Brownstone pisze: ↑24 lipca 2019, o 14:22
Cześć Wszystkim,
Czuję silną potrzebę opisania i podzieleniem się swoim stanem z Wami. Moja historia jest dosyć skomplikowana (przynajmniej tak mi się zdaje oraz psychologowi, z którym rozmawiałem).
Od wielu lat jestem aktywnym człowiekiem, uprawiam sport, staram się powiedzmy 3/4 jeść zdrowo, a 1/4 trochę jak to się nazywa życiowych przyjemności. Mam 29 lat, mieszkam w większym mieście w Polsce.
Do ubiegłego roku w zasadzie oprócz nawracających problemów z zatokami nie narzekałem na zdrowie. Do czasu sierpnia / września 2018 aż nie zacząłem miewać bóle głowy, napady gorąca i potliwości. Trafiłem pod opiekę bardzo wyrozumiałem doktor internistki / choroby wewnętrzne. Zrobiliśmy pełną krew, USG brzucha, EKG, RTG klatki piersiowej. Okazało się, że mam nadciśnienie, potestowaliśmy kilka leków i biorę jedną tablętkę rano, która trzyma mi ciśnienie poniżej 140/80. Przez nadciśneinie (prawdopodobnie genetyczne dziedziczne) zacząłem schodzić z wagi o kilka kilo, robiąc więcej i regularnie ćwiczenia kardio oprócz samej siłowni. Wydawać by się mogło, że wszystko pod kontrolą.
Kilka miesięcy później (listopad 2018 - luty 2019) moja mama zachorowała na zatory żylne w nogach, miała kilka operacji i wydawałoby się, iż już z tego wychodzi (etap rekowascelencji) spadła na nas informacja, iż u mamy odkryto nowotwór szyjki macicy. Spadła to mało powiedziana, uderzyła w rodzinę niczym wielki młot w małego gwoździa. Informację dostałem telefonicznie będąc na podróży motocyklowej na drugim końcu Europy na Bałkanach. To były 3 ciężkie dni powrotu do Polski.
Mama rozpoczęła leczenie (chemioterapia, przymiarki do radiologii etc.), a ja w międzyczasie stwierdziłem, iż badania zaplanowane na Q1 2020 (z racji monitorowania nadciśnienia) wykonam wcześniej (postanowiłem rozpocząć jakby to ująć profilaktykę na raka, mama niestety niespecjalnie się badała...) no i zaczęło się ze mną.
Do tego czasu czułem się dobrze, wydawało mi się, że sobie radzę z sytuacją jakoś, pozostaję pozytywnie nastawiony.
Pierwsze badanie: pełna morfologia krwi, jeden zaburzony wynik: białe krwinki 3.9 (norma 4-10): 12 czerwca
Drugie badanie: USG brzucha, jamy brzusznej, otrzewnej, prostaty i jąder. Wynik: delikatnie powiększona śledziona 147mm (norma 120-130mm). 25 czerwca
Po wyjściu z USG dosłownie załamały się pode mną nogi; nie byłem w stanie iść, przesiedziałem na ławce 10 minut zanim doczołgałem się do mieszkania.
Trzecie badanie: RTG klatki piersiowej, wynik: wszystko czysto. 28 czerwca
Później konsultacja z moją doktor; powiedziała, iż nie widzi podstaw do paniki, abyśmy za 3-4 miesiące powtórzyli badania. Ale powiedziała, iż jeżeli poczuje się z tym lepiej da mi skierowanie do hematologa.
Wizytę odbyłem 29 czerwca; jego odpowiedź była taka sama jak poprzedniej lekarki. Obserwować, nie panikować chyba, że pogorszy się mój stan zdrowia to interweniować. Sprawdził moję węzły chłonne, wysłuchał mnie, wydotykał okolice śledziony.
Później nastał powiedzmy tydzień spokojniejszej głowy, wypad na krótkie wakacje do Włoch. Sporo beztroski, dobrego jedzenia.
Następny weekend po powrocie dostałem jakiejś infekcji, uczucie rozbicia w mięśniach, kościach, stany okołogorączkowe (37.5-37.8C). Zacząłem prowadzić "dziennik dolegliwości" spisując odczucia i objawy. Byłem oczywiście u internisty-nefrologa, poogladał mnie, gardło, osłuchał, sprawdził węzły. Zalecił zrobienie ponownego USG jamy brzusznej aby było w systemie Luxmed także (wcześniej robiłem NFZ). Tak też zrobiłem; USG dało wynik 143mm (3.5-4mm mniej niż ostatnio). Lekarz przeprowadzający badanie sprawdził moje wnętrzności w każdej pozycji — naprawdę dokładne badanie. Mamy okolice 10 lipca.
Niestety zaczęły się pojawiać mi także problemy z żołądkiem, przelewanie, lekkie uciski, lekki kłucia. Od razu wizyta u gastroenterologa, który także mnie pooglądał wysłuchał moich objawów. Powiedział, iż nie widzi podstaw na kolonoskopię albo gastroskopię. Zlecił badanie kału na krew utajoną oraz bakterię helikobakteri pylori: oba negatywne. Dodatkowo kazał zrobić wodorowy test oddechowy (tutaj jest znamiono SIBO - przerostu bakterii w jelicie cienkim). Czeka mnie w ten piątek jeszcze USG dopplera na żyły wrotne. Mamy okolice 17 lipca.
Tutaj dochodzimy do sytuacji, iż poziom napięcia i stresu rośnie gigantycznie, nie ma dnia bym nie czytał o objawach, diagnozach, pytań do lekarzy. Godzinami, po nocach i w pracy... Chyba z tego wszystkiego zaczynam mieć dosłownie mrowienia nóg i rąk, od stóp i dłoni do łokci i łydek.
Mija kilka dni, następuje lekkie uspokojenie, pojawia się chrypka. Od razu wizyta u internisty, specjalizacja choroby wewnętrzne. Widzi całą moją historię wizyt, widzi teczkę z badaniami, które mam ze sobą. Sprawdza mnie dokładnie. Zarówno brzuch, jak i węzły chłonne, sprawdza gardło, płuca, oskrzela.
Wprost jej powiedziałem, iż bardzo boję się, iż to początkowe stadium chłoniaka, białaczki, szpiczaków et cetera. Ten strach mnie dosłownie paraliżuje.
Długo ze mną rozmawia, iż mogę mieć zaburzoną percepcję swojego zdrowia. Przyznam, iż dawno nie poczułem takiej empatii od lekarza. Mamy 20 lipca.
Niestety ulga przychodzi na krótko, od kilku dni męczyć zaczęły mnie lekki drgania mięśni, ala skurcze, drgają mi powieki. Może lekkie kłucia ala mięśni / kości.
Przejmuje się tym mocno, bardzo mnie ta niepewność stresuje... Już sam nie wiem, czy coś mi jest czy to nerwy i lęki tak mną rzucają na prawo i lewo.
Za tydzień mam wizytę kontrolną u swojej doktor od ciśnienia (zaczęło mi z tego wszystkiego skakać do 150/80)... Porozmawiam z nią szczerze czy uważa, iż winnem robić więcej badań (znów krew? boję się, że przez ten stres i to wszystko teraz dopiero wyjdzie coś rozwalone). Czy nie dać sobie chwili wytchnienia od badań i skupić się na psychice.
Zawsze byłem aktywnym człowiekiem: sport, eskapady motocyklowe, rower, praca, która mnie ciekawi. Teraz to wszystko odchodzi jakby w lewitację, wydaje się takie nijakie, nieaktywne, gdzieś dalej.
Boje się w tym momencie o siebie ponieważ 15 sierpnia planowo wyjeżdżam motocyklem w Alpy, a sam nie wiem, czy coś mi jest czy to nerwica. Wewnętrzny lek czy coś nie stanie mi się na wyjeździe, czy nie zemdleję za kierownicą ze zmęczenia albo czegokolwiek.
Nie poznaję siebie, inni też mnie coraz mniej poznają. Relacje z partnerką też już są mocno napięte. Stałem się wycofany, nieobecny. W pracy też gorzej ze mną, motywacja jakby mniejsza.
Pierwszy raz w życiu czuję coś takiego.
Potrzebowałem napisać ten post, zdecydowanie.