Strach przed omamami i zwariowaniem - moja interpretacja
: 12 maja 2016, o 01:50
Już u mnie można powiedzieć wszystko odburzone. Nawet wzrok i słuch się ogarniają, ale niekiedy mam wrażenie że coś słyszę. Cały czas kierowałem się postami Marianny odnośnie jej walki z strachem przed dźwiękami (coś ostatnio często zmieniasz avatary
) i ogarnąłem swojego downa w głowie. Zacząłem tak sobie analizować jak to jest możliwe, że czasami ma się wrażenie, że jednak się coś słyszy w ciszy. Doszedłem do wniosku, że ma tutaj miejsce filtrowanie dźwięków (nie wiem czy taki termin ma miejsce, po prostu tak to sobie nazwałem).
Jak każdy bojący się zwariowania, albo tego że usłyszy omamy ma wyostrzony słuch. Nasz mózg ma to do siebie, że jest w stanie ignorować pewne dźwięki otoczenia jak np tykający zegar. Często siedząc w pokoju gdzie on jest nie słyszymy, go ale jak tylko będziemy chcieli się wsłuchać tykanie wskazówek to będziemy w stanie przefiltrować dźwięki z otoczenia i go wychwycić. To jest właśnie filtrowanie, które mam na myśli.
Jak ja do tego doszedłem? W wolnym czasie brzdękam na gitarze i odkąd to robię jestem w stanie przefiltrować dźwięki w utworach i jakby wyciągnąć riffy na pierwszy plan by wsłuchać się w to jak gitarzyści napier.... grają mimo, że niby wokal jest na tym pierwszym. Zauważyłem podobne zjawisko w NERWICY.
Osoba bojąca się omamów ma włączone filtrowanie dźwięków na odległe otoczenie. Nie zwraca często uwagi na pierwszy plan takie jak słowa, grający telewizor, a łapie szmery, szelesty i inne pierdoły takie jak pogłosy czy echo. Tylko jak to jest, że np w szumie wiatru mamy wrażenie, że słyszymy jakieś pseudo słowa czy może instrument mimo, że wiemy iż tam nic takiego nie ma? Otóż, jesteśmy przekonani, że jak usłyszymy to będzie to coś kompletnie odbiegającego od rzeczywistości stąd idą skojarzenia myślowe.
Nie dość, że filtrujemy i słyszymy to co jest hen daleko przez co ciężko jest nam zidentyfikować co to w ogóle faktycznie za dźwięk, to jeszcze nasz mózg (podobnie jak z doszukiwaniem się twarzy gdzieś w zamazanych fotografiach) będzie chciał jakoś ten dźwięk zinterpretować. I przejdzie nam przez myśl że np w tym szumie usłyszeliśmy słowo czy np dźwięk pianina. Dzieje się to na podstawie np sekundowego jakiegoś pseudodźwięku. Wtedy nerwica nam nakręca już, że słyszymy głosy/pianino hen daleko czyli już schiza się zaczyna
Potem próbujemy zagłuszyć ten dźwięk, ale on za nami chodzi mimo próby zajęcia się czymś. I o co w tym teraz chodzi?
Jest takie zjawisko jak earworm, czyli zapętlający się nam jakiś dźwięk czy utwór w głowie, (w formie myśli) który chodzi za nami powiedzmy cały dzień. Zazwyczaj jest tak gdy utwór nam się spodoba, bo jest melodyjny, albo jak ktoś jak ja irytuje się popem czy jakąś muzyką typu "radio friendly song" i usłyszę w galerii - moim zdaniem- słaby utwór i potem mnie męczy przez jakiś czas. Mam nadzieje, że powoli rozumiecie nawiązanie. Utwór, dźwięk podobnie jak myśli ma nadaną wartość i jak się go chcemy pozbyć to wraca w postaci myśli natrętnej.
Jeszcze jedną ważną rzeczą jaka może być ważna to fonetyzacja wewnętrzna. To zjawisko ma miejsce w momencie gdy prowadzimy dialog wewnętrzny. (często w artykułach o rozwoju osobistym mowa jest o tym, że można zmieniać ton głosu we własnych myślach) Metodę działania tego możemy sobie uzmysłowić gdy tworzymy jakiś głos, śpiewamy w głowie, wymyślamy jakieś partie instrumentalne czy tworzymy bit. Nie jesteśmy w stanie tego usłyszeć, ale jakoś tam dźwięk sobie kreujemy w myślach.
Teraz gdy wszystko mamy powoli omówione połączmy wszystko w całość:
Strach przed schizą -> Filtrowanie otoczenia na dźwięki znajdujące się hen daleko -> niewyraźne dźwięki przez brak możliwości potwierdzenia ich źródła za pomocą lęku mają nadaną błędną interpretację i wydaje się nam, że coś słyszymy -> skupiamy się na tym dźwięku, próbujemy go zapamiętać, przeanalizować przez co następuje fonetyzowanie go -> nadajemy mu wartość lękową -> ma miejsce earworm czyli staje się naszą myślą natrętną sfonetyzowany dźwięk
Do teraz psychologowie nie wiedzą jak pozbyć się earworma, ale moim zdaniem nie różni się od straszaków lękowych. Trzeba go zracjonalizować, że to tylko taka pseudo ruminacja myślowo-dźwiękowa. Zdjąć mu wartość lękową i np włączyć sobie jakiś utwór by zmienić otoczenie "myślowe".
To jest oczywiście moja refleksja na ten temat, z chęcią przeczytam Wasze opinie co Wy o tym sądzicie.

Jak każdy bojący się zwariowania, albo tego że usłyszy omamy ma wyostrzony słuch. Nasz mózg ma to do siebie, że jest w stanie ignorować pewne dźwięki otoczenia jak np tykający zegar. Często siedząc w pokoju gdzie on jest nie słyszymy, go ale jak tylko będziemy chcieli się wsłuchać tykanie wskazówek to będziemy w stanie przefiltrować dźwięki z otoczenia i go wychwycić. To jest właśnie filtrowanie, które mam na myśli.
Jak ja do tego doszedłem? W wolnym czasie brzdękam na gitarze i odkąd to robię jestem w stanie przefiltrować dźwięki w utworach i jakby wyciągnąć riffy na pierwszy plan by wsłuchać się w to jak gitarzyści napier.... grają mimo, że niby wokal jest na tym pierwszym. Zauważyłem podobne zjawisko w NERWICY.
Osoba bojąca się omamów ma włączone filtrowanie dźwięków na odległe otoczenie. Nie zwraca często uwagi na pierwszy plan takie jak słowa, grający telewizor, a łapie szmery, szelesty i inne pierdoły takie jak pogłosy czy echo. Tylko jak to jest, że np w szumie wiatru mamy wrażenie, że słyszymy jakieś pseudo słowa czy może instrument mimo, że wiemy iż tam nic takiego nie ma? Otóż, jesteśmy przekonani, że jak usłyszymy to będzie to coś kompletnie odbiegającego od rzeczywistości stąd idą skojarzenia myślowe.
Nie dość, że filtrujemy i słyszymy to co jest hen daleko przez co ciężko jest nam zidentyfikować co to w ogóle faktycznie za dźwięk, to jeszcze nasz mózg (podobnie jak z doszukiwaniem się twarzy gdzieś w zamazanych fotografiach) będzie chciał jakoś ten dźwięk zinterpretować. I przejdzie nam przez myśl że np w tym szumie usłyszeliśmy słowo czy np dźwięk pianina. Dzieje się to na podstawie np sekundowego jakiegoś pseudodźwięku. Wtedy nerwica nam nakręca już, że słyszymy głosy/pianino hen daleko czyli już schiza się zaczyna

Jest takie zjawisko jak earworm, czyli zapętlający się nam jakiś dźwięk czy utwór w głowie, (w formie myśli) który chodzi za nami powiedzmy cały dzień. Zazwyczaj jest tak gdy utwór nam się spodoba, bo jest melodyjny, albo jak ktoś jak ja irytuje się popem czy jakąś muzyką typu "radio friendly song" i usłyszę w galerii - moim zdaniem- słaby utwór i potem mnie męczy przez jakiś czas. Mam nadzieje, że powoli rozumiecie nawiązanie. Utwór, dźwięk podobnie jak myśli ma nadaną wartość i jak się go chcemy pozbyć to wraca w postaci myśli natrętnej.
Jeszcze jedną ważną rzeczą jaka może być ważna to fonetyzacja wewnętrzna. To zjawisko ma miejsce w momencie gdy prowadzimy dialog wewnętrzny. (często w artykułach o rozwoju osobistym mowa jest o tym, że można zmieniać ton głosu we własnych myślach) Metodę działania tego możemy sobie uzmysłowić gdy tworzymy jakiś głos, śpiewamy w głowie, wymyślamy jakieś partie instrumentalne czy tworzymy bit. Nie jesteśmy w stanie tego usłyszeć, ale jakoś tam dźwięk sobie kreujemy w myślach.
Teraz gdy wszystko mamy powoli omówione połączmy wszystko w całość:
Strach przed schizą -> Filtrowanie otoczenia na dźwięki znajdujące się hen daleko -> niewyraźne dźwięki przez brak możliwości potwierdzenia ich źródła za pomocą lęku mają nadaną błędną interpretację i wydaje się nam, że coś słyszymy -> skupiamy się na tym dźwięku, próbujemy go zapamiętać, przeanalizować przez co następuje fonetyzowanie go -> nadajemy mu wartość lękową -> ma miejsce earworm czyli staje się naszą myślą natrętną sfonetyzowany dźwięk
Do teraz psychologowie nie wiedzą jak pozbyć się earworma, ale moim zdaniem nie różni się od straszaków lękowych. Trzeba go zracjonalizować, że to tylko taka pseudo ruminacja myślowo-dźwiękowa. Zdjąć mu wartość lękową i np włączyć sobie jakiś utwór by zmienić otoczenie "myślowe".
To jest oczywiście moja refleksja na ten temat, z chęcią przeczytam Wasze opinie co Wy o tym sądzicie.
