Ogłoszenia:
1. Nowi użytkownicy, którzy nie przekroczą progu 30 napisanych postów, mają zablokowaną możliwość wstawiania linków do wszelakich komentarzy.
2. Usuwanie konta na forum - zobacz tutaj: jak usunąć konto?

Słabszy dzień? Kryzys? Ogólne pytanie? Wyżal się swobodnie.

Forum poświęcone: nerwicy lękowej, atakom paniki, agorafobii, hipochondrii (wkręcaniu sobie chorób), strach przed "czymś tam" i ogólnie stanom lękowym np. lęk wolnopłynący.
Możesz dopisać się do istniejącego już tematu lub po prostu stworzyć nowy.
Tutaj umieszczamy swoje objawy, historie, przeżycia. Dzielimy się doświadczeniami i jednocześnie znajdując ulgę dajemy innym pocieszenie oraz swego rodzaju ulgę, że nie są sami.
usunietenaprosbe
Gość

22 maja 2015, o 09:52

Bo jak nie mamy zajęcia to nasze rozkminy się poszerzają i zajmują nam coraz więcej czasu. A potem przegapimy przez to gówno moment kiedy możemy zacząć żyć, bo tak będziemy zajęci własnym ja.

Koki, więc masz forum.
Awatar użytkownika
stokrotka89
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 314
Rejestracja: 27 kwietnia 2015, o 11:27

22 maja 2015, o 09:58

Niestety kto tego nie przechodzi to nie ma nawet pojęcia jak sie czlowiek czuję.

-- 22 maja 2015, o 08:57 --
Niestety kto tego nie przechodzi to nie ma nawet pojęcia jak sie czlowiek czuję.

-- 22 maja 2015, o 08:58 --
Bart wlasnie czytałam kiedyś historię chłopaka ze dziekuje ze doświadczył nerwicy bo dla niego to błogosławieństwo i jest teraz innym człowiekiem.
Divam oj tak od rodziny ciagle słyszę ze dopiero życia doświadcze a teraz to żadnych problemów nie mam i ze wymyślam:)
koki
Odważny i aktywny forumowicz
Posty: 186
Rejestracja: 4 marca 2015, o 15:33

22 maja 2015, o 10:01

właśnie :P a moim zdaniem jezeli jest zaburzonym to w związku zawsze będzie cięzko, dopóki nie znajdzie się osobę dobrze to rozumiejącą, albo która przez to sama przeszła. Inaczej zawsze będą zgrzyty, bo "jak Ty mozesz myśleć, ze kłamię jak ja nic takiego nie robie". Tylko, ze to mi nerwica podpowiada, nie ja :-O
Awatar użytkownika
stokrotka89
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 314
Rejestracja: 27 kwietnia 2015, o 11:27

22 maja 2015, o 10:04

Powiem Ci ze cos w tym jest.
koki
Odważny i aktywny forumowicz
Posty: 186
Rejestracja: 4 marca 2015, o 15:33

22 maja 2015, o 10:07

jest jest, ja się jej nie dziwię i ją rozumiem, ze tego nie wytrzymała. Ja nawet nie chcąc, zawsze coś dogryzłem. A przez jakiś okres, czyli prawie rok to moze jednak boleć :P Po prostu nie wiedziała jak z takim człowiekiem zyć :) do tego niestety ale ostatnio naduzywam alkoholu :P wczoraj miałem pierwszą od 7 dni noc bez lekkiego podpicia. Inaczej cięzko mi zasnąć
Awatar użytkownika
stokrotka89
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 314
Rejestracja: 27 kwietnia 2015, o 11:27

22 maja 2015, o 10:11

Ja alkoholu nie pije od stycznia czyli od mojego ataku.bo sie jakoś boję ze moze zle na mnie to wpłynąć.
Awatar użytkownika
MaksiaKasia
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 248
Rejestracja: 15 maja 2015, o 21:23

22 maja 2015, o 10:23

Ja powiem jak to wyglądało z bliskimi i akceptacją mojej choroby u mnie. Otóż moje lęki zaczeły się w wieku 12 może lat. Więłam leki i spokój. Lekarka (ku#### pieprzona, którą jakbym spotkałam na ulicy, to bym normalnie zabiła), nie wspomniala o tym, że powinnam zgłosić się do niej po kolejną receptę, że nie wolno leków odstawiać z dnia na dzień. Tak więc nerwica nasilona o 500% wróciła po roku-dwóch. Moja mama jako jedyna rozumiała, że coś się dzieje i słuchała mnie (nie wspomnę już o tym, że od dziecka miałam przerażający lęk przez alkoholem w ustach rodziców (mimo braku problemów alkoholowych w rodzinie), ale to już totalnie inna bajka - myślę że przez to mam nerwicę). Tata natomiast stwierdzał, że coś sobie wmówiłam i że pieprzę głupoty. Więc z tatą już nie czułam się tak bezpiecznie. Ok - później jak nerwica wróciła po tych 2 latach (rodzice o tamtym epizodzie zapomnieli). Nikt przez kolejne 2 lata mojej gigantycznej męczarni nie wierzył w moje złe samopoczucie - ani mama, ani tata.
Zdecydowałam się w desperacji na napisanie listu do rodziców. Odczytali, popłakali się i zapisali mnie do najlepszego psychiatry (najlepszy to pojęcie względne). Mimo tego, że do taty coś tam dotarło, to dalej uważał swoje, że wymyślam i się użalam. Mama była przy mnie, wzięła rok urlopu w pracy, siedziała i ze mną czasem płakała, później zmuszała mnie do pozostawania samej, wychodziła itp, bo wyczytała że to jedyny sposób. OK - ale to ma być moja decyzja, a nie mamy. Mniejsza z tym. Mam więc była dla mnie ,,bezpieczna". Kiedy przy niej byłam, wszystko odchodziło jak ręką odjął. Tata ciągle na dystans, bo nie rozumiał i potrafił walnąć jakimś tekstem w stylu ,,to siądź i płacz jak ci tak źle, przestań się użalać i UDAWAĆ". To juz działało na mnie jak płachta na byka. Mama z czasem czytała różne rzeczy i zmieniała swoje postawy dosłownie jak prognoza pogody. Raz była kochana i w ogóle taka ... moja, a czasem stwierdzala, że sama mnie wyleczy i była oschła, wychodziła itp, chcąc mi pomóc.

Puenta tego jest taka, że przez kilka lat siedziałam z mamą, wychodziłam z lęków na kilka tygodni i znowu to samo. Nigdy nie z własnej woli, zawsze na siłę. Pojawiło się 3 miesiące spokoju - wyzdrowienie. Wyprowadziłam się do wawy i ŻYŁAM! Pracowałam, imprezowałam, wszystko! Niestety, było to za dużo i organizm powiedział ,,wal się, koniec tego dobrego". Po kolejnym roku z mamą na urlopie (wróciłam do domu rodzinnego) i nerwicą w pakiecie, poznałam mojego narzeczonego.
Narzeczony od początku zaakceptował moją chorobę. Teraz zauważam (po 2 latach), że on zastąpił mi mamę. Kasia mówi ,,nie idziemy" - ok, Kasia mówi ,,źle się czuję" - ok, zostajemy, Kasia mówi ,,derealka i chce siedzieć w domu przez miesiąc" - ok. Przez tą swoją nadopiekuńczość izolowałam się w wawie przez 2 kolejne lata.
Dopiero kiedy narzeczony wpadł w pewnego rodzaju dół związany z niewychodzeniem (bo ileż można siedzieć na 46 m2 z kompem przed oczami i pracować na zmianę z jedzeniem i spaniem - zero wyjść, nawet żabka w bloku była nie halo i przyjeżdżało Tesco do domu). Kiedy dostał takich 3 kryzysów (nie wspominał o rozstaniu - wręcz odwrotnie), zdecydowałam, że musze coś z tym zrobić. Weszłam na to forum i wydrukowałam wszystko, co tylko się dało. Zrozumiałam, że to JA muszę zdecydować, że to ODE MNIE wszystko zależy. Wsparcie jest i musi być, bo jest niesamowicie ważne, ale trzeba uważać, bo na moim przykładzie widać, że za mocne wsparcie potrafi niszczyć.

Nie sądze, by chciało Wam się czytać te wypociny, ale ogarnijcie przynajmniej puentę. Wsparcie wsparciem - bardzo ważne, ale w granicach, bo z nerwicy lękowej można sobie szybko zrobić TOTALNĄ nerwicę lękową, agorafibię, izolację w domu, studia przez internet, tesco do domu i masę innych głupot, które człowieka niszczą.

Mua.
Ostatnio zmieniony 22 maja 2015, o 10:26 przez MaksiaKasia, łącznie zmieniany 2 razy.
Żyję w klatce. Od lat. Chcę nauczyć się żyć na nowo...
bart26
Odburzony i pomocny użytkownik
Posty: 2216
Rejestracja: 25 lutego 2015, o 13:00

22 maja 2015, o 10:24

koki89 pisze:właśnie :P a moim zdaniem jezeli jest zaburzonym to w związku zawsze będzie cięzko, dopóki nie znajdzie się osobę dobrze to rozumiejącą, albo która przez to sama przeszła. Inaczej zawsze będą zgrzyty, bo "jak Ty mozesz myśleć, ze kłamię jak ja nic takiego nie robie". Tylko, ze to mi nerwica podpowiada, nie ja :-O

Cos w tym jest ale to chyba chodzi bardzoej o to ze tu wazny jest dystans . Np moja partnerka nie rozumie tego i wykorzystuje to raczej przeciwko mnie . Gdy np poklucimy sie to gdy nie ma juz argumentow to potrafi mi powiedziec ze mam swoj swiat jestem swirem i takie tam . Ale ja ja kocham a klutnie w zwiazku sa normalne i potrzebne . Ja wychodze z takiego zalozenia ze z zaburzeniem musze sobie poradzic sam zapytal3m raz sprawdzilem reakcje obrocilo sie to przeciwko mnie i stwierdzam ze nie ma sensu ja tym meczyc moz3 sama sie wystraszyla dlatego tak zareagowala tu chyba chodzi juzno charakter. przemyslalem to i stwierdzilem ze nie ma sensu opierac sie na pomocy innych fajnie jest gdy sie kogos ma takiego spoko . Ale ja chyba bym sie wkurzal gdyby mnie co chwile ktos pytal jak ja sie czuje i czy dzis wszystko ok itd . Dlatego stwierdzam ze lepiej robic to samemu i nie opierac sie na kims .
DOPOKI NIE PODEJMIESZ WYSILKU , TWOJ DZIEN DZISIEJSZY BEDZIE TAKI SAM , JAK DZIEN WCZORAJSZY
Awatar użytkownika
stokrotka89
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 314
Rejestracja: 27 kwietnia 2015, o 11:27

22 maja 2015, o 10:38

MaksiaKasia mnie tez najbardziej rozumie mama i słucha jak jej opowiadam czym jest nerwica itp widzę ze czasem juz ma dość ale nigdy nie powiedziała nic przykrego. Więc w sumie chodzi mi o takie zrozumienie pocieszenie ze bedzie dobrze.
natomiast narzeczony pracuję zagranicą i kontakt telefoniczny, ale jak jest to nie daje takiego wsparcia tylko mowi twardo ze wymyślam i nic mi nie jest i nie bedzie.
bart26
Odburzony i pomocny użytkownik
Posty: 2216
Rejestracja: 25 lutego 2015, o 13:00

22 maja 2015, o 10:39

MaksiaKasia pisze:Ja powiem jak to wyglądało z bliskimi i akceptacją mojej choroby u mnie. Otóż moje lęki zaczeły się w wieku 12 może lat. Więłam leki i spokój. Lekarka (ku#### pieprzona, którą jakbym spotkałam na ulicy, to bym normalnie zabiła), nie wspomniala o tym, że powinnam zgłosić się do niej po kolejną receptę, że nie wolno leków odstawiać z dnia na dzień. Tak więc nerwica nasilona o 500% wróciła po roku-dwóch. Moja mama jako jedyna rozumiała, że coś się dzieje i słuchała mnie (nie wspomnę już o tym, że od dziecka miałam przerażający lęk przez alkoholem w ustach rodziców (mimo braku problemów alkoholowych w rodzinie), ale to już totalnie inna bajka - myślę że przez to mam nerwicę). Tata natomiast stwierdzał, że coś sobie wmówiłam i że pieprzę głupoty. Więc z tatą już nie czułam się tak bezpiecznie. Ok - później jak nerwica wróciła po tych 2 latach (rodzice o tamtym epizodzie zapomnieli). Nikt przez kolejne 2 lata mojej gigantycznej męczarni nie wierzył w moje złe samopoczucie - ani mama, ani tata.
Zdecydowałam się w desperacji na napisanie listu do rodziców. Odczytali, popłakali się i zapisali mnie do najlepszego psychiatry (najlepszy to pojęcie względne). Mimo tego, że do taty coś tam dotarło, to dalej uważał swoje, że wymyślam i się użalam. Mama była przy mnie, wzięła rok urlopu w pracy, siedziała i ze mną czasem płakała, później zmuszała mnie do pozostawania samej, wychodziła itp, bo wyczytała że to jedyny sposób. OK - ale to ma być moja decyzja, a nie mamy. Mniejsza z tym. Mam więc była dla mnie ,,bezpieczna". Kiedy przy niej byłam, wszystko odchodziło jak ręką odjął. Tata ciągle na dystans, bo nie rozumiał i potrafił walnąć jakimś tekstem w stylu ,,to siądź i płacz jak ci tak źle, przestań się użalać i UDAWAĆ". To juz działało na mnie jak płachta na byka. Mama z czasem czytała różne rzeczy i zmieniała swoje postawy dosłownie jak prognoza pogody. Raz była kochana i w ogóle taka ... moja, a czasem stwierdzala, że sama mnie wyleczy i była oschła, wychodziła itp, chcąc mi pomóc.

Puenta tego jest taka, że przez kilka lat siedziałam z mamą, wychodziłam z lęków na kilka tygodni i znowu to samo. Nigdy nie z własnej woli, zawsze na siłę. Pojawiło się 3 miesiące spokoju - wyzdrowienie. Wyprowadziłam się do wawy i ŻYŁAM! Pracowałam, imprezowałam, wszystko! Niestety, było to za dużo i organizm powiedział ,,wal się, koniec tego dobrego". Po kolejnym roku z mamą na urlopie (wróciłam do domu rodzinnego) i nerwicą w pakiecie, poznałam mojego narzeczonego.
Narzeczony od początku zaakceptował moją chorobę. Teraz zauważam (po 2 latach), że on zastąpił mi mamę. Kasia mówi ,,nie idziemy" - ok, Kasia mówi ,,źle się czuję" - ok, zostajemy, Kasia mówi ,,derealka i chce siedzieć w domu przez miesiąc" - ok. Przez tą swoją nadopiekuńczość izolowałam się w wawie przez 2 kolejne lata.
Dopiero kiedy narzeczony wpadł w pewnego rodzaju dół związany z niewychodzeniem (bo ileż można siedzieć na 46 m2 z kompem przed oczami i pracować na zmianę z jedzeniem i spaniem - zero wyjść, nawet żabka w bloku była nie halo i przyjeżdżało Tesco do domu). Kiedy dostał takich 3 kryzysów (nie wspominał o rozstaniu - wręcz odwrotnie), zdecydowałam, że musze coś z tym zrobić. Weszłam na to forum i wydrukowałam wszystko, co tylko się dało. Zrozumiałam, że to JA muszę zdecydować, że to ODE MNIE wszystko zależy. Wsparcie jest i musi być, bo jest niesamowicie ważne, ale trzeba uważać, bo na moim przykładzie widać, że za mocne wsparcie potrafi niszczyć.

Nie sądze, by chciało Wam się czytać te wypociny, ale ogarnijcie przynajmniej puentę. Wsparcie wsparciem - bardzo ważne, ale w granicach, bo z nerwicy lękowej można sobie szybko zrobić TOTALNĄ nerwicę lękową, agorafibię, izolację w domu, studia przez internet, tesco do domu i masę innych głupot, które człowieka niszczą.

Mua.

Jak sama widzisz nie maialas odpowiedzniej wiedzy . Wczesniejnwiedza byla twoja mama . Ktora nie chciala zle . A ojciec na swoj sposob tez nie chcial zle myslal pewnie ze takim gadaniem poprostu zmobilizuje cie do pierdolniecia reka w stol i powiedzenia sobie STOP. Co do chlopaka widzialas w nim swoja mame czulas bezpieczenstwo ale on nie chcial cie skrzywdzic co oznacza ze sam ma charakter unikajacy . Robil wszystko zebys tylko zle sie nie poczula . Dostajemy wszyscy nerwicy dlatego ze sami nie umiemy z soba zyc i dupa . Ja tez taki bylem jak twoj chlopak. A raczej jestem . Ale mnie to zawsze gryzlo . Powodowalo konflikt wewnetrzny . Wystarczyla klutnia ja bronilem swojej racji z mysla nie bedziesz ze mnie robic pantofla a ona chciala na sile mnie zmienic . Wieczor minol nowy dzien a ja juz ciumki buski przepraszam to moja wina chociaz tak naprawde wiedzialem ze robie blad ale nie chce sie klucic chce spokoju . Jak widac kazdy ma swoja historie ale wszystko kreci sie w kolo nerwicy , moze czas popatrzec na to ze zaburzenie chce nam uprzykrzyc zycie ale tylko dla tego bo sami siebie zle traktyjemy . Jest to jak system obronny . Bedzie meczyc dopoki nie zrozumisz i nie pokazesz tego ze chcesz byc soba . Ja ciesze sie ze mam nerwice chodz nie raz jladla mnie na kolana ale widze rezultaty tych wszystkich przemyslen . Ciesze sie z nich . Wczesniej tez je mialem ale nic nie robilem w tym kierunku a teraz chce to robic bo zaburzenie mnie popycha chce byc dla siebie soba i chce byc szczesliwy .
DOPOKI NIE PODEJMIESZ WYSILKU , TWOJ DZIEN DZISIEJSZY BEDZIE TAKI SAM , JAK DZIEN WCZORAJSZY
koki
Odważny i aktywny forumowicz
Posty: 186
Rejestracja: 4 marca 2015, o 15:33

22 maja 2015, o 10:49

ja to samo, kłótnia --> wiedziałem, ze ona nie ma do konca racji, kłóciłem się ale dawałem za wygraną bo ją kocham. Nie wiem czy to było dobre, ja mam starsznie natrętne myśli, do tego dochodzi lęk, boje się czego nie wiem sam wtedy -.- :P
Awatar użytkownika
MaksiaKasia
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 248
Rejestracja: 15 maja 2015, o 21:23

22 maja 2015, o 10:54

Ja dopiero zaczynam odburzanie. Od kilku dni penetruję forum, drukuję i działam (tak mocno od 3 dni). Póki co robię to z narzeczonym, bo sama to ja nic nie mogę zrobić w ogóle. Chcę, żeby jego komfort życia się poprawił (żebyśmy mogli razem wyjść na spacer, pójść do galerii). Kiedy takie banały opanuję (a już część opanowuję, bo byliśmy wczoraj w Wawie 30 km i z powrotem do rodziców, plus Maximus i masa chinoli i zakupy butów), to zacznę brać się za siebie samą, jako jednostkę wychodzącą i dającą sobie radę w POJEDYNKĘ. Nie odwlekam tego w czasie - już na dniach zacznę wychodzić, ale uważam, że narzeczonemu po prostu się to należy i nam to pomoże.
Żyję w klatce. Od lat. Chcę nauczyć się żyć na nowo...
Awatar użytkownika
stokrotka89
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 314
Rejestracja: 27 kwietnia 2015, o 11:27

22 maja 2015, o 10:57

Dobrze ze to zrozumiałas i zaczynasz działać:) powodzenia i wytrwałości:)
koki
Odważny i aktywny forumowicz
Posty: 186
Rejestracja: 4 marca 2015, o 15:33

22 maja 2015, o 10:59

ja mam na odwrót, nie lubie w domu siedzieć. Po pracy próbuje wszystkiego co mozliwe. Wędkowanie, spacery itp w domu jak siedze to się nakręcam sam i tak w kółko :P
Awatar użytkownika
MaksiaKasia
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 248
Rejestracja: 15 maja 2015, o 21:23

22 maja 2015, o 11:00

Będę potrzebować Waszego wsparcia, bo wiem, że nie będzie łatwo. Moja sytuacja jest bardzo zakorzeniona i zagmatwana. To będzie walka wieczoru można powiedzieć :P Ale działam. Dziś np. wracamy do Wawy, muszę odebrać z apteki leki (nowe, więc już się boję, jakie uboczne skutki będe miała), zrobić zakupy w Lidlu. Pfff już na samą myśl mnie brzuch ściska, ale cóż - takie życie. Mówią, że nie zwariuję :)
Żyję w klatce. Od lat. Chcę nauczyć się żyć na nowo...
ODPOWIEDZ