Poczucie własnej wartości?
: 3 marca 2019, o 09:02
Hej.
Jestem już dawno po etapie swojego „zaburzenia”, aktualnie po prostu żyję - studiuję kierunek, na którym niesamowicie się spełniam, spotykam się ze znajomymi, odpoczywam, biegam, czasem chodzę na siłownię… Niby wszystko ładnie i pięknie, ale…
No właśnie. Nadal mam problem z pewnością siebie, asertywnością i poczuciem własnej wartości. Co to znaczy? Ano - nie czuję się wciąż zbyt swobodnie w relacjach międzyludzkich, mam problem z powiedzeniem „nie”, bardzo nie lubię sytuacji konfliktowych, generalnie - boję się ich i unikam jak tylko mogę. Co mogę powiedzieć - potem zwyczajnie źle się czuję, że nie zawalczyłem o swoje, że nie powiedziałem „nie”. Myślę, że jest to szczególnie frustrujące i smutne dla mnie jako mężczyzny - pozbawia to takiej „energii życiowej”, podkopuje pewność siebie. Wydaje mi się, że bardzo przywiązuję wagę do opinii innych na mój temat, w zasadzie na jej podstawie chyba buduję poczucie własnej wartości.
Co do tego - bardzo spełniam się na studiach, bardzo „kręci mnie” to co studiuję, mam naprawdę dobre wyniki. Z tego co widzę, to moje osiągnięcia na studiach to chyba najważniejsza rzecz, na jakich podstawie buduję swoje poczucie wartości. Wysokie wyniki, duża wiedza - to wszystko zapewnia szacunek wśród innych studentów, i robi takie „wow”. Jakby to powiedzieć - to mnie tak mile łechce, daje poczucie siły. Nie mówię, że to cel dla którego dużo się uczę i pracuję - uczę się, bo po prostu lubię umieć i wiedzieć.
No ale mam w sobie ten pierwiastek „budowania swojego poczucia wartości na osiągnięciach”, chociaż teraz w znacznym stopniu go opanowałem, już nie czuję takie presji, żeby być naj-naj.
Co się dzieje aktualnie - mam strasznie dużo natrętnych myśli: wysokie wyniki pozwoliły mi zmienić uczelnię. Wiem jednak, że na poprzedniej uczelni nie byłem szczególnie lubiany - tzn. miałem grupę swoich znajomych, którzy bardzo mnie wspierali i którym mogłem powiedzieć praktycznie wszystko. Ale jednocześnie - nie byłem zbyt popularny wśród reszty osób na roku, mimo pewnego rodzaju respektu dla moich wyników. Dlaczego? Otóż - cieszyłem się ze swoich osiągnięć w towarzystwie innych, mówiłem im jak „dobrze mi idzie” - zwyczajnie mnie to podbudowywało. Było to jednak odczytywane jako wywyższanie się i traktowanie innych z góry, chociaż zupełnie nie miałem takich intencji. Niby nic, ale jak się pewnego razu dowiedziałem, że nie jestem zbyt lubiany przez innych i że dużo mówi się o mnie złego, to był to dla mnie szok - „jak to? dlaczego?”. Zacząłem sobie zdawać sprawę z tego, że to wina tego jak się zachowywałem. Złość, rozdrażnienie, lęk… Zacząłem się wycofywać z relacji z ludźmi, miałem wrażenie, że każdy obgaduje mnie za moimi plecami, że szykuje się na mnie jakiś zbiorowy lincz, że nie będę potrafił się obronić przed ew. złośliwościami i opiniami innych, które pewnie wkrótce się wyleją w pełnej okazałości (wtedy słyszałem jakieś tam drobniutkie złośliwości - w zasadzie wtedy dopiero jak się dowiedziałem, że nie jestem lubiany, to zaczęły we mnie uderzać). Mocno "lękowe" myślenie, ale jednak - tak wtedy było. Jako że cała sytuacja miała miejsce pod koniec roku, to jakoś się z tymi wszystkimi myślami przemęczyłem, a potem - zaczęły się wakacje.
Ułożyło się to jakoś tak, że miałem na tyle dobre wyniki, że udało mi się zmienić w tym czasie uczelnię - nie ze względu na tą sytuację, ale po prostu na lepsze perspektywy jeżeli chodzi o pracę naukową, mniejszą odległość od domu i większą prostudenckość . Teraz po 1. semestrze w nowym miejscu te myśli odnośnie tego bycia nielubianym przez innych wróciły - na zasadzie - "A niech ktoś z mojej uczelni się tutaj przeniesie, a znowu za moimi plecami znowu mnie zaczną obgadywać... (szybsze bicie serca)". Albo myśli w rodzaju - „Hehe, ciekawe co by się działo jakbyś został na poprzedniej uczelni… znowu by cię nienawidzili!” Zdaję sobie sprawę z poziomu abstrakcyjności tych myśli, ale jednak - bardzo mnie one straszą. Przyjaciele rozkładają ręce, mówią, żebym nie przywiązywał wagi do tego co mówią inni, tym bardziej, że teraz mam czystą kartę i to co było - nie ma wpływu na to jak będę się odnajdywał w nowym towarzystwie. Jednak - myśli „zobacz, tam cię nie lubili, tu pewnie będzie podobnie” powodują też, że ciężej mi się wychodzi do ludzi „tu i teraz”.
Ehh, no i to by było chyba na tyle. Trochę z siebie wyrzuciłem. Co poradzicie? Samo radzenie sobie z natrętnymi myślami to chyba byłoby jedno, ale wypadałoby się trochę chyba „wziąć za siebie” i popracować nad tym jak reaguję na sytuacje „nieprzyjemne” społecznie i generalnie - nad relacjami z ludźmi. Wydaje mi się, że człowiek ze zdrowym podejściem w takiej sytuacji, jaką miałem pomyślałby tak: „OK, smutno mi trochę, ale rzeczywiście - tutaj w sumie to nie zachowywałem się za fajnie… będę się trochę bardziej pilnował” i poszedłby „żyć dalej”, nie wpadając w lękowe, natrętne myślenie. Co myślicie? Co mógłbym w swojej sytuacji zrobić?
Jestem już dawno po etapie swojego „zaburzenia”, aktualnie po prostu żyję - studiuję kierunek, na którym niesamowicie się spełniam, spotykam się ze znajomymi, odpoczywam, biegam, czasem chodzę na siłownię… Niby wszystko ładnie i pięknie, ale…
No właśnie. Nadal mam problem z pewnością siebie, asertywnością i poczuciem własnej wartości. Co to znaczy? Ano - nie czuję się wciąż zbyt swobodnie w relacjach międzyludzkich, mam problem z powiedzeniem „nie”, bardzo nie lubię sytuacji konfliktowych, generalnie - boję się ich i unikam jak tylko mogę. Co mogę powiedzieć - potem zwyczajnie źle się czuję, że nie zawalczyłem o swoje, że nie powiedziałem „nie”. Myślę, że jest to szczególnie frustrujące i smutne dla mnie jako mężczyzny - pozbawia to takiej „energii życiowej”, podkopuje pewność siebie. Wydaje mi się, że bardzo przywiązuję wagę do opinii innych na mój temat, w zasadzie na jej podstawie chyba buduję poczucie własnej wartości.
Co do tego - bardzo spełniam się na studiach, bardzo „kręci mnie” to co studiuję, mam naprawdę dobre wyniki. Z tego co widzę, to moje osiągnięcia na studiach to chyba najważniejsza rzecz, na jakich podstawie buduję swoje poczucie wartości. Wysokie wyniki, duża wiedza - to wszystko zapewnia szacunek wśród innych studentów, i robi takie „wow”. Jakby to powiedzieć - to mnie tak mile łechce, daje poczucie siły. Nie mówię, że to cel dla którego dużo się uczę i pracuję - uczę się, bo po prostu lubię umieć i wiedzieć.

Co się dzieje aktualnie - mam strasznie dużo natrętnych myśli: wysokie wyniki pozwoliły mi zmienić uczelnię. Wiem jednak, że na poprzedniej uczelni nie byłem szczególnie lubiany - tzn. miałem grupę swoich znajomych, którzy bardzo mnie wspierali i którym mogłem powiedzieć praktycznie wszystko. Ale jednocześnie - nie byłem zbyt popularny wśród reszty osób na roku, mimo pewnego rodzaju respektu dla moich wyników. Dlaczego? Otóż - cieszyłem się ze swoich osiągnięć w towarzystwie innych, mówiłem im jak „dobrze mi idzie” - zwyczajnie mnie to podbudowywało. Było to jednak odczytywane jako wywyższanie się i traktowanie innych z góry, chociaż zupełnie nie miałem takich intencji. Niby nic, ale jak się pewnego razu dowiedziałem, że nie jestem zbyt lubiany przez innych i że dużo mówi się o mnie złego, to był to dla mnie szok - „jak to? dlaczego?”. Zacząłem sobie zdawać sprawę z tego, że to wina tego jak się zachowywałem. Złość, rozdrażnienie, lęk… Zacząłem się wycofywać z relacji z ludźmi, miałem wrażenie, że każdy obgaduje mnie za moimi plecami, że szykuje się na mnie jakiś zbiorowy lincz, że nie będę potrafił się obronić przed ew. złośliwościami i opiniami innych, które pewnie wkrótce się wyleją w pełnej okazałości (wtedy słyszałem jakieś tam drobniutkie złośliwości - w zasadzie wtedy dopiero jak się dowiedziałem, że nie jestem lubiany, to zaczęły we mnie uderzać). Mocno "lękowe" myślenie, ale jednak - tak wtedy było. Jako że cała sytuacja miała miejsce pod koniec roku, to jakoś się z tymi wszystkimi myślami przemęczyłem, a potem - zaczęły się wakacje.

Ułożyło się to jakoś tak, że miałem na tyle dobre wyniki, że udało mi się zmienić w tym czasie uczelnię - nie ze względu na tą sytuację, ale po prostu na lepsze perspektywy jeżeli chodzi o pracę naukową, mniejszą odległość od domu i większą prostudenckość . Teraz po 1. semestrze w nowym miejscu te myśli odnośnie tego bycia nielubianym przez innych wróciły - na zasadzie - "A niech ktoś z mojej uczelni się tutaj przeniesie, a znowu za moimi plecami znowu mnie zaczną obgadywać... (szybsze bicie serca)". Albo myśli w rodzaju - „Hehe, ciekawe co by się działo jakbyś został na poprzedniej uczelni… znowu by cię nienawidzili!” Zdaję sobie sprawę z poziomu abstrakcyjności tych myśli, ale jednak - bardzo mnie one straszą. Przyjaciele rozkładają ręce, mówią, żebym nie przywiązywał wagi do tego co mówią inni, tym bardziej, że teraz mam czystą kartę i to co było - nie ma wpływu na to jak będę się odnajdywał w nowym towarzystwie. Jednak - myśli „zobacz, tam cię nie lubili, tu pewnie będzie podobnie” powodują też, że ciężej mi się wychodzi do ludzi „tu i teraz”.
Ehh, no i to by było chyba na tyle. Trochę z siebie wyrzuciłem. Co poradzicie? Samo radzenie sobie z natrętnymi myślami to chyba byłoby jedno, ale wypadałoby się trochę chyba „wziąć za siebie” i popracować nad tym jak reaguję na sytuacje „nieprzyjemne” społecznie i generalnie - nad relacjami z ludźmi. Wydaje mi się, że człowiek ze zdrowym podejściem w takiej sytuacji, jaką miałem pomyślałby tak: „OK, smutno mi trochę, ale rzeczywiście - tutaj w sumie to nie zachowywałem się za fajnie… będę się trochę bardziej pilnował” i poszedłby „żyć dalej”, nie wpadając w lękowe, natrętne myślenie. Co myślicie? Co mógłbym w swojej sytuacji zrobić?