Ogłoszenia:
1. Nowi użytkownicy, którzy nie przekroczą progu 30 napisanych postów, mają zablokowaną możliwość wstawiania linków do wszelakich komentarzy.
2. Usuwanie konta na forum - zobacz tutaj: jak usunąć konto?

Historia mojej nerwicy

Forum poświęcone: nerwicy lękowej, atakom paniki, agorafobii, hipochondrii (wkręcaniu sobie chorób), strach przed "czymś tam" i ogólnie stanom lękowym np. lęk wolnopłynący.
Możesz dopisać się do istniejącego już tematu lub po prostu stworzyć nowy.
Tutaj umieszczamy swoje objawy, historie, przeżycia. Dzielimy się doświadczeniami i jednocześnie znajdując ulgę dajemy innym pocieszenie oraz swego rodzaju ulgę, że nie są sami.
Awatar użytkownika
zlekniona
Odważny i aktywny forumowicz
Posty: 217
Rejestracja: 18 września 2015, o 22:53

9 października 2015, o 02:10

Trochę czasu już tutaj jestem, jednak w końcu i ja postanowiłam, że opiszę swoją historię. Mam potrzebę wygadania się. Być może też przekonania się, że moja historia nerwicy nie jest wcale nietypowa, potwierdzenia, że to jest nerwica lękowa, a w końcu może i udowodnienie komuś, teraz czy kiedy indziej, że zdarzają się i takie objawy. Ja oczywiście póki co swoje uważam za wyjątkowe i nietypowe, choć pewnie niesłusznie.
Cała historia pewnie zaczyna się dużo wcześniej, ale nie będę już przynudzać o dzieciństwie, czy coś, przejdę od razu do ostatnich czasów.
Właśnie mniej więcej rok temu zostałam trochę zmuszona do zmiany swoich planów. Ostatecznie musiałam zakończyć studiowanie na poziomie licencjatu, i pójść do pracy, co zrobiłam. Na początek dostałam się na staż. Byłam w sumie załamana, kasa marna, nic pewnego, nie mogłam podjąć studiów na czym mi zależało. Po dwóch miesiącach dostałam już propozycje pracy, jednak na warunkach...takich samych jak staż, a wiec śmiesznych. Z tego i innych Powodów zrezygnowałam, i tak rozpoczęło się 5 tygodni poszukiwania pracy, podczas których byłam mocno zdołowana, sfrustrowana i w ogóle pełna złych emocji.
W końcu pod koniec grudnia udało mi się i dostałam pracę. Właśnie miało się wszystko ustabilizować, i zacząć iść w dobrym kierunku. Niestety po tygodniu pracy zdarzył się pewien "incydent". (Wtedy pracowałam zdalnie, tylko w weekendy - sobota i niedziela od 9 do 23). Dziś podejrzewam, że to przydarzyło się właśnie w efekcie tego poczucia, że "teraz będzie już tylko lepiej".
Mianowicie w sobotę (pierwszy tydzień stycznia) ok godz 21, czyli jak już powoli kończyłam prace zaczęłam gorzej widzieć. Zdarzało mi się to już w życiu mnóstwo razy - taka czarna plama na środku pola widzenia, która to właśnie widzenie mocno ogranicza. Wiedziałam, że to z reguły mija po jakichś 10-15 minutach, więc na chwilę się położyłam. Po tym czasie postanowiłam sprawdzić, czy już jest ok, więc chwyciłam telefon. Zorientowałam się jednak, że nie potrafię przeczytać słów, które widzę. Zaczęłam je czytać na głos, ale nie udawało się, zamiast słów z moich ust wychodził jakiś bełkot. Przeraziłam się po prostu okrutnie, pierwsza myśl w głowie ze mam udar. Pobiegłam do współlokatora, próbowałam mu powiedzieć co się stało ale nadal bełkotałam. W takim stylu jakbym nie potrafiła literek w słowie wypowiedzieć w dobrej kolejności, przedstawiała je. Np. Zamiast powiedzieć "pomocy" mogłam powiedzieć "copomy" i nie mogłam nic z tym zrobić.
Po jakichś 10-15 minutach wróciło do normy, jednak po rozmowie z panem z numeru 112 udałam się do szpitala.
W szpitalu trochę przebadali, porozmawiali, i postanowili przyjąć mnie na oddział, z początku z podejrzeniem udaru lub TIA (zespół niedokrwienny).
Spędziłam w sumie w szpitalu tydzień, a ponieważ była to klinika na Banacha w Warszawie zrobili mi chyba wszystkie możliwe badania: krew, mocz, tomografie, rezonansy, doppler, no po prostu wszystko. Oczywiście, jak się pewnie słusznie spodziewacie, wszystkie badania wyszły super, absolutnie zdrowa, nawet krew wszystko w normach. Szpital ostatecznie opuściłam z diagnozą: migrena z aurą (afazja i zaburzenia wzroku to właśnie miała być aura migrenowa).
To bardzo mocno na mnie wpłynęło, wtedy autentycznie wystraszyłam się o swoje życie, a może bardziej o swoją sprawność. Okropnie boję się takiej fizycznej zależności od innych.
Ale wróciłam do domu, i powoli też wracałam do siebie. Neurologicznie byłam nadal pod kontrolą, przez pół roku brałam leki na migrenę. Nadal pracowałam, żyłam sobie, niby wszystko wróciło w końcu do normy. Jednak od tamtego momentu panicznie bałam się, że ten atak się powtórzy. Oczywiście też byłam przekonana, że chyba jednak lekarze coś pominęli, no bo jak tak straszne objawy mogły wydarzyć się od zwykłej migreny? Albo, jeśli to faktycznie migrena, to przecież nad nią się nie da w sumie zapanować, jest w końcu tyle osób, nawet wśród znajomych, którym na migrenę nie pomaga nic, żadne leki. Jednym słowem porażka. Bałam się i bałam, regularnie sprawdzałam, czy jeszcze potrafię mówić. Jednak czas nadal mijał.
W międzyczasie postanowiliśmy z chłopakiem przeprowadzić się do jego rodzinnego miasta, gdzie mieliśmy możliwość zamieszkać już na swoim. W maju zaczęliśmy remont i po woli się przeprowadzaliśmy. Przez pierwsze 2 miesiące pomieszkiwaliśmy u jego rodziców (którzy swoją drogą są super ludźmi, zamieszkanie tam to były istne wakacje). No i wtedy, znów w momencie, gdzie zaczęło mi się coś tam układać, realizowałam kolejne swoje marzenie no i w końcu mogłam sobie na wsi prawdziwie odpocząć stało się. Leżałam sobie na leżaczku i opalałam się w pierwszym tegorocznym słońcu kiedy nagle dziwnie się poczułam. Nie wiedziałam o co chodzi, ale było mega dziwnie, no i od razu dostałam z tego powodu atak paniki. Myślałam, że dostałam jakiegoś udaru od słońca. Pomimo gorąca spędziłam ten dzień trzęsąc się pod kołdrą z 37,5 st gorączką. Jednak przez kilka dni to nie przechodziło, a ja czułam się co raz bardziej nieswojo. W końcu musiałam wpisać swoje objawy w internet, i znalazłam wpisy o depersonalizacji, m.in. to forum, i wiele wiele innych wpisów. Uspokoiłam się, na jakiś czas mi przeszło. Ale od tego czasu, czyli od czerwca do dziś, to taka przeplatanka lepszych i gorszych dni – ostatnio w większości lepszych, a na pewno odkąd się tu zarejestrowałam bardziej takich świadomych.
Moja nerwica przez te kilka miesięcy objawiała się już na naprawdę mnóstwo sposobów. Kołatanie serca, mroczki w oczach, śnieg optyczny, lodowate dłonie oblewające się potem, szybkie tętno, myśli natrętne, myśli egzystencjalne, stany depresyjne, uczucie parcia na pęcherz, gula w gardle, bóle serca…. Trudno to wszystko wymienić. Jednak w ostatnim czasie radzę sobie z nimi już naprawdę bardzo dobrze. Niestety, jedno nie daje mi spokoju, i nawiedza prawie zawsze właśnie kiedy pracuję. Mianowicie ta obawa, że znów dostanę afazji, że nie będę w stanie mówić. Kiedy pojawia się taka obawa od razu zaczyna się moje analizowanie, sprawdzam każde swoje słowo, a jeśli wypowiem coś źle.. pomyślę coś źle, źle odmienię wyraz, zapomnę jakiegoś wyrazu, coś przekręcę… choć bardzo dobrze wiem, że to absolutnie normalne w nerwicy, to potęguje to nieziemsko mój lęk. Z tym jednym natręctwem nie mogę wygrać, ani też pogodzić się z nim ani zaakceptować, nie wiem jak mam to zrobić.
I myślę sobie nawet co z tego, że przestaniesz mówić? Na 10 minut się położysz, przejdzie Ci i będzie git. I nawet wiem, że te moje migreny to zwyczajne stany napięciowe. Od stycznia praktycznie każdy ból głowy udało mi się pokonać zwykłą, najzwyklejszą relaksacją, więc wiem, że to bóle związane ze zbyt dużym napięciem. Ponadto nawet jak już boli głowa, i nie mogę się zrelaksować, to pomaga mi najzwyklejsza etopiryna czy apap.
Taka to moja właśnie historia zaburzenia, dzięki, jeżeli komuś chciało się to czytać i dotrwał do końca. Mam nadzieję, że jednak już niebawem będę mogła napisać kolejną historię, tym razem historię odburzenia :-)
Matką wolności jest dyscyplina - Leonardo Da Vinci
Awatar użytkownika
pietros
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 16
Rejestracja: 8 października 2015, o 11:17

9 października 2015, o 07:43

Witaj zlękniona
Mam podobne objawy somatyczne, wirowanie w oczach, błądzenie oczyma i do tego ból głowy tak jak by naciskał na oczy, jest to nie do zniesienia uczucie odpływania, falowania.
Kontakt z ludźmi jest nie do zniesienia od razu mi nogi robią się jak z waty, nie potrafię się skoncentrować na rozmowie tylko walczę żeby czasem nie upaść, ciężko jest ten krzyż dźwigać.
Twoja historia pokazała jak lęk i strach sterują naszym życiem, codzienna walka i nadzieja że człowiek pozbawi się tego przekleństwa.
Awatar użytkownika
zlekniona
Odważny i aktywny forumowicz
Posty: 217
Rejestracja: 18 września 2015, o 22:53

9 października 2015, o 16:47

Cześć pietros, dzieki za odzew. Strasznie okrutne te objawy. Ale tak to juz jest. Na tym polega nerwica, i musimy pamietac ze to tylko nerwica, i nic wiecej :-)
Matką wolności jest dyscyplina - Leonardo Da Vinci
era49
Odważny i aktywny forumowicz
Posty: 379
Rejestracja: 23 maja 2015, o 20:05

9 października 2015, o 18:02

Zalękniona,co do tych objawów migrenowych to chcę cię uspokoic,poniewaz je równiez nalezy zaakceptować.Ja taką straszną migrenę dostałam w wieku 10 lat,bylam w szkole nie dalam rady mówić,bełkotałam ,widziałam punktowo,potwornie bolała mnie glowa az wymiotowałam.Trafiłam karetką do szpitala.Nic nie znalezli,ale moje zycie stalo się gehenną.Tak potwornie się,balam,ze znowu przydzie i przuchodzilo.Co jakis czas z potworną siła.Zaczęłam unikac zabaw z dziecmi,balam się oddalac od domu,w szkole ciąle obserwowalam czy się nie zaczyna.A jaki był dramat jak ktos zrobił zdjęcie z fleszem.'...No i w wieku 13 lat mialam agorofobię,napady paniki,cierpialam strasznie,Berdzo tez smutne bylo,ze jako dziecko nie uzyskalam pomocy.To utwierdzilo mnie na resztę zycia ze mnie nie mozna pomóc,a jak jest problem to nalezy plakac i lamentowac.No jaką pomoc uzyskalam mama zawiozla mnie do znachorki,i lęk ustąpil.Dlaczego nie wiem!Moze to podswiadomosc,uwierzylam tej pani,która powiedziala,,dziecki zabralam ci lęk".Ale migreny nie zabrala.Więc dalej ją pielengnowałam.W wieku 25 lat wrócila agorofobia,napady lęku no i doszly obsesje ze zabiję dzieci,wyjdę nago na ulicęitp.Wtedy mąz mnie zawióz do pschiatry,bylam przekanana ze ja powiem co i jak to kaftan i kraty..Ale pani doktór byla bardzo miła i powiedziala ,,nerwica ksiązkowa".Fajnie ale o akceptacji ani słowa i ze z tego mozna wyjsc tez nie.Za to wypilala benzo.Poczulam się lepiej,ale zdrowa nie bylam.Z tym benzo bujalam się do 48 roku zycia.Trudno uwiezyc,ale ja ciągle mam wątrobę nerkii i oglnie nic mi niecdolega.Od roku nie biorę zadnych leków nawet ziolowych,objawy prawie wszystkie minęły,równiez migrena.Bo kiedy przyszodzila ja nie zwracalam na nią uwagi,ostatni raz miala jej probę zagosszczwnia chyba w lipcu,szlam do sklepu i pomyslalam,,oho a ty taka uparta,usmiechnełam się a w srodku byla taka radosc i szczęscie ze zwycięzylam.Ze wygralam chociaz nikt nie dawal mi nadzieje.Moje odburzanie dobiega konca,i trufno mi uwierzyc gdy widzę to smutne zalęknione dziecko ktore zanim zaczęło zyć,juz nie miało chęci zyćBo teraz jezt świadoma szczęsliwa kobieta,która ni boi się nicezego.Zwątpiona pidejrzewam ze to twoja migrena tez spowodowana jest nerwicą,a mój orzyklad niech cię przekona ze nje ma co się jej bacc;fle;
Awatar użytkownika
zlekniona
Odważny i aktywny forumowicz
Posty: 217
Rejestracja: 18 września 2015, o 22:53

10 października 2015, o 02:41

era49 pisze:Zalękniona,co do tych objawów migrenowych to chcę cię uspokoic,poniewaz je równiez nalezy zaakceptować.Ja taką straszną migrenę dostałam w wieku 10 lat,bylam w szkole nie dalam rady mówić,bełkotałam ,widziałam punktowo,potwornie bolała mnie glowa az wymiotowałam.Trafiłam karetką do szpitala.Nic nie znalezli,ale moje zycie stalo się gehenną.Tak potwornie się,balam,ze znowu przydzie i przuchodzilo.Co jakis czas z potworną siła.Zaczęłam unikac zabaw z dziecmi,balam się oddalac od domu,w szkole ciąle obserwowalam czy się nie zaczyna.A jaki był dramat jak ktos zrobił zdjęcie z fleszem.'...No i w wieku 13 lat mialam agorofobię,napady paniki,cierpialam strasznie,Berdzo tez smutne bylo,ze jako dziecko nie uzyskalam pomocy.To utwierdzilo mnie na resztę zycia ze mnie nie mozna pomóc,a jak jest problem to nalezy plakac i lamentowac.No jaką pomoc uzyskalam mama zawiozla mnie do znachorki,i lęk ustąpil.Dlaczego nie wiem!Moze to podswiadomosc,uwierzylam tej pani,która powiedziala,,dziecki zabralam ci lęk".Ale migreny nie zabrala.Więc dalej ją pielengnowałam.W wieku 25 lat wrócila agorofobia,napady lęku no i doszly obsesje ze zabiję dzieci,wyjdę nago na ulicęitp.Wtedy mąz mnie zawióz do pschiatry,bylam przekanana ze ja powiem co i jak to kaftan i kraty..Ale pani doktór byla bardzo miła i powiedziala ,,nerwica ksiązkowa".Fajnie ale o akceptacji ani słowa i ze z tego mozna wyjsc tez nie.Za to wypilala benzo.Poczulam się lepiej,ale zdrowa nie bylam.Z tym benzo bujalam się do 48 roku zycia.Trudno uwiezyc,ale ja ciągle mam wątrobę nerkii i oglnie nic mi niecdolega.Od roku nie biorę zadnych leków nawet ziolowych,objawy prawie wszystkie minęły,równiez migrena.Bo kiedy przyszodzila ja nie zwracalam na nią uwagi,ostatni raz miala jej probę zagosszczwnia chyba w lipcu,szlam do sklepu i pomyslalam,,oho a ty taka uparta,usmiechnełam się a w srodku byla taka radosc i szczęscie ze zwycięzylam.Ze wygralam chociaz nikt nie dawal mi nadzieje.Moje odburzanie dobiega konca,i trufno mi uwierzyc gdy widzę to smutne zalęknione dziecko ktore zanim zaczęło zyć,juz nie miało chęci zyćBo teraz jezt świadoma szczęsliwa kobieta,która ni boi się nicezego.Zwątpiona pidejrzewam ze to twoja migrena tez spowodowana jest nerwicą,a mój orzyklad niech cię przekona ze nje ma co się jej bacc;fle;
Era, bardzo dziękuję za Twój wpis. Naprawdę trochę się obawiałam, że jednak jestem odosobniona w moich objawach. A jednak jest ktoś kto potrafi mnie zrozumieć.
Strach przed tym, że to znow sie wydarzy czasem po prostu paraliżuje. Jednak wiem, że to tylko nerwica, teraz tylko musze tak całkowicie to zaakceptować, że tak jest no i tyle. Dzięki Tobie napewno bedzie to łatwiejsze. Dzięki! <3
Matką wolności jest dyscyplina - Leonardo Da Vinci
Awatar użytkownika
pietros
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 16
Rejestracja: 8 października 2015, o 11:17

12 października 2015, o 09:58

Większy stres, przeżycia nasilają lęki i natręctwa i objawy somatyczne, nerwica atakuje części ciała jakie sobie upodoba, zauważyłem to.
Miał ktoś z was zespół niespokojnych nóg, gilganie nóg nie do zniesienia
swiadomaB
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 13
Rejestracja: 7 października 2015, o 12:05

12 października 2015, o 11:03

Moja kuzynka ma podobne objawy dlatego chętnie dowiedziałabym się czegoś więcej.
Awatar użytkownika
zlekniona
Odważny i aktywny forumowicz
Posty: 217
Rejestracja: 18 września 2015, o 22:53

8 stycznia 2017, o 23:25

Witajcie.

Jak sami wiecie najlepiej, nerwica to przebiegła bestyjka, i choć miałam już kilka całkiem długich, nawet kilkomiesięcznych okresów zupełnie bezobjawowych, ciągle jednak nie przepracowałam wszystkich tematów i ostatecznie słabiej lub mocniej wkręcałam się ponownie w nerwicowe schematy. Nerwicę mam od 1,5 roku, i właśnie kończę terapię psychodynamiczną, na którą chodziłam od roku i trzech miesięcy - jest to więc dla mnie czas pewnych podsumowań.

Od wielu miesięcy nie mam już depersonalizacji/derealizacji, czasem jedynie przypałęta się na moment uczucie odrealnienia, jednak tylko w sytuacjach naprawdę stresujących, najczęściej nie trwa dłużej niż kilka godzin, wystarczy, że się uspokoję (widać ciągle biorę do siebie więcej, niż mogę unieść, i mózg w sytuacjach krytycznych musi się na chwilę odłączyć).
„Po drodze” bywało różnie, w ostatnim czasie jednak moją „walkę” z nerwicą nazwałabym jako konkretną i równomierną sinusoidę – tydzień/dwa tygodnie świetne, bez żadnych objawów, pełna energii do działania, a potem tydzień/dwa tygodnie gorszego nastroju, czasem wkręcenia w objawy somatyczne, czasem nawet w egzystencjalki czy małe odrealnienie.

Ogólnie rzecz biorąc, jest chyba nieźle. Ostatni rok mocno dał mi po dupce, efektem czego miałam mnóstwo tematów do przerobienia z terapeutką. I choć psychodynamiczna nie jest szczególnie polecaną terapią dla nerwicowców, ja muszę powiedzieć, że czuję po tym ponad roku swego rodzaju oczyszczenie. Bardzo potrzebowałam „naprawienia” mojej postawy względem różnych życiowych doświadczeń, względem rodziców, rodzeństwa, partnera, obecnego życia, różnych oczekiwań…. No, mogę z czystym sumieniem powiedzieć, że było mnóstwo tematów do naprawienia, kosztowało mnie to ogrom energii, bólu, łez, a po wielu spotkaniach wychodziłam w gorszym stanie, niż gdy na nie szłam. Ale warto było, sama uważam to za moje ogromne zwycięstwo, wielokrotnie doświadczyłam również dużej poprawy stanu psychicznego i somatycznego zaraz po tym, gdy jakiś temat w końcu przemieliłam w sobie.
Oczywiście, terapia psychodynamiczna nie działa bezpośrednio na objawy nerwicowe, więc jeśli ktoś szuka terapii, która pomoże mu się uporać z natrętami, nawykami, objawami somatycznymi itp., to tutaj raczej tego nie znajdzie. Jeśli jednak ktoś czuje, że musi zrobić w swoim życiu porządek, a nie wie jak, to gorąco polecam, choć nie będzie to łatwe.

Wracając jednak do objawów, bo to one są przecież dla nerwicowców najważniejsze….. :-) no to niestety, czasem mnie jeszcze coś nawiedzi. I owszem, pracuję nad tym i myślę, że jestem na dobrej drodze, ale zdarzają się chwile bardzo ciężkie.
Jest taki jeden konik, który kilka razy mnie nawiedził. Dotyczy omówionych milion razy na forum chorób psychicznych ;-) . Nie miewałam tego typu wkrętek. W zasadzie na samym początku mi się zdarzyło, jednak wystarczyło kilka dobitych przekonań od forumowych guru, że od nerwicy nie da się dostać choroby psychicznej – ani schizofrenii ani psychozy ani nic innego. Zaufałam, uwierzyłam, no i już – przez 1,5 roku nerwicy nie miałam już więcej obaw w tej materii. Dopiero jakieś 2 miesiące temu pierwszy raz dopadło mnie takie uczucie…. Nie obawa, ale takie wręcz fizyczne uczucie, że odchodzę od zmysłów, że dłużej już nie wytrzymam. Miałam wtedy okropny kryzys i choć na początku oczywiście się przestraszyłam, co spowodowało przynajmniej parę innych objawów, w końcu i to udało mi się zracjonalizować. Zdarzyło mi się jeszcze tak dwa razy i zawsze staram się po prostu to przeczekać, zaakceptować, podchodzę do tego w sposób, że jeśli nawet faktycznie właśnie tracę zmysły i moją głowę przejmuje jakaś choroba psychiczna….. well, shit happens :-P

W każdym razie… nie traktuję tego jako jakiegoś odburzeniowego postu – bo jako odburzona się jeszcze nie czuję. Ciągle zdarza mi się, że daję się pokonać jakiemuś objawowi. Nie zawsze potrafię zachować odpowiedni dystans, mam gorsze dni… jestem przecież tylko człowiekiem.
Wiem jednak, że dopiero od kilku miesięcy tak naprawdę walczę. I dopiero teraz czuję jaka to ciężka praca. Zajmuję się dosłownie każdym objawem, na KAŻDY najmniejszy objaw staram się przyjąć odpowiednią postawę – zaakceptować, zignorować, dać mu się wyżyć, dać się jemu mentalnie zabić – i wiele więcej spośród wskazówek, które znalazłam na tym forum.
W gruncie rzeczy moje życie wygląda całkiem w porządku. Nigdy nie porzuciłam swoich zajęć, zmieniłam za to pracę, poszłam na studia podyplomowe, uporządkowałam związek, staram się rozwijać swoje pasje, czytam książki, itp. Jednak pewnie jeszcze troche czasu minie, zanim mój układ nerwowy się uspokoi, wyrówna, aż nie będę aż tak analizować, skanować – będę po prostu żyć spokojniej. Dlatego do tego czasu nie nazywam siebie jeszcze osobą odburzoną, co najwyżej odważną ;-)
Matką wolności jest dyscyplina - Leonardo Da Vinci
aeiouy13
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 32
Rejestracja: 26 października 2016, o 09:06

10 stycznia 2017, o 12:49

Hejka. Jestem na tym samym etapie co Ty. Dosłownie. Trzymaj się kochana!
Ja jestem piekielnie dumna z siebie i ze swojej dotychczasowej pracy.
Liczę się z nawrotami, ale co mogę zrobić? Nic.
Fajnie, że i Tobie idzie coraz lepiej. To nie jest tak, że od razu wszystko zejdzie. Ja jeszcze tez mam jakiś "nerwicowy ogonek" :D
Awatar użytkownika
zlekniona
Odważny i aktywny forumowicz
Posty: 217
Rejestracja: 18 września 2015, o 22:53

10 stycznia 2017, o 17:50

@aeiouy13 w takim razie gorąco trzymam za Ciebie kciuki ;-)
Tyle walki już za nami, ale chyba sporo jeszcze przed nami, a czasem czuje że ta przede mną będzie jeszcze cięższa...
Wcześniej podejmowałam działanie przy niektórych objawach, jakoś tak... Nie wiem, losowo? I czasem się udawalo czasem nie.
Teraz natomiast staram się brać na warsztat kazdy nawet najmniejszy objawik. I nawet jesli to oznacza powtarzanie sobie "haha nerwico, na takie sztuczki to ja już się nie nabiore", to bywa ciężko.
Ale widocznie tak musi być, trzeba swoje wywalczyć, choćby nie wiem co.
Powodzenia!!!
Matką wolności jest dyscyplina - Leonardo Da Vinci
aeiouy13
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 32
Rejestracja: 26 października 2016, o 09:06

16 stycznia 2017, o 10:22

"Tyle walki już za nami, ale chyba sporo jeszcze przed nami, a czasem czuje że ta przede mną będzie jeszcze cięższa... "
Nie myśl o tym. Żyj. Nie mamy innego wyboru :si
Ja w sumie już się nawet obyłam z myślą, że mogę z tym żyć do końca. Jak przyjdzie jakiś dół to się go po prostu pokona. Zobacz ile już za nami :-)
Awatar użytkownika
zlekniona
Odważny i aktywny forumowicz
Posty: 217
Rejestracja: 18 września 2015, o 22:53

22 lutego 2017, o 23:01

To prawda. Staram się o tym nie myśleć, przez większość czasu się udaje.
Jestem bardzo dumna z tego, że - choćbym nie wiem jak bardzo źle się czuła, to od dawna już nie pozwalam, aby nerwica krzyżowala mi plany. Pracuje, poszłam na studia, zajmuje się codziennymi sprawami. Czasem jest lepiej, czasem gorzej. Czasem przez kilka dni w ogóle nie pamiętam, że było coś takiego jak nerwica. A czasem myślę o tym jak mi źle non stop, bo nie zawsze łatwo przychodzi przerwanie tego koła. Czasem zdarzają się też dni, że czuję się po prostu wykonczona, wtedy zwalniam, leżę sobie, oglądam tv, odpoczywam, zwyczajnie.
Ale nie pozwalam już na to, aby zrezygnować z danego planu bo akurat mam na tapecie jakiś nerwicowy objaw.
Oby coraz więcej sukcesów w tej materii. I Tobie też tego życzę :-)

-- 22 lutego 2017, o 23:01 --
Witajcie.
Wracam do Was, tym razem jednak z prośbą o wsparcie. Bujam się z moją nerwicą od czerwca 2015 roku. Od tego czasu przeszłam już z nią wiele. Były wzloty, były też i upadki. Z każdego upadku jednak się podnosiłam bogatsza o nowe doświadczenia i wiedzę.
Przeszłam cały przekrój różnych objawów, somatyzacje: bóle głowy, ściski, lodowate dłonie, gula w gardle, potykanie serca, przyspieszone tętno, błyski i iskierki w oczach, powidoki, plamki, męty, śnieg optyczny, nieostre widzenie, bardzo ostre widzenie, drętwienie kończyn, parcie na pęcherz, mdłości, nogi z waty…. I wiele, wiele innych… oraz te w głowie: hipochondria, myśli natrętne, myśli lękowe, lęk wolnopłynący, depersonalizacja, derealizacja, strach przed chorobami psychicznymi, brak koncentracji, caaaaały ogrom myśli egzystencjalnych, stany depresyjne. Było tego naprawdę mnóstwo, można by długo wymieniać.
Raczej jestem osobą, która nie lubi się bardzo żalić, dlatego większość czasu spędzanego na forum poświęcałam czytaniu wpisów, artykułów, wypowiedzi tych, które mi pomagały oraz przesłuchiwaniu divoviców (wielokrotnie, nadal to robię).
Dzięki temu „przerobiłam” większość swoich objawów. One nadal się pojawiają, wciąż jednak jestem „rozbuchana” emocjonalnie. Jednak żadne z nich nie robi na mnie wrażenia. Owszem zauważam je, ale tylko tyle – dzięki pracy, którą w siebie włożyłam, gdy pojawia się jakiś objaw często już nawet bez zastanowienia reaguję na niego automatycznie – a raczej właśnie nie reaguję. Czasem potknie mi się serce, zobaczę jakąś iskierkę w oku, czy nawet mnie odrealni, jednak mija krótka chwila i to po prostu przechodzi. Wierzę w to, że to tylko nerwicowa iluzja, całkowicie akceptuję fakt, że mój organizm tak reaguje na pewne bodźce, które mnie stresują, jestem obecnie w gorszym okresie w życiu i przechodzę nerwicowy EPIZOD. Nie dziwię się, że te objawy nadal się zdarzają, tak musi być przez pewien czas, i tyle.
Stąd sądzę, że z większością tematów w mojej nerwicy radzę sobie. Jest w miarę stabilnie. Jest jednak ten jeden temat, jeden konik – mój największy – z którym poradzić sobie nie mogę. Już wcześniej pisałam o tym, że mój ostatni czas to prawdziwa sinusoida. 2 tygodnie dobre, tydzień zły, i tak w kółko. W ostatnich miesiącach muszę powiedzieć, że nawet do tego stopnia, że 2 tygodnie jest całkowicie normalnie, jestem wręcz odburzona, a potem przychodzi tydzień, w którym się pogrążam.
Wiem, że skoro tak się dzieje, to prawdopodobnie czegoś jeszcze nie przepracowałam. Staram się słuchać regularnie nagrań i próbuję wyciągnąć z nich to wszystko, co może mi pomóc, ale chyba się przyblokowałam. Mam nadzieję, że spojrzenie kogoś z zewnątrz – kogoś z Was pomoże mi ostatecznie poradzić sobie z tym problemem.
Problem dotyczy jednego tematu, który opisałam już w tym wątku, w postach powyżej. W skrócie – kiedyś miewałam bardzo ciężkie migreny, także z aurą migrenową, którą przeżywałam bardzo traumatycznie. Najgorszym, co wydarzyło się kilkakrotnie podczas ataku aury migrenowej, była afazja, czyli zaburzenia mowy, powodujące, że przez pewien czas po prostu nie mogłam skomunikować się z nikim w sposób werbalny.
Od czasu ostatniego ataku minął już ponad rok, jestem pod kontrolą neurologa, przebyłam już leczenie, i generalnie migreny już nawet mi się nie zdarzają, a aury w ogóle.
Wciąż jednak mam w pamięci to, jak traumatyczne były dla mnie tamte ataki. I pomimo całego ogromu różnych objawów nerwicowych, jednym z gorszych było właśnie analizowanie siebie w prawie każdej sytuacji, na zasadzie: czy potrafię mówić. Ciągle obawiam się, że zdarzy się atak, bądź nawet nie atak, a że po prostu, skoro mnie to już spotkało w formie ataków, to że kiedyś mogę już na zawsze zachorować na afazję i stracić na zawsze zdolność mówienia, czy w ogóle komunikowania się. Wystarczy, że złapie się na tym, że przekręcę jakieś słowo, czy to mówiąc, czy pisząc (że zrobię np. literówkę), albo, że brakuje mi jakiegoś słowa… i od razu przeżywam wręcz taki mini atak paniki, bo obawiam się, że właśnie zaczął się atak afazji…. I zaczyna się skan, zaczynam powtarzać sobie w głowie to słowo, literuję, wręcz natrętnie…
I nawet, gdy miałam już za sobą miesiąc bez żadnych objawów, w końcu przychodził dzień, że znów skupiałam się na tej mowie, i przez to wkręcałam się na kolejnych parę dni, czy tygodni.
Wiem, że podstawą jest akceptacja – wiem to bardzo dobrze. W pełni akceptuję swój stan, swoją nerwicę i wszystkie objawy, które się pojawiały. Przeczuwam jednak, że choć powtarzam sobie, że nawet jeśli powtórzy mi się atak afazji, to przecież nic takiego się nie stanie…. Ludzie z tym żyją i dobrze sobie radzą, nie jestem jedyną osobą z takimi problemami… że taka po prostu „moja uroda” (jak to mówi moja neurolog) i nic mi nie grozi… pomimo tych wszystkich technik, które staram się wdrażać, to tak naprawdę chyba nie jestem w stanie zaakceptować tego jednego. Tego, że być może kiedyś zdarzy mi się jeszcze migrena z aurą, nawet tak traumatyczną dla mnie. Że być może kiedyś, jak już będę stara (bądź nie) może mi się zdarzyć jakiś udar, lub inne uszkodzenie, które spowoduje trwałą afazję. To się po prostu może zdarzyć, mam tego świadomość, ale chyba tego nie akceptuję. I nie wiem, naprawdę nie wiem co z tym fantem zrobić.
Dlatego moi drodzy – dziękuję, jeśli dotarliście aż tutaj, wiem, że się rozpisałam. Jeśli jednak jakimś cudem doczytaliście, to bardzo proszę, wypowiedzcie się w tej kwestii. Czy widzicie w mojej narracji coś, co świadczy, że źle podchodzę do problemu? Czy rozwiązanie jest prostsze, niż mi się wydaje, bo nie potrafię na to spojrzeć z zewnątrz? Czy może powinnam coś jeszcze doczytać, przesłuchać któreś nagranie jeszcze raz, lub jeszcze milion razy? Błagam, pomóżcie…
Matką wolności jest dyscyplina - Leonardo Da Vinci
Awatar użytkownika
Karo30
Odważny i aktywny forumowicz
Posty: 225
Rejestracja: 30 sierpnia 2016, o 14:00

23 lutego 2017, o 06:28

zlekniona pisze: pomimo tych wszystkich technik, które staram się wdrażać, to tak naprawdę chyba nie jestem w stanie zaakceptować tego jednego. Tego, że być może kiedyś zdarzy mi się jeszcze migrena z aurą, nawet tak traumatyczną dla mnie. Że być może kiedyś, jak już będę stara (bądź nie) może mi się zdarzyć jakiś udar, lub inne uszkodzenie, które spowoduje trwałą afazję. To się po prostu może zdarzyć, mam tego świadomość, ale chyba tego nie akceptuję. I nie wiem, naprawdę nie wiem co z tym fantem zrobić.
wychodzi na to, że sama sobie odpowiedziałaś na pytanie. Brak ci akceptacji. Poza tym ty cały czas się BOISZ, że TO się stanie, więc jak ma to zniknąć? Cały czas nadajesz temu wartość :friend: :)
Myśl jest iluzją
"Co za różnica? Natręt to natręt. Rozpoznać łatwo. Myśl z nikąd o absurdalnej treści wracająca jak czkawka." Ciasteczko
Awatar użytkownika
Kondor
Dyżurny na forum Odważny VIP
Posty: 223
Rejestracja: 21 listopada 2016, o 20:54

23 lutego 2017, o 09:25

Anetko widzę u Ciebie dużo podobieństw do mnie obecnie. Mam identyczne podejście to samej nerwicy jako tako, żadne ich poszczególne objawy już mnie prawie nie męczą, a jak coś się pojawia to mam na nie totalnie wywalone jak Ty jednak także nie mogę powiedzieć, że nerwica poza mną.
Trzymają w niej nas dalej nasze koniki, u Ciebie afazja, u mnie Schiza i to widzenie.
Z tego co widzę, Ty dalej podobnie do mnie nie potrafisz tego tak naprawdę zaakceptować, puścić pełnej kontroli czy zabić się do końca mentalnie. Konik niestety wymaga dłuższej pracy nad tym. Niektóre objawy puściły mnie od razu po przesłuchaniu nagrań, z innymi musiałem trochę poćwiczyć, ten przeciwnik wydaję sie bardzo trudny niestety.
Wydaje mi się, że głównym powodem jest teraz to o czym mówili w nagraniach :
Czy umiemy szczerze powiedzieć, że nic złego się nie wydarzy w tym temacie i nic złego nam nie będzie ?
NIE !
Cały czas się tego boimy, stąd cały czas napięcie, którego możemy oczywiście nie czuć jako takiego.

W moim przypadku wydaję mi się że utrudnia mi to, że obecnie sam mieszkam, wiem że w razie gdyby to stało się rzeczywistością, to było by fatalnie, bo jednak san zarabiam na życie, muszę sam o dom dbać, gdyby stało się najgorsze, ciężko by było sobie z tym poradzić. Mam poczucie że to byłby koniec mojego życia jako takiego.
Tylko te myśli właśnie jeszcze nie dawno traktowałem jako moje świadome(logiczne) bo w sumie są też, ale jednak teraz widzę, że to dalej tylko nerwicowe myślenie, które nie chce żebym się uspokoił.
Może spróbuj porozmawiać z chłopakiem, opowiedz mu o swoich obawach, spytaj się go co było gdyby faktycznie twój czarny scenariusz się ziścił (takie zabicie mentalnie) może już wtedy gdy usłyszysz od chłopka uspokajające wieści, większość ciśnienia Ci zejdzie :)
Działaj ogólnie dokładnie do tego jak do wszystkiego, myśli o afazji, o udarze to dalej tylko nerwicowe myśli, by cię straszyć, cały sukces, to nie wnikać w nie i się nie poddawać, jednak w tym przypadku przez dłuższy czas. Jeżeli będziemy działać konsekwentnie, w końcu i one puszczą. :D
Pomyliliśmy światy ! Świat naszego myślenia uznaliśmy za ten realny, a ten prawdziwy mamy tylko za tło. Za wszelką cenę trzeba to odwrócić !
Awatar użytkownika
zlekniona
Odważny i aktywny forumowicz
Posty: 217
Rejestracja: 18 września 2015, o 22:53

23 lutego 2017, o 20:03

Karo30 masz rację, brak mi w tej sprawie akceptacji. Problem jednak polega na tym, że nie potrafię tego zaakceptować, nie wiem co zrobić, co sobie powiedzieć, żeby to zaakceptować. Staram się to racjonalizować, logicznie wiem, że ten lęk jest bezzasadny, że przecież i tak nie mam wpływu na to, co może się wydarzyć (a może przecież wszystko!). Że jest to jedna z tych rzeczy, których nie da się kontrolować, więc wszelkie próby są daremne. Logicznie to wszystko wiem, nie potrafię jednak przemówić w żaden sposób do podświadomości, aby ją (się) o tym przekonać...

Kondor, Krzysiu, zgadzam się z Tobą, to jest na pewno kwestia akceptacji, a jest ona przecież absolutnym fundamentem odburzenia (i życia w harmonii jak sądzę). Paradoksem jest to, że te nasze koniki... są przecież proste - z jednej strony to niemożliwe, abym ja, bez żadnego uszkodzenia mózgu doznała trwałej afazji. Tak samo jak niemożliwe jest, aby od nerwicy zachorować na schizofrenie. Z drugiej strony nie da się wykluczyć, że kiedyś, w wyniku jakichś sytuacji (wypadków? chorób? czegokolwiek, w dalekiej, daleeeekiej przyszłości) faktycznie na coś zachorujemy: raka, udar, afazję, schizofrenię, stracimy rękę, nogę, wzrok, słuch, czy cokolwiek innego. I nic na to nie jesteśmy w stanie poradzić. Więc czemu się tak bardzo na tym skupiamy? Dlaczego jest dla nas tak trudne zrozumienie tego, i po prostu wyluzowanie? Tego pojąć mój skromny móżdżek nie potrafi :pp
Rozmawiałam o tym z moim chłopakiem, w ogóle często mówię mu o tym co mi dolega oraz jak to przebiega. Bardzo mi pomaga i uspokaja mnie, jest świetny w rozładowywaniu ciężkich sytuacji. Nadal jednak nie sprawia to, że po prostu luzuję.

Działam na moje myśli, staram się, dokładnie tak, jak na wszystkie pozostałe dotychczas. Działam i mijają, dlatego miewam te lepsze chwile, dni, tygodnie, w ogóle całe okresy. Jednak zawsze przychodzi ten dzień, kiedy znów z jakiejś przyczyny się "wystraszę", i niestety, wkręcam się znów. Już nie tak mocno, już nie powoduje to aż takich jazd, jak te, które zdarzały się wcześniej - ale jednak.

Przez rok zmagałam się z DD. Było bardzo ciężko, pracowałam, walczyłam, akceptowałam, robiłam fikołki wręcz ;-) jednak w końcu pomogło mi coś innego. Trafiłam kiedyś (chyba dzieki temu forum) na artykuł jednego z profesorów z UJ bodajże. Artykuł naukowy, profesor specjalizujący się w zaburzeniach nerwowych, teskt naukowy. Przeczytałam ten tekst, który przecież był tylko bardziej naukowym opisem, bazującym jednak na tezach, przytaczanych przez chłopaków w artykułach na tym forum. Jednak po przeczytaniu tego tekstu doznałam przebłysku "ostatecznego". Nie wiem, co tu podziałało, może gdzieś wewnętrznie było mi potrzebne takie zapewnienie od autorytetu - profesora psychologii, utytułowanego, z ogromnym dorobkiem naukowym.... być może. Ale podziałało, uwierzyłam mu i przestałam się tego stanu bać, zrozumiałam, że to jest reakcja obronna organizmu, i koniec kropka.
Podobnie było z myślami egzystencjalnymi, które męczyły mnie baaaaaaaardzo i baaaaaardzo długo. Tak długo wałkowałam temat z moją terapeutką, a ona wykazała się ogromną cierpliwością i za każdym razem mi to tłumaczyła, aż w końcu jej zaufałam, uwierzyłam, i wiedziałam już, że to normalne, że te myśli pojawiły się przez swego rodzaju przesilenie, i nic mi od nich nie grozi. Również z obawą przed chorobą psychiczną, która także męczyła mnie baaardzo przez długi czas. Przeczytałam wszystkie możliwe wpisy chłopaków, wysłuchałam divoviców, omówiłam z różnymi osobami (również na czacie) temat tyle razy, aż w końcu uwierzyłam, że to zwyczajnie niemożliwe i nic mi nie grozi, aż w końcu przeszło.
Pojawia się jednak mój konik, i po prostu nie wiem JAK mam go zaakceptować. Widocznie poprzednie objawy/tematy nie były jednak dla mnie aż tak trudne, nie uderzały w ten mój najważniejszy skarb, skoro poradziłam sobie z nimi "tak łatwo" (jakkolwiek to brzmi).

Krzyś, a jak Ty sobie radzisz z Twoim konikiem? Jak starasz się zaakceptować Twoje obawy o schizę? Podpowiedz coś, bo Tobie chyba lepiej idzie ;-) :lov:
Matką wolności jest dyscyplina - Leonardo Da Vinci
ODPOWIEDZ