Bycie w grupie osób
: 21 września 2018, o 09:20
Hej. Piszę z problemem, który mnie dotyczy a który nie wiem jak nazwać, ani co z nim robić. Na pewno jest oparty na lęku ale czy jest już fobią, nie mam pojęcia. Jedno jest pewne, w sposób znaczący utrudnia mi funkcjonowanie.
Mianowicie chodzi o bycie w grupie osób. Kiedy spotykam się z pojedynczą, nową osobą, stres jaki się pojawia zazwyczaj jest niewielki. Zależy to od tego, jaka to osoba, jaki mam dzień itd., jednak nie mam z tym wiekszych problemów.
Problem natomiast pojawia się gdy mam kontakt z grupą osób.
Przykład z mojego życia: wracam teraz do muzyki, gram na instrumencie od dziecka i chciałabym wiązać z tym moje zycie zawodowe, co częściowo już się dzieje. Do tej pory moje hm burzliwe życie emocjonalne skutecznie odrywało mnie od realizacji tej pasji. Jeśli już grałam, to wlaśnie przez ten problem dotyczacy grupy, wybierałam albo granie solo albo w duecie (i to pokazuje jak bardzo mnie ten problem zamyka na moje życie zawodowe, co więcej, kiedy wykonywałam prace niezwiązane z muzyką także wybierałam takie, w których nie musiałam być w grupie). Niedawno zdecydowałam się, co jest też u mnie nowe i jest postępem, na powrót do muzyki już na dobre, przemyślałam to i wiem, że tego chcę, oraz na pracę z zespołem. W którym nie znałam nikogo i gdzie mam sporo do nauczenia, bo generalnie zajmowałam się przez swoje życie innym typem muzyki niż ten który gram z zespołem. Idąc na pierwszą próbę miałam cholerny lęk, ale czytając to forum i postępując tak jak było zalecane, udalo mi się pójść na nią z tym lękiem ,akceptując go i nastawiając się na to, że mogą dziać się różne dziwne rzeczy
Generalnie miałam spory zapas akceptacji. I było dobrze. Było trudno, był lęk, ale czułam się ze sobą dobrze, miałam jakiś spokój w sobie, nie panikowałam że się boję, potem czułam że poszłam naprzód, była duma i w ogóle
Poza tym, paradoksalnie, wolę w pewnym sensie spotkać się z kimś po raz pierwszy, na drugim spotkaniu jest mi już trudniej. I na drugiej próbie było już gorzej. Miałam trochę gorsze nastawienie, pojawiły się myśli że nie ogarniam, że nie daję rady, że mam tyle do nauczenia się, byłam bardziej wycofana, chciałam jak najszybciej wyjść, pojawił się lęk. Czułam się tak jak zwykle, osobno, na zewnątrz, nie pasująca, nie czułam się częścią grupy. Uruchomił się jakiś mechanizm zagrożenia, potem już jadąc do domu z moim chłopakiem byłam milcząca, nie chciałam rozmawiać. Zaczęło chcieć mi się PŁAKAĆ (stały element), pojawiły się myśli, że to bez sensu, że może przerwę, że nie wyobrażam sobie wspólnych wyjazdów i grań, że sie nie odnajdę, że jest i jestem do dupy. Szczerze na świadomym poziomie, wiedząc że mam sporo do zrobienia wiem też, że robię progres i nie zaczynam od zera, mam zasób umiejetnosci, tylko to szlifować. Nie jest totalnie do dupy i źle. Z jakichś powodów moja podświadomość uznaje inaczej.
Generalnie schemat wyjścia do grupy jest podobny: wycofanie , czucie się gorszą, problemy z odezwaniem się, z trzeźwym myśleniem, jak sobie czegoś nie przygotuję wcześniej to ciężko mówić o uczeniu się na bieżąco przy innych, jak np ktoś mi tłumaczy, napięcie, niepokój, duża chęc ucieczki, wyjścia, potem płacz, załamanie, mocna potrzeba przerwania zobowiązań dotyczących grupy (np współpracy) , silny wstyd.
Nie wiem za bardzo co z tym fantem robić ani co to własciwie jest, ale wlecze się za mną od okresu podstawówki, kiedy jak mi się wydaje rozpoczęły się moje problemy lękowe, bo przerosła mnie sytuacja w domu (chora na raka mama, dużo przebywająca w szpitalu i niepanujący nad sobą, chory ojciec w domu. Dość stwierdzić że jako 11-12 latka bardzo chciałam , żeby być sama , bez niego, wolałabym być zostawiona sama sobie niż mieszkać z nim) i kiedy w szkole zaczęto mnie odrzucać w grupie wlaśnie. Uniemożliwiło mi to : swobodne spotkania ze znajomymi (było na tyle mocne ze spotkania z moimi przyjaciółmi rownież organizowałam systemem jeden na jeden, teraz jest odrobinę lepiej ale nie do końca to odeszło) , ukończenie szkoły muzycznej (przerwałam półtora roku przed dyplomem...przez lęki) , ukończenie studiów (zaczęte dwa kierunki, przerwane) , pracę którą bym lubiła (przez lata pracowałam w pracy której nie lubię ale w której nie musiałam spotykać się z ludźmi) , rozwój.... Mam tego tak dość.
Czy ktoś z Was ma podobne doświadczenia? Jeśli tak, jak sobie z tym radzicie?
Mianowicie chodzi o bycie w grupie osób. Kiedy spotykam się z pojedynczą, nową osobą, stres jaki się pojawia zazwyczaj jest niewielki. Zależy to od tego, jaka to osoba, jaki mam dzień itd., jednak nie mam z tym wiekszych problemów.
Problem natomiast pojawia się gdy mam kontakt z grupą osób.
Przykład z mojego życia: wracam teraz do muzyki, gram na instrumencie od dziecka i chciałabym wiązać z tym moje zycie zawodowe, co częściowo już się dzieje. Do tej pory moje hm burzliwe życie emocjonalne skutecznie odrywało mnie od realizacji tej pasji. Jeśli już grałam, to wlaśnie przez ten problem dotyczacy grupy, wybierałam albo granie solo albo w duecie (i to pokazuje jak bardzo mnie ten problem zamyka na moje życie zawodowe, co więcej, kiedy wykonywałam prace niezwiązane z muzyką także wybierałam takie, w których nie musiałam być w grupie). Niedawno zdecydowałam się, co jest też u mnie nowe i jest postępem, na powrót do muzyki już na dobre, przemyślałam to i wiem, że tego chcę, oraz na pracę z zespołem. W którym nie znałam nikogo i gdzie mam sporo do nauczenia, bo generalnie zajmowałam się przez swoje życie innym typem muzyki niż ten który gram z zespołem. Idąc na pierwszą próbę miałam cholerny lęk, ale czytając to forum i postępując tak jak było zalecane, udalo mi się pójść na nią z tym lękiem ,akceptując go i nastawiając się na to, że mogą dziać się różne dziwne rzeczy


Generalnie schemat wyjścia do grupy jest podobny: wycofanie , czucie się gorszą, problemy z odezwaniem się, z trzeźwym myśleniem, jak sobie czegoś nie przygotuję wcześniej to ciężko mówić o uczeniu się na bieżąco przy innych, jak np ktoś mi tłumaczy, napięcie, niepokój, duża chęc ucieczki, wyjścia, potem płacz, załamanie, mocna potrzeba przerwania zobowiązań dotyczących grupy (np współpracy) , silny wstyd.
Nie wiem za bardzo co z tym fantem robić ani co to własciwie jest, ale wlecze się za mną od okresu podstawówki, kiedy jak mi się wydaje rozpoczęły się moje problemy lękowe, bo przerosła mnie sytuacja w domu (chora na raka mama, dużo przebywająca w szpitalu i niepanujący nad sobą, chory ojciec w domu. Dość stwierdzić że jako 11-12 latka bardzo chciałam , żeby być sama , bez niego, wolałabym być zostawiona sama sobie niż mieszkać z nim) i kiedy w szkole zaczęto mnie odrzucać w grupie wlaśnie. Uniemożliwiło mi to : swobodne spotkania ze znajomymi (było na tyle mocne ze spotkania z moimi przyjaciółmi rownież organizowałam systemem jeden na jeden, teraz jest odrobinę lepiej ale nie do końca to odeszło) , ukończenie szkoły muzycznej (przerwałam półtora roku przed dyplomem...przez lęki) , ukończenie studiów (zaczęte dwa kierunki, przerwane) , pracę którą bym lubiła (przez lata pracowałam w pracy której nie lubię ale w której nie musiałam spotykać się z ludźmi) , rozwój.... Mam tego tak dość.
