Ogłoszenia:
1. Nowi użytkownicy, którzy nie przekroczą progu 30 napisanych postów, mają zablokowaną możliwość wstawiania linków do wszelakich komentarzy.
2. Usuwanie konta na forum - zobacz tutaj: jak usunąć konto?

Witam i proszę o pomoc

Tutaj możesz się przedstawić, napisać coś o sobie.
ODPOWIEDZ
Ala96
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 3
Rejestracja: 5 lipca 2018, o 01:44

6 lipca 2018, o 23:10

Witajcie, dopiero trafiłam na forum i powoli się tu odnajduję.
Alicja, lat 22, studentka (jeszcze). Świeżo po wizycie u psychiatry, diagnoza- reakcja na ciężki stres i zaburzenia adaptacyjne, aka f43. Dostałam skierowanie na psychoterapię, pierwsze spotkanie mam już 13. lipca. Biorę lamotryginę, narazie 25mg i mam zwiększać dawkę co tydzień.
Ze swoim problemem jestem praktycznie sama (nie licząc przyjaciela, który stara się pomóc, jednak chyba nie do końca rozumie co się ze mną dzieje). Jest to też pierwsza dla mnie sytuacja tego typu (jakikolwiek psychiatra/psycholog, problemy ze sobą). Chociaż mieszkam z rodziną nie wiedzą oni nic, boję się rozpocząć ten temat.

Problemy zaczęły się 2 lata temu wraz ze sporą niedoczynnością tarczycy i towarzyszącym temu wiecznemu zmęczeniu. Przestałam wtedy radzić sobie ze studiami, które kiedyś były moim marzeniem i nie przysparzały problemów. Ja, osoba która jeszcze parę miesięcy temu biegała kilka razy w tygodniu i uprawiała jogę, dostawałam zadyszki przy wchodzeniu po schodach na drugie piętro. Zajęcia na uczelni zupełnie mnie wykańczały, wracałam do domu i szłam spać, potem budziłam się na kilka godzin nauki, robiłam tyle, ile dałam radę i znowu spałam. Wtedy miałam jeszcze jakąś motywację, myślałam, że będzie lepiej. Ale branie hormonów i wyrównanie poziomu tsh niewiele pomogło. Do niemożności zrobienia czegokolwiek doszedł całkowity brak motywacji, zobojętnienie przeplatane atakami paniki, straszny wstyd wynikający z konieczności proszenia ludzi o litość, tłumaczenia się, dezaprobaty w oczach innych (tzw. ''wyścig szczurów'' na kierunku).

Mój umysł pracuje na zwolnionych obrotach. Po przeczytaniu krótkiego tekstu mam problemy ze streszczeniem tego co czytałam. Mówiąc do kogoś gubię się we własnych myślach, uciekają mi słowa. Dochodzi przez to do sytuacji które kończą się dla mnie zażenowaniem i stresem.

Najgorzej czułam się chyba na uczelni. Jestem ''spalona'' już chyba u wszystkich wykładowców, wszyscy wiedzą jak źle mi idzie. W trakcie codziennych, niestresujących zajęć wszystko we mnie krzyczało, że nie chcę tam być, chcę, żeby to wszystko się już skończyło. Powstrzymywałam płacz i wyładowywałam to wszystko obgryzając lub dłubiąc paznokcie, czasem aż do krwi. W trakcie przerw stałam wraz z grupą pod salą i gapiłam się w telefon, jednocześnie czując na sobie każde spojrzenie innych i myśląc jak idiotycznie i nieudolnie wyglądam tak stojąc i z nikim nie rozmawiając. Jeśli odklejałam wzrok od telefonu błądziłam nim, nie wiedziałam gdzie mam patrzeć.

Przed egzaminami pisemnymi towarzyszyła mi obojętność. Przed ustnymi strach był taki wielki, że nie mogłam spać. Z nerwów miałam gulę w gardle i moja bezsilność była tak nieznośna, że pierwszy raz wtedy się pocięłam. Zdarzyło się to już w sumie 2 razy.

Ze starymi znajomymi unikałam kontaktu jak mogłam aż się zerwał, z ludźmi ze studiów też praktycznie już nie rozmawiałam. Do ostatniej chwili ukrywałam przed wszystkimi moją przegraną sytuację na studiach, po prostu kłamałam gdy ktoś o coś spytał i czułam takie zażenowanie... Nie chciałam już więcej z nikim o tym rozmawiać. Myślę, że kiedyś byłam osobą ambitną, moje sukcesy w nauce bardzo podbudowywały moje poczucie własnej wartości. Choć zawsze z natury byłam raczej nieśmiała, nie byłam ''cool'' i zamiast paczki przyjaciół miałam jedną czy dwie dobre koleżanki, znałam swoją wartość, czułam, że innym imponuję i naprawdę będę kimś. No właśnie, czułam.

Każdy mój dzień wygląda tak samo, jest tylko powtarzaniem wciąż tych samych mechanicznych czynności. Czuję się jak robot, a innym razem wydaje mi się, że oglądam tylko jakiś kiepski film, jakbym patrzyła na samą siebie z góry. Obserwuję innych ludzi, ciągle gdzieś spieszących się, widzę jak prawie zasypiają ze zmęczenia i pytam siebie: Po co to wszystko, ten cały teatr? I inne: czemu wszystko musi być takie trudne, po co żyć skoro wszystko jest tak niedoskonałe i niestałe. Dopadają mnie też myśli innego typu, chyba nie powinnam ujawniać szczegółów, ale dotyczą krzywdzenia lub zabicia siebie, potrafię to wszystko długo analizować, wczuwać się. Nie chcę się zabijać, po prostu czasem pojawiają się takie myśli.

Bardzo ciężkie są dla mnie poranki. Od razu po przebudzeniu uderza mnie myśl ile zaplanowanych obowiązków nie zdołałam wykonać. Że znowu uczelnia, nauka lub właściwie nic ciekawego do roboty. Kiedy musiałam wstawać na uczelnię wysilałam umysł, by znaleźć choć jeden powód który pozwoliłby mi zostać w domu. To trwa nadal, tak ciężko mi się rano wybudzić, oddałabym wszystko za jeszcze trochę snu.
Czas jakby ucieka mi przez palce. Irytują mnie codzienne powtarzalne czynności jak droga na uczelnię, bywa że nawet konieczność mycia się.

Teraz z uczelnią mam póki co spokój. Ale ciągle jestem chodzącym kłębkiem nerwów, praktycznie wciąż w napięciu. Bez żadnego powodu szybko bije mi serce, pocą się ręce, jestem ogarnięta strachem przed przyszłością. Nie panuję nad stresem, mam wrażenie, że jeśli w moim życiu stanie się jeszcze cokolwiek złego to nie będę w stanie tego znieść. Każde błahe złe wydarzenie wywołuje u mnie wybuch płaczu. Straciłam zainteresowanie czymkolwiek, gdy nie muszę to nie wychodzę z domu. Czuję dyskomfort w otoczeniu obcych, ich oceniający wzrok na sobie.

Piszę, bo nie wiem co ze sobą zrobić. Tak wstydzę się tego, że nic nie robię i żyję na rachunek rodziny, a jednocześnie walczę ze sobą by rano wstać i by wyjść na zewnątrz, napisać głupiego maila czy wykonać telefon. Powinnam zostać na razie w domu czy mimo wszystko przemóc się i poszukać jakiegoś zajęcia? Proszę o radę.
kukla7
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 5
Rejestracja: 3 lipca 2018, o 14:03

7 lipca 2018, o 10:29

Cześć Alu! Mam zdecydowanie więcej lat od Ciebie i mogłabys być moją córką.Łączy nas jednak bardzo dużo, a mianowicie nerwica.Ja mam podobne objawy i wyrzuty sumienia,że moja córka ( skończyła studia i jest za granicą) zamiast mieć we mnie wsparcie, musi się o mnie martwić.Moja najbliższa rodzina też się bardzo angażuje w poprawę mojego stanu zdrowia.Źle się z tym czuję i tak jak Ty chcę zerwać z życiem w lęku.Pierwszy atak paniki i ciężka depresja dopadły mnie 5 lat temu.Do tego mój mąż miał i ma problem z alkoholem.Podobnie jak Ty nic nie potrafiłam zrobić, nawet przygotować sobie jedzenia.Tabletki mi pomogły,ale po ich odstawieniu wszystko wróciło.Trafiłam jednak na stronę www.zaburzeni.pl i zaczęłam zdawać sobie sprawę z tego ,co sie ze mną dzieje i uświadamiać sobie mechanizmy rządzące emocjami.2 tygodnie temu zaczęłam odburzanie,ale wielkich efektów nie widzę.Nie poddam się ,bo rodzinie na mnie zależy.Poza tym jestem strasznie zmęczona tym zyciem w wiecznym strachu .Słuchaj nagrań i próbuj wprowadzać w życie porady Wiktora .Pozdrawiam i trzymam kciuki.Nie jesteś sama.
Awatar użytkownika
Ciasteczko
Administrator
Posty: 2682
Rejestracja: 28 listopada 2012, o 01:01

7 lipca 2018, o 13:52

Witaj na forum Alu,
widać,że się zaplątałaś w życiu,ale to jest do odkręcenia, czasem tak jest...wszystko jakoś idzie do przodu, a potem nagle się wywraca i nie wiadomo co począć,traci się kompas. Nie mam dla Ciebie jednej uniwersalnej,szybkiej rady przede wszystkim dlatego, że każdy człowiek jest inny,ma inną historię i inne "klucze" do swojego umysłu. Pisałaś o tarczycy,to bym Ci polecała żebyś zawsze jak najlepiej dbała o ten temat zdrowotny z jakimś dobrym lekarzem. Ale mnie sie wydaje,ze cos poza hormonami musi być na rzeczy(? ) Teraz ,kiedy ten stan się tak nieco rozszalał, to mam wrażenie,że stoi przed Tobą ułożenie sobie od nowa jakoś spraw w głowie,na pewno inaczej niż do tej pory. Gdy wszystko sie w życiu sypnie, zazwyczaj oznacza to,że fundamenty nie wytrzymały- jakiś sposób myślenia, to w czym upatrywałaś poczucie sensu, to co dla Ciebie oznacza bycie "kims", udane życie, Twoje priorytety, Twoja przestrzeń psychiczna w zyciu. Znam to uczucie z autopsji,pozbieranie tego do kupy, to jest budowanie siebie i swojego światopoglądu na nowo, bardziej zgodnie z tym ,co moze nam zaoferować życie niż z tym, co nasza głowa nam do tej pory o życiu mówiła. Fajnie,że masz w perspektywie terapię, bo to moze być duża pomoc dla Ciebie w ogarnianiu siebie częściowo od nowa. Jeśli chodzi o to czy siedzieć w domu,czy znalezc sobie zajęcie, to ja bym polecała się angażować w cokolwiek, bo bezczynne siedzenie w domu jest wpadaniem w błędne koło. Ogólnie mnie na moje wszelkie depresyjne stany i nerwicowe pomagało rozwijanie hobby,załatwianie jakichś spraw,itp,bo wyrywało mnie z mojego umysłu,a także nadawało sens,ze jestem po coś i wykonuje jakąś czynnosć,mam jakiś powód,żeby wyleźć z tego łózka.
Odburzanie, to proces - wstajesz, upadasz, wstajesz, upadasz... ale upierasz się, że idziesz do przodu.
Każdy ma tę moc. Nie odkładaj życia na później. Nigdy. :hercio:
witorrr98
Odburzony Wolontariusz Forum
Posty: 1543
Rejestracja: 17 października 2017, o 23:08

7 lipca 2018, o 19:09

Tak jak powiedziała Ciasteczko.Na wszelki stany depresyjno nerwicowe także najbardziej polecałbym zajęcie się jakimś hobby, które posiadasz lub jeśli nie masz, to zrób coś, co chociaż na logikę twoją powinno Ci przynieść jakieś korzyści, takie jak radość,zaciekawienie czy wyłączenie szarych komórek na rzecz ów roboty czy przyjemności.Jak zwał tak zwał.Tylko bez świadomości, że robisz to bez żadnego celu.Robisz to po to, aby zdrowieć, aż w końcu wyzdrowieć.
Ala96
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 3
Rejestracja: 5 lipca 2018, o 01:44

8 lipca 2018, o 01:27

Dziękuję bardzo za wszystkie odpowiedzi :). Macie rację, że bezczynność jest najgorsza, zauważam to bardzo po sobie. Czuję, że mam ograniczone pole do manewru co do rozwijania własnych pasji, w drogę wkracza tu trudna relacja z moją własną mamą, która jest niestety pedantką, osobą chcącą robić wszystko samodzielnie, a przy tym wybuchową. Bardzo relaksuje mnie gotowanie i trochę innych, manualno-brudzących zajęć, a mama potrafi dostać autentycznego szału na widok najmniejszej plamki (krzyki, płacz, rzucanie przedmiotami). Wiele razy przez to płakałam i wpadałam w czarne myśli. Swoje wkroczenie do kuchni muszę zapowiedzieć z co najmniej tygodniowym wyprzedzeniem by nie wkroczyć w jej tygodniowy jadłospis, a i tak wtedy patrzy mi na ręce i lata ze ścierką. Pamiętam też, kiedy jeszcze będąc zdrową chciałam znaleźć pracę na wakacje, a mama przekonywała mnie, że gastronomia to nie dla mnie, zarobię się tam i jeszcze będę żałować. Poza tym nie będzie się to opłacać, bo nie dostanie na mnie dodatku rodzinnego. Raz, kiedy dostałam telefon w sprawie pracy zaczęła mówić do mnie właśnie te rzeczy, po drugiej stronie na pewno było słychać. Taki wstyd... Już wiecie, dlaczego nie potrafię z nią rozmawiać i zacząć tematu mojego zaburzenia. Przesadzone reakcje na wszelkie złe wieści to jej specjalność. Czuję sama, że muszę się uwolnić, mieć własny kąt, ale do tego potrzeba samodzielności finansowej, której na razie nie mam. Nie licząc jednego krótkiego stażu po liceum nigdzie jak dotąd nie pracowałam. Najpierw dałam się przekonać mamie, że nie jest to potrzebne, później nie dałam już rady- najpierw tarczyca, potem wykańczające problemy na studiach, teraz moja efka. Czułam i czuję się z tym okropnie, jak wyrzutek społeczeństwa. Powinnam zrobić chociaż staż na studia, ale nie wiem jak to zniosę. W ostatnich tygodniach strach staje się coraz silniejszy. Moje kompetencje są żenujące, przez ostatnie dwa lata studiów przeszłam nawet nie wiem jakim cudem. Może powinnam choć trochę odczekać... Powiedziałam sobie, że zaczekam choć do pierwszej wizyty u psychologa i coś zadecyduję, może otrzymam jakieś wskazówki. Cieszę się, że mam ukojenie w muzyce, przyjacielu i teraz i w Was. Przepraszam za rozpisywanie się, musiałam się trochę uzewnętrznić :).
Awatar użytkownika
Ciasteczko
Administrator
Posty: 2682
Rejestracja: 28 listopada 2012, o 01:01

8 lipca 2018, o 01:46

No to sytuacja z mamą,zdaje się, też mogła podkopywać Cię przez lata... Odnosze wrażenie,że gdy chcesz zrobić coś dla siebie,to ona wkracza...
Myślę,że z tym odczekaniem,to nie głupi pomysł,jak nie wiadomo co robić ,czasem trzeba sobie dać na wstrzymanie. Psycholog powinien dostosować porady i terapię do Twoich potrzeb i wtedy będzie łatwiej. Kiedy człowiek się zaplącze we własnym umyśle,to cudzy tok rozumowania może mu bardzo wiele dać. Wiem,że to zabrzmi słabo pewnie,ale jeszcze masz czas,żeby poukładać sobie wszystko,więc nie ma co się martwić "żenującymi" kompetencjami,czy małym doświadczeniem. Tym bardziej,że wynikało to z pewnej sytuacji i pewnego myślenia,nad którymi masz szansę popracować. :) Trzymam za Ciebie kciuki i zachęcam żebyś z nami została,żeby zawsze się móc wygadać. Mamy tu przyjazne "plemię". ;)
Odburzanie, to proces - wstajesz, upadasz, wstajesz, upadasz... ale upierasz się, że idziesz do przodu.
Każdy ma tę moc. Nie odkładaj życia na później. Nigdy. :hercio:
Ala96
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 3
Rejestracja: 5 lipca 2018, o 01:44

8 lipca 2018, o 23:25

Dziękuję za miłe słowa, na pewno zostanę :)
ODPOWIEDZ