Ogłoszenia:
1. Nowi użytkownicy, którzy nie przekroczą progu 30 napisanych postów, mają zablokowaną możliwość wstawiania linków do wszelakich komentarzy.
2. Usuwanie konta na forum - zobacz tutaj: jak usunąć konto?

Witamy na forum!

Tutaj możesz się przedstawić, napisać coś o sobie.
ODPOWIEDZ
Awatar użytkownika
Iwona29
Dyżurny na forum Odważny VIP
Posty: 1899
Rejestracja: 10 maja 2017, o 08:53

16 września 2020, o 11:06

Witamy wszystkich świeżakow :friend:

Korzystajcie z materiałów tu dostepnych.
Chłońcie wiedzę i odburzajcie sie.

Ważne jest tu zrozumienie tego co Was męczy i akceptacja tego.
Cierpliwości a zobaczycie,że będzie lepiej 😉

Powodzenia
Walcz ! Nie uciekaj bo wygrasz😉
Jak nie Ty to kto.
" Będziesz kiedyś bardzo szczęśliwa,powiedziało życie...Ale najpierw sprawię, że będziesz silna"🙂
Joanna77
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 1
Rejestracja: 4 października 2020, o 21:37

13 listopada 2020, o 17:13

Witam Wszystkich , mam 43 lata i cierpie na nerwice lekowa prawie od dziecka . Raz jest lepiej raz gorzej 😀. Mam nadzieje ze w koncu uda mi sie ja pokonac.
Polaa
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 36
Rejestracja: 9 listopada 2020, o 11:12

13 listopada 2020, o 22:59

Witajcie,

Jestem tu nowa. Nabawiłam się nerwicy przy covidzie. Ma ktoś podobne doświadczenia?
ewelaa20
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 1
Rejestracja: 22 stycznia 2020, o 16:59

28 listopada 2020, o 06:27

Witajcie Kochani.
Jestem u was na forum juz prawie rok,ale dzisiaj pierwszy raz postanowilam sie przedstawić.
Mam 33 lata, jestem mama cudownego synka i mężatką.Mam cudowna rodzine.
Mam nerwice lękowa i depresje taka diagnozę usłyszałam od mojej Psychoterapeutki.( więcej później napisze)
Zycze wam milego dnia
Awatar użytkownika
Maciej Bizoń
Hardcorowy "Ryzykant" Forum
Posty: 545
Rejestracja: 7 sierpnia 2019, o 14:04

28 listopada 2020, o 09:01

ewelaa20 pisze:
28 listopada 2020, o 06:27
Witajcie Kochani.
Jestem u was na forum juz prawie rok,ale dzisiaj pierwszy raz postanowilam sie przedstawić.
Mam 33 lata, jestem mama cudownego synka i mężatką.Mam cudowna rodzine.
Mam nerwice lękowa i depresje taka diagnozę usłyszałam od mojej Psychoterapeutki.( więcej później napisze)
Zycze wam milego dnia
Siemka . Witamy 😊 pisz posty , dziel się wiedzą i również ja zdobywaj. Po 10 postach zapraszamy na Czat . 😉
"Gotowy byłem iść do ubikacji, nasikać sobie na ręce, poczekac az wyschnie i chodzić z tym dwa dni.
I nie, nie żartuję." - :DD - ten cytat ma tylko Pokazać jaka determinacja powinna występować przy wyjściu z Zaburzenia . ( a przy okazji mnie rozbawiło ) https://www.youtube.com/watch?v=_f5hkHv ... e=youtu.be
https://youtu.be/M6wRnouGZFQ
PaulinaStożek
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 1
Rejestracja: 16 grudnia 2020, o 18:30

22 grudnia 2020, o 14:50

Dzień dobry.
Jestem po covid i dostałam dosłownie szaleństwa po utracie węchu wpadłam w panikę i lęk. Nie do opisania. Mam dd depresję nerwicę, oraz problemy z widzeniem. I do tej pory zaburzenia węchu i smaku. Nie wiem co mi się stało i dlaczego. Jestem w pernamentym stresie lęku i czuje że nie dam rady. Robiłam wszystkie badania. Jestem pid leczdniem paychiatryvznym 2 miesiące ale mało pomaga. Jestem na psychoterapii. Najgorsze jest poczucie lęku ogromna depresja i dd. Oczy tylko dolewają oliwy. Czytam dokształcam się, ale bardzo się boję bardzo...

Dzięlujŕ za przyjęcie na forum,
Paulina
Daria.Dabrowska
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 156
Rejestracja: 17 czerwca 2019, o 16:17

22 grudnia 2020, o 15:21

PaulinaStożek pisze:
22 grudnia 2020, o 14:50
Dzień dobry.
Jestem po covid i dostałam dosłownie szaleństwa po utracie węchu wpadłam w panikę i lęk. Nie do opisania. Mam dd depresję nerwicę, oraz problemy z widzeniem. I do tej pory zaburzenia węchu i smaku. Nie wiem co mi się stało i dlaczego. Jestem w pernamentym stresie lęku i czuje że nie dam rady. Robiłam wszystkie badania. Jestem pid leczdniem paychiatryvznym 2 miesiące ale mało pomaga. Jestem na psychoterapii. Najgorsze jest poczucie lęku ogromna depresja i dd. Oczy tylko dolewają oliwy. Czytam dokształcam się, ale bardzo się boję bardzo...

Dzięlujŕ za przyjęcie na forum,
Paulina
Witaj
Będzie wszystko dobrze. Po kolei nagrania i wdrażamy w życie i czas dużo czasu i cierpliwości 😅
Daria.Dabrowska
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 156
Rejestracja: 17 czerwca 2019, o 16:17

22 grudnia 2020, o 15:22

Daria.Dabrowska pisze:
22 grudnia 2020, o 15:21
PaulinaStożek pisze:
22 grudnia 2020, o 14:50
Dzień dobry.
Jestem po covid i dostałam dosłownie szaleństwa po utracie węchu wpadłam w panikę i lęk. Nie do opisania. Mam dd depresję nerwicę, oraz problemy z widzeniem. I do tej pory zaburzenia węchu i smaku. Nie wiem co mi się stało i dlaczego. Jestem w pernamentym stresie lęku i czuje że nie dam rady. Robiłam wszystkie badania. Jestem pid leczdniem paychiatryvznym 2 miesiące ale mało pomaga. Jestem na psychoterapii. Najgorsze jest poczucie lęku ogromna depresja i dd. Oczy tylko dolewają oliwy. Czytam dokształcam się, ale bardzo się boję bardzo...

Dzięlujŕ za przyjęcie na forum,
Paulina
Witaj
Będzie wszystko dobrze. Po kolei nagrania i wdrażamy w życie i czas dużo czasu i cierpliwości 😅
Paulinko wejdź na emocjobranie. Pl tam jest nagranie o dd posluchaj proszę ☺
Awatar użytkownika
Piotrt
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 134
Rejestracja: 3 lipca 2019, o 13:18

22 grudnia 2020, o 15:43

Jesli chodzi o sam cowid to ja też nie miałem węchu jakiś czas w trakcie choroby ale wszystko minęło wiec nie martw się będzie dobrze
malgorzata88
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 12
Rejestracja: 31 października 2020, o 20:05

29 grudnia 2020, o 16:16

Witajcie Kochani!
trafilam na forum przypadkiem i liczę na was, że będziecie mi wsparciem.
Z zaburzeniami lękowymi z napadami paniki męczę się już 10 lat. ale liczę, że w końcu z tego wyjdę. wspaniale się słucha historie odburzonych. Dają dużo nadziei, której mi już bardzo brakuje.
Daria.Dabrowska
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 156
Rejestracja: 17 czerwca 2019, o 16:17

29 grudnia 2020, o 16:20

malgorzata88 pisze:
29 grudnia 2020, o 16:16
Witajcie Kochani!
trafilam na forum przypadkiem i liczę na was, że będziecie mi wsparciem.
Z zaburzeniami lękowymi z napadami paniki męczę się już 10 lat. ale liczę, że w końcu z tego wyjdę. wspaniale się słucha historie odburzonych. Dają dużo nadziei, której mi już bardzo brakuje.
Witaj😗 odpowiedz coś o sobie 🙃
malgorzata88
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 12
Rejestracja: 31 października 2020, o 20:05

29 grudnia 2020, o 18:31

Długo już zbieram się do napisania tego posta. Mam 32 lata i dłuuuugą historię z zaburzeniem. w tym roku minęło 10 lat od momentu pierwszego ataku paniki. zawsze byłam osobą mało pewną siebie i nieśmiałą. Bycie w centrum uwagi przyprawiało mnie o wielkie napięcie. Czułam się bardzo samotna. W czasach szkolnych miałam kłopot np. z jedzeniem w miejscu publicznym, jakoś wstydziłam się jeść przy innych. Nadmiernie przeżywałam co pomyślą o mnie inni, jak sobie poradzę w danej sytuacji itp. Moje środowisko rodzinne też było bardzo sprzyjające nerwicy. Wychowywała mnie mama i babcia nadmiernie strasząc, wyczulając na różne życiowe zagrożenia, a raczej mało wspierając moją samodzielność. Ojciec był raczej nieobecny, głównie pracował za granicą i pojawiał się w moim życiu epizodycznie. Rodzice nie żyli razem od kiedy pamiętam, ale pozostawali w małżeństwie (mama bała się, że nie poradzi sobie sama z dwójką dzieci- miała mnie i moją starszą siostrę). Do tego dochodziła jeszcze moja wtrącająca się we wszystko babcia, która chciała dobrze i okazywała wielką miłość, ale robiła też wiele destrukcji nieustannie wchodząc w życie moich rodziców i mieszając mnie jako dziecko w sprawy dorosłych, których nie rozumiałam i za bardzo nie umiałam sobie z nimi poradzić (mam na myśli relacje moich rodziców. Mój ojciec zdradzał moją mamę, robił długi i raczej był bardzo mało odpowiedzialną osobą- dziś wiem, że wynikało to też z jego choroby.)
różne przeżycia z dzieciństwa i relacje rodzinne, a także moje nastawienie do życia ułożyły się w osobowość zależną i unikającą.
Mimo wszystko bardzo lubiłam chodzić do szkoły, ciągnęło mnie do ludzi i w zasadzie to najbardziej lubiłam przebywać poza domem, myśląc, że najlepiej mi z dala od mojej rodziny, do której czułam, że po prostu nie pasuję.
Wspomnę jeszcze, że mama z babcią bardzo lubiły mnie porównywać do innych w kwestii nauki i ja zawsze w tym zestawieniu wypadałam na gorszą. W czasach podstawówki miałam przyjaciółkę, która była córką wicedyrektorki i niejako musiała się super dobrze uczyć. Zawsze też byłam porównywana do starszej siostry, która czas spędzała głównie w książkach i na nauce. Ja byłam zdolna, ale leniwa. Lubiłam się uczyć, ale ciągnęło mnie bardzo na podwórko, na które nigdy nie mogłam sama wychodzić (bo niebezpiecznie i coś się może stać).
W czasach gimnazjum poznałam przyjaciółkę (mam z nią kontakt do dziś), dzięki której zaznawałam normalności. Spędzałyśmy ze sobą bardzo dużo czasu, dużo rozmawiałyśmy, dużo też spędzałam czasu u niej w domu, gdzie często rozmawiałam z jej mamą, która była fantastyczną i mądrą osobą i wspierała moje otwieranie się na świat.

Później przyszły czasy liceum. Były to najlepsze lata mojego życia. Zmieniłam otoczenie, poznałam wiele fantastycznych osób (z niektórymi przyjaźnię się do dziś) no i otworzyłam się na samodzielność i radość z życia. Był to czas pierwszej miłości, pierwszych imprez, ale także mojego odcięcia się od życia rodzinnego, a życia bardziej samodzielnego. W końcu dojeżdzałam autobusem sama do szkoły, wszędzie sama jeździłam, paliłam papierosy, miałam chłopaka, grupę przyjaciół i wydawałam się sama sobie super dorosła. W tamtych czasach byłam otwarta na świat i pełna nadziei, że moje życie może być lepsze niż życie moich rodziców, że kiedyś założę rodzinę, będę miała super pracę, super przyjaciół i będę żyła pełnią życia.
W ostatniej klasie liceum, kiedy nieuchronnie zbliżał się moment matury i decyzji co robić dalej w życiu, ujawniła się choroba mojego ojca. Pewnego dnia jadąc autem na prom (wyjeżdzał do pracy do Szwecji) dostał omamów i wzrokowych i słuchowych. Wydawało mu się, że mówią do niego z radia i że ktoś go śledzi. Zadzwonił do mamy i powiedział, że jedzie do szpitala psychiatrycznego, bo źle się z nim dzieje. Diagnoza - ostre wielopostaciowe zaburzenia psychotyczne. Mój świat się zawalił. Zawsze bałam się chorób psychicznych, a fakt, że z moim własnym ojcem jest coś nie tak wydawał mi się jak wyrok. Pomyślałam, że skoro on jest chory psychicznie to jest to napewno dziedziczne. Dodam jeszcze, że moja mama miewała wcześniej napady paniki i agorafobii np w dużych sklepach, ale mniej więcej jej to przeszło.

Ale dalej o mnie...
Nie miałam niestety zbytnio określonego kierunku w życiu, więc nie wiedziałam jakie studia wybrać. Marzyło mi się zostanie lekarzem, ale czułam, że nie poradzę sobie z ogromem nauki. Wybrałam więc Zdrowie Publiczne(aby coś studiować, a się nie narobić, ale też być w około medycznych klimatach, które zawsze mnie interesowały). Na pierwszych latach studiów też było ok. Miałam chłopaka, znalazłam pierwszą pracę, zarabiałam pierwsze pieniądze i czułam się super samodzielna i dorosła. Udawało mi się pogodzić pracę z niezbyt ciężkimi studiami, przy czym moja praca stała się moją pasją- pracowałam w gastronomii jako kelnerka. Przełamałam też dzięki temu moje lęki społeczne (kiedyś stresem było dla mnie odezwanie się do osoby, której nie znam, ale dzięki pracy całkowicie mi to minęło).
W między czasie posypała się moja relacja z ówczesnym chłopakiem i się rozstaliśmy. Było mi o tyle ciężko, że razem pracowaliśmy, a ja wciąż coś do niego czułam, ale wiedziałam też że nasza relacja jest toksyczna. Był to również czas kiedy w mojej rodzinie również się źle działo. Ojciec nie chciał pracować, nie chciał też przyjmować leków. Odwalał różne numery. Moja mama postanowiła się rozwieźć. Wspierałam ją w tej decyzji, bo wiedziałam, że ojciec jest bardzo destrukcyjną postacią w naszej rodzinie i że najlepszym co może być jest rozwód. Jednak gdzieś podświadomie przeżywałam bardzo tą stratę. Co prawda nigdy nie miałam relacji z ojcem, ale bardzo tęskniłam, żeby mieć tatę, a ich rozwód był jakimś takim zderzeniem z tym, że ja już tego taty mieć nie będę.
Tęskniąc za relacją z ojcem wdałam się w romans z facetem o 22 lata ode mnie starszym. Miał żonę, dzieci a na domiar złego był moim szefem. Początkowo nie było mowy o żadnym romansie, przynajmniej jak dla mnie. Wydawało mi się po prostu, że znalazłam przyjaciela i kogoś z kim mogę spędzić czas i porozmawiać o wszystkim. Kogoś kto doskonale mnie rozumie. On jednak któregoś razu mnie pocałował, co spowodowało wielkie zamieszanie w mojej głowie i takie poczucie, że nie ma nic za darmo, że jego intencje wobec mnie miały podtekst. Jednak potrzebowałam go, wydawało mi się, że on jedyny potrafi mnie zaakceptować i zrozumieć. Weszłam w ten romans. To był czas, kiedy z jednej strony czułam się jakaś wyróżniona, bardziej dojrzała, na swój sposób szczęśliwa, ale też zderzałam się z ogromnym poczuciem winy i wyrzutami sumienia. Nie pozostawało we mnie bez echa, że on ma rodzinę, że krzywdzę jego żonę, jego dzieci (których zresztą znałam). Czułam się z tym okropnie, ale jednocześnie wydawało mi się, że nie chcę go stracić, że on jeden mnie rozumie i akceptuje. Było mi też ciężko, że muszę żyć w ukryciu, chować się z tym związkiem. Czułam się jak jakiś intruz we własnym życiu, jak ktoś kto chowa tajemnicę i wyrządza krzywdę.
Pojawiały się pierwsze ataki paniki. Największy i otwierający drogę zaburzenia był atak paniki jakiego dostałam w pracy. Wydawało mi się, że mam zawał serca. Serce waliło jak szalone, bolało mnie w klatce piersiowej, drętwiała mi lewa ręka, ciężko mi się oddychało, dostałam biegunki i pociłam się jak mysz. Trafiłam na SOR. Oczywiście badania nic nie wykazały. Usłyszałam, że jestem w okresie dojrzewania, że to z nerwów i że z tego wyrosnę. Dostałam pierwsze w życiu benzodiazepiny z zaleceniem brania jednej przed snem. No i tak życie toczyło się dalej. Gdy skończyło się jedno opakowanie benzodiazepin to biegłam do rodzinnego po drugie. Pomagały mi radzić sobie z lękiem, który nawiedzał mnie coraz częściej, a także w poczuciem winy i poczuciem wstydu związanym z romansem. Zaczęłam brać benzo w dzień. Z czasem oczywiście zwiększała mi się tolerancja. Brałam już po 4-5 tabletek dziennie. Tak minął rok i w końcu pewnego dnia moja lekarz rodzinna powiedziała mi, że ona mi już więcej benzo nie wypisze i że pora udać się do psychiatry. Gdy to usłyszałam doznałam kolejnego dużego ataku paniki. Siedziałam na chodniku i rwałam trawę. Nie wiedziałam co się ze mną dzieje, wydawało mi się, że zaraz zwariuję, albo stanie się coś strasznego. Zadzwoniłam do mojego kochanka, od razu po mnie przyjechał, a ja poczułam ulgę, gdy wsiadłam do jego samochodu.
Potem zaczęło się piekło zespołu odstawiennego. Przerwałam branie kilku tabletek benzo dziennie nagle, bez żadnego stopniowego zmniejszania. Po prostu przestałam brać i tyle. Przeżywałam prawdziwe piekło. Nie mogłam w ogóle spać, cały czas czułam panikę i napięcie. Nie mogłam jeść, wszystko co zjadłam zaraz zwracałam. na moim ciele było mnóstwo siniaków. Wyjście z domu było dla mnie czymś niemożliwym. Doznawałam takiego odrealnienia, że już samo patrzenie przez okno wywoływało we mnie lęk. Zaczęły się wizyty po lekarzach, badania. Moja mama oczywiście uważała, że nie mogę pójść do psychiatry, ani brać żadnych leków, bo to bardzo szkodliwe, stygmatyzujące i złe. Tak więc chodziłam do Pani neurolog, która przepisała mi moje pierwsze leki psychotropowe. To był Coaxil. Oczywiście nie podziałał, zespół odstawienny od benzo był silniejszy. Pani Neurolog powiedziała, że ona mi nie jest w stanie pomóc, ale jej córka jest psychiatrą i skierowała mnie do niej. Pani psychiatra była dosyć specyficzna. Przepisywała coraz to nowe leki, a moje objawy wyśmiewała. Mówiła, że się nad sobą rozczulam i że powinnam wziąć się w garść i powrócić do dawnego życia towarzyskiego, pracy i uczelni. Oczywiście o żadnej psychoterapii nie było mowy. Ja nie rozumiałam co się ze mną dzieje, ale wiedziałam, że chcę wyzdrowieć i że pomoc jaką mam dotychczas nie jest skuteczna. Dzięki mojemu kochankowi zaczęłam powoli wracać do pracy. ogólnie to był on wtedy dla mnie dużym wsparciem.

Zaczęłam czytać o nerwicy w internecie. Po kryjomu przed wszystkimi poszłam na psychoterapię, ale tam usłyszałam, że muszę zrobić coś czego zrobić wtedy nie chciałam. Że muszę zakończyć mój toksyczny romans, zmienić sposób myślenia i przestać być bierną. A że wydawało mi się, że ja nie dam rady zakończyć mojego romansu, to terapię porzuciłam. Później byli kolejni psychiatrzy, kolejne leki. Zaczęłam też więcej pić. Alkohol dawał mi jedyne ukojenie. Tylko pijana mogłam się rozluźnić, poczuć wolność od objawów. Więc brałam kolejne, co raz to nowe leki psychotropowe i zalewałam je alkoholem. Nienawidziałam siebie. Szczególnie wtedy kiedy o moim romansie dowiedziała się moja mama. Miała do mnie ogromny żal i kazała mi natychmiast ten romans zakończyć. Bardzo się wtedy pokłóciłyśmy. Moja mama powiedziała, że się mnie wstydzi i że to straszne co robię. Ja powiedziałam jej, że jej nienawidzę i żeby przestała się wtrącać w moje życie raz na zawsze. Czułam się brudna, zła i niszcząca wszystko w okół.
W między czasie poszłam do nowej psychiatry. Oczywiście żadne leki mi nie pomagały, nie chodziłam też na psychoterapię, a swoje wyzdrowienie zawierzałam jedynie dobrze dobranym lekom. Nowa lekarz miksowała mi coraz to nowe środki. Czułam się kompletnie otłumaniona. W końcu postanowiła nadać "kopa" mojemu leczeniu i włączyła mi znowu benzodiazepiny o przedłużonym uwalnianiu, co by objawy zaczęły ustępować. Uzależniłam się w ciągu miesiąca. Znowu odstawiłam wszystko nagle, znowu zespół odstawienny. Piłam coraz więcej i coraz gorzej czułam się w moim "związku". Czułam, że już nie daję rady sama ze sobą. Nie umiałam odejść, szukałam kogoś kto mnie wybawi z całej tej sytuacji. Zaczęłam zdradzać mojego kochanka. Rozpaczliwie szukałam kogos kto mnie pokocha, z desperacją szukając chłopaka. W końcu zostawiłam mojego kochanka, zmieniłam pracę, poodstawiałam wszystkie leki i poszłam na terapię grupową. Trwała 3 miesiące. Wydawało mi się, że jestem najgorszym przypadkiem w grupie. Miałam najwięcej somatów. Ale to był fajny czas, poznałam ludzi którzy też mieli problem jak ja.

Później poznałam chłopaka. Zaczynałam się lepiej czuć. Hormony i zakochanie robiły swoje. Niestety mój związek nie trwał za długo. Mój nowy facet mnie zdradzał, a ja zbyt desperacko chciałam, żeby mnie kochał. Rozstaliśmy się. Spotykałam się jeszcze czasami z moim starszym kochankiem, ale ostatecznie nigdy już do siebie nie wróciliśmy. W końcu znowu się zakochałam. Wydawało mi się, że to miłość mojego życia. Byłam szczęśliwa. W końcu mogłam kochać kogoś bez potrzeby ukrywania się. Iść z kimś po ulicy za rękę i oficjalnie przedstawić mojego chłopaka znajomym. Było cudownie. Jednak z czasem mój ukochany zaczął pokazywać drugą twarz. Bardzo dużo pił, co początkowo mi nie przeszkadzało. W końcu ja też lubiłam alkohol. Jednak mój ukochany pił do kompletnego odcięcia. Wszczynał awantury, oskarżał mnie o zdrady i nie raz potrafił upić się tak, że zesikał się w łózko. Miał też problem z hazardem. Potrafił w ciągu godziny przegrać całą wypłatę na maszynach. Moje szczęście prysnęło. Rozstawaliśmy się, potem znowu się schodziliśmy, aż w końcu po 2 latach rozstaliśmy się na dobre. Oczywiście nie umiałam sobie z tym poradzić, po czasie chciałam wrócić, wydawało mi się, że nie umiem bez niego żyć. Poznawałam w między czasie super chłopaka, który był naprawdę sensowny i wartościowy, ale nie umiałam go docenić. W głowie miałam tylko byłego i powiedziałam mu, że nic z nas nie będzie. Ten fajny chłopak szybko znalazł inną, dziś jest zaręczony, a ja oczywiście kiedy minęły mi wszystkie chore uczucia do byłego, to zaczęłam żałować.
W między czasie trafiłam też na bardzo sensowną panią doktor, która można dosłownie powiedzieć, że uratowała mi życie. Dzięki niej zaczęłam brać lek, który dzięki któremu względnie wychodziłam na prostą, przestałam w ogóle pić alkohol i zaczęłam szukać psychoterapeuty. Nie było to łatwe, trafiałam na różne osoby, ale w końcu trafiłam na psychoterapeutkę, która pracuje w nurcie psychodynamicznym. Chodzę do niej od 2 lat.
Wszystko zaczynało się już prostować. Zmieniłam zawód. Zostałam asystentką stomatologiczną. Trafiłam do fajnego gabinetu, gdzie była super atmosfera i wspaniałe osoby. Całkiem nieźle zarabiałam. Moje życie właściwie wypełniła praca. Pracowałam między godziną 10 a 21, więc w zasadzie dzień miałam z głowy. Nie musiałam sobie zaprzątać głowy lękami, samotnością, tym że moje życie jest w rozsypce, bo miałam pracę którą lubiłam i która dawała mi satysfakcję.
Jedynym problemem był mój nie do końca uczciwy szef. Może i fajny był z niego człowiek, ale kręcił z umowami. Przez 3,5 roku nie mogłam się doprosić obiecanej umowy o pracę na którą notabene umówiliśmy się przy moim zatrudnieniu. Miałam jakieś pół etatu na najniższą krajową, a resztę płacił "pod stołem", co mi nie pasowało. Chciałam mieć normalną umowę, normalny, płatny urlop i jakieś prawo do chorobowego. Później przyszedł koronawirus. Gabinet był zamknięty, a ja zostalam bez wypłaty na jakiś czas. Później szef wypłacił nam tą jakąś część z tej części na umowę. Ogólnie straciłam grunt pod nogami. W maju wróciłam do pracy, ale w między czasie zaczęłam szukać czegoś innego. Trafiła mi się praca w sądzie. Z ciężkim sercem i pełna wątpliwości odeszłam z gabinetu, kłócąc się przy tym z szefem.

Od czerwca pracuję w sądzie. Jestem stażystą. Niestety nowa praca wystawiła mnie na moje lęki. Od zawsze mam problemy z bezsennością. Często zdarza mi się nieprzespana noc, której teraz nie jestem w stanie odespać nad ranem. Muszę wstawać o 5:30. Nieprzespana noc wzmaga moje lęki, a lęk przed niezaśnięciem jest ogromny. Przestałam jeździć autobusem (mam z tym problemy od wielu wielu lat, pomimo, że w czasach przez zaburzeniem kochałam jeździć środkami komunikacji i jeździłam od pętli do pętli. Teraz autobusy, a już w ogóle tramwaje wywołują we mnie lęk. Jeszcze w małozatłoczonym autobusie dawałam radę. Ale teraz do pracy musiałabym pokonywać zatłoczoną trasę do centrum miasta, która trwa 30 minut). Ponadto w pracy ciągle zderzam się z agorafobią. Budynek sądu jest duży, korytarze długie, schody wysokie, a wyjścia oddalone. Dodatkowo kiedy idę na salę protokołować, to nie mogę wyjść w trakcie rozprawy, albo na przykład wstać i rozladować napięcia. Muszę siedzieć i pisać na komputerze. To wszystko tworzy w mojej głowie sytuację bez wyjścia, z której chcę jak najszybciej się wydostać. I tak denerwuję się, że w nocy nie zasnę, nocy nie przesypiam, rano czuję się jak w innym wymiarze. Dojeżdzam do pracy taksówką, modlę się, żeby przeżyć dzień w pracy, a gdy już dzień pracy się skończy to wracam do domu taksówką, bo dostaję paniki, że mam jechać autobusem. I tak czekam aż skończy się kolejny dzień, kolejny tydzień, a ulgę czuję dopiero w piątek po południu. Luz trwa jeszcze w sobotę, ale gdy przychodzi niedziela to już zaczynam się denerwować kolejnym tygodniem. I tak w koło. Czuję się jak w matni. Chciałabym rzucić tę pracę, ale wiem, że nie powinnam bo to praca państwowa i w końcu mam upragnioną umowę o pracę itp. Z drugiej strony nie lubię tej pracy, mam w niej mnóstwo objawów i się męczę. To powoduje, że chętnie chodzę na zwolnienia, a to wcale mojej sytuacji nie poprawia. Brakuje mi starej pracy i zawodu asystentki. Mam już momenty, że szukam pracy i to nawet dość intensywnie, ale wiecie jak to w czasach covidu... o pracę jest ciężko.

Oczywiście miewam momenty rozpaczy, ciągle chcę zmieniać leki psychotropowe, które wyciszą moje objawy w pracy i rozwiążą problem bezsenności. Od 6 lat jestem na Mobemidzie 300 mg rano, a na wieczór brałam Chlorprotixen 15 mg. Teraz czasami, gdy już nie mogłam zasnąć wspierałam się połówką Stilnoxu (benzo), ale i on przestał na mnie działać. No i przyszedł kryzys. Zaraziłam się covidem. Moja psychiatra uznała, że to dobry moment, żeby zrobić washout od leków. (Mobemid to inhibitor MAO, a przy nim niewiele leków można brać, a jeśli zmiany to trzeba 2 tyg odstawiania plus 2 tygodni bez leków, żeby zacząć brać coś nowego). No więc siedzę z koroną w domu i odstawiłam Mobemid. Chlorprotixen zmieniłam na Ketrel 25 mg 1,5 tabletki. Koronę przechodzę lekko, kwarantanna mi sie już skończyła, ale wielkim problemem stało się wyjście z domu. Boję się z niego wyjść, a jak już wyjdę w koło bloku, to mam takie odrealnienie, że ledwo trzymam się na nogach. Nie wyobrażam sobie jak mam wrócić do znienawidzonej pracy, a za tydzień już będę musiała. Prawdopodobnie znowu wrócę do Mobemidu, bo na nim było jeszcze jako tako.

Jeśli chodzi o życie uczuciowe to jestem sama od 4 lat. Wybudowałam wokół siebie mur, przez którego nie chcę nikogo przepuścić. Wchodzę na portale randkowe, ale jak tu kogoś poznać, skoro w mojej głowie nieustannie myśl, że nie zasługuję na miłość no i kto mnie zaakceptuje z moimi wszystkimi lękami i ograniczeniami. Bo ograniczeń jest naprawdę dużo. Jak już mówiłam rzadko udaje mi się jeździć autobusem, tramwaj czy pociąg to dla mnie abstrakcja. W związku z tym nie podróżuję, ani nie wyjeżdzam na wakacje. Nie wchodzę w ogóle do dużych sklepów. W centrum handlowym byłam ostatni raz 8 lat temu. Zakupy w sklepie typu Netto, Lidl, czy Biedronka są ogromnym wyzwaniem. Czasem się udaje, ale rzadko kiedy dochodzę do końca sklepu i robię zakupy swobodnie. Zazwyczaj jest to na zasadzie spontanicznie wpaść do sklepu, zrobić w pośpiechu zakupy i biec do kasy, byle by nie było przy niej za dużo ludzi. To wszystko powoduje, że bardzo uzależniłam się od mamy. To ona robi za mnie zakupy, załatwia wiele spraw i wozi mnie w rózne miejsca. Co prawda mieszkam sama, ale bardzo blisko mamy (mieszkamy w tej samej klatce, mieszkania na przeciwko siebie). Prawa jazdy nie zrobiłam przez te wszystkie lata. Zaczęłam niedawno, ale skończyć nie mogę, bo boję się, że nie dam rady jeździć, że spowoduje wypadek i kogoś zabije.

Tak więc jak widzicie moje życie jest wypełnione lękiem i w zasadzie wypełnia on wszystkie moje myśli.
Wybaczcie, że tak się rozpisałam, ale chyba tego bardzo potrzebowałam. Mam nadzieję, że ktoś doczyta moje wypociny do końca. Będę wdzięczna za rady i komentarze!
Awatar użytkownika
Maciej Bizoń
Hardcorowy "Ryzykant" Forum
Posty: 545
Rejestracja: 7 sierpnia 2019, o 14:04

29 grudnia 2020, o 20:40

malgorzata88 pisze:
29 grudnia 2020, o 18:31
Długo już zbieram się do napisania tego posta. Mam 32 lata i dłuuuugą historię z zaburzeniem. w tym roku minęło 10 lat od momentu pierwszego ataku paniki. zawsze byłam osobą mało pewną siebie i nieśmiałą. Bycie w centrum uwagi przyprawiało mnie o wielkie napięcie. Czułam się bardzo samotna. W czasach szkolnych miałam kłopot np. z jedzeniem w miejscu publicznym, jakoś wstydziłam się jeść przy innych. Nadmiernie przeżywałam co pomyślą o mnie inni, jak sobie poradzę w danej sytuacji itp. Moje środowisko rodzinne też było bardzo sprzyjające nerwicy. Wychowywała mnie mama i babcia nadmiernie strasząc, wyczulając na różne życiowe zagrożenia, a raczej mało wspierając moją samodzielność. Ojciec był raczej nieobecny, głównie pracował za granicą i pojawiał się w moim życiu epizodycznie. Rodzice nie żyli razem od kiedy pamiętam, ale pozostawali w małżeństwie (mama bała się, że nie poradzi sobie sama z dwójką dzieci- miała mnie i moją starszą siostrę). Do tego dochodziła jeszcze moja wtrącająca się we wszystko babcia, która chciała dobrze i okazywała wielką miłość, ale robiła też wiele destrukcji nieustannie wchodząc w życie moich rodziców i mieszając mnie jako dziecko w sprawy dorosłych, których nie rozumiałam i za bardzo nie umiałam sobie z nimi poradzić (mam na myśli relacje moich rodziców. Mój ojciec zdradzał moją mamę, robił długi i raczej był bardzo mało odpowiedzialną osobą- dziś wiem, że wynikało to też z jego choroby.)
różne przeżycia z dzieciństwa i relacje rodzinne, a także moje nastawienie do życia ułożyły się w osobowość zależną i unikającą.
Mimo wszystko bardzo lubiłam chodzić do szkoły, ciągnęło mnie do ludzi i w zasadzie to najbardziej lubiłam przebywać poza domem, myśląc, że najlepiej mi z dala od mojej rodziny, do której czułam, że po prostu nie pasuję.
Wspomnę jeszcze, że mama z babcią bardzo lubiły mnie porównywać do innych w kwestii nauki i ja zawsze w tym zestawieniu wypadałam na gorszą. W czasach podstawówki miałam przyjaciółkę, która była córką wicedyrektorki i niejako musiała się super dobrze uczyć. Zawsze też byłam porównywana do starszej siostry, która czas spędzała głównie w książkach i na nauce. Ja byłam zdolna, ale leniwa. Lubiłam się uczyć, ale ciągnęło mnie bardzo na podwórko, na które nigdy nie mogłam sama wychodzić (bo niebezpiecznie i coś się może stać).
W czasach gimnazjum poznałam przyjaciółkę (mam z nią kontakt do dziś), dzięki której zaznawałam normalności. Spędzałyśmy ze sobą bardzo dużo czasu, dużo rozmawiałyśmy, dużo też spędzałam czasu u niej w domu, gdzie często rozmawiałam z jej mamą, która była fantastyczną i mądrą osobą i wspierała moje otwieranie się na świat.

Później przyszły czasy liceum. Były to najlepsze lata mojego życia. Zmieniłam otoczenie, poznałam wiele fantastycznych osób (z niektórymi przyjaźnię się do dziś) no i otworzyłam się na samodzielność i radość z życia. Był to czas pierwszej miłości, pierwszych imprez, ale także mojego odcięcia się od życia rodzinnego, a życia bardziej samodzielnego. W końcu dojeżdzałam autobusem sama do szkoły, wszędzie sama jeździłam, paliłam papierosy, miałam chłopaka, grupę przyjaciół i wydawałam się sama sobie super dorosła. W tamtych czasach byłam otwarta na świat i pełna nadziei, że moje życie może być lepsze niż życie moich rodziców, że kiedyś założę rodzinę, będę miała super pracę, super przyjaciół i będę żyła pełnią życia.
W ostatniej klasie liceum, kiedy nieuchronnie zbliżał się moment matury i decyzji co robić dalej w życiu, ujawniła się choroba mojego ojca. Pewnego dnia jadąc autem na prom (wyjeżdzał do pracy do Szwecji) dostał omamów i wzrokowych i słuchowych. Wydawało mu się, że mówią do niego z radia i że ktoś go śledzi. Zadzwonił do mamy i powiedział, że jedzie do szpitala psychiatrycznego, bo źle się z nim dzieje. Diagnoza - ostre wielopostaciowe zaburzenia psychotyczne. Mój świat się zawalił. Zawsze bałam się chorób psychicznych, a fakt, że z moim własnym ojcem jest coś nie tak wydawał mi się jak wyrok. Pomyślałam, że skoro on jest chory psychicznie to jest to napewno dziedziczne. Dodam jeszcze, że moja mama miewała wcześniej napady paniki i agorafobii np w dużych sklepach, ale mniej więcej jej to przeszło.

Ale dalej o mnie...
Nie miałam niestety zbytnio określonego kierunku w życiu, więc nie wiedziałam jakie studia wybrać. Marzyło mi się zostanie lekarzem, ale czułam, że nie poradzę sobie z ogromem nauki. Wybrałam więc Zdrowie Publiczne(aby coś studiować, a się nie narobić, ale też być w około medycznych klimatach, które zawsze mnie interesowały). Na pierwszych latach studiów też było ok. Miałam chłopaka, znalazłam pierwszą pracę, zarabiałam pierwsze pieniądze i czułam się super samodzielna i dorosła. Udawało mi się pogodzić pracę z niezbyt ciężkimi studiami, przy czym moja praca stała się moją pasją- pracowałam w gastronomii jako kelnerka. Przełamałam też dzięki temu moje lęki społeczne (kiedyś stresem było dla mnie odezwanie się do osoby, której nie znam, ale dzięki pracy całkowicie mi to minęło).
W między czasie posypała się moja relacja z ówczesnym chłopakiem i się rozstaliśmy. Było mi o tyle ciężko, że razem pracowaliśmy, a ja wciąż coś do niego czułam, ale wiedziałam też że nasza relacja jest toksyczna. Był to również czas kiedy w mojej rodzinie również się źle działo. Ojciec nie chciał pracować, nie chciał też przyjmować leków. Odwalał różne numery. Moja mama postanowiła się rozwieźć. Wspierałam ją w tej decyzji, bo wiedziałam, że ojciec jest bardzo destrukcyjną postacią w naszej rodzinie i że najlepszym co może być jest rozwód. Jednak gdzieś podświadomie przeżywałam bardzo tą stratę. Co prawda nigdy nie miałam relacji z ojcem, ale bardzo tęskniłam, żeby mieć tatę, a ich rozwód był jakimś takim zderzeniem z tym, że ja już tego taty mieć nie będę.
Tęskniąc za relacją z ojcem wdałam się w romans z facetem o 22 lata ode mnie starszym. Miał żonę, dzieci a na domiar złego był moim szefem. Początkowo nie było mowy o żadnym romansie, przynajmniej jak dla mnie. Wydawało mi się po prostu, że znalazłam przyjaciela i kogoś z kim mogę spędzić czas i porozmawiać o wszystkim. Kogoś kto doskonale mnie rozumie. On jednak któregoś razu mnie pocałował, co spowodowało wielkie zamieszanie w mojej głowie i takie poczucie, że nie ma nic za darmo, że jego intencje wobec mnie miały podtekst. Jednak potrzebowałam go, wydawało mi się, że on jedyny potrafi mnie zaakceptować i zrozumieć. Weszłam w ten romans. To był czas, kiedy z jednej strony czułam się jakaś wyróżniona, bardziej dojrzała, na swój sposób szczęśliwa, ale też zderzałam się z ogromnym poczuciem winy i wyrzutami sumienia. Nie pozostawało we mnie bez echa, że on ma rodzinę, że krzywdzę jego żonę, jego dzieci (których zresztą znałam). Czułam się z tym okropnie, ale jednocześnie wydawało mi się, że nie chcę go stracić, że on jeden mnie rozumie i akceptuje. Było mi też ciężko, że muszę żyć w ukryciu, chować się z tym związkiem. Czułam się jak jakiś intruz we własnym życiu, jak ktoś kto chowa tajemnicę i wyrządza krzywdę.
Pojawiały się pierwsze ataki paniki. Największy i otwierający drogę zaburzenia był atak paniki jakiego dostałam w pracy. Wydawało mi się, że mam zawał serca. Serce waliło jak szalone, bolało mnie w klatce piersiowej, drętwiała mi lewa ręka, ciężko mi się oddychało, dostałam biegunki i pociłam się jak mysz. Trafiłam na SOR. Oczywiście badania nic nie wykazały. Usłyszałam, że jestem w okresie dojrzewania, że to z nerwów i że z tego wyrosnę. Dostałam pierwsze w życiu benzodiazepiny z zaleceniem brania jednej przed snem. No i tak życie toczyło się dalej. Gdy skończyło się jedno opakowanie benzodiazepin to biegłam do rodzinnego po drugie. Pomagały mi radzić sobie z lękiem, który nawiedzał mnie coraz częściej, a także w poczuciem winy i poczuciem wstydu związanym z romansem. Zaczęłam brać benzo w dzień. Z czasem oczywiście zwiększała mi się tolerancja. Brałam już po 4-5 tabletek dziennie. Tak minął rok i w końcu pewnego dnia moja lekarz rodzinna powiedziała mi, że ona mi już więcej benzo nie wypisze i że pora udać się do psychiatry. Gdy to usłyszałam doznałam kolejnego dużego ataku paniki. Siedziałam na chodniku i rwałam trawę. Nie wiedziałam co się ze mną dzieje, wydawało mi się, że zaraz zwariuję, albo stanie się coś strasznego. Zadzwoniłam do mojego kochanka, od razu po mnie przyjechał, a ja poczułam ulgę, gdy wsiadłam do jego samochodu.
Potem zaczęło się piekło zespołu odstawiennego. Przerwałam branie kilku tabletek benzo dziennie nagle, bez żadnego stopniowego zmniejszania. Po prostu przestałam brać i tyle. Przeżywałam prawdziwe piekło. Nie mogłam w ogóle spać, cały czas czułam panikę i napięcie. Nie mogłam jeść, wszystko co zjadłam zaraz zwracałam. na moim ciele było mnóstwo siniaków. Wyjście z domu było dla mnie czymś niemożliwym. Doznawałam takiego odrealnienia, że już samo patrzenie przez okno wywoływało we mnie lęk. Zaczęły się wizyty po lekarzach, badania. Moja mama oczywiście uważała, że nie mogę pójść do psychiatry, ani brać żadnych leków, bo to bardzo szkodliwe, stygmatyzujące i złe. Tak więc chodziłam do Pani neurolog, która przepisała mi moje pierwsze leki psychotropowe. To był Coaxil. Oczywiście nie podziałał, zespół odstawienny od benzo był silniejszy. Pani Neurolog powiedziała, że ona mi nie jest w stanie pomóc, ale jej córka jest psychiatrą i skierowała mnie do niej. Pani psychiatra była dosyć specyficzna. Przepisywała coraz to nowe leki, a moje objawy wyśmiewała. Mówiła, że się nad sobą rozczulam i że powinnam wziąć się w garść i powrócić do dawnego życia towarzyskiego, pracy i uczelni. Oczywiście o żadnej psychoterapii nie było mowy. Ja nie rozumiałam co się ze mną dzieje, ale wiedziałam, że chcę wyzdrowieć i że pomoc jaką mam dotychczas nie jest skuteczna. Dzięki mojemu kochankowi zaczęłam powoli wracać do pracy. ogólnie to był on wtedy dla mnie dużym wsparciem.

Zaczęłam czytać o nerwicy w internecie. Po kryjomu przed wszystkimi poszłam na psychoterapię, ale tam usłyszałam, że muszę zrobić coś czego zrobić wtedy nie chciałam. Że muszę zakończyć mój toksyczny romans, zmienić sposób myślenia i przestać być bierną. A że wydawało mi się, że ja nie dam rady zakończyć mojego romansu, to terapię porzuciłam. Później byli kolejni psychiatrzy, kolejne leki. Zaczęłam też więcej pić. Alkohol dawał mi jedyne ukojenie. Tylko pijana mogłam się rozluźnić, poczuć wolność od objawów. Więc brałam kolejne, co raz to nowe leki psychotropowe i zalewałam je alkoholem. Nienawidziałam siebie. Szczególnie wtedy kiedy o moim romansie dowiedziała się moja mama. Miała do mnie ogromny żal i kazała mi natychmiast ten romans zakończyć. Bardzo się wtedy pokłóciłyśmy. Moja mama powiedziała, że się mnie wstydzi i że to straszne co robię. Ja powiedziałam jej, że jej nienawidzę i żeby przestała się wtrącać w moje życie raz na zawsze. Czułam się brudna, zła i niszcząca wszystko w okół.
W między czasie poszłam do nowej psychiatry. Oczywiście żadne leki mi nie pomagały, nie chodziłam też na psychoterapię, a swoje wyzdrowienie zawierzałam jedynie dobrze dobranym lekom. Nowa lekarz miksowała mi coraz to nowe środki. Czułam się kompletnie otłumaniona. W końcu postanowiła nadać "kopa" mojemu leczeniu i włączyła mi znowu benzodiazepiny o przedłużonym uwalnianiu, co by objawy zaczęły ustępować. Uzależniłam się w ciągu miesiąca. Znowu odstawiłam wszystko nagle, znowu zespół odstawienny. Piłam coraz więcej i coraz gorzej czułam się w moim "związku". Czułam, że już nie daję rady sama ze sobą. Nie umiałam odejść, szukałam kogoś kto mnie wybawi z całej tej sytuacji. Zaczęłam zdradzać mojego kochanka. Rozpaczliwie szukałam kogos kto mnie pokocha, z desperacją szukając chłopaka. W końcu zostawiłam mojego kochanka, zmieniłam pracę, poodstawiałam wszystkie leki i poszłam na terapię grupową. Trwała 3 miesiące. Wydawało mi się, że jestem najgorszym przypadkiem w grupie. Miałam najwięcej somatów. Ale to był fajny czas, poznałam ludzi którzy też mieli problem jak ja.

Później poznałam chłopaka. Zaczynałam się lepiej czuć. Hormony i zakochanie robiły swoje. Niestety mój związek nie trwał za długo. Mój nowy facet mnie zdradzał, a ja zbyt desperacko chciałam, żeby mnie kochał. Rozstaliśmy się. Spotykałam się jeszcze czasami z moim starszym kochankiem, ale ostatecznie nigdy już do siebie nie wróciliśmy. W końcu znowu się zakochałam. Wydawało mi się, że to miłość mojego życia. Byłam szczęśliwa. W końcu mogłam kochać kogoś bez potrzeby ukrywania się. Iść z kimś po ulicy za rękę i oficjalnie przedstawić mojego chłopaka znajomym. Było cudownie. Jednak z czasem mój ukochany zaczął pokazywać drugą twarz. Bardzo dużo pił, co początkowo mi nie przeszkadzało. W końcu ja też lubiłam alkohol. Jednak mój ukochany pił do kompletnego odcięcia. Wszczynał awantury, oskarżał mnie o zdrady i nie raz potrafił upić się tak, że zesikał się w łózko. Miał też problem z hazardem. Potrafił w ciągu godziny przegrać całą wypłatę na maszynach. Moje szczęście prysnęło. Rozstawaliśmy się, potem znowu się schodziliśmy, aż w końcu po 2 latach rozstaliśmy się na dobre. Oczywiście nie umiałam sobie z tym poradzić, po czasie chciałam wrócić, wydawało mi się, że nie umiem bez niego żyć. Poznawałam w między czasie super chłopaka, który był naprawdę sensowny i wartościowy, ale nie umiałam go docenić. W głowie miałam tylko byłego i powiedziałam mu, że nic z nas nie będzie. Ten fajny chłopak szybko znalazł inną, dziś jest zaręczony, a ja oczywiście kiedy minęły mi wszystkie chore uczucia do byłego, to zaczęłam żałować.
W między czasie trafiłam też na bardzo sensowną panią doktor, która można dosłownie powiedzieć, że uratowała mi życie. Dzięki niej zaczęłam brać lek, który dzięki któremu względnie wychodziłam na prostą, przestałam w ogóle pić alkohol i zaczęłam szukać psychoterapeuty. Nie było to łatwe, trafiałam na różne osoby, ale w końcu trafiłam na psychoterapeutkę, która pracuje w nurcie psychodynamicznym. Chodzę do niej od 2 lat.
Wszystko zaczynało się już prostować. Zmieniłam zawód. Zostałam asystentką stomatologiczną. Trafiłam do fajnego gabinetu, gdzie była super atmosfera i wspaniałe osoby. Całkiem nieźle zarabiałam. Moje życie właściwie wypełniła praca. Pracowałam między godziną 10 a 21, więc w zasadzie dzień miałam z głowy. Nie musiałam sobie zaprzątać głowy lękami, samotnością, tym że moje życie jest w rozsypce, bo miałam pracę którą lubiłam i która dawała mi satysfakcję.
Jedynym problemem był mój nie do końca uczciwy szef. Może i fajny był z niego człowiek, ale kręcił z umowami. Przez 3,5 roku nie mogłam się doprosić obiecanej umowy o pracę na którą notabene umówiliśmy się przy moim zatrudnieniu. Miałam jakieś pół etatu na najniższą krajową, a resztę płacił "pod stołem", co mi nie pasowało. Chciałam mieć normalną umowę, normalny, płatny urlop i jakieś prawo do chorobowego. Później przyszedł koronawirus. Gabinet był zamknięty, a ja zostalam bez wypłaty na jakiś czas. Później szef wypłacił nam tą jakąś część z tej części na umowę. Ogólnie straciłam grunt pod nogami. W maju wróciłam do pracy, ale w między czasie zaczęłam szukać czegoś innego. Trafiła mi się praca w sądzie. Z ciężkim sercem i pełna wątpliwości odeszłam z gabinetu, kłócąc się przy tym z szefem.

Od czerwca pracuję w sądzie. Jestem stażystą. Niestety nowa praca wystawiła mnie na moje lęki. Od zawsze mam problemy z bezsennością. Często zdarza mi się nieprzespana noc, której teraz nie jestem w stanie odespać nad ranem. Muszę wstawać o 5:30. Nieprzespana noc wzmaga moje lęki, a lęk przed niezaśnięciem jest ogromny. Przestałam jeździć autobusem (mam z tym problemy od wielu wielu lat, pomimo, że w czasach przez zaburzeniem kochałam jeździć środkami komunikacji i jeździłam od pętli do pętli. Teraz autobusy, a już w ogóle tramwaje wywołują we mnie lęk. Jeszcze w małozatłoczonym autobusie dawałam radę. Ale teraz do pracy musiałabym pokonywać zatłoczoną trasę do centrum miasta, która trwa 30 minut). Ponadto w pracy ciągle zderzam się z agorafobią. Budynek sądu jest duży, korytarze długie, schody wysokie, a wyjścia oddalone. Dodatkowo kiedy idę na salę protokołować, to nie mogę wyjść w trakcie rozprawy, albo na przykład wstać i rozladować napięcia. Muszę siedzieć i pisać na komputerze. To wszystko tworzy w mojej głowie sytuację bez wyjścia, z której chcę jak najszybciej się wydostać. I tak denerwuję się, że w nocy nie zasnę, nocy nie przesypiam, rano czuję się jak w innym wymiarze. Dojeżdzam do pracy taksówką, modlę się, żeby przeżyć dzień w pracy, a gdy już dzień pracy się skończy to wracam do domu taksówką, bo dostaję paniki, że mam jechać autobusem. I tak czekam aż skończy się kolejny dzień, kolejny tydzień, a ulgę czuję dopiero w piątek po południu. Luz trwa jeszcze w sobotę, ale gdy przychodzi niedziela to już zaczynam się denerwować kolejnym tygodniem. I tak w koło. Czuję się jak w matni. Chciałabym rzucić tę pracę, ale wiem, że nie powinnam bo to praca państwowa i w końcu mam upragnioną umowę o pracę itp. Z drugiej strony nie lubię tej pracy, mam w niej mnóstwo objawów i się męczę. To powoduje, że chętnie chodzę na zwolnienia, a to wcale mojej sytuacji nie poprawia. Brakuje mi starej pracy i zawodu asystentki. Mam już momenty, że szukam pracy i to nawet dość intensywnie, ale wiecie jak to w czasach covidu... o pracę jest ciężko.

Oczywiście miewam momenty rozpaczy, ciągle chcę zmieniać leki psychotropowe, które wyciszą moje objawy w pracy i rozwiążą problem bezsenności. Od 6 lat jestem na Mobemidzie 300 mg rano, a na wieczór brałam Chlorprotixen 15 mg. Teraz czasami, gdy już nie mogłam zasnąć wspierałam się połówką Stilnoxu (benzo), ale i on przestał na mnie działać. No i przyszedł kryzys. Zaraziłam się covidem. Moja psychiatra uznała, że to dobry moment, żeby zrobić washout od leków. (Mobemid to inhibitor MAO, a przy nim niewiele leków można brać, a jeśli zmiany to trzeba 2 tyg odstawiania plus 2 tygodni bez leków, żeby zacząć brać coś nowego). No więc siedzę z koroną w domu i odstawiłam Mobemid. Chlorprotixen zmieniłam na Ketrel 25 mg 1,5 tabletki. Koronę przechodzę lekko, kwarantanna mi sie już skończyła, ale wielkim problemem stało się wyjście z domu. Boję się z niego wyjść, a jak już wyjdę w koło bloku, to mam takie odrealnienie, że ledwo trzymam się na nogach. Nie wyobrażam sobie jak mam wrócić do znienawidzonej pracy, a za tydzień już będę musiała. Prawdopodobnie znowu wrócę do Mobemidu, bo na nim było jeszcze jako tako.

Jeśli chodzi o życie uczuciowe to jestem sama od 4 lat. Wybudowałam wokół siebie mur, przez którego nie chcę nikogo przepuścić. Wchodzę na portale randkowe, ale jak tu kogoś poznać, skoro w mojej głowie nieustannie myśl, że nie zasługuję na miłość no i kto mnie zaakceptuje z moimi wszystkimi lękami i ograniczeniami. Bo ograniczeń jest naprawdę dużo. Jak już mówiłam rzadko udaje mi się jeździć autobusem, tramwaj czy pociąg to dla mnie abstrakcja. W związku z tym nie podróżuję, ani nie wyjeżdzam na wakacje. Nie wchodzę w ogóle do dużych sklepów. W centrum handlowym byłam ostatni raz 8 lat temu. Zakupy w sklepie typu Netto, Lidl, czy Biedronka są ogromnym wyzwaniem. Czasem się udaje, ale rzadko kiedy dochodzę do końca sklepu i robię zakupy swobodnie. Zazwyczaj jest to na zasadzie spontanicznie wpaść do sklepu, zrobić w pośpiechu zakupy i biec do kasy, byle by nie było przy niej za dużo ludzi. To wszystko powoduje, że bardzo uzależniłam się od mamy. To ona robi za mnie zakupy, załatwia wiele spraw i wozi mnie w rózne miejsca. Co prawda mieszkam sama, ale bardzo blisko mamy (mieszkamy w tej samej klatce, mieszkania na przeciwko siebie). Prawa jazdy nie zrobiłam przez te wszystkie lata. Zaczęłam niedawno, ale skończyć nie mogę, bo boję się, że nie dam rady jeździć, że spowoduje wypadek i kogoś zabije.

Tak więc jak widzicie moje życie jest wypełnione lękiem i w zasadzie wypełnia on wszystkie moje myśli.
Wybaczcie, że tak się rozpisałam, ale chyba tego bardzo potrzebowałam. Mam nadzieję, że ktoś doczyta moje wypociny do końca. Będę wdzięczna za rady i komentarze!
Jej ile czytania ..zajęło mi to trochę 😉 na sam koniec mogę ci powiedzieć ze powoli musisz iść do przodu , świadomie podejmować decyzje które pozwolą ci się uwolnić od lęku ...umysł można modelować bo jest plastyczny ale na to wszystko trzeba Czasu i samozaparcia czego ci życzę .
"Gotowy byłem iść do ubikacji, nasikać sobie na ręce, poczekac az wyschnie i chodzić z tym dwa dni.
I nie, nie żartuję." - :DD - ten cytat ma tylko Pokazać jaka determinacja powinna występować przy wyjściu z Zaburzenia . ( a przy okazji mnie rozbawiło ) https://www.youtube.com/watch?v=_f5hkHv ... e=youtu.be
https://youtu.be/M6wRnouGZFQ
malgorzata88
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 12
Rejestracja: 31 października 2020, o 20:05

29 grudnia 2020, o 20:54

dzięki za komentarz :) i za przeczytanie mojej historii ;p
Awatar użytkownika
Maciej Bizoń
Hardcorowy "Ryzykant" Forum
Posty: 545
Rejestracja: 7 sierpnia 2019, o 14:04

29 grudnia 2020, o 20:58

malgorzata88 pisze:
29 grudnia 2020, o 20:54
dzięki za komentarz :) i za przeczytanie mojej historii ;p
Jeśli nie czytałas jeszcze to polecam historie Wiktora i to tak ze 3 razy pod rząd . 😉
"Gotowy byłem iść do ubikacji, nasikać sobie na ręce, poczekac az wyschnie i chodzić z tym dwa dni.
I nie, nie żartuję." - :DD - ten cytat ma tylko Pokazać jaka determinacja powinna występować przy wyjściu z Zaburzenia . ( a przy okazji mnie rozbawiło ) https://www.youtube.com/watch?v=_f5hkHv ... e=youtu.be
https://youtu.be/M6wRnouGZFQ
ODPOWIEDZ