Ogłoszenia:
1. Nowi użytkownicy, którzy nie przekroczą progu 30 napisanych postów, mają zablokowaną możliwość wstawiania linków do wszelakich komentarzy.
2. Usuwanie konta na forum - zobacz tutaj: jak usunąć konto?

Witajcie i posłuchajcie znerwicowanej historii :)

Tutaj możesz się przedstawić, napisać coś o sobie.
ODPOWIEDZ
dolcevita
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 90
Rejestracja: 3 czerwca 2018, o 19:30

11 czerwca 2018, o 14:19

Cześć wszystkim!
To mój pierwszy post, w którym chcę Wam opowiedzieć trochę o sobie. Forum śledzę już od jakiegoś czasu, dziś zdobyłam się na odwagę by również coś napisać :) Będzie trochę długo, mam nadzieję, że dotrwacie do końca!
Pierwszego ataku lęku/paniki dostałam dwa miesiące temu. Siedziałam sobie w domu, ni stąd ni zowąd poczułam się dziwnie, dostałam trudnej do opisania "aury", zrobiło mi się słabo. Ponieważ od jakiegoś czasu moja mama ma problemy z ciśnieniem coś mnie podkusiło żeby sięgnąć po ciśnieniomierz...ciśnienie wyszło podwyższone, puls również. Odstawiłam ciśnieniomierz, wyszłam na dwór w nadziei, że przejdzie. Niestety, uczucie słabości narastało, miałam wrażenie, że zemdleję, wpadłam w panikę i kazałam mierzyć sobie ciśnienie. Wtedy górna granica skoczyła już do prawie 170 a puls wynosił ponad 100. Przestraszyłam się, że dostałam zawału. Poszłam do przychodni, gdzie lekarz odmówił mi przyjęcia, pielęgniarka zmierzyła mi tylko ciśnienie i odesłała z kwitkiem mówiąc, że "to może być udar, może być zawał". Ruszyłam od razu na SOR, gdzie wykonano mi badania. Stwierdzono tachykardię zatokową, nic poza tym. Po kilku godzinach w szpitalnej poczekalni wszystko się unormowało, kardiolog stwierdziła, że prawdopodobnie to na tle nerwowym, bo "ja widzę, że pani ma nerwicę", ale kazała się obserwować, bo mogą to być początki nadciśnienia. Zaleciła przyjmowanie propranololu i ziołowych tabletek na uspokojenie oraz konsultację z lekarzem POZ.
Lekarka POZ stwierdziła jednoznacznie, że wszystko dzieje się na tle nerwicowym, powiedziała, że mogę nie brać leków, najwyżej doraźnie jeśli serce mi przeszkadza lub czuję duży niepokój (propranolol lub milocardin).
Od tego czasu minęły prawie 2 miesiące. Na początku nakręcałam się bardzo z sercem, obecnie jest lepiej, bo przetłumaczyłam sobie, że jest z nim wszystko dobrze. Jak z sercem zrobiło się lepiej to zaczęły się bóle głowy, drętwienia. Wtedy też zaczęłam wmawiać sobie inne choroby, jak pewnie się domyślacie te najpoważniejsze.
Sprawą, która dręczy mnie jednak ostatnio są natrętne myśli dotyczące samobójstwa. Jakiś czas temu przyszła mi do głowy ta okropna myśl, pojawiła się całkiem znienacka. Dostałam wyobrażenia tego czynu i myśli "w sumie, mogłabym to zrobić". Od razu po tej myśli dostałam ogromnego poczucia lęku, strachu, że zwariuję, zostanę samobójcą itp. Poczytałam jednak trochę na temat jak to u nerwicowców w tymi myślami bywa, zajęłam się też czymś co pozwalało mi o tym nie myśleć i w zasadzie po 2 dniach niepokoju wszystko się unormowało. Niestety ta straszna myśl znowu wróciła. Czytam forum, wiem, że te myśli należy zaakceptować, że nie można ich odrzucać na siłę, że trzeba je zignorować. Tylko nie zawsze mi to wychodzi, a to chyba dlatego, że nie mogę pojąć skąd ta myśl w ogóle urodziła mi się w głowie. Zawsze byłam osobą, która do tematu samobójstwa miała jednoznaczne podejście - nie rozumiałam dlaczego ludzie to robią, twierdziłam, że ja w życiu bym się na taki czyn nie zdecydowała, bałabym się tego. A tu nagle, w moich myślach, myślach osoby tak ceniącej życie myśl mówiąca "zabij się"? Kiedy tylko o tym pomyślę ogarnia mnie wewnętrzny paraliż, strach można powiedzieć przed samą sobą. I to jest chyba to, co obecnie mnie najbardziej dręczy, boję się bardziej tego, niż objawów somatycznych.
Na początek wystarczy może tyle o moich strachach, pozdrawiam was wszystkich :)
Victor
Administrator
Posty: 6548
Rejestracja: 27 marca 2010, o 00:54

11 czerwca 2018, o 18:18

dolcevita pisze:
11 czerwca 2018, o 14:19
Cześć wszystkim!
To mój pierwszy post, w którym chcę Wam opowiedzieć trochę o sobie. Forum śledzę już od jakiegoś czasu, dziś zdobyłam się na odwagę by również coś napisać :) Będzie trochę długo, mam nadzieję, że dotrwacie do końca!
Pierwszego ataku lęku/paniki dostałam dwa miesiące temu. Siedziałam sobie w domu, ni stąd ni zowąd poczułam się dziwnie, dostałam trudnej do opisania "aury", zrobiło mi się słabo. Ponieważ od jakiegoś czasu moja mama ma problemy z ciśnieniem coś mnie podkusiło żeby sięgnąć po ciśnieniomierz...ciśnienie wyszło podwyższone, puls również. Odstawiłam ciśnieniomierz, wyszłam na dwór w nadziei, że przejdzie. Niestety, uczucie słabości narastało, miałam wrażenie, że zemdleję, wpadłam w panikę i kazałam mierzyć sobie ciśnienie. Wtedy górna granica skoczyła już do prawie 170 a puls wynosił ponad 100. Przestraszyłam się, że dostałam zawału. Poszłam do przychodni, gdzie lekarz odmówił mi przyjęcia, pielęgniarka zmierzyła mi tylko ciśnienie i odesłała z kwitkiem mówiąc, że "to może być udar, może być zawał". Ruszyłam od razu na SOR, gdzie wykonano mi badania. Stwierdzono tachykardię zatokową, nic poza tym. Po kilku godzinach w szpitalnej poczekalni wszystko się unormowało, kardiolog stwierdziła, że prawdopodobnie to na tle nerwowym, bo "ja widzę, że pani ma nerwicę", ale kazała się obserwować, bo mogą to być początki nadciśnienia. Zaleciła przyjmowanie propranololu i ziołowych tabletek na uspokojenie oraz konsultację z lekarzem POZ.
Lekarka POZ stwierdziła jednoznacznie, że wszystko dzieje się na tle nerwicowym, powiedziała, że mogę nie brać leków, najwyżej doraźnie jeśli serce mi przeszkadza lub czuję duży niepokój (propranolol lub milocardin).
Od tego czasu minęły prawie 2 miesiące. Na początku nakręcałam się bardzo z sercem, obecnie jest lepiej, bo przetłumaczyłam sobie, że jest z nim wszystko dobrze. Jak z sercem zrobiło się lepiej to zaczęły się bóle głowy, drętwienia. Wtedy też zaczęłam wmawiać sobie inne choroby, jak pewnie się domyślacie te najpoważniejsze.
Sprawą, która dręczy mnie jednak ostatnio są natrętne myśli dotyczące samobójstwa. Jakiś czas temu przyszła mi do głowy ta okropna myśl, pojawiła się całkiem znienacka. Dostałam wyobrażenia tego czynu i myśli "w sumie, mogłabym to zrobić". Od razu po tej myśli dostałam ogromnego poczucia lęku, strachu, że zwariuję, zostanę samobójcą itp. Poczytałam jednak trochę na temat jak to u nerwicowców w tymi myślami bywa, zajęłam się też czymś co pozwalało mi o tym nie myśleć i w zasadzie po 2 dniach niepokoju wszystko się unormowało. Niestety ta straszna myśl znowu wróciła. Czytam forum, wiem, że te myśli należy zaakceptować, że nie można ich odrzucać na siłę, że trzeba je zignorować. Tylko nie zawsze mi to wychodzi, a to chyba dlatego, że nie mogę pojąć skąd ta myśl w ogóle urodziła mi się w głowie. Zawsze byłam osobą, która do tematu samobójstwa miała jednoznaczne podejście - nie rozumiałam dlaczego ludzie to robią, twierdziłam, że ja w życiu bym się na taki czyn nie zdecydowała, bałabym się tego. A tu nagle, w moich myślach, myślach osoby tak ceniącej życie myśl mówiąca "zabij się"? Kiedy tylko o tym pomyślę ogarnia mnie wewnętrzny paraliż, strach można powiedzieć przed samą sobą. I to jest chyba to, co obecnie mnie najbardziej dręczy, boję się bardziej tego, niż objawów somatycznych.
Na początek wystarczy może tyle o moich strachach, pozdrawiam was wszystkich :)
Hej!
Wiesz co, nie ma co się zastanawiać dlaczego akurat taka myśl a nie inna. Czasem ktoś się nagle zaczyna obawiać raka, bo ktoś w rodzinie umarł. A czasem bo coś w tv usłyszeliśmy, nawet podświadomie. Jak przychodzi stan lękowy to obawy moga pojawiać się różne i wraz z tym niechciane natrętne myśli.
Trzeba je traktować w taki swoisty sposób, jak coś tylko zaburzonego, czasowego, nie chcieć od nich uciekać. Po prostu tolerować jak rozwolnienie po zjedzeniu nieświeżej pizzy ;p W końcu ustąpi!

Możesz luknąc sonbie temat o chcohliku myślowym i przesłuchac nagrania o myślach:
kowy-chochlik-lowy-t5055.html
kowe-dwa-nagrania-divovica-t8025.html

Przede wszystkim nie dziw się! Dziwienie się bardzo wzmacnia zaburzenie nerwicowe.
Bo daje sygnał do zaburzonego stanu emocjonalnego, zę my dziwimy się, czyli nie rozumiemy co się dzieje. A on tym bardziej wtedy naciska na zagrożenie, na to, że coś nam zagraża.
Tylko my możemy go uspokoić, wpłynąć na niego określona postawą, mimo tych różnych objawów.

Zobacz co utrudnia:
utrudnia-przeszkadza-odburzeniu-t4298.html

I oczywiście już na starcie daj sobie trochę czasu aby się to unormowało .Aha i od czegoś się to zaczęło? Jakieś trudności? Problemy?
Możesz pomyśleć na poczatek o terapii poznawczo - behawioralnej. Dobrze jak zaburzenie się zaczyna z niej skorzystać :)
Patrz, Żyj i Rozmyślaj w taki sposób... aby móc tworzyć własne "cytaty".
Historia moich zaburzeń lękowych i odburzania
Moje stany derealizacji i depersonalizacji i odburzanie


Przykro mi jeżeli na odpowiedź na PW czekasz bardzo długo, niestety ze mną tak może z różnych powodów być :)
dolcevita
Zarejestrowany Użytkownik
Posty: 90
Rejestracja: 3 czerwca 2018, o 19:30

12 czerwca 2018, o 11:06

W zasadzie ciężko powiedzieć od czego się zaczęło. Jakieś skłonności do nerwicy na pewno miałam już wcześniej, pamiętam, że w klasie maturalnej miałam zawsze objawy ze strony żołądka przed podróżą - odruch wymiotny itp., co minęło samo po jakimś czasie, nie skupiałam się wtedy nad tym szczególnie. Od 16 roku życia mam spore problemy z pęcherzem nadreaktywnym, ale tylko w momentach kiedy skorzystanie z toalety jest utrudnione. Ale warto wspomnieć, że nie dzieje się to zawsze. W liceum miałam z tym spory problem, później jak poszłam na studia na długi okres czasu ustąpiło. Wraca to w nasilonym stopniu okresowo. Szukałam przyczyn organicznych tego zjawiska, ale badania wychodziły zawsze dobrze i doszłam sama do wniosku, że to wszystko dzieje się na tle nerwowym. Warto wspomnieć, że moja mama miała nerwicę, więc pewnie jakieś skłonności genetyczne do tych zaburzeń niestety też u mnie są (ona akurat zwalczyła ją sama, żadnych terapii, żadnych leków, w pewnym momencie zaczęła ignorować objawy i powoli przechodziło).

Jeśli chodzi o ostatnie wydarzenia, to moja sytuacja jest trochę zagmatwana. Skończyłam w tamtym roku studia, ale ich ostatni semestr spędziłam za granicą. Moja sytuacja osobista zmieniła się tam na tyle, że postanowiłam, że zmieniam radykalnie wszystko i przeprowadzam się tam, bo tam jest moja miłość i moje szczęście. Po obronie pracy magisterskiej nie wzięłam się za szukanie pracy w stolicy, tak jak wszyscy znajomi, a wyjechałam za granicę ponownie. I tu już zaczęły się schody, bowiem o pracę tam jest trudno. Znalazłam tylko jeden punkt zaczepienia, słabo płatny i w branży, która jest jedną z ostatnich, jakie mnie interesują. Ponieważ do rozpoczęcia pracy za granicą miałam jeszcze 1,5 miesiąca wróciłam do Polski i z ciekawości porozsyłałam parę CV. Zaproponowano mi dobrze płatną pracę w Warszawie i tu zaczęły się wątpliwości. Czy oddać się na parę miesięcy karierze, zarabiać, ale być z dala od osoby, którą kocham, czy rzucić w cholerę ambicje i "przecierpieć", ale być szczęśliwą pod względem osobistym. Wybrałam to drugie. W styczniu wyjechałam za granicę i rozpoczęłam umówione wcześniej zajęcie, niestety, nie było to zajęcie dla mnie. Dostarczało mi bardzo dużego stresu, poddenerwowania, od początku wszystko szło nie tak, nie chciałam dłużej tego kontynuować. Zrezygnowałam i wróciłam na święta wielkanocne do Polski. Na 3 miesiące, żeby przeczekać i na wakacje znów wrócić za granicę (tym razem już na stałe i do innego miasta). Niestety, w połowie kwietnia, siedząc w domu przyszedł atak lęku. I od tamtej pory jest różnie. Przez pierwsze 2 tygodnie strach, później miałam pojechać za granicę na tydzień. Byłam pewna, że tam wszystko mi przejdzie, że cudownie ozdrowieję. Z takim nastawieniem pojechałam. I bardzo się pomyliłam, bo objawy przyszły tam ze zwielokrotnioną siłą, czułam się koszmarnie. Po tym tygodniowym wyjeździe wszystko się unormowało, przez prawie 2 tygodnie czułam się naprawdę dobrze. A po tym czasie znów zaczęły wracać stare objawy, dochodzić też nowe. Na kilka dni przyjechał mój chłopak i to był dla mnie znów czas oczyszczenia, zapomnienia, nie skupiania się zupełnie na objawach i obawach i znaczna poprawa. Jak tylko wyjechał znów nastąpił dół. O i tak mniej więcej ta historia wygląda. Warto podkreślić, że za dwa tygodnie wyjeżdżam, więc nie wiem w jaki sposób mogłabym podjąć terapię...czy terapia przez Skype ma sens?
Ile niewypowiedzianych słów przepadło na zawsze. A może ważniejsze były od tych wszystkich wypowiedzianych.
ODPOWIEDZ