Czy to normalne???
: 29 września 2016, o 19:25
Witam,
Dawno mnie nie było tutaj na forum ponieważ miałem trochę na głowie plus zaszły duże zmiany w moim życiu. Na początku mogę się trochę pochwalić, że od miesiąca nie mam lęku (no chyba, że się porządnie nakręcę, ale i tak to nie jest już to co kiedyś), napięcia i tak nachalnych natrętnych myśli (o różnej tematyce, nawet tej co mnie męczyła kilka miesięcy oraz inne nowe). Nie neguje, że w ogóle ich nie mam, występują ale tylko czasem i na chwilę, teraz dopiero potrafię sobie z nimi radzić i nie analizować ich. Tłumaczę sobie to tym, że mózg jest przyzwyczajony od ponad 20 lat do takiego sposobu odreagowania napięcia tzn. ucieczki w różne natręty. Moja pani psycholog na nfz i druga prywatna, potwierdziły, że tak mogę się jeszcze jakiś czas czuć, ale mam się nie nakręcać. Dodam, że nie biorę nic na uspokojenie, przestałem chodzić na terapię, śpię i jem normalnie po prostu żyje… wreszcie.
Czasem mnie nachodzi tylko przygnębienie, ot tak bez przyczyny…. Nie wiem czemu, nie analizuje tego i przechodzi.
Czyli jest lepiej, ale do pełnego zdrowia jeszcze daleka droga.
Chciałem tylko spytać czy ktoś z forum miał tak jak ja. Z jednymi sprawami mam spokój, to znów przeszkadzają mi inne, a mianowicie chodzi mi o to, że jeśli pojawia się jakieś wydarzenie (wyjazd, kupno nowej rzeczy, wyjście do galerii, spotkanie ze znajomymi), które powinno powodować u mnie radość i fascynacje, to następuje u mnie uczucie zamartwiania się o byle pierdoły, taki temat zastępczy który przysłania mi chwilę obecną, w której powinienem się mega cieszyć, a się nie cieszę tylko martwię o coś co nie występuje w przyszłości. Po prostu martwię się na zapas.
Podam przykład. Ostatnio byłem z żoną w górach, w hotelu w którym był strzeżony parking, ja zamiast w pełni się cieszyć, że jestem na urlopie z żoną to się cały czas martwiłem o auto, czy ktoś go nie uszkodzi itp. Mam hopla na punkcie swojego auta, rzekłbym, że to takie oczko w głowie.
Dopiero po czasie tygodnia jak wspominałem ten wyjazd tak bardzo się z niego cieszyłem bo nic złego się nie stało i chciałem wrócić do tamtych wspaniałych chwil (słońce, basen pełen chillout). Debil ze mnie i tyle
Kolejny przykład byłem w galerii na zakupach z żoną i z bratem i bratową, zamiast się cieszyć tą chwilą martwiłem się o to czy coś sobie kupię, czy nie zgubię dokumentów i o inne pierdoły. Takich przykładów mógłbym poddawać w nieskończoność.
Kolejna sprawa to totalny brak pamięci, nie pamiętam co robiłem 5 minut temu, czy zamknąłem garaż i auto. Potrafię wrócić do auta i garażu sprawdzić czy faktycznie zapomniałem, nigdy mi się nie zdarzyło przeoczyć takich sytuacji. Dodam, że zawsze podświadomie zamknę garaż czy auto. Tak więc znów ujawnia się moja mania przewrażliwienia.
Kolejną sprawą do wyjaśnienia jest poczucie że robię coś złego. Jestem świeżo po ślubie i jak widzę jakąś atrakcyjną kobietę na mieście bardzo się denerwuje, że mi się podoba fizycznie. Dodam, że nigdy nic nie zrobiłem nawet jak miałem narzeczoną, po prostu podziwiam piękno spotkanych dziewczyn. Czasem tylko mam myśli, że co jeśli mi się akurat ta czy inna kobieta spodoba (a co jeśli zakocham się w innej), a mam teraz żonę, którą kocham (kto mnie zna ten wie ile walczyłem o tą miłość) i obawiam się, że stracę kontrolę i coś zrobię (nigdy nawet nie zagadałem czy coś). Czyli kolejne zamartwianie się na zapas. Poda mi ktoś sposób, aby wreszcie to zmienić?
Kolejna sprawa (już mnie to nie gnębi, bo nie czuje takiego lęku jak kilka miesięcy temu, ale żebym miał czyste sumienie to napiszę). Czy ktoś miał tak, że jak wyczuwał lęk podpinał pod ten lęk daną myśl natrętną i na odwrót, myśl a następnie lęk? Tak w koło Macieju…
Nie wiem jak to obrać w słowa. Miałem taki epizod w nerwicy, że występowało u mnie takie zachowanie, a mianowicie, miałem ochotę fizyczną na zjedzenie czekolady, jakiejś potrawy, snu, nawet ochotę na uprawianie seksu, a ja pod tą ochotę podpinałem wiecznie natrętną myśl, która mnie męczyła długi czas i powodowała duży lęk?
Dodam, że nie bawią mnie już takie rzeczy, które bawiły dawniej, słuchanie ulubionej muzyki, która powodowała gęsią skórkę, jazda autem czy wypady do klubów, czyli po prostu to co kiedyś mi sprawiało mega przyjemność. Nie wiem czy to początki depresji czy co. Takie jałowe życie tak to bym określił.
Wiem śmiesznie to brzmi, ale jednak proszę o poważne odpowiedzi.
Dawno mnie nie było tutaj na forum ponieważ miałem trochę na głowie plus zaszły duże zmiany w moim życiu. Na początku mogę się trochę pochwalić, że od miesiąca nie mam lęku (no chyba, że się porządnie nakręcę, ale i tak to nie jest już to co kiedyś), napięcia i tak nachalnych natrętnych myśli (o różnej tematyce, nawet tej co mnie męczyła kilka miesięcy oraz inne nowe). Nie neguje, że w ogóle ich nie mam, występują ale tylko czasem i na chwilę, teraz dopiero potrafię sobie z nimi radzić i nie analizować ich. Tłumaczę sobie to tym, że mózg jest przyzwyczajony od ponad 20 lat do takiego sposobu odreagowania napięcia tzn. ucieczki w różne natręty. Moja pani psycholog na nfz i druga prywatna, potwierdziły, że tak mogę się jeszcze jakiś czas czuć, ale mam się nie nakręcać. Dodam, że nie biorę nic na uspokojenie, przestałem chodzić na terapię, śpię i jem normalnie po prostu żyje… wreszcie.
Czasem mnie nachodzi tylko przygnębienie, ot tak bez przyczyny…. Nie wiem czemu, nie analizuje tego i przechodzi.
Czyli jest lepiej, ale do pełnego zdrowia jeszcze daleka droga.
Chciałem tylko spytać czy ktoś z forum miał tak jak ja. Z jednymi sprawami mam spokój, to znów przeszkadzają mi inne, a mianowicie chodzi mi o to, że jeśli pojawia się jakieś wydarzenie (wyjazd, kupno nowej rzeczy, wyjście do galerii, spotkanie ze znajomymi), które powinno powodować u mnie radość i fascynacje, to następuje u mnie uczucie zamartwiania się o byle pierdoły, taki temat zastępczy który przysłania mi chwilę obecną, w której powinienem się mega cieszyć, a się nie cieszę tylko martwię o coś co nie występuje w przyszłości. Po prostu martwię się na zapas.
Podam przykład. Ostatnio byłem z żoną w górach, w hotelu w którym był strzeżony parking, ja zamiast w pełni się cieszyć, że jestem na urlopie z żoną to się cały czas martwiłem o auto, czy ktoś go nie uszkodzi itp. Mam hopla na punkcie swojego auta, rzekłbym, że to takie oczko w głowie.
Dopiero po czasie tygodnia jak wspominałem ten wyjazd tak bardzo się z niego cieszyłem bo nic złego się nie stało i chciałem wrócić do tamtych wspaniałych chwil (słońce, basen pełen chillout). Debil ze mnie i tyle

Kolejny przykład byłem w galerii na zakupach z żoną i z bratem i bratową, zamiast się cieszyć tą chwilą martwiłem się o to czy coś sobie kupię, czy nie zgubię dokumentów i o inne pierdoły. Takich przykładów mógłbym poddawać w nieskończoność.
Kolejna sprawa to totalny brak pamięci, nie pamiętam co robiłem 5 minut temu, czy zamknąłem garaż i auto. Potrafię wrócić do auta i garażu sprawdzić czy faktycznie zapomniałem, nigdy mi się nie zdarzyło przeoczyć takich sytuacji. Dodam, że zawsze podświadomie zamknę garaż czy auto. Tak więc znów ujawnia się moja mania przewrażliwienia.
Kolejną sprawą do wyjaśnienia jest poczucie że robię coś złego. Jestem świeżo po ślubie i jak widzę jakąś atrakcyjną kobietę na mieście bardzo się denerwuje, że mi się podoba fizycznie. Dodam, że nigdy nic nie zrobiłem nawet jak miałem narzeczoną, po prostu podziwiam piękno spotkanych dziewczyn. Czasem tylko mam myśli, że co jeśli mi się akurat ta czy inna kobieta spodoba (a co jeśli zakocham się w innej), a mam teraz żonę, którą kocham (kto mnie zna ten wie ile walczyłem o tą miłość) i obawiam się, że stracę kontrolę i coś zrobię (nigdy nawet nie zagadałem czy coś). Czyli kolejne zamartwianie się na zapas. Poda mi ktoś sposób, aby wreszcie to zmienić?
Kolejna sprawa (już mnie to nie gnębi, bo nie czuje takiego lęku jak kilka miesięcy temu, ale żebym miał czyste sumienie to napiszę). Czy ktoś miał tak, że jak wyczuwał lęk podpinał pod ten lęk daną myśl natrętną i na odwrót, myśl a następnie lęk? Tak w koło Macieju…
Nie wiem jak to obrać w słowa. Miałem taki epizod w nerwicy, że występowało u mnie takie zachowanie, a mianowicie, miałem ochotę fizyczną na zjedzenie czekolady, jakiejś potrawy, snu, nawet ochotę na uprawianie seksu, a ja pod tą ochotę podpinałem wiecznie natrętną myśl, która mnie męczyła długi czas i powodowała duży lęk?
Dodam, że nie bawią mnie już takie rzeczy, które bawiły dawniej, słuchanie ulubionej muzyki, która powodowała gęsią skórkę, jazda autem czy wypady do klubów, czyli po prostu to co kiedyś mi sprawiało mega przyjemność. Nie wiem czy to początki depresji czy co. Takie jałowe życie tak to bym określił.
Wiem śmiesznie to brzmi, ale jednak proszę o poważne odpowiedzi.