Ogłoszenia:
1. Nowi użytkownicy, którzy nie przekroczą progu 30 napisanych postów, mają zablokowaną możliwość wstawiania linków do wszelakich komentarzy.
2. Usuwanie konta na forum - zobacz tutaj: jak usunąć konto?

Czasami mam wrażenie, że wpływ ma na to

Być może miałeś jakieś nieciekawe przeżycia, traumę i chcesz to z siebie "wyrzucić"?
Albo nie znalazłeś dla siebie odpowiedniego działu i masz ochotę po prostu napisać o sobie?
Możesz to zrobić właśnie tutaj!

Rozmawiamy tu również o naszych możliwych predyspozycjach do zaburzeń, dorastaniu, dzieciństwie itp.
Awatar użytkownika
Monika1974
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 37
Rejestracja: 23 kwietnia 2010, o 17:17

13 maja 2010, o 22:32

Idalla

Cechy charakteru można zmienić....pracą nad sobą. Trudnosć polega na tym,że nieswiadomi swoich błędów, stereotypów zachowań, które mogą nas wpychać w kierunku choroby brniemy w nie. Kazda terapia ma sens jeśli będziemy konsekwentni w dzialaniach zmierzających do zmiany siebie. Jest to trudne, ponieważ zmiana wiąze się dla nas z czymś nowym. A wszystko co nowe budzi w nas lęk. Ale będzie tak tylko na początku. Nowe musimy potwierdzać przykładami doswiadczeń, aż poczujemy,że doswiadczenia te nas wzmocnią. Niestety moze sie to odbywać na początku metodą prób i błędów. Dlatego pomocna jest terapia. Profesjonalny terapeuta będzie trzymał nad wszystkim kontrolę.
To,ze jesteśmy wycofani, zależni czy wybuchowi....to te cechy oraz wiele innych można w sobie wypracowaćna tyle,żeby nie przeszkadzały w naszym codziennym życiu.
POdczas choroby mamy mętlik w głowie, szybko sie zniechęcami, nie widzimy sensu w swoich działaniach zwłaszcza wtedy, kiedy nie widzimy efektów i wydaje nam sie,że cały czas błądzimy. Dobry terapeuta potrafi to uporządkować odpowiednio sterujac terapią. Ale i tak większa częsc pracy będzie należała do nas. Naprawde warto rozpocząć terapię, po czasie przyniesie efekty.
I nie zgodzę sie ze stwierdzeniem,że nie można np. wypracowac u siebie spontanicznosci. Jakis wewnętrzny konflikt powoduje,że nie jesteśmy sponatniczni. Zadaniem terapii jest uswiadomienie co jest tym konfliktem. Czasami poszukiwania są długie....ale i tak śmiem twierdzić,że opłacalne. Bo robimy to dla siebie, dla nikogo innego.
Choroba pojawia sie w momencie pojawienia sie konfliktu wewnętrznego.
Gdyby nie można nas było wyleczyc z zaburzeń.........to nie byłoby w ogóle terapii. Psychologia nie byłaby rozwijająca się nauką.
Czasami wolimy pozostać w swej chorobie nieswiadomie.........bo nie lubimy podejmowac wysilków i wyzwan....poprostu sie boimy, ale w ten sposób nigdy nie przerwiemy błędnego kola cierpienia. Zwłąszcza gdy kolejne podejmowane przez nas próby konczą się fiaskiem.
Próbować trzeba!
Awatar użytkownika
mysterious
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 124
Rejestracja: 13 maja 2010, o 20:18

13 maja 2010, o 22:52

Doskonale Cię rozumiem Idalla

Jednak zgadzam się z przedmówczynią - wiele cech można zmienić. Czasem wystarczą jakieś publikacje, kursy, a czasem terapia i spotkania z psychologiem. Nie zmienia to jednak faktu, że łatwo nie jest.

Też sobie myślę jak to jest mieć gdzieś to co pochłania moje myśli, a zastanawiać się nad swoimi celami, pragnieniami i konsekwentnym dążeniu do ich realizacji. Również brakuje mi takiej lekkości, spontaniczności... Moja spontaniczność? Jest poprzedzona głęboką analizą za i przeciw i rozważaniami, tak więc właściwie jej nie mam... Do tego problemy z pamięcią i koncentracją.

Wszystko jednak skupia się na tym, że trzeba znaleźć przyczynę wady, zaburzenia czy choroby i dążyć do jej zniwelowania u źródła. Od tego jest psycholog czy psychiatra. Jednak najlepsze jest to, że się tak mądrzę, a sam nie zdobyłem się na to, żeby iść do specjalisty... Czuję jakiś lęk, obawę przed aktywnością i przez to właśnie nie poszedłem jak dotąd. Błędne koło. Ale powoli sobie uświadamiam, że stoję u wrót życia i jeśli ma ono wyglądać tak jak dotąd to czuję złość, ale i chęć zmian. Wkrótce jednak skończą się wymówki (ostatnio matury) i trzeba będzie się zdecydować - albo dalsze życie za niewidzialną ścianą, albo walka! Wstępny plan - koniec maja / początek czerwca pierwsza wizyta. Trzymajcie za mnie kciuki.

Ja też bym z chęcią to komuś oddał, ale nikomu czegoś takiego nie życzę.
Derealizacja, fobia społeczna, osobowość unikająca i zależna...

Chętnie porozmawiam na PW, GG z innymi osobami zmagającymi się z podobnymi problemami. Czekam na wiadomości.
Awatar użytkownika
Solipsea
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 9
Rejestracja: 15 czerwca 2010, o 20:06

17 czerwca 2010, o 19:15

U mnie:
- szkoła,
- choroba w rodzinie,
- kilka przykrych wydarzeń, które miały miejsce w moim życiu,
- nadopiekuńczość ze strony mamy,
- ADHD,
- nadmierna wrażliwość.

Pewnie jest tego więcej, jakby co to napiszę. :P
"Dno nie istnieje. Istnieją tylko przeszkody głębi."

Stanisław Jerzy Lec
Melania
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 17
Rejestracja: 16 czerwca 2010, o 16:17

18 czerwca 2010, o 14:18

Umnie najbardziej chyba kótnie ciągłe w domu. Bezustanne o wszystko między moimi rodzicami. I chyba przez te lata ciągle stwałam się coraz bardziej wrażliwsza na świat i ludzi dookoła. Byle co potrafiło mnie zranić i ryczłam potem jak bóbr.
Zazeła dochodzić ciągła mała wartość siebie i obsesja na punkcie swojego wygladu a potem to już poszło po sobie wszystko szybko. Lęki natręctwa obsesje.
I mam jak mam.
Elwirka
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 15
Rejestracja: 5 czerwca 2010, o 14:04

24 czerwca 2010, o 14:41

Dla mnie do mojej fobii społecznej spredysponowała mnie chyba wrodzona nieśmiałość, wrażliwość na krytykę, na to żeby kogoś nie urazić. I chyba to żeby być idealnym dzieckiem, dobrym posłusznym, nie sprawiającym problemów. Do dziś chce być zawsze uległa żeby tylko nie podnosic głosu i byc dobra dla każdego. Ostatnio na wizycie psychiatra mnie o to wszystko zapytał a ja powiedziałam że taka właśnie jestem.
W sumie to jestem taka odkąd pamiętam, więc to chyba moje cechy charakteru.
Jeśli nie robisz tego co lubisz, to skąd bierzesz siły, żeby robić to czego nie lubisz...
niett
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 13
Rejestracja: 12 maja 2013, o 14:51

9 czerwca 2013, o 00:35

u mnie wplyw miala na pewno moja rodzina a dokladnie stary alkoholik a matka wtorujaca mu alkoholiczka ktora udawala ze tylko ojciec pije a ona sie wykloca zeby nie pil (samemu chlejac), ogolnie czeste awantury w domu, lekka patologia w rodzinie, potem problemy w szkole z powodu biedniejszego stanu oraz bardzo niskiego wzrostu (na szczescie pozniej uroslem w miare).
wplyw na to ma bardzo duzne znaczenie w wychowaniu i w tym w jakich warunkach dorastalismy. moim zdaniem to jest klucz oraz to czy jestemy na to podatni. jak jestemy i mamy zle warunki to hodujemy grzyba - nerwice.
ODPOWIEDZ