Ogłoszenia:
1. Nowi użytkownicy, którzy nie przekroczą progu 30 napisanych postów, mają zablokowaną możliwość wstawiania linków do wszelakich komentarzy.
2. Usuwanie konta na forum - zobacz tutaj: jak usunąć konto?

Witam ponownie!

Tutaj możesz się przedstawić, napisać coś o sobie.
ODPOWIEDZ
ottimisiti
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 7
Rejestracja: 30 listopada 2014, o 15:10

14 maja 2019, o 20:55

Witam wszystkich, niestety, ponownie!

Niestety, ponieważ myślałam, że już tu nie będę musiała wracać...

Kiedy miałam 17 lat napisałam tu swój pierwszy post, do którego odsyłam: topic5223.html

Wracam do Was w wieku już prawie 22 lat, od tamtego czasu bardzo wiele w moim życiu się zmieniło.
Zakończyłam 3 letni, dosyć toksyczny związek, szkoły średniej niestety nie udało mi się skończyć, do tego pojawiło się też sporo alkoholu...

Ale co najważniejsze: wyszłam z depersonalizacji! Jakieś pół roku po tamtym poście było już praktycznie wszystko ok. Poradziłam sobie z tym zupełnie sama, co uważam, jest dosyć dużym sukcesem.

Potem pojawiły się inne problemy, stricte nerwicowe, ataki paniki w środkach komunikacji miejskiej np., ogólne poczucie niepokoju itp.

Ale uwaga: z tego też udało mi się wyjść! Samej! A przynajmniej na jakiś czas...

W skrócie powiem tylko, że kocham bardzo moją rodzinę, moich rodziców, moja mama zawsze była dla mnie najważniejsza na świecie, ale niestety również od wielu lat nadużywa alkoholu, co jest jednym z głównych przyczyn moich problemów lękowo-nerwicowych. W wieku 19 lat, kiedy nie miałam żadnej szkoły, nie mogłam się utrzymać w żadnej pracy i wiecznie uciekałam tylko w imprezy od moich problemów, postanowiłam coś zmienić. Byłam wtedy ponad rok z moim chłopakiem. Któregoś razu wróciłam z nowej pracy do domu pierwszy raz od tygodnia, tyle tam również wtedy pracowałam. Cały tydzień spędziłam u mojego chłopaka w domu, od niego jeździłam do pracy itd.
Wtedy wróciłam w poniedziałek do pracy, po cudownym, spokojnym tygodniu i kiedy zobaczyłam nagle moją mamę znowu pod wpływem, tatę który się za to na nią wydziera i poczułam tę całą chorą, toksyczną atmosferę, zadzwoniłam do mojego lubego w totalnej histerii, nie była to taka pierwsza sytuacja. Wtedy coś w nim chyba pękło, powiedział, żebym spakowała najważniejsze rzeczy, tak żeby na minimum tydzień mi starczyło i po prostu od razu przyjechała. Tak też zrobiłam. I zostałam tam rok. Mieszkałam u mojego chłopaka w domu. W rodzinnym domu, gdzie byli również jego rodzice. Mieszkaliśmy wszyscy razem. Ja z nim w jednym pokoju.
Przez pierwsze pół roku dało mi to ogromnego kopa. Odnalazłam stabilizację, wpadłam w taką zdrową rutynę jak wstawanie do pracy codziennie, kładzenie się spać o normalnej porze, a imprezy starałam się bardziej zostawiać tylko na weekend, nie tak jak przedtem prawie codziennie...
Z mamą miałam kontakt po jakimś czasie jeszcze lepszy niż przedtem, bo nie musiałam tego wszystkiego na co dzień oglądać.
Stany lękowe i inne zaburzenia nie ustały na dobre, ale niesamowicie się wyciszały. W miarę potrafiłam nad nimi panować.

W styczniu tego roku, po roku mieszkania tam, nerwica wróciła do mnie z podwojoną, jak nie potrojoną siłą. Tak źle jeszcze nigdy nie było. Wszystko zaczęło się od ataku paniki 1 stycznia. Dzień po Sylwestrze. Ten atak trwał właściwie cały dzień. Od godziny 15:00 do godziny 2:00 nie mogłam normalnie mówić, oddychać, a ni jeść. Następnego dnia minęło i było w miarę ok. Byłam bardziej podatna na stres, ale jakoś dawałam radę, chodziłam normalnie do pracy itd.

Minął nie cały tydzień od Sylwestra, dla mnie zaczął się tego dnia koszmar, który trwa już kilka miesięcy. Byłam z moim chłopakiem na zakupach. I nagle coś zaczęło mnie w gardle tak dziwnie boleć. Tak pulsująco. Pomyśłałam sobie wtedy, że to na pewno zaraz minie jak zawsze kiedy mam jakieś takie objawy. Niestety nie minęło. Trwało to 3 godziny. Gdybym była wtedy sama, to pewnie bym wezwała karetkę. Przez trzy godziny chodziliśmy z moim chłopakiem po centrum handlowym, ja co chwilę płacząc i panikując. Mój luby w końcu zadzwonił do mojej mamy po pomoc, bo już w pewnym momencie sam rozważał opcję ostrego dyżuru. Poleciła mi Validol. Na szczeście wtedy pomogło.
Ale potem było już tylko gorzej... W pewnym momencie zaczęłam się wgl bać jeść cokolwiek. Z czasem zaczęłam się bać mówić, bo bałam się, że coś przez przypadek mi wleci do buzi. Kilka razy dziennie miałam ataki paniki, duszności, kołatanie serca i najgorsze właśnie te kłucia w gardle, uczucie cukierka przełyku, oczywiście z tego najczęściej wynikały bardzo poważne dusznośći i dosłownie problemy z oddychaniem.

Poszłam do psychiatry, dostałam zwolnienie na trzy tygodnie i Eliceę. Brałam ją w kratkę, przyznaję się bez bicia. Minęły trzy tygodnie zwolnienia i nadszedł czas powrotu do pracy. Niestety było tak jak się bałam. Problemy z mówieniem, nic nie jedzenie w pracy przez cały dzień, bałam się wsiąść nawet łyka wody. A miałam też zmianę, która kończyła się o godzinie 21:00, wyobraźcie więc sobie cały dzień bez żadnego absolutnie posiłku. Tylko kilka łyków wody. Na cały dzień.

Trzy dni po tym strasznym powrocie do pracy, jakby tego wszystkiego było mało, rodzice mojego chłopaka stwierdzili, że ja mam się wyprowadzić. Od dłuższego czasu można powiedzieć, że działaliśmy sobie nawzajem na nerwy, ale czegoś takiego z ich strony się nie spodziewałam, tym bardziej, że z mamą mojego chłoapka miałam bardzo dobry kontakt i wiedziała ona o moich problemach w domu i znała powód dlaczego wgl u nich postanowiłam zamieszkać.

Ja byłam w totalnej rozsypce. Nie dość, ze nie potrafiłam normalnie funkcjonować, to do tego zostałam pozbawiona mojego największego wsparcia na co dzień. Mojego kochanego chłopaka. Mimo tego, że nasz związek przetrwał mnóstwo ciężkich, przykrych chwil, spokojnie mogę powiedzieć, że był on dla mnie zawsze ogromnym wsparciem. Nie mogłam pogodzić się z tym, że będę musiała teraz wrócić do tego świata z którego uciekłam i do tego widywać mojego mężczyznę zaledwie raz, dwa w tygodniu, góra trzy. W pewnym momecie kiedy jeszcze u niego mieszkałam tylko przy nim byłam w stanie cokolwiek dziabnąć.

Od tego momentu kiedy wróciłam do domu rodzinnego, zaczęło się wszystko jeszcze bardziej pogarszać. W tydzień schudłam jakieś 6-7 kilo. W 3 tygodnie ponad 10 kilo. Przez prawie dwa miesiące prawie nic nie jadłam i nic nie piłam. Praca to był dla mnie koszmar. Próbowałam sobie w mawiać, że muszę jeść i przecież nic mie się nie stanie, ale kończyło się to takim duszeniem się, dosłownie nie byłam w stanie wziąć oddechu, że brałam urlop na żądanie i wracałam do domu wziąć xanax, potem spałam cały dzień.

Z czasem zaczęły wracać stany depersonalizacji. Wtedy to już wgl myślałam, że zwariuję. Byłam przekonana, że jeśli to kiedyś pokonałam, to nie wróci to do mnie już nigdy więcej. Albo, że będę potrafiła to zwalczyć. Niestety jest tylko coraz gorzej.

Na dzień dzisiejszy mogę powiedzieć, że jest dużo lepiej jeśli chodzi o spożywanie posiłków i picie. Zaczęłam od bardzo miękkiego jedzenia i takiego, które po prostu lubię, z czasem w miarę normalnie zaczęłam jeść. Ale tylko w domu, w pracy nie ma takiej opcji.
Generalnie pomału te moje duszności i wszystkie najgorsze objawy zaczęły znikać, udało mi się wmówić sobie, że skoro już tyle razy to przeżyłam, to teraz też nic mi nie będzie. I wtedy zapukała depersonalizacja... Poczucie obcości własnego głosu, odbicia w lustrze, uczucie, że to nie ja, że nie jestem sobą, że kim w takim razie... Starałam się to ignorować, ale samo zaczęło tak we mnie uderzać, że nawet nie wiem kiedy się zaczęłam się temu poddawać... Do tego notorycznie poczucie ogromnego lęku i niepokoju. Sama nie wiedziałam przed czym, chyba przed tymi wszystkimi stanami.

Do tego dzisiaj w pracy miałam taki atak, jakiego już dawno nie miałam. Problemy z połknięciem śliny, uczucie duszenia się, uczucie drętwienia języka, ściśnięte gardło. W pewnym momencie zrobiło mi się ciemno przed oczami, byłam pewna, że już zaraz polecę i będą karetkę wzywać... Jak widać jakoś przetrwałam i żyję, ale nie wyobrażam sobie dalej takiej codzienności. Jeszcze do tego nawrót tej depersonalizacji...

Dodam, ze od dwóch miesięcy chodzę raz w tygodniu do psychologa, co na pewno pomogło mi zacząć normalnie jeść. Ale z tymi stanami obcości własnego ciała itd., ciężko mi z tym sobie poradzić, boję się, ze tak już zostanie czy coś. Skoro już tyle próbuję to zwalczyć i nic. :(

Wiem, że straaasznie się rozpisąłam, ale też musiałam to z siebie wyrzucić. Powiem szczerze, że już mi trochę lepiej. Dziękuję wytrwałym za wytrwanie do końca i czekam na wiadomości, odpowiedzi...

Pozdrawiam cieplutko!!! :lov:
Awatar użytkownika
Halka
Odważny i aktywny forumowicz
Posty: 457
Rejestracja: 18 czerwca 2017, o 21:29

14 maja 2019, o 21:26

Witaj. Coś znów spowodowało u Ciebie mocny atak i potem to już leci . Napewno miałas jakieś zmartwienia i mając tendencje do lęków, somatów , przywaliło. Ja też miewałam daaawno temu stany lękowe jakieś jazdy zajmując sie życiem i mając lepszy okres mineły na troche. Potem jednak przez jednak mając tendencje do zamartwiań , brak pewności siebie , problemy w domu , pracy jak przypiepszyło to już z siłą tornada i nietak łatwo uspokoić. Masz świadomość że to od pewnie podejścia no a potem to już żyje sobie swoim trybem i nietak wyciszyć i przekonać podświadomość ze niema zagrożenia , jeśli dotego dokładasz jakieś zamartwiania. Jesteś dzielna i wyjścia niemasz to działaj . Przykre że tak cierpieć trzeba bo znam to , ale wiesz że może być jeszcze pięknie i tego sie trzymaj. Pozdrawiam😚
ODPOWIEDZ