy nastąpiło u mnie totalne załamanie. Odkopałam stare rozmowy w przyjaciółką, poczytałam swoje dawne wątpliwości i po prostu już doszłam do wniosku, że no przecież skoro 6 lat temu coś mi faktycznie nie pasowało, to na pewno teraz wyszło dzięki mojej super terapii i muszę teraz się rozstać z Z. Nie wzięłam jednak pod uwagę tego, że terapeuta rzuca tylko sugestie, a nie prawdy objawione, że psychoterapia trwa, jak uprzedził mnie terapeuta - 1-2 lata, a ja byłam może na niej 2-3 miesiące, terapeuta jeszcze nie zdążył nawet nic zdiagnozować, a ja byłam przekonana, że już wszystko wiem - to związek jest nie taki, na pewno go nie kocham i takie tam. No i histeria. Kilka dni w pracy nie byłam w stanie nic zrobić, ryczałam cały czas, pojechaliśmy na krótki urlop, ale było jeszcze gorzej i wpadłam w totalną panikę. Chciałam uciec. Przychodziła myśl "nie kocham" i histeria. Tak nie chciałam, żeby tak było. Wróciłam do domu, wygadałam się rodzicom, oni nie wiedzieli co się ze mną dzieje, że jak to tak, że o co mi chodzi, że ledwo ślub, a ja takie akcje. Nie za bardzo zrozumieli problem. I zaraz wio do psychiatry. Lęk uogólniony. Nie mogłam spać, nie mogłam wstać, drętwiałam cała. Dostałam leki. Od tamtego terapeuty odeszłam, bo nie zauważył, co się ze mną stało. W pracy najpierw długo zwolnienie, a potem zwolniłam się - i tak jej nienawidziłam (to akurat była super decyzja, dziś już robię to, co zawsze chciałam). Po jakimś czasie udało mi się trochę ogarnąć, ale myśli dalej były. Byłam przerażona, że moja intuicja podpowiada mi, że powinnam odejść. Z. nie ogarniał, co się ze mną dzieje. Oczywiście zanim znalazłam pojęcie rOCD to byłam przekonana, że to faktycznie wątpliwości, co mu wygadałam, przez co naprawdę cierpiał. Dramat.
Znacie to, prawda? Wszystko idzie jak po maśle i nagle BANG - rOCD i wszystko wydaje się sypać?
Po wstępnym ogarnięciu miewałam dni załamania, ale walczyłam. No ale niestety też analizowałam to, co się działo na bieżąco, a także całą naszą przeszłość zaczęłam prześwietlać od początku do końca, zaczęłam łączyć niezwiązane ze sobą fakty, coś okropnego. Dopiero po 3 miesiącach od załamania mogłam w miarę normalnie funkcjonować. Zaczęło się lato, było lepiej, ale zamiast cieszyć się wspólnie spędzanym czasem potrafiłam cały dzień analizować to wszystko. To co kiedyś sprawiało mi przyjemność - przestało, bo było z nim. Do tego stopnia, że marzyłam o powrocie z wakacji, a wcześniej w ogóle mi się to nie zdarzało, uwielbiałam przecież nasze wyjazdy. Dalej analizowałam - kiedy czułam przypływ dobrych uczuć - czułam się cudownie, myślałam, że wszystko przeszło, ale za chwilę z powrotem myśl, że nie chcę teraz z nim siedzieć, czyli powinnam zakończyć związek. Zaczęło się googlowanie. Czytanie wszystkiego o związkach, jak wygląda udany, jak nieudany. Ciągle sprzeczne wnioski. Na słowo "rozwód", "ten jedyny" i "rozstanie" napisane czy usłyszane gdzieś stawało mi serce. Kiedyś nawet przeczytałam cały ten wątek, nawet pomyślałam, że brzmi podobnie do moich jazd, ale uwaga, uwaga - zapomniałam o tym...W moich analizach przerabiałam już wszystkie opcje "może jestem z nim z litości/bezradności/nie poradzę sobie/przyzwyczajenia/bo uważam, że na lepszego nie zasługuję". Oczywiście do każdego znajdowałam potwierdzenie, że faktycznie na pewno tak jest.
W międzyczasie zapisałam się do mojej obecnej terapeutki, najpierw uspokajałyśmy mój lęk, skutecznie, a potem terapia beh-poz i schematu. Niestety, tak bałam się mówić, co mi siedzi w głowie, że na początku była przekonana, że to myśli automatyczne pod wpływem schematu i pod tym kątem działałyśmy. Ale dalej miałam ciągły niepokój, przerażało mnie to, że racjonalnie analizujemy mój związek i nie ma tam NIC złego, a ja dalej swoje, dalej mam lęk. Terapeutka strasznie się przejęła, że to nic nie daje i zaczęła drążyć - w końcu wygadałam jej wszystko, moje lęki, obawy, co robię, ile czasu dziennie zajmuje mi googlowanie, czytanie o związkach, analizowanie, jakie mam myśli, itp. A to wszystko czasem zajmowało mi cały dzień. No i przyszła z diagnozą rOCD. Od tego czasu się edukuję, oglądam kanały na YouTube, itd., ale sami wiecie, jak w to ciężko uwierzyć. Ile już razy chciałam zakończyć związek, ale no nie mogłam, nie chciałam się poddać. Aktualnie przebywanie z Z. jest dla mnie niekomfortowe i muszę sobie wmawiać, że to rOCD, a nie "nie kocham i dlatego nie chcę przebywać", "jest nudny", "ten i tamten jest dla mnie na pewno lepszy". O wszystkich objawach nie będę pisać, bo to klasyka, miałam już chyba wszystkie możliwe myśli, które mi go obrzydzają. Nie mam już takich stanów lękowych jak kiedyś, leków nie muszę już brać, ale niepokój i lekki lęk czasem i tak czuję. Niestety dopiero zaczynam tak naprawdę terapię, cały czas jeszcze zapoznaję się z teorią leczenia OCD, powoli zaczynam wykonywać ćwiczenia, zaczynam terapię uważnością. Jeśli chodzi o historię OCD, to miałam kiedyś, ale ledwo pamiętam, przebieg nie był jakiś drastyczny i jakoś mnie nie sponiewierało. To teraz to jest jakiś koszmar, a ja niestety dalej mam chwile, że nie umiem uwierzyć, że to OCD, a nie jednak niekochanie. Dla mnie największym problemem jest motywacja przy Z. Póki go nie ma to jakoś udaje mi się nie panikować, umiem te myśli w miarę odpychać, itd., ale jak wraca, to wraca też pytanie "a co jeśli to wszystko jednak prawda?". W kompulsje potrafię wpadać nieświadomie, dlatego teraz czeka mnie spory wysiłek. Na razie udało mi się przestać googlować związki i nie analizuję już każdej emocji przy Z., bo wiem, że i tak są podszyte lękiem. Logicznie to przerobiłam - niby widzę zagrywki OCD, to jak to się wszystko zaczęło i jak przebiega też pasuje, ale trudno mi w to uwierzyć, kiedy mój Z. jest blisko. Trzymają mnie jednak przy nim wspomnienia sprzed tego syfu. Wiedziałam, że decyzja o ślubie jest dobra (oczywiście teraz przyszła myśl - może po prostu nie miałam czasu tego przemyśleć). Wiedziałam, że chcę dziecko (oczywiście teraz na tę myśl znowu serce mi staje), mieliśmy wspólne plany. A teraz mnie to wszystko przeraża.
Jeśli ktoś przebrnął przez moje wypociny - dziękujęNie potrzebuję zapewniania, że to rOCD, bo wiem, że to to (chociaż teraz mojej głowie pojawiło się "a na pewno?"
). Jeśli ktoś z Was skutecznie z tym walczy, to miło będzie, jeśli doradzicie, co Wam pomaga w terapii, jak Wam się udaje utrzymać motywację, itd. Wszystko, co może się przydać.

Po pierwsze, jesteś już co najmniej w połowie sukcesu, bo masz świadomość, że to rocd, a akceptacja jest kluczem do pożegnania Twojego stanu.
Super, że jesteś w terapii, a jeszcze lepiej, że porzuciłaś psychodynamiczną nim zrobiła Ci więcej szkody niż pożytku. Tylko daj sobie czas, bo terapia bywa żmudna i długotrwała nim przyniesie owoce.
Rady? Nie odpuszczaj! Przyzwalaj myślom być, niech sobie są. Choćbyś zdychała z bólu, nie wolno Ci się poddać i dać omotać, że to niekochanie, bo za daleko już zaszłaś! Pakować myśli do wora nerwicowego, jak tylko się pojawią ucinać i nie wchodzić w analizę. I włączyć logikę, choćby nie wiem jak prawdziwe wydawały się myśli.
Dużo siły życzę

jeśli życie sprawia, że nie możesz ustać, uklęknij.
nie mów Bogu, że masz wielki problem. powiedz swojemu problemowi, że masz wielkiego Boga.
nie mów Bogu, że masz wielki problem. powiedz swojemu problemowi, że masz wielkiego Boga.
-
- Zarejestrowany Użytkownik
- Posty: 408
- Rejestracja: 9 października 2018, o 21:22
Co do tego że przy swoim Facecie wszystko robi się o wiele silniejsze, czujesz niechęć, interesują Cię inni, większa gonitwa myśli, zastanawianie, poddawanie w wątpliwości, chęć ucieczki, etc. to objawy jak najbardziej nerwicowe, jak sama już wiesz. Do tego przy elemencie stresującym/ wywołującym lęk i jego pochodne, w Twoim przypadku, jak i np. moim jest ta ukochana osoba, wszystko robi się o wiele trudniejsze, logikę hooj strzela, emocje robią swój śmietnik, rozbijają totalnie wszystko
jednak jest to kolejny dowód na to jak ważna jest dla nas ta druga osoba, mimo że nawet możesz czuć odwrotnie, myśli, emocje mówią co innego, tylko dlaczego to tyle trwa? dlaczego robi taki bajzel? Ano dlatego właśnie że ta druga osoba jest w naszym życiu tak ważna, mimo że nerwica mówi uciekaj, etc. to wiemy wewnętrznie, gdzieś tam bardzo głęboko jest taka cząstka która nas mimo wszystko trzyma. Bo gdyby człowiek faktycznie nie chciał być z tą drugą osobą, to nie byłoby tego całego cyrku, OCD nie miałoby czego się czepić, prosty przykład, znasz jakąś tam osobę X, jest Ci totalnie obojętna, ba nawet może to być facet który jest przystojny, albo ładna kobieta, fizycznie atrakcyjnie jednym zdaniem, i nawet OCD potrafi podpowiadać że z tą osoba byłoby Ci lepiej, jednak i tak masz dużą doze obojętności, owszem fizycznie może i pojawiaja się czasami myśli że fajnie byłoby pójść do łóżka, jednak pozostaje jeszcze ta sfera emocjonalna, i jak np. osłabną myśli odnośnie fizyczności, i czepi się OCD czegoś w Twoim partnerze, to nagle tamta osoba jest Ci totalnie obojętna, nie myślisz o niej etc, albo myśli podszyte są lękiem, brakiem pewności, rozważaniem scenariuszy.
Trzeba zapamiętać jedna rzecz, nawet jeżeli zaakceptujemy w pełni lęk, pozwolimy mu trwać, to on opadnie, ale przerobi się w wątpliwości, brak pewności, rozważania ciągłe, lęk to nie tylko fizyczne odczucie, ale różne pochodne, gdy wachamy się, non stop prowadzimy dyskusje ze sobą etc.
Jak ktoś jest dla Ciebie obojętny albo nie chcesz być z kimś, to należy pamiętać że ten ktoś jest dla nas bardzo obojętny, ale bez emocji, bez tego całego cyrku, robisz to co lubisz, życie sprawia Ci radość oprócz tej osoby danej
A tutaj tkwimy, dywagujemy, huśtawka emocjonalna, smutek, złość, niechęć ale taka niechęć która np, blokuje Ci mowę w obecności tej drugiej osoby.
Co do walczenia, to ja usilnie próbuje ignorować, usilnie mówię do nerwicy żeby spadała na bambus, przychodzą gorsze dni, to złość i smutek staram kierować się na nerwice, nigdy na siebie ani bliską osobę, i mimo iż czasami wydaje się tak beznadziejnie to motywacja jednak sama się znajduje, sama w nas jest, bo gdzieś wewnętrznie, głęboko jest ta cząstka która wie że to fikcja, mimo że możemy tego nie czuć, jednak coś nas trzyma przy tej drugiej osobie
Hooj nerwicy w dupe

Trzeba zapamiętać jedna rzecz, nawet jeżeli zaakceptujemy w pełni lęk, pozwolimy mu trwać, to on opadnie, ale przerobi się w wątpliwości, brak pewności, rozważania ciągłe, lęk to nie tylko fizyczne odczucie, ale różne pochodne, gdy wachamy się, non stop prowadzimy dyskusje ze sobą etc.
Jak ktoś jest dla Ciebie obojętny albo nie chcesz być z kimś, to należy pamiętać że ten ktoś jest dla nas bardzo obojętny, ale bez emocji, bez tego całego cyrku, robisz to co lubisz, życie sprawia Ci radość oprócz tej osoby danej

Co do walczenia, to ja usilnie próbuje ignorować, usilnie mówię do nerwicy żeby spadała na bambus, przychodzą gorsze dni, to złość i smutek staram kierować się na nerwice, nigdy na siebie ani bliską osobę, i mimo iż czasami wydaje się tak beznadziejnie to motywacja jednak sama się znajduje, sama w nas jest, bo gdzieś wewnętrznie, głęboko jest ta cząstka która wie że to fikcja, mimo że możemy tego nie czuć, jednak coś nas trzyma przy tej drugiej osobie

Hooj nerwicy w dupe

-
- Zarejestrowany Użytkownik
- Posty: 389
- Rejestracja: 24 sierpnia 2017, o 19:47
Masakra nonstop to samo czy to droga do wyjśća z tego? Jest dobrze zaraz źle 2 dni dobre 2 dni źle? Czy tak będzie? Wiem że ulega myślą ale nie daje się wiem że to nerwica logicznie ale nie emocjonalnie. Może już aż tak bardzo nie rzomyslam i coraz częściej chyba przechodzi. Ale cały czas jest to zwątpienie, tak wiem że tak będzie że wątpliwość będzie dopuki nie wyjdę ale czemu się łapie na to samo zawsze zamiast nie wchodzić wgl w takie rozmyślania a to tak jakby się automatycznie działo gorszy dzień i odrazu myśli atakują i człowiek wątpi. Dam sobie z tym radę wiem bo wiem jak kurtyna opada jak jest super nawet z tymi wątpliwościami wiem że to prawda. Idę dalej nie podaje się.
-
- Zarejestrowany Użytkownik
- Posty: 81
- Rejestracja: 23 lutego 2017, o 16:43
Powiedzcie mi ile mam czekać na jakiś przeblysk..
Dawniej przychodziły czesciej, teraz odkąd nerwica mnie zaczęła męczyć czyli od konca listopada nic..
Od 1.5 mies biorę tabletki, objawy jako tako minęły ale pustka totalna... myślicie że to w koncu przejdzie ? Ze mózg musi odpocząć ? Sądzę że to też wina tabletek.
Dawniej przychodziły czesciej, teraz odkąd nerwica mnie zaczęła męczyć czyli od konca listopada nic..
Od 1.5 mies biorę tabletki, objawy jako tako minęły ale pustka totalna... myślicie że to w koncu przejdzie ? Ze mózg musi odpocząć ? Sądzę że to też wina tabletek.
-
- Zarejestrowany Użytkownik
- Posty: 39
- Rejestracja: 6 lutego 2019, o 18:01
Dziękuję bardzo za powitanie i słowa otuchy, a także podpowiedzi
O ile wiem, że niefajnie, że ludzie maja takie problemy, to jednak trochę podnosi na duchu, że inni to mają i z tego wychodzą. Ja będę się starać, plan działania z grubsza mam, mam gorsze chwile, chwile totalnej obojętności, chwile, kiedy najchętniej bym uciekła, ale wiem, że to wszystko zagrywki mózgu.
Daria, na pewno przejdzie! Wydaje mi się, że oczekiwanie na przebłysk też może nakręcać, im bardziej oczekujemy, że będzie lepiej, tym bardziej nakręcamy się - czemu jeszcze nie jest lepiej i dalej wiadomo, cały cykl.
Podrzucam Wam nazwy dwóch kanałów na Youtube, które mi pomagają wszystko ogarnac umysłem - Awaken info Love i Ali Greymond YOUHAVEOCD. Polecam, jeśli ktoś jeszcze ma problem z przyswojeniem, czy to OCD. Mi to otwiera oczy i naprawdę pomaga zrozumieć wiele rzeczy, które się ze mną działy i dzieją.
Daria, na pewno przejdzie! Wydaje mi się, że oczekiwanie na przebłysk też może nakręcać, im bardziej oczekujemy, że będzie lepiej, tym bardziej nakręcamy się - czemu jeszcze nie jest lepiej i dalej wiadomo, cały cykl.
Podrzucam Wam nazwy dwóch kanałów na Youtube, które mi pomagają wszystko ogarnac umysłem - Awaken info Love i Ali Greymond YOUHAVEOCD. Polecam, jeśli ktoś jeszcze ma problem z przyswojeniem, czy to OCD. Mi to otwiera oczy i naprawdę pomaga zrozumieć wiele rzeczy, które się ze mną działy i dzieją.
- katarzynka
- Dyżurny na forum Odważny VIP
- Posty: 2938
- Rejestracja: 20 czerwca 2016, o 20:04
Awaken into love znam bardzo dobrze, jej list do partnera... miazga, potok łez, tak prawdziwy, aż do bólu, lepiej bym nie opisałaFzgh pisze: ↑5 marca 2019, o 19:54Dziękuję bardzo za powitanie i słowa otuchy, a także podpowiedziO ile wiem, że niefajnie, że ludzie maja takie problemy, to jednak trochę podnosi na duchu, że inni to mają i z tego wychodzą. Ja będę się starać, plan działania z grubsza mam, mam gorsze chwile, chwile totalnej obojętności, chwile, kiedy najchętniej bym uciekła, ale wiem, że to wszystko zagrywki mózgu.
Daria, na pewno przejdzie! Wydaje mi się, że oczekiwanie na przebłysk też może nakręcać, im bardziej oczekujemy, że będzie lepiej, tym bardziej nakręcamy się - czemu jeszcze nie jest lepiej i dalej wiadomo, cały cykl.
Podrzucam Wam nazwy dwóch kanałów na Youtube, które mi pomagają wszystko ogarnac umysłem - Awaken info Love i Ali Greymond YOUHAVEOCD. Polecam, jeśli ktoś jeszcze ma problem z przyswojeniem, czy to OCD. Mi to otwiera oczy i naprawdę pomaga zrozumieć wiele rzeczy, które się ze mną działy i dzieją.

Drugiego kanału nie miałam jeszcze okazji przeglądać, więc chętnie skorzystam!
jeśli życie sprawia, że nie możesz ustać, uklęknij.
nie mów Bogu, że masz wielki problem. powiedz swojemu problemowi, że masz wielkiego Boga.
nie mów Bogu, że masz wielki problem. powiedz swojemu problemowi, że masz wielkiego Boga.
- katarzynka
- Dyżurny na forum Odważny VIP
- Posty: 2938
- Rejestracja: 20 czerwca 2016, o 20:04
Kochani, a ja tak, że tak powiem może od dupy strony, ale... nie umiem tego rozgryźć.
Czy mając rocd lepiej wracać do przebłysków i lepszych dni, czy lepiej nie wracać?
Te przebłyski trzymają mnie przy życiu, tylko one dają nadzieję, że to nerwica, więc chwytam się ich niczym tonący brzytwy. Wracam do nich ilekroć spadam na samo dno, ale tutaj pytanie, czy warto je przywoływać? Z jednej strony dają wiarę, że może być lepiej, a z drugiej niemiłosiernie wtedy boli, że nie jest tak jak w tych pięknych chwilach...
Być może to kompulsywny mechanizm, ale przed każdym spotkaniem przywołuję w głowie to jak było, kiedy miałam przebłyski, jak się czułam, co robiliśmy, jak wyglądał, by za wszelką cenę na spotkaniu to poczuć. Niestety rzadko tak jest podczas spotkania i wtedy mam poczucie jakbym roztrzaskała się o ziemię. Co robić?
Czy mając rocd lepiej wracać do przebłysków i lepszych dni, czy lepiej nie wracać?
Te przebłyski trzymają mnie przy życiu, tylko one dają nadzieję, że to nerwica, więc chwytam się ich niczym tonący brzytwy. Wracam do nich ilekroć spadam na samo dno, ale tutaj pytanie, czy warto je przywoływać? Z jednej strony dają wiarę, że może być lepiej, a z drugiej niemiłosiernie wtedy boli, że nie jest tak jak w tych pięknych chwilach...
Być może to kompulsywny mechanizm, ale przed każdym spotkaniem przywołuję w głowie to jak było, kiedy miałam przebłyski, jak się czułam, co robiliśmy, jak wyglądał, by za wszelką cenę na spotkaniu to poczuć. Niestety rzadko tak jest podczas spotkania i wtedy mam poczucie jakbym roztrzaskała się o ziemię. Co robić?
jeśli życie sprawia, że nie możesz ustać, uklęknij.
nie mów Bogu, że masz wielki problem. powiedz swojemu problemowi, że masz wielkiego Boga.
nie mów Bogu, że masz wielki problem. powiedz swojemu problemowi, że masz wielkiego Boga.