Zależy mi na chorej dziewczynie
: 14 stycznia 2017, o 22:32
Witam
Kilka dni temu skończyłem 24 lata. Jestem po technikum i pracuję. Jednak piszę do Was, bo znalazłem w Internecie portal gdzie mógłbym zaczerpnąć rady. Zacznijmy od tego, że to nie ja potrzebuję pomocy psychologa, choć zapewne też... mam problemy w domu z alkoholem od małego, samotność, stres, zapewne jakieś stany depresyjne częściej, rzadziej, silniejsze słabsze, ale to nie chodzi o mnie. Od dłuższego czasu spotykam się z dziewczyną, która leczy się na nerwicę, fobia społeczna. Od małego ma paniczny strach, boi się wychodzić z domu, boi się ludzi, nawet i tych "mniej obcych". Jest to dość poważne. Przez to nie ukończyła szkoły średniej, nie była w stanie chodzić do szkoły. Miała indywidualna nauczanie w domu, ale nie była w stanie ukończyć praktyk, przez co oblała i załamała się jeszcze bardziej. Dużo by o tym pisać. Od roku chodzi na terapię, leczy się, coraz więcej wychodzi. Powoli staje na nogi. Myślę, że też jakoś jej w tym pomogłem. Jednak powoli przestaje wiedzieć jak z nią rozmawiać... Ma bardzo słabą niską samoocenę. Bardzo często wiele moich słów, żartów, odbiera w zły sposób. Odbiera jako "atak na siebie ". W zasadzie było tak od początku naszej znajomości, z mniejszymi, większymi przerwami. Jednak to co się stało ostatnio przerosło i mnie. W zasadzie przez to szukam pomocy gdzie się da. Przez to piszę do was. Otóż, sam zapewne potrzebuję pomocy, choć ja tłumaczę sobie, nie wiem czy dobrze... że mi wystarczy tylko czyjaś obecność... to chyba taki objaw samotności. Mieszkam od niej 100 km, pracuję. Nie mogę jej często widywać. Ona do mnie jeździć tym bardziej nie może. W momencie gdy ja mam świadomość, że jej dłuugo nie zobaczę. A w dodatku brak od niej takiej gwarancji, że damy radę przez ten czas. Mówię jej czego oczekuję... że chciałbym aby starała się wychodzić na spacery codziennie... aby pisała ze mną częściej, aby bardziej angażowała się w nasze rozmowy, aby nie podejrzewała mnie o zdrady, aby mi ufała, aby po prostu dała mi gwarancję, że ja to ja... Ona to wszystko bierze do siebie, wybucha... zaczyna wypominać co ja robię źle, twierdzi, że ją ciągle krytykuję, po czym często dostaje napadu lęku...Fakt, wcześniej nie rozumiałem, że Ona nie reaguje normalnie ( bo nie reaguje prawda?) to, że ja mówię... chciałbym abyś bardziej się starała PRÓBOWAŁA, podkreślam próbowała, bo nigdy do niczego jej nie zmuszałem, często było tak, że coś planowaliśmy, jakieś wyjście czy coś, a jak nam nie wyszło... fakt było mi przykro, ale raczej nigdy nie dałem jej do zrozumienia, że się gniewam czy coś. Ponoć inni tak robili. Po prostu mówię, żeby codziennie wybrała się na spacer, próbowała wyjść, na tyle ile to możliwe... zrobi dwa kroki będzię dwa, zrobi jeden będzie jeden... próbuję jej delikatnie to tłumaczyć. A Ona, że ja potrzebuję kogoś silniejszego, że nie podoła, że sprawiam jej ból bo ją krytykuję...Teraz sobie uświadomiłem, że to był błąd aby ją prosić o więcej... Ona naprawdę dużo zmieniła w ciągu naszego związku... A mnie te 100 km, fakt, że nie może być codziennie, że nawet nie możemy się widzieć raz w tyg. że nie może być u mnie, przez to chciałem ją motywować do dalszego leczenia, szybszego... to było złe prawda? Ale bywało i tak, że ja żartowałem że leniuch jest.. że są piękniejsze, mądrzejsze... często jej powtarzałem, że bardzo mi się podoba, że jest mądra... że są mądrzejsze, ładniejsze... ale dla mnie to Ona jest najładniejsza, najlepsza, ze to akurat ją chce... to też coś złego? Ja to taki trochę realista chyba... często patrzę na rzeczy tak jak naprawdę jest...Nie oszukujmy się, hiszpanki mają lepszą karnację, a kobiety w długich ciemno-czarnych włosach, w dodatku kręconych jakoś szczególnie mi się podobają... Czasami prosiłem ją by pokręciła... to też odbierała jako atak na siebie, brała że nie jest ładna itd... Starałem się często mówić, że ma ładne oczy, bo oczy to ma najładniejsze... Piszę dość chaotycznie, ale ciężko opisać wszystko w takiej wiadomości. Mam nadzieję, że zrozumiale. Zmierzając do sedna. Otóż, po naszej paraboli (kłótnie, okres gdzie było wybornie, kłótnie, optymalnie, spokojnie, wybornie, znów kłótnie itd) Doszło do takiego momentu gdzie po raz kolejny padło znów zbyt dużo złych i nieprzyjemnych słów... Ostrych... Choć ja starałem się być spokojny, a byłem jak nigdy! próbowałem się wytłumaczyć, że ja nie krytykuję, nie atakuję... Dziewczyna mnie zostawiła... Nie dlatego, że jej nie zależy, ale dlatego, że kolejnego razu takiego bólu, cierpienia spowodowanego przeze mnie nie "przeżyje". Patrząc na to ile dla mnie zrobiła... ile chciała.. ile poświęciła, nie mogę powiedzieć, że jej nie zależy... choć ona Twierdzi inaczej... Wiem, że coś robię nie tak.. tzn. mam dobry cel, ale niewłaściwy sposób, wiem też, że potrzebuję sam pomocy. Co mi proponowała kiedyś po kłótni. Ale pod wpływem emocji odmówiłem. Choć teraz dla niej, dla nas, dla siebie przede wszystkim, aby zrozumieć siebie chce i podjąć się terapii własnej. Czego oczekuję od Państwa? Sam do końca nie wiem, na pewno rady co zrobić, wyjaśniania, czy coś co robię jest złe, dobre... czy to tak jak myślę, to przez chorobę ona odbiera mnie tak jak mnie odbiera, a nie przeze mnie? Często kłótnie wyglądały w ten sposób... że Ona zwróciła mi uwagę, że robię coś co jej się nie podoba. Oczywiście nie mówię tu o jakiejś manipulacji, że ja mam wykonywać to co mi powie. Nie mówię tutaj o związku, gdzie ludzie rozmawiają o swoich oczekiwaniach... ja staram się zawsze iść na kompromis... niekiedy dopasowuję się... innym razem szukam kompromisu, jeśli mi to nie odpowiada. Z koleji Ona, Gdy ja w delikatny sposób próbuję wyjaśnić, że ja też tego nie lubię, szczególnie tego że mi coś broni a sama robi to znów się zaczyna "kłótnia" choć staram się w delikatny sposób jakąś ją zahamować. Zaczyna, że znów wypominam, że tak będzie cały czas, że będziemy tylko sobie wypominać... że będziemy się ranić. Dla przykładu, ostatnio... gdy spędzaliśmy razem sylwestra dostałem wiadomość, chcąc ją odczytać, zabrała mi tel, mówiąc że to tylko czas dla nas... fakt... Zdenerwowałem się troszkę, ale odpuściłem. Kilka min później ona dostaje wiadomość i jak gdyby nic zagląda i odpisuje. Ja w delikatny, naprawdę delikatnie sugerowałem żeby też odłożyła, dostałem tylko odp: że odpisuje tylko przecież na życzenia. Machnąłem ręką aby nie kłócić się w sylwestra. Jednak kilka dni później chciałem wrócić do tego tematu, i delikatnie mówię, że denerwuje mnie gdy ona mi czegoś broni a potem robi to sama... przytaczając jej sytuację... i w tym momencie jest właśnie, że wypominam, że tak będzie cały czas, że nie umiemy się dogadać... Jak z taką osobą postępować? Czy jej zerwanie, spowodowane emocjami, złością, bólem nerwicowym jest świadome? W sensie Ona naprawdę tego chce czy to może wynikać z jej choroby? Jak takiej osobie powiedzieć że coś się nie podoba, ja boję się z nią rozmawiać, bo boję się o każde słowo, że coś może sprawić jej ból. Nie, nie chcę takiego związku, jednak w głębi duszy wierzę, że to nie jest jej charakter, że to przez jej nerwicę, chorobę. A jak jest? A może to tylko ja próbuję sobie wmówić, że nią tak jest, a to ze mną jest coś nie tak? Jak już pisałem, sam potrzebuję pomocy, zawsze jakoś sobie dawałem radę. Bywało gorzej, bardzo źle, ale dawałem radę... Tak, teraz dla niej chciałbym też zacząć chodzić na terapie, choć wiem, że i mi się przyda. Co powinienem teraz zrobić? Zrobić dla jej dobra, zostawić ją? Być przy niej? Ja jestem w stanie dla niej po prostu spróbować zapomnieć, choć wiem, że się nie da, ale da się żyć be Niej... choć tego nie chce. Ale jeśli naprawdę lepiej będzie dla niej jak ją zostawię zrobię to. Jeśli to przez chorobę, jak takiej osobie uświadomić, że tak jest?
Kilka dni temu skończyłem 24 lata. Jestem po technikum i pracuję. Jednak piszę do Was, bo znalazłem w Internecie portal gdzie mógłbym zaczerpnąć rady. Zacznijmy od tego, że to nie ja potrzebuję pomocy psychologa, choć zapewne też... mam problemy w domu z alkoholem od małego, samotność, stres, zapewne jakieś stany depresyjne częściej, rzadziej, silniejsze słabsze, ale to nie chodzi o mnie. Od dłuższego czasu spotykam się z dziewczyną, która leczy się na nerwicę, fobia społeczna. Od małego ma paniczny strach, boi się wychodzić z domu, boi się ludzi, nawet i tych "mniej obcych". Jest to dość poważne. Przez to nie ukończyła szkoły średniej, nie była w stanie chodzić do szkoły. Miała indywidualna nauczanie w domu, ale nie była w stanie ukończyć praktyk, przez co oblała i załamała się jeszcze bardziej. Dużo by o tym pisać. Od roku chodzi na terapię, leczy się, coraz więcej wychodzi. Powoli staje na nogi. Myślę, że też jakoś jej w tym pomogłem. Jednak powoli przestaje wiedzieć jak z nią rozmawiać... Ma bardzo słabą niską samoocenę. Bardzo często wiele moich słów, żartów, odbiera w zły sposób. Odbiera jako "atak na siebie ". W zasadzie było tak od początku naszej znajomości, z mniejszymi, większymi przerwami. Jednak to co się stało ostatnio przerosło i mnie. W zasadzie przez to szukam pomocy gdzie się da. Przez to piszę do was. Otóż, sam zapewne potrzebuję pomocy, choć ja tłumaczę sobie, nie wiem czy dobrze... że mi wystarczy tylko czyjaś obecność... to chyba taki objaw samotności. Mieszkam od niej 100 km, pracuję. Nie mogę jej często widywać. Ona do mnie jeździć tym bardziej nie może. W momencie gdy ja mam świadomość, że jej dłuugo nie zobaczę. A w dodatku brak od niej takiej gwarancji, że damy radę przez ten czas. Mówię jej czego oczekuję... że chciałbym aby starała się wychodzić na spacery codziennie... aby pisała ze mną częściej, aby bardziej angażowała się w nasze rozmowy, aby nie podejrzewała mnie o zdrady, aby mi ufała, aby po prostu dała mi gwarancję, że ja to ja... Ona to wszystko bierze do siebie, wybucha... zaczyna wypominać co ja robię źle, twierdzi, że ją ciągle krytykuję, po czym często dostaje napadu lęku...Fakt, wcześniej nie rozumiałem, że Ona nie reaguje normalnie ( bo nie reaguje prawda?) to, że ja mówię... chciałbym abyś bardziej się starała PRÓBOWAŁA, podkreślam próbowała, bo nigdy do niczego jej nie zmuszałem, często było tak, że coś planowaliśmy, jakieś wyjście czy coś, a jak nam nie wyszło... fakt było mi przykro, ale raczej nigdy nie dałem jej do zrozumienia, że się gniewam czy coś. Ponoć inni tak robili. Po prostu mówię, żeby codziennie wybrała się na spacer, próbowała wyjść, na tyle ile to możliwe... zrobi dwa kroki będzię dwa, zrobi jeden będzie jeden... próbuję jej delikatnie to tłumaczyć. A Ona, że ja potrzebuję kogoś silniejszego, że nie podoła, że sprawiam jej ból bo ją krytykuję...Teraz sobie uświadomiłem, że to był błąd aby ją prosić o więcej... Ona naprawdę dużo zmieniła w ciągu naszego związku... A mnie te 100 km, fakt, że nie może być codziennie, że nawet nie możemy się widzieć raz w tyg. że nie może być u mnie, przez to chciałem ją motywować do dalszego leczenia, szybszego... to było złe prawda? Ale bywało i tak, że ja żartowałem że leniuch jest.. że są piękniejsze, mądrzejsze... często jej powtarzałem, że bardzo mi się podoba, że jest mądra... że są mądrzejsze, ładniejsze... ale dla mnie to Ona jest najładniejsza, najlepsza, ze to akurat ją chce... to też coś złego? Ja to taki trochę realista chyba... często patrzę na rzeczy tak jak naprawdę jest...Nie oszukujmy się, hiszpanki mają lepszą karnację, a kobiety w długich ciemno-czarnych włosach, w dodatku kręconych jakoś szczególnie mi się podobają... Czasami prosiłem ją by pokręciła... to też odbierała jako atak na siebie, brała że nie jest ładna itd... Starałem się często mówić, że ma ładne oczy, bo oczy to ma najładniejsze... Piszę dość chaotycznie, ale ciężko opisać wszystko w takiej wiadomości. Mam nadzieję, że zrozumiale. Zmierzając do sedna. Otóż, po naszej paraboli (kłótnie, okres gdzie było wybornie, kłótnie, optymalnie, spokojnie, wybornie, znów kłótnie itd) Doszło do takiego momentu gdzie po raz kolejny padło znów zbyt dużo złych i nieprzyjemnych słów... Ostrych... Choć ja starałem się być spokojny, a byłem jak nigdy! próbowałem się wytłumaczyć, że ja nie krytykuję, nie atakuję... Dziewczyna mnie zostawiła... Nie dlatego, że jej nie zależy, ale dlatego, że kolejnego razu takiego bólu, cierpienia spowodowanego przeze mnie nie "przeżyje". Patrząc na to ile dla mnie zrobiła... ile chciała.. ile poświęciła, nie mogę powiedzieć, że jej nie zależy... choć ona Twierdzi inaczej... Wiem, że coś robię nie tak.. tzn. mam dobry cel, ale niewłaściwy sposób, wiem też, że potrzebuję sam pomocy. Co mi proponowała kiedyś po kłótni. Ale pod wpływem emocji odmówiłem. Choć teraz dla niej, dla nas, dla siebie przede wszystkim, aby zrozumieć siebie chce i podjąć się terapii własnej. Czego oczekuję od Państwa? Sam do końca nie wiem, na pewno rady co zrobić, wyjaśniania, czy coś co robię jest złe, dobre... czy to tak jak myślę, to przez chorobę ona odbiera mnie tak jak mnie odbiera, a nie przeze mnie? Często kłótnie wyglądały w ten sposób... że Ona zwróciła mi uwagę, że robię coś co jej się nie podoba. Oczywiście nie mówię tu o jakiejś manipulacji, że ja mam wykonywać to co mi powie. Nie mówię tutaj o związku, gdzie ludzie rozmawiają o swoich oczekiwaniach... ja staram się zawsze iść na kompromis... niekiedy dopasowuję się... innym razem szukam kompromisu, jeśli mi to nie odpowiada. Z koleji Ona, Gdy ja w delikatny sposób próbuję wyjaśnić, że ja też tego nie lubię, szczególnie tego że mi coś broni a sama robi to znów się zaczyna "kłótnia" choć staram się w delikatny sposób jakąś ją zahamować. Zaczyna, że znów wypominam, że tak będzie cały czas, że będziemy tylko sobie wypominać... że będziemy się ranić. Dla przykładu, ostatnio... gdy spędzaliśmy razem sylwestra dostałem wiadomość, chcąc ją odczytać, zabrała mi tel, mówiąc że to tylko czas dla nas... fakt... Zdenerwowałem się troszkę, ale odpuściłem. Kilka min później ona dostaje wiadomość i jak gdyby nic zagląda i odpisuje. Ja w delikatny, naprawdę delikatnie sugerowałem żeby też odłożyła, dostałem tylko odp: że odpisuje tylko przecież na życzenia. Machnąłem ręką aby nie kłócić się w sylwestra. Jednak kilka dni później chciałem wrócić do tego tematu, i delikatnie mówię, że denerwuje mnie gdy ona mi czegoś broni a potem robi to sama... przytaczając jej sytuację... i w tym momencie jest właśnie, że wypominam, że tak będzie cały czas, że nie umiemy się dogadać... Jak z taką osobą postępować? Czy jej zerwanie, spowodowane emocjami, złością, bólem nerwicowym jest świadome? W sensie Ona naprawdę tego chce czy to może wynikać z jej choroby? Jak takiej osobie powiedzieć że coś się nie podoba, ja boję się z nią rozmawiać, bo boję się o każde słowo, że coś może sprawić jej ból. Nie, nie chcę takiego związku, jednak w głębi duszy wierzę, że to nie jest jej charakter, że to przez jej nerwicę, chorobę. A jak jest? A może to tylko ja próbuję sobie wmówić, że nią tak jest, a to ze mną jest coś nie tak? Jak już pisałem, sam potrzebuję pomocy, zawsze jakoś sobie dawałem radę. Bywało gorzej, bardzo źle, ale dawałem radę... Tak, teraz dla niej chciałbym też zacząć chodzić na terapie, choć wiem, że i mi się przyda. Co powinienem teraz zrobić? Zrobić dla jej dobra, zostawić ją? Być przy niej? Ja jestem w stanie dla niej po prostu spróbować zapomnieć, choć wiem, że się nie da, ale da się żyć be Niej... choć tego nie chce. Ale jeśli naprawdę lepiej będzie dla niej jak ją zostawię zrobię to. Jeśli to przez chorobę, jak takiej osobie uświadomić, że tak jest?