Wirylizacja a identyfikacja
: 10 listopada 2016, o 21:51
Niewiele jest kwestii, na które nie mam jasnej odpowiedzi i pomysłu i to jest jedna z nich. W dodatku powraca jak bumerang.
Jestem kobietą po dwudziestce, jednak mój rozwój hormonalny nie przebiegał poprawnie. Po pierwsze, tarczyca nie wykształciła się u mnie prawidłowo, nie była tak duża, jak być powinna (nie mylić z Hashimoto, bo to coś zupełnie innego) i w zasadzie wykrycie tego nastąpiło z dużym, bo dziesięcioletnim opóźnieniem (w tym wypadku przypadłość to wrodzona niedocz. tarczycy). Druga sprawa, to wrodzony przerost nadnerczy. To znaczy mniej więcej tyle, że od początku mojego życia mój organizm jest bombardowany zbyt dużą ilością androgenów. Odbiło się to przedwczesnym dojrzewaniem oraz wirylizacją, maskulinizacją: męską sylwetką, niskim głosem, hirsutyzmem trzeciego stopnia od 8 roku życia (do pewnego momentu nie usuwałam go i było to okropnie wyśmiewane, kiedy np. wymknął mi się spod ubrania kawałek pleców etc), podobnie jak wyjątkowo patologicznym trądzikiem (mniej więcej 60% powierzchni ciała, kilka lat temu podjęłam się terapii maksymalną dawką izotretynoiny przez okres 10 miesięcy, bardzo nieprzyjemne i obciążające, udało mi się pozbyć problemu na jakieś trzy lata, teraz spokój mam z plecami i resztą ciała, tylko twarz często wyglada jak należąca do dojrzewającego chłopca), charakterystycznym zapachem ciała i innymi, bardziej prywatnymi już, objawami. Z tego, co mówią lekarze, najpewniej jestem też bezpłodna, ale nie przeszkadza mi to, bo nigdy nie miałam zainteresowania dziećmi i macierzyństwem. Muszę przejść test na endometriozę ze względu na okropnie długie i bolesne okresy. Jedyny sukces, jaki udało mi się osiągnąć, dotyczył wagi, przy bardzo wysokiej dawce lewotyroksyny udało mi się na przestrzeni lat zejść z 80 kilogramów do 52 przy 172 cm wzrostu. Nie mam też już takich problemów z sercem, jak kiedyś. Czasem zdarza mi się tylko anemia z lekkiego niedoboru b12, hipoglikemia i inne związane z zab. metabolicznymi. Tak naprawdę dopiero w ostatnim czasie udało mi się to wszystko zebrać do kupy, bo w przeszłości był to problem ignorowany (np. przez niespełnianie kryteriów wiekowych dla kliniki endo), były złe diagnozy etc. Ogólnie rzecz biorąc, nie jestem do końca kobieca, mam zresztą dosyć specyficzny wygląd, którzy niektórzy czasem określali jako "groźny"
Oczywiście hiperandrogenizm i tak późno wykryte problemy z tarczycą odbijają się również na rozwoju psychologicznym i psychomotorycznym. Byłam bardzo trudnym dzieckiem, miałam problemy w nauce, obecne już od podstawówki (wyczytane z dokumentacji), problemy z mową (pozwolono mi jednak jakimś cudem przestać chodzić na terapię), z aktywnością ruchową i w zasadzie było to wszystko bardzo mocno zignorowane i odbiło się dla mnie czkawką dopiero w szkole średniej. To tak w skrócie naturalnie. Oczywiście w tamtych latach moja wiedza w dziedzinie neuropsychologii nie była zbyt imponująca, stąd nie mogłam sama sobie pomóc w tej kwestii, a teraz jest na to za późno. Nie chcę tworzyć jakiegoś szalonego eseju, więc powiem tylko, że spełniam kryteria dla wysokofunkcjonującego autyzmu (mam też takie osoby w rodzinie) oraz ADHD (i jest to częste u kobiet z CAH, choć - pomimo występowania takich objawów - nie traktuje się często tego jako autyzm per se).
Między 16 a 17 rokiem życia ubierałam męskie ubrania, goliłam głowę i od czasu do czasu angażowałam się w jakieś przelotne i głupiutkie romanse z osobami ze środowiska LGBT. W tym okresie niezwykle fascynowała mnie ludzka seksualność, choć było to bardziej jak techniczne, obsesyjne zainteresowanie. Wychodziłam prawdopodobnie z założenia, że skoro nie mogę być stuprocentową kobietą, to zaangażuję się mocno i otwarcie w coś zupełnie przeciwnego. Po jakimś czasie uspokoiłam się jednak, ten tryb życia zupełnie mi nie odpowiadał: zapuściłam włosy, opanowałam techniki makijażu, starałam się już nie być taka nieopanowana, jak wtedy. W międzyczasie nabyłam sporą wiedzę z neurologii i neuropsychologii. Cały problem hiperandrogenizmu jakoś schowałam do szuflady i udawałam, że w tym mocnym, wyrafinowanym makijażu wcale nie zbliżam się bardziej do transwestyty niż do naturalnej kobiety. Niestety, cały czas czuję się jak ktoś za nią zaledwie przebrany i udawany. Brakuje mi kobiecych cech, zarówno w rysach twarzy (a przy tym wcale nie wyglądam jak jakiś babochłop, ciężko jest to opisać), jak i w osobowości i charakterze (fałszywie odbieranym przez innych jako chłodny, fałszywy albo wywyższający się, co czasem kończyło się atakami na moją osobę, ale daruję sobie opowieść o interakcjach międzyludzkich). Mam do tej pory kilku znajomych wśród mężczyzn, ale nigdy nie byłam z żadnym w związku i do niczego nie dochodziło (pomimo jakichś tam moich żenujących zapędów w pewnym momencie, o czym najlepiej bym już nie wspominała). Pragnienie bliskości schowałam na samo dno "szafy". Cały czas czuję się jak w jakimś świecie "pomiędzy" i w zasadzie nie daje mi to spokoju.
Jestem kobietą po dwudziestce, jednak mój rozwój hormonalny nie przebiegał poprawnie. Po pierwsze, tarczyca nie wykształciła się u mnie prawidłowo, nie była tak duża, jak być powinna (nie mylić z Hashimoto, bo to coś zupełnie innego) i w zasadzie wykrycie tego nastąpiło z dużym, bo dziesięcioletnim opóźnieniem (w tym wypadku przypadłość to wrodzona niedocz. tarczycy). Druga sprawa, to wrodzony przerost nadnerczy. To znaczy mniej więcej tyle, że od początku mojego życia mój organizm jest bombardowany zbyt dużą ilością androgenów. Odbiło się to przedwczesnym dojrzewaniem oraz wirylizacją, maskulinizacją: męską sylwetką, niskim głosem, hirsutyzmem trzeciego stopnia od 8 roku życia (do pewnego momentu nie usuwałam go i było to okropnie wyśmiewane, kiedy np. wymknął mi się spod ubrania kawałek pleców etc), podobnie jak wyjątkowo patologicznym trądzikiem (mniej więcej 60% powierzchni ciała, kilka lat temu podjęłam się terapii maksymalną dawką izotretynoiny przez okres 10 miesięcy, bardzo nieprzyjemne i obciążające, udało mi się pozbyć problemu na jakieś trzy lata, teraz spokój mam z plecami i resztą ciała, tylko twarz często wyglada jak należąca do dojrzewającego chłopca), charakterystycznym zapachem ciała i innymi, bardziej prywatnymi już, objawami. Z tego, co mówią lekarze, najpewniej jestem też bezpłodna, ale nie przeszkadza mi to, bo nigdy nie miałam zainteresowania dziećmi i macierzyństwem. Muszę przejść test na endometriozę ze względu na okropnie długie i bolesne okresy. Jedyny sukces, jaki udało mi się osiągnąć, dotyczył wagi, przy bardzo wysokiej dawce lewotyroksyny udało mi się na przestrzeni lat zejść z 80 kilogramów do 52 przy 172 cm wzrostu. Nie mam też już takich problemów z sercem, jak kiedyś. Czasem zdarza mi się tylko anemia z lekkiego niedoboru b12, hipoglikemia i inne związane z zab. metabolicznymi. Tak naprawdę dopiero w ostatnim czasie udało mi się to wszystko zebrać do kupy, bo w przeszłości był to problem ignorowany (np. przez niespełnianie kryteriów wiekowych dla kliniki endo), były złe diagnozy etc. Ogólnie rzecz biorąc, nie jestem do końca kobieca, mam zresztą dosyć specyficzny wygląd, którzy niektórzy czasem określali jako "groźny"

Oczywiście hiperandrogenizm i tak późno wykryte problemy z tarczycą odbijają się również na rozwoju psychologicznym i psychomotorycznym. Byłam bardzo trudnym dzieckiem, miałam problemy w nauce, obecne już od podstawówki (wyczytane z dokumentacji), problemy z mową (pozwolono mi jednak jakimś cudem przestać chodzić na terapię), z aktywnością ruchową i w zasadzie było to wszystko bardzo mocno zignorowane i odbiło się dla mnie czkawką dopiero w szkole średniej. To tak w skrócie naturalnie. Oczywiście w tamtych latach moja wiedza w dziedzinie neuropsychologii nie była zbyt imponująca, stąd nie mogłam sama sobie pomóc w tej kwestii, a teraz jest na to za późno. Nie chcę tworzyć jakiegoś szalonego eseju, więc powiem tylko, że spełniam kryteria dla wysokofunkcjonującego autyzmu (mam też takie osoby w rodzinie) oraz ADHD (i jest to częste u kobiet z CAH, choć - pomimo występowania takich objawów - nie traktuje się często tego jako autyzm per se).
Między 16 a 17 rokiem życia ubierałam męskie ubrania, goliłam głowę i od czasu do czasu angażowałam się w jakieś przelotne i głupiutkie romanse z osobami ze środowiska LGBT. W tym okresie niezwykle fascynowała mnie ludzka seksualność, choć było to bardziej jak techniczne, obsesyjne zainteresowanie. Wychodziłam prawdopodobnie z założenia, że skoro nie mogę być stuprocentową kobietą, to zaangażuję się mocno i otwarcie w coś zupełnie przeciwnego. Po jakimś czasie uspokoiłam się jednak, ten tryb życia zupełnie mi nie odpowiadał: zapuściłam włosy, opanowałam techniki makijażu, starałam się już nie być taka nieopanowana, jak wtedy. W międzyczasie nabyłam sporą wiedzę z neurologii i neuropsychologii. Cały problem hiperandrogenizmu jakoś schowałam do szuflady i udawałam, że w tym mocnym, wyrafinowanym makijażu wcale nie zbliżam się bardziej do transwestyty niż do naturalnej kobiety. Niestety, cały czas czuję się jak ktoś za nią zaledwie przebrany i udawany. Brakuje mi kobiecych cech, zarówno w rysach twarzy (a przy tym wcale nie wyglądam jak jakiś babochłop, ciężko jest to opisać), jak i w osobowości i charakterze (fałszywie odbieranym przez innych jako chłodny, fałszywy albo wywyższający się, co czasem kończyło się atakami na moją osobę, ale daruję sobie opowieść o interakcjach międzyludzkich). Mam do tej pory kilku znajomych wśród mężczyzn, ale nigdy nie byłam z żadnym w związku i do niczego nie dochodziło (pomimo jakichś tam moich żenujących zapędów w pewnym momencie, o czym najlepiej bym już nie wspominała). Pragnienie bliskości schowałam na samo dno "szafy". Cały czas czuję się jak w jakimś świecie "pomiędzy" i w zasadzie nie daje mi to spokoju.