Muszę przyznać, że dzisiaj pierwszy raz od już baaardzo dłuższego czasu zaburzenie mnie pokonało

Pierwszy dzień na uczelni, niby tylko zajęcia organizacyjne, a ja stchórzyłam

Przez całą noc doznawałam tak silnego lęku, że rano robiąc śniadanie przechodziłam wielki mentlik w głowie, czy dam radę wsiąść w auto i pojechać na uczelnie. Czułam się tak fatalnie (uczucie gorąca, poty, zawroty głowy, mdłości i inne cuda na kiju oraz t e n lęk) że wróciłam z wielkim rozczarowaniem do pokoju z myślą, że tym razem już nie dam rady i się poddaje. W sumie nie dziwię się, że zaburzenie znów teraz daje mi w kość, bo przechodziłam ostatnio przez bardzo złe i stresujące wydarzenia, a z życiem nie do końca jeszcze umiem sobie radzić
Nie piszę tego, by kogoś zniechęcić do odburzania. A wręcz przeciwnie pokazać, że nawet jak się zaburzenie już w miarę okiełznało czasem wpadnie się w wielki dół i będzie się tak przez chwilę siedzieć.
Jak ja teraz z wielkim poczuciem winy, że nie dałam rady, bo przecież już tyle ogarniam, że powinnam być nie do pokonania i być niczym Wonder Woman.
A może po prostu raz mi się potknęła noga i to nic takiego?
