BŁAGAM O POMOC
: 6 listopada 2016, o 07:38
Nie wiem, czy dobrze trafiłam....czy powinnam byc w tym dziale, nie wiem, bo nie rozumiem tego co się ze mną dzieje,
od kilku lat choruje na nerwice lekowa, nie bralam leków, mimo ze czasem bylam na skraju wytrzymalosci, jedynie doraznie. Mialam wszystkie objawy mozliwe, dusznosci, kolatania serca, skoki cisnienia i inne te fantastyczne narzedzia jakimi poslugiwala sie choroba zeby tylko znoszczyc mi zycie.
Nie moglam zajsc w ciaze, z mezem staralismy sie o dziecko kilka lat- co dodatkowo mnie niszczylo w srodku.
W styczniu stal sie cud...a 8 tyg temu urodizlam pieknego i zdrowego synka. Ciaza byla ciezka, poniewaz moja psychika nei dawala sobie rady, kilka razy lezalam w szpitalu na patologii- wlasnie przez swoją głowe... bo fizycznie nic sie nei dzialo, poza dobijajaca cukrzyca.
Po urodzeniu synka wszytsko bylo dobrze, poczatkowo standardowy baby blues, ciagłe placze- z niewiadomego powodu...przeszlo, nerwy opadły... 6 tygodni maz spedził ze mna w domu, nerwica wykonczyla mnie tak, ze nie moglam sama siedziec bo zaraz balam sie ataku, kolatan i skoku cisnienia, w domu bylam zawsze z kims od dokladnie 13 sierpnia 2015r. ciaze spedzilam u mamy, kiedy maz musial pracowac.
Poza tym, w ciazy wszytsko nagle zaczelo sie walic, finanse, zdrowie mamy- a kocham ja ponad wszystko...mimo to urodzilam w terminie i bez kompolikacji- przez cc.
Kiedy maz wropcił do pracy musiałam zostac sama w domu z moim synkiem. I było ... i było fantastycznie, czułam lęk, ale dawałam sobie rade, boże... ten zapach obiadu kiedy maz wracal z pracy, bylo czysto, pachnialo, synek zadbany i szczesliwy spał...a ja lezlam obok wpatrujac sie w niego jak w obrazek z miloscia tak wielka ze nie potrafie opisac. Strach pokonywalam z ogromna sila, bo wiedzialam ze walcze dl asyna i dla swojej rodziny.
Az do niedzieli... w neidziele, po wejsciu na fb przeczytalam dodany przez znajoma ktora takze niedawno urodzila post o depresji poporodowej, chcialam jej pomoc, doczytalam sie objawow, ale tez objawow psychozy- zaczelams ie bac, ze nagle oszaleje i zrobie mojemu dziecku krzywde... pare chwil pozniej przyszla mi mysl ze ja juz nei kocham synka, ale pomyslalam ze to zmeczenie, po nocnych bataliach... w poneidziałek, siedzac sama w domu z moim skarbem dostalam telefon od mamy ze potrzebuje pilnie usg, bo ma skierowanie do szpitala, juz kilka dni wczesniej widzialam ze zle sie czuje... a jest bardzo chora osoba. Zaczelam sie trzasc, nie wiedzialam co sie dzieje, ale trzymalam synka na rekach i powtarzalam ze musze sie uspokoic dla niego. Pozniej odwiedzial mnie znajoma, wziela go na rece- i co? jak zawsze balam sie zeby ktos dotykał moje dziecko, tym razem nie poczulam nic... a wrecz sie cieszylam ze nie jest jak zawsze w moich ramionach, pomyslalam ze stracilam do niego wszystkie uczucia. Wieczorem bylam u mamy w spzitalu, wychodzac plakalam jak glupia, jedyne co chcialam to wrocic do domu i tulic swoje dziecko. We wtorek bylo gorzej... pomyslalm ze go nie chce... zaczely przychodzi natretne mysli, maz kiedy powiedzial ze konczy sie mleko dla niego pomyslalam " moze zdechnie z glodu"... bylam u mamy, nie umialam przestac o tym myslec ze nie kocham syna. W srode... nie bylo lepiej, a gorzej, czytalam na necie czy to mozliwe tak po prostu z minuty na minute przestac kochac swoje dziecko, kiedy plakal nie reagowalam, kiedy zaczal sie krztusic znow naszla mnie okropna mysl, ze lepiej by bylo zeby znikl. Czwartek, trzeslam sie cala w obawie ze w koncu ja sama mu zrobie jakas krzywde, a stan pogorszył glupi program w tv o mordowaniu dzieci, poczulam ze chce to zrobic, ze mam ochote zabic dziecko, te mysli kolataly sie w mojej glowie... piatek- byl tragiczny, ciagle te mysli, ze zwariuje ze zrobie mu krzywde, ze nie kocham, ciagle od rana do nocy... caly czas... karmiac go, patrzac jak spi, kiedy sie usmiecha do mnie, nawet nim potrzasłam raz, chcialam sprawdzic czy wywola to we mnie emocje- nie, nie wywolala, poczulam sie jak potwor! Nie moglam z nim byc sama- to koniec! Wezwalam znajoma, byla ze mna do 14, potem poszlam z dzieckiem na spacer, zeby nie byc sama, weszlam do apteki, wykupic mu szczepionki, a pozniej naszla mnie mysl ze musze z nim dlugo chodzic to moze sie zaziebi i beda jakies negatywne skutki szczepienia... jednak wrocilam do domu...tak sie balam ze cos mu zrobie, ze oszaleje, ze nie bede panowala nad soba. Wieczorem wzielismy go z mezem do lekarza na szczepienie, szlam tam z szczepionka w rece jakbym muniosla trucizne. Patrzylam jak lekarz nim kreci na wszystkie strony i to tez we mnie nie wzbudizlo emocji. Wtedy uswiadomilam sobie, ze musze natychmiast powiedziec o wsyztskim mezowi, powiedzialam mu doslownie wszytsko, mysli tak kotlowaly sie w mojej glowie, ze bylam pewna ze wariuje, ze juz po mnie. Ze zaraz mnie zamkna w psychiatryku. Sobota- mialam nadzieje ze weekend bedzie lepszy, ze maz bedzie ze mna w domu, ze jakos te mysli sie rozgonia, ale nie - obudzil mnie strach ze jestem morderca, ze stalam sie z dnia na dzien psychopatka, idac ulica mialam wrazenie ze kazdy we mnie to widzi... pojechalam do mamy, jej tez powiedzialam wszystko! Wieczorem mielismy gosci- a ja ciagle w glowie te mysli, ze jestem w stanie zabic dziecko... w nocy nie wstalam doniego ani raz, nie chce, nei czuje ochoty, meczy mnie jego placz, a teraz... czuje ze chce mu zrobic krzywde z zazdrosci, bo maz ciagle poswieca mu czas, a ja jestem niewazna. Jutro pojdzie do pracy, a ja ... ja musze znow wezwac kolezanke, bo nie moge byc sama z dzieckiem. Boje sie ze oszaleje, ze starce zmysly. Boze... niczego na swiecie nie pragnełam jak mojego dziecka. Kazdy dzien ciazy to byla walka z demonami, tak sie staralam, ten moemnt kiedy spojrzał an mnie, zaraz po wyjeciu mi go z brzucha, powiedzialam wtedy na glow " teraz moge juz umrzec"... nei chciałam nikomu dawac gona rece, czulam z nim tak ogromna wiez, taka milosc ktorej nie da sie opisac, A teraz... nie czuje nic... nie potrafie nawet sie rozplakac. Chce go kochac, chce go nosic na rekach, chce szczerze dawac mu cala siebie, milosc ktorej ogromu sama nie rozumiem, bo nie wiedzialam ze az tak mozna kochac. Teraz maz karmi go w pokoju, ja siedze w kuchni i morduja mnie te mysli...
doszło jeszcze cos dziwnego- brak emocji... nie umiem sie smiac, nie umiem plakac, nie czuje leku przed niczym poza tym co opisałam, nie mam łez...
Błagam pomóżcie mi !!!
od kilku lat choruje na nerwice lekowa, nie bralam leków, mimo ze czasem bylam na skraju wytrzymalosci, jedynie doraznie. Mialam wszystkie objawy mozliwe, dusznosci, kolatania serca, skoki cisnienia i inne te fantastyczne narzedzia jakimi poslugiwala sie choroba zeby tylko znoszczyc mi zycie.
Nie moglam zajsc w ciaze, z mezem staralismy sie o dziecko kilka lat- co dodatkowo mnie niszczylo w srodku.
W styczniu stal sie cud...a 8 tyg temu urodizlam pieknego i zdrowego synka. Ciaza byla ciezka, poniewaz moja psychika nei dawala sobie rady, kilka razy lezalam w szpitalu na patologii- wlasnie przez swoją głowe... bo fizycznie nic sie nei dzialo, poza dobijajaca cukrzyca.
Po urodzeniu synka wszytsko bylo dobrze, poczatkowo standardowy baby blues, ciagłe placze- z niewiadomego powodu...przeszlo, nerwy opadły... 6 tygodni maz spedził ze mna w domu, nerwica wykonczyla mnie tak, ze nie moglam sama siedziec bo zaraz balam sie ataku, kolatan i skoku cisnienia, w domu bylam zawsze z kims od dokladnie 13 sierpnia 2015r. ciaze spedzilam u mamy, kiedy maz musial pracowac.
Poza tym, w ciazy wszytsko nagle zaczelo sie walic, finanse, zdrowie mamy- a kocham ja ponad wszystko...mimo to urodzilam w terminie i bez kompolikacji- przez cc.
Kiedy maz wropcił do pracy musiałam zostac sama w domu z moim synkiem. I było ... i było fantastycznie, czułam lęk, ale dawałam sobie rade, boże... ten zapach obiadu kiedy maz wracal z pracy, bylo czysto, pachnialo, synek zadbany i szczesliwy spał...a ja lezlam obok wpatrujac sie w niego jak w obrazek z miloscia tak wielka ze nie potrafie opisac. Strach pokonywalam z ogromna sila, bo wiedzialam ze walcze dl asyna i dla swojej rodziny.
Az do niedzieli... w neidziele, po wejsciu na fb przeczytalam dodany przez znajoma ktora takze niedawno urodzila post o depresji poporodowej, chcialam jej pomoc, doczytalam sie objawow, ale tez objawow psychozy- zaczelams ie bac, ze nagle oszaleje i zrobie mojemu dziecku krzywde... pare chwil pozniej przyszla mi mysl ze ja juz nei kocham synka, ale pomyslalam ze to zmeczenie, po nocnych bataliach... w poneidziałek, siedzac sama w domu z moim skarbem dostalam telefon od mamy ze potrzebuje pilnie usg, bo ma skierowanie do szpitala, juz kilka dni wczesniej widzialam ze zle sie czuje... a jest bardzo chora osoba. Zaczelam sie trzasc, nie wiedzialam co sie dzieje, ale trzymalam synka na rekach i powtarzalam ze musze sie uspokoic dla niego. Pozniej odwiedzial mnie znajoma, wziela go na rece- i co? jak zawsze balam sie zeby ktos dotykał moje dziecko, tym razem nie poczulam nic... a wrecz sie cieszylam ze nie jest jak zawsze w moich ramionach, pomyslalam ze stracilam do niego wszystkie uczucia. Wieczorem bylam u mamy w spzitalu, wychodzac plakalam jak glupia, jedyne co chcialam to wrocic do domu i tulic swoje dziecko. We wtorek bylo gorzej... pomyslalm ze go nie chce... zaczely przychodzi natretne mysli, maz kiedy powiedzial ze konczy sie mleko dla niego pomyslalam " moze zdechnie z glodu"... bylam u mamy, nie umialam przestac o tym myslec ze nie kocham syna. W srode... nie bylo lepiej, a gorzej, czytalam na necie czy to mozliwe tak po prostu z minuty na minute przestac kochac swoje dziecko, kiedy plakal nie reagowalam, kiedy zaczal sie krztusic znow naszla mnie okropna mysl, ze lepiej by bylo zeby znikl. Czwartek, trzeslam sie cala w obawie ze w koncu ja sama mu zrobie jakas krzywde, a stan pogorszył glupi program w tv o mordowaniu dzieci, poczulam ze chce to zrobic, ze mam ochote zabic dziecko, te mysli kolataly sie w mojej glowie... piatek- byl tragiczny, ciagle te mysli, ze zwariuje ze zrobie mu krzywde, ze nie kocham, ciagle od rana do nocy... caly czas... karmiac go, patrzac jak spi, kiedy sie usmiecha do mnie, nawet nim potrzasłam raz, chcialam sprawdzic czy wywola to we mnie emocje- nie, nie wywolala, poczulam sie jak potwor! Nie moglam z nim byc sama- to koniec! Wezwalam znajoma, byla ze mna do 14, potem poszlam z dzieckiem na spacer, zeby nie byc sama, weszlam do apteki, wykupic mu szczepionki, a pozniej naszla mnie mysl ze musze z nim dlugo chodzic to moze sie zaziebi i beda jakies negatywne skutki szczepienia... jednak wrocilam do domu...tak sie balam ze cos mu zrobie, ze oszaleje, ze nie bede panowala nad soba. Wieczorem wzielismy go z mezem do lekarza na szczepienie, szlam tam z szczepionka w rece jakbym muniosla trucizne. Patrzylam jak lekarz nim kreci na wszystkie strony i to tez we mnie nie wzbudizlo emocji. Wtedy uswiadomilam sobie, ze musze natychmiast powiedziec o wsyztskim mezowi, powiedzialam mu doslownie wszytsko, mysli tak kotlowaly sie w mojej glowie, ze bylam pewna ze wariuje, ze juz po mnie. Ze zaraz mnie zamkna w psychiatryku. Sobota- mialam nadzieje ze weekend bedzie lepszy, ze maz bedzie ze mna w domu, ze jakos te mysli sie rozgonia, ale nie - obudzil mnie strach ze jestem morderca, ze stalam sie z dnia na dzien psychopatka, idac ulica mialam wrazenie ze kazdy we mnie to widzi... pojechalam do mamy, jej tez powiedzialam wszystko! Wieczorem mielismy gosci- a ja ciagle w glowie te mysli, ze jestem w stanie zabic dziecko... w nocy nie wstalam doniego ani raz, nie chce, nei czuje ochoty, meczy mnie jego placz, a teraz... czuje ze chce mu zrobic krzywde z zazdrosci, bo maz ciagle poswieca mu czas, a ja jestem niewazna. Jutro pojdzie do pracy, a ja ... ja musze znow wezwac kolezanke, bo nie moge byc sama z dzieckiem. Boje sie ze oszaleje, ze starce zmysly. Boze... niczego na swiecie nie pragnełam jak mojego dziecka. Kazdy dzien ciazy to byla walka z demonami, tak sie staralam, ten moemnt kiedy spojrzał an mnie, zaraz po wyjeciu mi go z brzucha, powiedzialam wtedy na glow " teraz moge juz umrzec"... nei chciałam nikomu dawac gona rece, czulam z nim tak ogromna wiez, taka milosc ktorej nie da sie opisac, A teraz... nie czuje nic... nie potrafie nawet sie rozplakac. Chce go kochac, chce go nosic na rekach, chce szczerze dawac mu cala siebie, milosc ktorej ogromu sama nie rozumiem, bo nie wiedzialam ze az tak mozna kochac. Teraz maz karmi go w pokoju, ja siedze w kuchni i morduja mnie te mysli...
doszło jeszcze cos dziwnego- brak emocji... nie umiem sie smiac, nie umiem plakac, nie czuje leku przed niczym poza tym co opisałam, nie mam łez...
Błagam pomóżcie mi !!!