Szkoda, że taka cisza w tym temacie. Najwyższa pora go odświeżyć.
Pisze bo mam ostatnio lepszy miesiąc. Jak się źle czuję to rzadko wchodzę na forum.
Nie umiem wtedy gadać z ludźmi, a za bardzo (niestety dalej) tłumie w sobie
masę emocji, a nie chce nigdy marudzić i zajmować kogoś swoimi sprawami.
To może chociaż czymś pozytywnym uda mi się podzielić.
Dlaczego dopiero teraz piszę?
Zdałam dzisiaj teorie na prawko!

Coś mi się udało, samej, bez nikogo. To moje
i tylko moje, mimo tego całego napięcia, które potem schodziło.
Oczywiście dalej towarzyszą mi czasem odczucia nerwów, guli w gardle, że "zaraz zemdleję" i miliard innych.
Ale może najpierw napisze, jak dzisiaj się czułam. Poszłam na egzamin, a zazwyczaj przed
stresującym wydarzeniem nie odczuwam nic, jedynie odrealnienie i myśli "co ja tu robię/
ucieknę stąd/ zmarnowałam tylko kasę/ wyjdę na idiotę/ nie dojdę do sali bo po drodze
padnę na ziemie/ wszyscy widzą, że nic nie wiem/ zacznę tam kaszleć i mnie wygonią/udusimy się
w tej sali przez brak powietrza itd. I po sytuacji stresującej zaczynałam
się dawniej denerwować, wręcz trząść, jakby to wszystko wychodziło po czasie.
Tak samo zawsze miałam przed pójściem do tablicy na matmie. Że umrę, że zemdleję i tak dalej.
A niedawno źle zrozumiałam nauczycielkę, sama z siebie poszłam do tablicy, potem zrobiłam zadanie,
do tego udało mi się śmiać. W grudniu było to nie do pomyślenia. Wracając do prawka,
żeby za dużo wątków nie mieszać. Siedziałam, słuchałam muzyki, stwierdziłam. że co ma
się stać to się stanie, najwyżej nie zdam, ale przecież umiem myśleć, bo często analizuję
więc mogę dać radę. I się udało. Zresztą nie po to poświęcałam czas na jazdy itp. żeby nie
zdać teorii, choćbym miała ją ciągle zdawać.. Mimo całkowitego odrealnienia, po wyjściu z sali udało mi się cieszyć,
odczuć
że się cieszę. I nawet jeśli nie zdam praktyki od razu, trudno. Nie poddam się, skoro jestem już tak blisko.
Przez ostatni miesiąc ogólnie lepiej się czuję, jak już wspomniałam. Mogę normalnie ustać w autobusie
bez "za chwilę się wywalę", popatrzeć na babkę z matmy, nawet nie mam zagrożenia z czegokolwiek

Nie wiem,z czego wynika ta poprawa, wiem że dalej mam często napady dd/dp ale po prostu czuję,
że jest lepiej. Dalej też często drętwieją mi różne części ciała, ale staram się aktywnie spędzać pewną
część dnia, biegać, jeździć na rowerze, żeby jakoś te emocje wyszły, żeby nie (u)dusić się w sobie.
Może to wszystko wynika z tego, ze po prostu muszę sobie dawać radę, nikt mnie po główce nigdy nie głaskał, więc jak zawalę to sama sobie, padnę i umrę. A jak coś złego się stanie, to teraz też sama muszę z tym walczyć, chociaż wiadomo, nie zawsze mam siłę, nie widzę w tym sensu. Staram się nadmiernie nie analizować, po co coś robię, takie jest życie, że oddychamy, że w naszych żyłach płynie krew, że się wypróżniamy...I choć dalej nad tym często myślę, tak jest i ok. Co to zmieni? Może jedynie moją świadomość funkcjonowania organizmu.
Oczywiście, że nie wiem, jak będzie jutro, czy nagle nie trafi mnie szlag z jakiegoś powodu, choćby wyimaginowanego. I tez mam masę spraw na głowie, problemów. Ale to nie zmieni ogólnego sensu postu, jakbym wypisywała co to mi konkretnie nie siedzi w głowie, zresztą ja tak nie potrafię opisać swojego życia, bo często wydaje mi się, jakbym opowiadała jakaś marną książkę. Może być lepiej, może być gorzej. Nie wiem dalej, co chce kiedyś robić, ale "kiedyś" nadchodzi każdego kolejnego dnia, w każdej następnej chwili i staniem w miejscu nie pomogę sobie.
A skoro tak często zakładamy, że i tak będzie gorzej, to czy to nie jest wystarczający powód, żeby cieszyć się z tego, jak jest teraz?