Hej, miałam podobny problem. Czytam Twoje posty i to trochę tak jakbym częściowo o sobie czytała.
Przeszłam już długą drogę. Powiem Ci tylko tyle, że w 100% zgadzam się z Nowy7. Chodzi mi głównie o kwestię, że samo chodzenie na siłę może nic nie dać. Ja na samym początku mojego leczenia popełniałam ten sam błąd. Zaczęłam oczywiście czytać na temat mojego schorzenia, pogłębiać wiedzę etc. Wszędzie przewijało się to samo, że aby pokonać lęk/fobie trzeba się z nią zmierzyć, każda porada, każda książka o tym trąbi, co też jest oczywiście prawdą, ale moim zdaniem też nie jest to pełna porada.
No to co ... ja jestem typem fighterki, więc wzięłam sobie te porady do serca i oczywiście zaczęłam walczyć i mierzyć się ze swoimi ograniczeniami. Miałam olbrzymią fobie pracy, głównie lęku przed popełnieniem błędu/oceną i chciałam mega to pokonać (co ciekawe kiedyś za małolaty normalnie pracowałam i nie było problemu, także nie wiem skąd się to wzięło). Mimo, że na tamten moment nie potrzebowałam iść do pracy to na siłę chciałam to zrobić, aby się wyleczyć. W tej pierwszej próbie poniosłam porażkę, bo z tego olbrzymiego ataku paniki i strachu nie poszłam, potem zapadłam się pod siebie, miałam depresję, że jestem dnem, potem nabawiłam się nerwicy, brałam leki itd.
Kolejne podejście było jeszcze gorsze jeżeli chodzi o moc odczuć, ale poszłam do pracy, miałam jednak ogromne wsparcie partnera i ostatecznie ta próba zakończyła się sukcesem. Pracowałam tam rok, ale byłam nerwowa, łatwo się stresowałam, też miałam biegunki. To i tak był oczywiście sukces, lęk spadł mi o wiele procent, ale dalej byłam bardzo samokrytyczna i wcale nie czułam się jakoś ultra wyleczona. Czułam, że przy kolejnej pracy znowu będzie tak samo.
To był jednak proces. Chciałam zmienić w ogóle zawód, podjęłam więc ryzyko i poszłam na inne studia. Zrobiłam sobie całkowicie przerwę od pracy, zaczęłam jednak pracować nad sobą. Najpierw zrelaksowałam organizm, pozwoliłam sobie skupić się tylko na tym, że teraz odpoczywam, skupiłam się na studiach i totalnie nie myślałam, że mam jakikolwiek problem w postaci fobii. Mój sposób myślenia zmieniał się kroczek po kroczku. Edukowałam się, czytałam artykuły, forum, książki etc. Mialam też większy kontakt z ludźmi, którzy są całkowitym przeciwieństwem mnie - czyli takimi, którzy niczego się nie boją, takimi którzy mają gdzieś że popełnią błąd etc. Czasami słuchałam ich i myślałam sobie - "Kurde, właściwie to on/ona ma rację. Czym ja się w ogóle przejmuje?" Powiem tak, przebywanie z ludźmi, którzy na ogół mają innych zdanie gdzieś, słuchanie ich też pomaga. Teraz tę przerwę uważam za najlepszą decyzję mojego życia. Wisienką na torcie była terapia u psychologa, która również mega mi pomogła. Całkiem niedawno z tym innym myśleniem podjęłam nową pracę, ale tym razem wszystko odbywało się inaczej niż zwykle. Cały czas jestem w szoku. Nie miałam praktycznie żadnych objawów z przeszłości. Gdybym jednak miała wymienić główna zmianę we mnie to akceptacja. Akceptacja siebie, swoich wad, swoich błędów, tej "choroby", akceptacja emocji jak lęk stres itd. Na tyle zaakceptowałam siebie, że te rzeczy przestały być dla mnie problemem, chorobą itd. U mnie to był klucz do powiedzmy "wyleczenia", chociaż teraz wcale nie myślę, że byłam chora. Ta ciągła walka ze sobą, walka z tym, że ja nie chcę czuć stresu, lęku, ataków paniki, że nie chce się przejmować zdaniem innych, że jestem niedoskonała, nie chce być taka, chcę "wydrowiec" powodowała tylko tyle, że jeszcze bardziej chorowałam. Wiem, że brzmi to pogmatwanie.
No ale na końcu tego monologu chce napisać. Nie trać nadziei na poprawę

Wiem, jak to jest próbować i mieć wrażenie, że pewne działania nie przynoszą efektu, ciągła walka ze sobą. Nie przynoszą ... bo źle to robimy po prostu. Kroczek po kroczku, będzie lepiej ... 3mam kciuki
